Paragraf 22 - Heller Joseph 24 стр.


– Gdyby jeszcze znaleźć właściciela mojej malarii, mielibyśmy spokój. To nie znaczy, że mam coś przeciwko malarii. Mogę równie dobrze dekować się na malarię jak na co innego. Po prostu uważam, że dzieje się niesprawiedliwość. Dlaczego ja mam mieć czyjąś malarię, a ty mojego trypra?

– Mam coś gorszego niż twój tryper – powiedział Yossarian. – Przez tego twojego trypra muszę brać udział w akcjach bojowych, dopóki mnie nie zabiją.

– To jeszcze pogarsza sprawę. Gdzie tu jest jakaś sprawiedliwość?

– Dwa i pół tygodnia temu miałem przyjaciela nazwiskiem Clevinger, który uważał, że to jest bardzo sprawiedliwe.

– Jest to najwyższy rodzaj sprawiedliwości – tryumfował wówczas Clevinger klaszcząc w dłonie i śmiejąc się wesoło. – Przypomina mi to Hipolita Eurypidesa, gdzie młodzieńcza swawolność Tezeusza staje się zapewne przyczyną ascetyzmu jego syna, co ściąga na nich nieszczęście i doprowadza ich wszystkich do zguby. Może ten epizod z damą z Kobiecego Korpusu Pomocniczego nauczy cię, jak niebezpieczna jest rozwiązłość płciowa.

– To mnie nauczyło, jak niebezpieczne mogą być cukierki.

– Czy nie widzisz, że twoje kłopoty wynikają również z twojej winy? – mówił dalej Clevinger z nie ukrywaną satysfakcją. – Przecież gdyby nie te dziesięć dni w szpitalu z chorobą weneryczną tam, w Afryce, to mógłbyś zaliczyć dwadzieścia pięć lotów i wrócić do kraju, zanim zginął pułkownik Nevers i na jego miejsce przyszedł pułkownik Cathcart.

– A ty? – odpowiedział Yossarian. – Nie złapałeś trypra w Marakeszu, a masz takie same kłopoty jak ja.

– Nie wiem – wyznał Clevinger udając zatroskanie. – Widocznie mam jakiś bardzo ciężki grzech na sumieniu.

– Naprawdę w to wierzysz? Clevinger roześmiał się.

– Oczywiście, że nie. Lubię tylko z ciebie pożartować.

Zbyt wiele było niebezpieczeństw, z którymi Yossarian musiał się nieustannie liczyć. Byli na przykład Hitler, Mussolini i Tojo, i wszyscy trzej uparli się, żeby go zabić. Był porucznik Scheisskopf, fanatyk defilad, i nalany pułkownik z wielkim wąsem, fanatyk odwetu, i oni też chcieli go zabić. Byli Appleby, Hayermeyer, Black i Korn. Siostry Cramer i Duckett, był tego prawie pewien, też pragnęły jego śmierci, podobnie jak Teksańczyk i facet z Wydziału Śledczego, co do którego nie miał najmniejszych wątpliwości. Jego śmierci pragnęli barmani, murarze i kierowcy autobusów z całego świata, właściciele domów i lokatorzy, zdrajcy i patrioci, kaci, krwiopijcy i lokaje. To była tajemnica, którą Snowden wyjawił mu w locie nad Awinionem – wszyscy oni chcieli go wykończyć i Snowden puścił na ten temat farbę, zalewając cały tył samolotu.

Poza tym mogły go załatwić gruczoły limfatyczne. Były nerki, osłonki nerwowe i ciałka. Były guzy mózgu. Była choroba Hodgkina, białaczka i amiotroficzna lateralna skleroza. Były żyzne, czerwone pastwiska tkanki łącznej, gotowe przyjąć i wykarmić komórkę rakową. Były choroby skóry, choroby kości, choroby płuc, choroby żołądka, choroby serca, krwi i arterii. Były choroby głowy, choroby szyi, choroby piersi, choroby kiszek, choroby krocza. Były nawet choroby stóp. Miliardy sumiennych komórek utleniało się dzień i noc jak tępe zwierzęta w skomplikowanym procesie utrzymywania go przy życiu, a każda z nich była potencjalnym zdrajcą i wrogiem. Było tych chorób tyle, że jedynie ktoś z chorą wyobraźnią mógł myśleć o nich tak często jak on i Joe Głodomór.

