Następnie przystąpił do umocowania opatrunku za pomocą rolki gazy. Przejeżdżając po raz drugi wokół uda Snowdena dostrzegł po wewnętrznej stronie małą dziurkę, przez którą odłamek wszedł
– okrągłą, pomarszczoną ranę wielkości dwudziestopięciocentówki, o sinych brzegach i z czarnym rdzeniem zakrzepłej krwi. Yossarian posypał i tę ranę sulfanilamidem, po czym owijał gazą nogę, aż opatrunek trzymał się mocno. Resztę rolki odciął nożyczkami i koniec bandaża przeciął wzdłuż. Zawiązał wszystko zgrabnym, solidnym węzłem. Ze świadomością, że zrobił dobry opatrunek, przysiadł z dumą na piętach, otarł pot z czoła i odruchowo uśmiechnął się do Snowdena z sympatią.
– Zimno mi – jęknął Snowden. – Zimno mi.
– Wszystko będzie dobrze, chłopie – zapewnił Yossarian, poklepując go pocieszająco po ramieniu. – Panujemy nad sytuacją. Snowden słabo potrząsnął głową.
– Zimno mi – powtórzył, a jego oczy były bez wyrazu i ślepe jak kamienie. – Zimno mi.
– Cicho, cicho – powiedział Yossarian czując przypływ zwątpienia i niepokoju. – Cicho, cicho. Niedługo wylądujemy i zajmie się tobą doktor Daneeka.
Snowden jednak nadal kręcił głową i wreszcie wskazał ledwie dostrzegalnym ruchem brody w dół, w kierunku swojej pachy. Yossarian pochylił się i zobaczył podejrzanego koloru plamę występującą na kombinezonie tuż nad wycięciem pachy kamizelki przeciwodlamkowej Snowdena. Yossarian poczuł, jak serce w nim zamarło, a potem zaczęło walić tak gwałtownie, że z trudem łapał oddech. Snowden miał drugą ranę pod kamizelką. Yossarian jednym ruchem rozpiął zatrzaski kamizelki Snowdena i usłyszał swój własny dziki wrzask, kiedy wnętrzności Snowdena wypłynęły na podłogę oślizgłą masą i płynęły nadal. Odłamek długości może trzech cali trafił go od drugiej strony tuż pod ramieniem, przeszedł na wylot i wyciągnął za sobą różnokolorowe wnętrzności przez gigantyczną dziurę w klatce piersiowej, którą wyrwał wychodząc. Yossarian wrzasnął po raz drugi przycisnąwszy obie ręce do oczu. Z przerażenia szczękał zębami. Zmusił się, żeby spojrzeć. Jak z rogu obfitości, pomyślał gorzko na widok wątroby, płuc, nerek, żeber, żołądka i kawałków duszonych pomidorów, które Snowden jadł tego dnia na obiad. Yossarian nie cierpiał duszonych pomidorów. Odwrócił się czując zawrót głowy i wzbierające mdłości. Tylny strzelec ocknął się, kiedy Yossarian wymiotował ścisnąwszy palące gardło, spojrzał na niego i z powrotem stracił przytomność. Yossarian słaniał się z wyczerpania, bólu i rozpaczy, kiedy skończył. Odwrócił się niepewnie do Snowdena, który oddychał coraz słabiej i szybciej i był coraz bledszy. Zastanawiał się, co można zrobić, żeby mu jakoś pomóc.
– Zimno mi – skomlił Snowden. – Zimno mi.
– Cicho, cicho – mruczał Yossarian automatycznie głosem tak cichym, że nikt go nie mógł usłyszeć. – Cicho, cicho.
Yossarianowi też zrobiło się zimno i nie potrafił opanować dreszczy. Czul, jak całe jego ciało pokrywa się gęsią skórką, gdy spogląda z przygnębieniem w dół na bezlitosną tajemnicę Snowdena, która wreszcie wyszła na jaw, rozlewając się po brudnej podłodze. Nietrudno było odczytać proroctwo z jego wnętrzności. Człowiek jest istotą materialną, oto była cała tajemnica Snowdena. Wyrzućcie go przez okno, a spadnie. Podpalcie go, a spłonie.
