– Ja go nie chcę.
– Proszę, niech go pan zabierze – błagał kapelan ledwie słyszalnym głosem. – Chcę się go pozbyć.
– Ja go nie chcę – uciął kapral Whitcomb i wyszedł sztywno, z gniewną twarzą, powstrzymując uśmiech wielkiej radości, wywołany tym, że ukuł potężny nowy sojusz z przedstawicielem Wydziału Śledczego i że znowu udało mu się okazać kapelanowi swoje niezadowolenie.
– Biedny Whitcomb – westchnął kapelan czując się odpowiedzialny za złe samopoczucie pomocnika. Siedział niemo, pogrążony w ciężkiej, paraliżującej melancholii, i czekał, że kapral Whitcomb lada chwila wejdzie z powrotem. Zawiedziony, usłyszał stanowczy chrzęst kroków kaprala cichnący w oddali. Nie miał na nic ochoty. Postanowił zastąpić obiad tabliczką czekolady ze swojej szafki i kilkoma łykami letniej wody z manierki. Miał uczucie, iż otacza go gęsta, przytłaczająca mgła ewentualności, w której nie mógł dostrzec ani promyka światła. Bał się tego, co pomyśli pułkownik Cathcart, kiedy dotrze do niego wiadomość, że jego kapelana podejrzewa się o to, iż jest Washingtonem Irvingiem, a potem zaczął się zagryzać tym, co pułkownik Cathcart myśli o nim już teraz za to, że ośmielił się poruszyć sprawę sześćdziesięciu lotów bojowych. Tyle jest cierpienia na świecie, dumał kapelan skłaniając ponuro głowę pod ciężarem tragicznych myśli, a on nie potrafi pomóc nikomu, a już najmniej sobie samemu.
21 Generał Dreedle
Pułkownik Cathcart nie myślał o kapelanie, gdyż pochłaniał go całkowicie nowy i groźny problem, któremu na imię było Yossarian!
Yossarian! Na sam dźwięk tego szkaradnego, wstrętnego nazwiska oblewał go zimny pot i oddech wiązł mu w gardle. Kiedy kapelan po raz pierwszy wymienił nazwisko Yossariana, zabrzmiało ono w głębi pamięci pułkownika jak złowróżbny gong. Gdy tylko za kapelanem zamknęły się drzwi, całe haniebne wspomnienie o nagim żołnierzu w szeregach spłynęło na niego bolesnym, duszącym wodospadem gryzących szczegółów. Pułkownik pocił się i miał dreszcze. Ujawniała się nieprawdopodobna i złowieszcza zbieżność, tak szatańska w swoich implikacjach, że mogła wróżyć jedynie coś niezwykle ohydnego. Człowiek, który stał nago w szeregu, kiedy generał Dreedle miał go dekorować Krzyżem Zasługi, również nazywał się Yossarian! A teraz człowiek nazwiskiem Yossarian groził rozpętaniem skandalu w związku z podniesieniem liczby obowiązkowych lotów bojowych do sześćdziesięciu. Pułkownik Cathcart zastanawiał się ponuro, czy to ten sam Yossarian.
Wstał i z wyrazem ogromnej zgryzoty zaczął przechadzać się po pokoju. Stał w obliczu tajemnicy. Nagi człowiek w szeregu, przyznawał ponuro, stanowił plamę na jego honorze. Podobnie kombinacje z linią frontu przed lotem na Bolonię i siedmiodniowe opóźnienie w zniszczeniu mostu w Ferrarze, chociaż w końcu zbombardowanie mostu, przypomniał sobie z radością, stało się liściem do wieńca jego sławy, choć znowu strata samolotu przy powtórnym nalatywaniu na cel, przypomniał sobie ze smutkiem, była plamą na honorze, mimo że zdobył nowy liść do wieńca sławy, otrzymując zgodę na odznaczenie bombardiera, który okrył go uprzednio hańbą, zawracając po raz drugi na cel. Ten bombardier, przypomniał sobie nagle z osłupieniem, również nazywał się Yossarian! To już trzeci! Ze zdumieniem wybałuszył swoje lepkie oczy i obejrzał się z lękiem, żeby zobaczyć, co się dzieje za jego plecami. Jeszcze przed chwilą w jego życiu nie było Yossarianów; teraz mnożyli się jak skrzaty. Spróbował wziąć się w garść. Yossarian to nie jest często spotykane nazwisko; może wcale nie ma trzech Yossarianów, a tylko dwóch, a może nawet jest tylko jeden Yossarian – ale to przecież w gruncie rzeczy nie robi żadnej różnicy! Pułkownik znajdował się nadal w poważnym niebezpieczeństwie. Intuicja ostrzegała go, że zbliża się do jakiegoś gigantycznego, nieodgadnionego, kosmicznego finału i jego barczystym, muskularnym, potężnym ciałem wstrząsnął od stóp do głów dreszcz na myśl, że Yossarian, kimkolwiek się w końcu okaże, może być wysłańcem jego Nemezis.