Joe Głodomór zestawiał listy chorób śmiertelnych i porządkował je w kolejności alfabetycznej, żeby móc w każdej chwili trafić palcem w tę, którą chciał się przejmować. Bardzo go denerwowało, kiedy mu się jakaś choroba zawieruszyła albo kiedy nie mógł uzupełnić swojej listy, i wtedy zlany zimnym potem pędził po ratunek do doktora Daneeki.

– Daj mu tumor Ewinga – radził Yossarian doktorowi, który przyszedł się go poradzić w sprawie Joego Głodomora – i dodaj mu melanomę. Joe Głodomór lubi choroby przewlekłe, ale jeszcze bardziej lubi galopujące.

Doktor Daneeka nie znał żadnej z tych chorób.

– Jak ty to robisz, że znasz tyle chorób? – spytał z zawodowym szacunkiem.

– Dowiaduję się o nich w szpitalu, studiując “Reader's Digest". Yossarian znał tyle chorób, których należało się obawiać, że czasami miał ochotę pójść do szpitala na dobre i przeleżeć resztę życia pod namiotem tlenowym, z kompletem specjalistów i pielęgniarek czuwających po jednej stronie łóżka przez dwadzieścia cztery godziny na dobę na wypadek, gdyby coś zaczęło nawalać, i z jednym co najmniej chirurgiem z drugiej strony, który, z uniesionym skalpelem, gotów byłby skoczyć i ciąć, gdy tylko zajdzie potrzeba. Tętniak, na przykład; w jaki inny sposób można go uratować w razie tętniaka aorty? Yossarian czuł się znacznie bezpieczniej w szpitalu niż gdzie indziej, mimo że chirurg ze skalpelem wywoływał w nim największe obrzydzenie. W szpitalu mógł zacząć wrzeszczeć i przynajmniej ktoś by przybiegł l usiłował pomóc, gdzie indziej wsadziliby go do więzienia, gdyby zaczął krzyczeć o wszystkich tych sprawach, o których powinno się jego zdaniem krzyczeć, albo posłaliby go do szpitala. Jedną z tych rzeczy, o których chciał zacząć krzyczeć, był nóż chirurga, jaki prędzej czy później czeka wszystkich, którym uda się dożyć do śmierci. Często zastanawiał się, czy rozpozna pierwszy dreszcz, uderzenie krwi, strzyknięcie w kościach, ból, czknięcie, kichnięcie, piętno, letarg, drgnięcie głosu, utratę równowagi lub lukę w pamięci, która będzie sygnałem nieuniknionego początku nieuniknionego końca.

Bał się też, że doktor Daneeka odmówi mu pomocy, kiedy szedł do niego powtórnie po tym, jak wyskoczył z pokoju majora Majora, i miał rację.

– Tobie się wydaje, że masz powody do obaw? – spytał doktor Daneeka unosząc subtelną, nienaganną czarną głowę, aby obrzucić Yossariana gniewnym spojrzeniem łzawych oczu. – To co ja mam powiedzieć? Moja bezcenna wiedza medyczna rdzewieje na tej parszywej wyspie, a tymczasem inni lekarze zgarniają forsę. Czy sądzisz, że przyjemnie mi jest siedzieć tutaj i dzień w dzień odmawiać ci pomocy? Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby odmówić ci pomocy w Stanach albo gdzieś na przykład w Rzymie. Ale odmawianie ci tutaj mnie również nie przychodzi łatwo.

– No to nie odmawiaj. Zwolnij mnie od latania.

– Nie mogę cię zwolnić – mruknął doktor Daneeka. – Ile razy mam ci to powtarzać?

– Właśnie że możesz. Major Major powiedział mi, że właśnie ty jesteś jedynym człowiekiem w eskadrze, który może mnie zwolnić.

Doktor Daneeka nie wierzył własnym uszom.

– Major Major ci to powiedział? Kiedy?

– Kiedy go przewróciłem w rowie.

– Major Major ci to powiedział? W rowie?

– Powiedział mi to u siebie, kiedy wyszliśmy z rowu i wskoczyliśmy do jego pokoju. Powiedział mi, żebym nikomu nie mówił, że to on mi powiedział, więc nie powtarzaj tego nikomu.

– A to nędzny, podstępny intrygant! – zawołał doktor Daneeka. – Miał nikomu o tym nie mówić. Czy powiedział ci też, w jaki sposób mogę cię zwolnić?

– Po prostu pisząc na kawałku papieru, że jestem na granicy załamania psychicznego, i wysyłając to do sztabu grupy. Doktor Stubbs stale zwalnia ludzi w swojej eskadrze, więc dlaczego ty nie możesz?

– I co się dzieje z tymi zwolnionymi przez Stubbsa? – spytał doktor Daneeka drwiąco^ – Trafiają z powrotem na listę personelu walczącego, prawda? A on wpada jak śliwka w gówno. Jasne, że mogę cię zwolnić pisząc na kartce papieru, że jesteś niezdolny do latania. Ale jest pewien haczyk.

– Paragraf dwudziesty drugi?

– Jasne. Jeżeli zwolnię cię od udziału w akcjach bojowych, dowództwo grupy musiałoby zatwierdzić moją decyzję, czego nie zrobi. Wciągną cię z powrotem na listę personelu bojowego, a ja gdzie wtedy będę? W drodze na Pacyfik zapewne. Nie, dziękuję. Nie mam zamiaru narażać się dla twojej przyjemności.

– A może warto spróbować? – nalegał Yossarian. – Co cię tu trzyma na Pianosie?

– Pianosa jest okropna, lepsza jednak niż Ocean Spokojny. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mnie wysłali w jakąś cywilizowaną okolicę, gdzie mógłbym zarobić od czasu do czasu parę dolarów na skrobankach. Ale na Oceanie Spokojnym nie ma nic, tylko dżungla i monsuny. Gniłbym tam za życia.

– A tak gnijesz tutaj.

Doktor Daneeka wybuchnął gniewem.

– Tak? Za to przynajmniej wyjdę z tej wojny cało, czego nie można powiedzieć o tobie.

– To właśnie usiłuję ci wytłumaczyć, do jasnej cholery! Proszę cię, żebyś uratował mi życie.

– Ratowanie ci życia nie należy do moich obowiązków – odpowiedział posępnie doktor Daneeka.

– A co należy do twoich obowiązków?

– Nie wiem, co należy do moich obowiązków. Nauczono mnie tylko, że mam przestrzegać etyki zawodowej i nigdy nie zeznawać przeciwko innemu lekarzowi. Posłuchaj. Czy myślisz, że tylko twoje życie jest w niebezpieczeństwie? To co ja mam powiedzieć? Ci dwaj szarlatani, którzy pracują u mnie w ambulatorium, nadal nie potrafią określić, co mi jest.

– Może masz tumor Ewinga – mruknął sarkastycznie Yossarian.

– Naprawdę tak myślisz? – krzyknął z przerażeniem doktor Daneeka.

– E, nie wiem – odpowiedział Yossarian zniecierpliwiony. -Wiem tylko, że więcej już nie polecę. Chyba mnie nie rozstrzelają, co? Mam pięćdziesiąt jeden akcji bojowych.

– Dlaczego nie zaliczysz pięćdziesięciu pięciu, zanim postawisz sprawę na ostrzu noża? – poradził doktor Daneeka. – Tak się rzucasz, a nigdy nie zaliczyłeś obowiązkowej kolejki lotów.

– A jak mam to zrobić, do cholery? Jak tylko zbliżam się do końca, pułkownik podnosi normę.

– Nie możesz zakończyć kolejki, bo stale uciekasz do szpitala albo jeździsz do Rzymu. Miałbyś o wiele mocniejszą pozycję, gdybyś zaliczył pięćdziesiąt pięć akcji i wtedy odmówił dalszych lotów. Może wówczas zobaczyłbym, czy da się coś zrobić.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

– Co obiecujesz?