Pułkownik Cathcart nie był przesądny, ale wierzył w znaki, usiadł więc na powrót za biurkiem i zrobił w swoim kalendarzu zrozumiałą tylko dla siebie notatkę, żeby jak najszybciej rozwikłać całą tę podejrzaną aferę z Yossarianem. Zapis ku własnej pamięci wykonał swoim ciężkim, zdecydowanym charakterem pisma, wzmacniając go dobitnie serią zaszyfrowanych znaków przestankowych i następnie podkreślając dwukrotnie cały tekst, który wyglądał tak:
Yossarian!!!(?)!
Skończywszy pułkownik odchylił się na oparcie fotela ogromnie zadowolony, że tak błyskawicznie zareagował w obliczu poważnego niebezpieczeństwa. Yossarian – na sam widok tego nazwiska wstrząsał nim dreszcz. Tyle es to musiało być coś wywrotowego. Przypominało słowa takie, jak: szpiegostwo i podstęp, jak socjalista, faszysta i komunista. Było to nienawistne, obce, odrażające nazwisko, po prostu nazwisko nie budzące zaufania. Nie przypominało niczym takich czystych, rześkich, uczciwych amerykańskich nazwisk, jak Cathcart, Peckem czy Dreedle.
Pułkownik Cathcart wstał powoli i znowu zaczął przechadzać się po pokoju. Prawie bezwiednie wziął z kosza dorodnego pomidora i wgryzł się w niego żarłocznie. Natychmiast skrzywił się i wyrzucił pomidora do kosza. Pułkownik nie lubił dorodnych pomidorów, nawet jeżeli były to jego własne pomidory, a te nie były nawet jego. Zostały zakupione na targowiskach całej Pianosy przez pułkownika Korna, ukrywającego się pod różnymi nazwiskami, przewiezione pod osłoną nocy na farmę pułkownika w górach i następnego ranka sprowadzone do siedziby sztabu celem odsprzedania ich Milowi, który płacił pułkownikowi Cathcartowi i pułkownikowi Kornowi powyżej cen rynkowych. Pułkownik Cathcart często zastanawiał się, czy to, co robią z dorodnymi pomidorami, jest legalne, ale ponieważ pułkownik Korn zapewniał go, że tak, starał się o tym nie myśleć. Nie wiedział również, czy legalny jest jego dom w górach, gdyż wszystkie formalności załatwiał pułkownik Korn. Pułkownik Cathcart nie był pewien, czy jest właścicielem domu, czy dzierżawcą, oraz od kogo go nabył i za ile, jeżeli w ogóle zapłacił. Pułkownik Kom odpowiadał za stronę prawną i skoro on zapewniał, że oszustwa, wymuszenia, spekulacje walutowe, malwersacje, oszustwa podatkowe i kombinacje na czarnym rynku są legalne, pułkownik Cathcart nie mógł z nim dyskutować.
Pułkownik Cathcart wiedział o swoim domu w górach tylko tyle, że posiada taki dom i że go nie cierpi. Nic go tak nie nudziło, jak dwa lub trzy dni, które musiał tam spędzać co drugi tydzień, aby podtrzymywać iluzję, że ten wilgotny, pełen przeciągów, kamienny wiejski dom w górach jest złotym pałacem zmysłowych rozkoszy. W klubach oficerskich wrzało od niezbyt ścisłych, ale szczegółowych opowieści o hucznych, tajnych pijaństwach i orgiach, które się tam odbywają, oraz otoczonych tajemnicą, intymnych ekstatycznych nocach z najpiękniejszymi, najbardziej kuszącymi, najbardziej namiętnymi i najłatwiejszymi do zaspokojenia włoskimi kurtyzanami, aktorkami, modelkami i hrabinami. Żadnych takich tajnych nocy rozkoszy ani otoczonych tajemnicą orgii alkoholowych i seksualnych nie było. Co innego, gdyby generał Dreedle albo generał Peckem zdradził chęć wzięcia udziału w orgii, ale żaden z nich o tym nie napomknął, a pułkownik nie miał zamiaru tracić czasu i energii na pieszczoty z pięknymi kobietami, skoro nie widział w tym żadnych dla siebie korzyści.
Pułkownik bał się wilgotnych, samotnych nocy i nudnych, pustych dni w swojej wiejskiej rezydencji. Znacznie ciekawiej było w dowództwie grupy, gdzie mógł napędzać stracha każdemu, kogo sam się nie bał. Jednakże, jak mu często przypominał pułkownik Korn, posiadanie domku w górach nie dodaje splendoru, jeżeli się z niego nigdy nie korzysta. Litował się nad sobą, ilekroć musiał jechać do swojego domu. Zabierał do jeepa dubeltówkę i spędzał tam monotonne godziny na strzelaniu do ptaków i dorodnych pomidorów, które rosły tam nie pielęgnowane, bo nikomu nie opłacało się ich zbierać.
Do niższych stopniem oficerów, którym mimo to uważał za stosowne okazywać szacunek, pułkownik Cathcart zaliczał majora… de Coverley, chociaż wcale nie miał na to ochoty i nie był nawet pewien, czy musi to robić. Major… de Coverley był wielką zagadką dla niego, podobnie jak dla majora Majora i w ogóle dla wszystkich, którzy go kiedykolwiek spotkali. Pułkownik Cathcart nie wiedział, czy na majora… de Coverley patrzeć z dołu, czy z góry. Major… de Coverley był zaledwie majorem, mimo że był o całe wieki starszy od pułkownika Cathcarta; jednocześnie tyle ludzi traktowało majora… de Coverley z tak głęboką i pełną lęku czcią, że pułkownik Cathcart podejrzewał, iż muszą coś wiedzieć. Major… de Coverley swoją groźną, zagadkową osobowością utrzymywał go w stanie ciągłego niepokoju i nawet pułkownik Kom wolał się mieć przed nim na baczności. Wszyscy się go obawiali, choć nikt nie wiedział dlaczego. Nikt nawet nie wiedział, jak major… de Coverley ma na imię, gdyż nikt nie śmiał go o to spytać. Pułkownik Cathcart wiedział, że major… de Coverley wyjechał, i cieszył się z jego nieobecności, dopóki nie przyszło mu do głowy, że major… de Coverley może gdzieś tam spiskuje przeciwko niemu, i wtedy zapragnął, żeby major… de Coverley wrócił czym prędzej do eskadry, gdzie było jego miejsce i gdzie można by go mieć na oku.