– Obiecuję, że może pomyślę, czy da się coś zrobić w twojej sprawie, jeżeli zaliczysz pięćdziesiąt pięć akcji i jeżeli załatwisz, żeby McWatt wpisał znowu moje nazwisko do książki lotów, tak żebym mógł dostać dodatek lotniczy bez latania. Boję się samolotów. Czytałeś o tej katastrofie lotniczej w Idaho trzy tygodnie temu? Zginęło sześć osób. To straszne. Nie rozumiem, dlaczego muszę wylatać te cztery godziny miesięcznie, żeby dostać dodatek lotniczy. Czy ja mam za mało zmartwień, żebym musiał się jeszcze martwić, czy nie zginę w katastrofie lotniczej?

– Nie ty jeden – powiedział Yossarian. – Ja też się przejmuję katastrofami lotniczymi.

– Tak, ale ja się jeszcze przejmuję tym tumorem Ewinga – pochwalił się doktor Daneeka. – Czy sądzisz, że dlatego mam stale założony nos i jest mi zimno? Zmierz mi tętno.

Yossarian też bał się rumoru Ewinga i melanomy. Katastrofy czaiły się zewsząd, tak liczne, że tracił rachubę. Kiedy zastanawiał się nad wszystkimi chorobami i wypadkami, które mu zagrażają, był szczerze zdumiony, że udało mu się przeżyć tak długo w dobrym zdrowiu. Zakrawało to na cud. Każdy nowy dzień był pojedynkiem ze śmiercią. A on od dwudziestu ośmiu lat wygrywał.

18 Żołnierz, który wszystko widział podwójnie

Yossarian zawdzięczał zdrowie ćwiczeniom fizycznym na świeżym powietrzu, pracy zespołowej i duchowi sportowemu, gdyż uciekając przed tym wszystkim odkrył po raz pierwszy szpital. Kiedy pewnego popołudnia instruktor wychowania fizycznego w Lowery Field kazał wszystkim wyjść na zajęcia, Yossarian, wówczas jeszcze szeregowy, zgłosił się zamiast tego do izby chorych mówiąc, że boli go w prawym boku.

– Zjeżdżaj stąd – powiedział lekarz dyżurny, który rozwiązywał krzyżówkę.

– Nie możemy kazać mu zjeżdżać – wtrącił się kapral. – Jest nowe zalecenie w sprawie pacjentów z bólami w obrębie jamy brzusznej. Mamy ich trzymać na obserwacji przez pięć dni, bo za dużo tych, którym kazaliśmy zjeżdżać, umierało.

– Dobra – jękną) lekarz – trzymajcie go przez pięć dni na obserwacji, a potem każcie mu zjeżdżać.

Zabrano Yossarianowi ubranie i położono go w sali, gdzie było mu bardzo dobrze, jeżeli tylko nikt w pobliżu nie chrapał. Rano wpadł młody, życzliwy lekarz – Anglik, żeby go spytać o wątrobę.

– Myślę, że to ślepa kiszka – powiedział Yossarian.

– Ślepa kiszka jest do niczego – oświadczył Anglik autorytatywnie. – Jak ci nawali wyrostek, możemy go wyciąć i prawie natychmiast odesłać cię do szeregów. Natomiast przychodząc do nas z wątrobą możesz nas wodzić za nos tygodniami. Wątroba, uważasz, jest dla nas wielką, brzydką tajemnicą. Jeżeli kiedyś jadłeś wątróbkę, to mnie bez trudu zrozumiesz. Wiemy dzisiaj prawie na pewno, że wątroba istnieje, i mamy niejakie pojęcie o tym, jak funkcjonuje, kiedy funkcjonuje tak, jak powinna. Poza tym błądzimy po omacku. Bo cóż to jest wątroba? Mój ojciec, na przykład, umarł na raka wątroby i czuł się doskonale aż do dnia śmierci. Nigdy go nawet nie zabolało. Właściwie to szkoda, bo go nienawidziłem. Na tle zazdrości o matkę, rozumiesz?

– Skąd się tu wziął angielski lekarz wojskowy? – zainteresował się Yossarian.

Oficer wybuchnął śmiechem.