Po chwili takiego chodzenia tam i z powrotem dało o sobie znać płaskostopie. Pułkownik usiadł znowu przy biurku i postanowił przystąpić do systematycznej i dojrzałej oceny całokształtu sytuacji wojskowej. Z rzeczową miną człowieka nawykłego do działania wyciągnął duży biały blok papieru, narysował prostą pionową linię przez środek i przekreślił ją u góry linią poziomą, dzieląc stronicę na dwie równe kolumny. Zastygł na chwilę w krytycznym zamyśleniu. Potem pochylił się nad biurkiem i u góry lewej kolumny ścieśnionym, starannym charakterem napisał: “Plamy na honorze!!!" A nad prawą kolumną napisał: “Liście do wieńca sławy!!!!!" Odchylił się do tyłu, żeby spojrzeć z podziwem na swój wykres z należytej perspektywy. Po kilku sekundach uroczystej deliberacji poślinił starannie koniec ołówka i pod nagłówkiem “Plamy na honorze!!!" napisał, starannie zachowując odstępy: Ferrara
Bolonia (przesunięcie linii frontu na mapie) Strzelnica Nagi osobnik w szeregu (po Awinionie)
Po chwili dodał:
Zatrucie pokarmowe (podczas oblężenia Bolonii) oraz Jęki (epidemia podczas odprawy przed Awinionem)
Wreszcie dopisał: Kapelan (przesiaduje co wieczór w klubie oficerskim)
Postanowił okazać litość kapelanowi, mimo że go nie lubił, i pod nagłówkiem “Liście do wieńca sławy!!!!!" napisał:
Kapelan (przesiaduje co wieczór w klubie oficerskim) W ten sposób dwie notatki na temat kapelana znosiły się wzajemnie. Obok “Ferrara" i “Nagi osobnik w szeregu (po Awinionie)" dopisał:
Yossarian!
Obok “Bolonia (przesunięcie linii frontu na mapie)" i “Jęki (epidemia podczas odprawy przed Awinionem)" śmiałym, zdecydowanym charakterem pisma postawił “?".
Pozycje, przy których stał “?", zamierzał zbadać bezzwłocznie, aby ustalić, czy mają jakiś związek z Yossarianem.
Nagle ręka mu zadrżała i nie był w stanie pisać dalej. Wstał przerażony czując, że jest cały lepki i tłusty, i podbiegi do otwartego okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Spojrzał na strzelnicę i cofnął się z głośnym jękiem rozpaczy, dzikim, oszalałym wzrokiem omiatając gorączkowo ściany swego biura, jakby roiło się w nim od Yossarianów.
Nikt go nie kochał. Generał Dreedle go nienawidził, choć z drugiej strony generał Peckem go lubił, choć właściwie nie mógł być tego pewien, gdyż pułkownik Cargill, adiutant generała Peckema, niewątpiwie miał swoje własne ambicje i prawdopodobnie szkodził mu w oczach generała przy każdej okazji. Jedyny dobry pułkownik, zdecydował, to martwy pułkownik, oczywiście z wyjątkiem jego samego. Jedynym pułkownikiem, do którego miał zaufanie, był pułkownik Moodus, ale i on miał konszachty ze swoim teściem, Milo oczywiście był wielkim liściem do wieńca sławy, choć z drugiej strony fakt, że samoloty Mila zbombardowały obóz jego grupy, był prawdopodobnie okropną plamą na jego honorze, mimo że Milo ostatecznie uciszył wszystkie protesty, ujawniając pokaźne zyski, jakie przyniosła syndykatowi transakcja z nieprzyjacielem, i przekonawszy wszystkich, że zbombardowanie własnych żołnierzy i samolotów było w związku z tym chwalebnym i bardzo lukratywnym pociągnięciem na korzyść systemu inicjatywy prywatnej. Pułkownik nie czuł się zbyt pewnie, jeśli chodzi o Mila, gdyż inni pułkownicy usiłowali go skaperować, a pułkownik Cathcart miał nadal w swojej grupie tego parszywego Wielkiego Wodza White Halfoata, który według tego parszywego, leniwego kapitana Blacka był odpowiedzialny za przesunięcie linii frontu podczas Wielkiego Oblężenia Bolonii. Pułkownik Cathcart żywił sympatię do Wielkiego Wodza White Halfoata za to, że walił w pysk tego parszywca pułkownika Moodusa za każdym razem, kiedy się upił i pułkownik Moodus był pod ręką. Marzył o tym, żeby Wielki Wódz White Halfoat zaczął walić również pułkownika Korna po jego tłustym pysku. Pułkownik Korn był parszywym mądralą. Ktoś w sztabie Dwudziestej Siódmej Armii Lotniczej musiał mieć do niego urazę, gdyż wszystkie jego raporty wracały opatrzone zjadliwymi uwagami, pułkownik Korn przekupił więc sprytnego kancelistę sztabowego nazwiskiem Wintergreen, żeby wywęszył, kto to robi. Utrata samolotu nad Ferrara przy powtórnym podejściu na cel nie wzmocniła jego pozycji, to pewne, podobnie jak zniknięcie tego drugiego samolotu w chmurze – nawet go jeszcze nie skreślił z ewidencji! Na chwilę zaświtała mu nadzieja, że Yossarian zginął razem z tym samolotem w chmurze, ale zaraz uprzytomnił sobie, że gdyby Yossarian zginął z tym samolotem w chmurze, to nie mógłby teraz robić awantur o mamę pięć dodatkowych lotów.
Może sześćdziesiąt akcji bojowych to rzeczywiście za dużo, zastanawiał się pułkownik Cathcart, skoro Yossarian tak protestuje, ale zaraz przypomniał sobie, że zmuszając swoich lotników do odbywania większej ilości lotów niż w innych jednostkach osiągnął najbardziej namacalny sukces. Jak mawiał pułkownik Korn, na wojnie roiło się od dowódców grup, którzy ograniczali się do wykonywania swoich obowiązków, i trzeba było jakiegoś dramatycznego gestu w rodzaju zmuszenia grupy do odbycia większej ilości lotów niż wszystkie inne grupy, by zwrócić uwagę na swoje wyjątkowe zdolności dowódcze. Bez wątpienia żaden z generałów nie miał nic przeciwko jego poczynaniom, chociaż, o ile pułkownik Cathcart mógł się zorientować, nie byli nimi również specjalnie zachwyceni, co skłaniało go do podejrzenia, że sześćdziesiąt akcji bojowych to za mało, że powinien podnieść normę od razu do siedemdziesięciu, osiemdziesięciu, stu albo nawet do dwustu, trzystu lub sześciu tysięcy!
Niewątpliwie czułby się lepiej pod rozkazami kogoś dobrze wychowanego w rodzaju generała Peckema niż kogoś tak gburowatego i niewrażliwego jak generał Dreedle, ponieważ generał Peckem ukończył jedną z ekskluzywnych uczelni i był tak bystry i inteligentny, że mógł go w pełni docenić, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać. Pułkownik Cathcart był człowiekiem dość subtelnym, by zdawać sobie sprawę, iż zewnętrzne oznaki uznania są zbyteczne pomiędzy dwoma znającymi swoją wartość, dobrze wychowanymi dżentelmenami, którzy jak on i generał Peckem potrafią podtrzymywać wzajemną sympatię na odległość, drogą czysto duchowego kontaktu. Wystarczał fakt, że byli ludźmi z tej samej gliny, i pułkownik wiedział, iż należy po prostu czekać dyskretnie na wyraz uznania w odpowiedniej chwili, chociaż jego przekonanie o własnej wartości chwiało się, kiedy widział, że generał Peckem nigdy nie szuka rozmyślnie jego towarzystwa i nigdy nie stara się go olśnić swoimi epigramatami i erudycją bardziej niż każdego, kto znalazł się w zasięgu słuchu, nie wyłączając szeregowców. Generał Peckem albo nie poznał się na pułkowniku Cathcarcie, albo nie był błyskotliwym, bystrym, dalekowzrocznym intelektualistą, jakiego udawał, i w rzeczywistości to generał Dreedle był wrażliwym, czarującym dżentelmenem o nieprzeciętnej inteligencji, pod którego rozkazami pułkownik Cathcart czułby się znacznie lepiej, i nagle pułkownik Cathcart zupełnie stracił orientację, jak u kogo stoją jego akcje, zaczął więc walić pięścią w przycisk dzwonka, żeby pułkownik Korn przybiegł natychmiast i upewnił go, że jest ulubieńcem wszystkich, że Yossarian jest wytworem jego wyobraźni i że robi znakomite postępy we wspaniałej i bohaterskiej kampanii, jaką toczy o szlify generalskie.