– Opowiem ci o tym, jak przyjdę jutro rano. I wyrzuć ten idiotyczny worek z lodem, zanim umrzesz na zapalenie płuc.

Yossarian nigdy go już więcej nie widział. To była jedna z sympatycznych cech lekarzy w tym szpitalu; żadnego z nich nie oglądało się dwukrotnie. Przychodzili, odchodzili i znikali na zawsze. Nazajutrz rano zamiast Anglika przyszła grupa lekarzy, których widział po raz pierwszy w życiu, żeby go spytać o wyrostek.

– Wyrostek mam w porządku – poinformował ich Yossarian. – Doktor powiedział wczoraj, że to wątroba.

– Może to jest wątroba – powiedział najstarszy stopniem, siwowłosy oficer. – Jaki jest opad?

– Nie robiono mu opadu.

– To proszę natychmiast zrobić. Nie możemy ryzykować z pacjentem w takim stanie. Musimy mieć dokumentację na wypadek zgonu. Doktor zapisał coś w notesie i zwrócił się do Yossariana:

– Na razie przykładajcie nadal worek z lodem. To bardzo ważne.

– Nie mam worka z lodem.

– No to postarajcie się. Musi tu gdzieś być worek na lód. I zawołajcie kogoś, kiedy ból stanie się nie do wytrzymania.

Po dziesięciu dniach nowa grupa lekarzy przyniosła Yossarianowi złą wiadomość: stan jego zdrowia jest doskonały i musi opuścić szpital. Uratował go w ostatniej chwili pacjent z naprzeciwka, który zaczął wszystko widzieć podwójnie. Bez żadnego ostrzeżenia usiadł w łóżku i wrzasnął:

– Widzę wszystko podwójnie!

Pielęgniarka pisnęła, sanitariusz zemdlał. Ze wszystkich stron zbiegli się lekarze z igłami, lampami, rurkami, gumowymi młoteczkami i kamertonami. Inni toczyli bardziej skomplikowane instrumenty na kółkach. Pacjenta dla wszystkich nie wystarczyło, specjaliści więc przepychali się podnieceni, powarkując na kolegów z pierwszego rzędu, żeby się pośpieszyli i dali szansę następnym. Pułkownik z wielkim czołem, w rogowych okularach na nosie pierwszy postawił diagnozę.

– To zapalenie opon mózgowych – zawołał z naciskiem, dając znaki pozostałym lekarzom, aby się odsunęli. – Chociaż Bóg mi świadkiem, że nie ma żadnych podstaw, żeby tak sądzić.

– No to dlaczego wybierać akurat zapalenie opon mózgowych?

– spytał z grzecznym uśmiechem major. – Dlaczego, na przykład, nie ostre zapalenie nerek?

– Dlatego, że jestem specjalistą od zapalenia opon mózgowych, a nie od ostrego zapalenia nerek – odparł pułkownik. – I nie mam zamiaru oddawać go bez walki jakimś nerkarzom. Ja byłem przy nim pierwszy.

W końcu jednak lekarze doszli do porozumienia. Uznali zgodnie, że nie mają pojęcia, co jest żołnierzowi, który widzi wszystko podwójnie, i wywieźli go do innego pokoju, a w stosunku do wszystkich pacjentów z jego sali zarządzili dwutygodniową kwarantannę.

Święto Dziękczynienia spędził Yossarian najspokojniej w szpitalu. Jedynym zgrzytem był indyk na obiad, ale nawet ten był zupełnie niezły. Był to najbardziej racjonalny Dzień Dziękczynienia w jego życiu i poprzysiągł sobie uroczyście, że odtąd wszystkie Święta Dziękczynienia spędzać będzie w klasztornym azylu szpitala. Złamał tę uroczystą przysięgę zaraz w następnym roku, spędzając święta w hotelowym pokoiku na intelektualnej rozmowie z żoną porucznika Scheisskopfa, która na tę okazję zawiesiła sobie na szyi numerki identyfikacyjne Dori Duz i z namaszczeniem wytykała Yossarianowi cyniczny i gruboskórny stosunek do Święta Dziękczynienia, mimo że podobnie jak on nie wierzyła w Boga.

Назад Дальше