Przysypcie go ziemią, a zgnije, jak wszystkie inne odpadki. Człowiek bez ducha jest śmieciem. To była tajemnica Snowdena. Dojrzałość jest wszystkim.
– Zimno mi – powiedział Snowden. – Zimno mi.
– Cicho, cicho – powiedział Yossarian. – Cicho, cicho. – Szarpnął rączkę spadochronu Snowdena i okrył jego ciało białą nylonową płachtą.
– Zimno mi.
– Cicho, cicho.
42 Yossarian
– Pułkownik Korn mówił – zwrócił się major Danby do Yossariana z przymilnym, radosnym uśmiechem – że umowa nadal obowiązuje. Wszystko idzie jak najlepiej.
– Nie, wcale nie.
– Ależ tak – nalegał dobrotliwie major Danby. – Prawdę mówiąc, wszystko wygląda teraz znacznie lepiej. To był naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że ta dziewczyna omal cię nie zamordowała. Dzięki temu umowa będzie działać znakomicie.
– Nie mam żadnych umów z pułkownikiem Kornem. Szampański optymizm majora Danby ulotnił się natychmiast i jego twarz w jednej chwili pokryła się kropelkami potu.
– Jak to, przecież zawarliście umowę? – spytał z niepokojem, zbity z tropu. – Czy nie umawialiście się?
– Zrywam umowę.
– Ale przecież przypieczętowaliście ją uściskiem dłoni. Dałeś słowo dżentelmena.
– Cofam swoje słowo.
– O rany – westchnął major Danby i zaczął bezskutecznie osuszać swoje zafrasowane czoło złożoną białą chusteczką. – Ale dlaczego? Zaproponowali ci bardzo dobry interes.
– To jest brudny interes, Danby. To jest ohydny interes.
– O rany – major Danby zmarszczył się przeciągając dłonią po ciemnych, szorstkich włosach, których grube, krótko przycięte fale były teraz mokre od potu. – O rany.
– Danby, a ty nie uważasz, że to ohydne? Major Danby zastanawiał się przez moment.
– Tak, myślę, że to jest ohydne – przyznał niechętnie. Jego okrągłe, wytrzeszczone oczy wyrażały ostateczną rozterkę.
– A dlaczego zgodziłeś się na taką umowę, skoro ci nie odpowiadała?
– Zrobiłem to w chwili słabości – zażartował Yossarian z ponurą ironią. – Usiłowałem ratować życie.
– A teraz już nie chcesz ratować życia?
– Chcę i dlatego właśnie nie daję się zmusić do dalszych lotów.
– No to niech cię odeślą do kraju i nie będziesz się więcej narażał.
– Niech mnie odeślą dlatego, że przekroczyłem pięćdziesiąt akcji
– powiedział Yossarian – a nie dlatego, że mnie pokiereszowała ta dziewczyna, albo dlatego, że okazałem się takim upartym skurwysynem.
Major Danby potrząsnął głową, z wyrazem szczerego strapienia na swojej twarzy okularnika.
– Musieliby wtedy zwolnić prawie wszystkich. Większość ludzi ma przeszło pięćdziesiąt akcji. Gdyby pułkownik Cathcart zażądał tylu nowych, niedoświadczonych lotników z uzupełnień, na górze musieliby się tym zainteresować. Wpadł we własne sidła.
– Jego sprawa.
– Nie, nie, nie, Yossarian – pospieszył z wyjaśnieniem major Danby. – To twoja sprawa. Bo jak nie dotrzymasz umowy, to postawią cię pod sąd polowy, jak tylko wyjdziesz ze szpitala.
Yossarian zagrał mu na nosie i roześmiał się z radosnym uniesieniem.
– A właśnie, że nie! Nie zalewaj, Danby. Niechby tylko spróbowali.
– Dlaczego by mieli nie spróbować? – spytał major Danby mrugając ze zdziwieniem.
– Dlatego, że mam ich teraz w garści. Jest oficjalny raport stwierdzający, że zostałem zraniony przez hitlerowskiego zamachowca, który miał ich zabić. Wyglądałoby głupio, gdyby chcieli mnie po czymś takim oddać pod sąd.
– Ależ, Yossarian! – wykrzyknął major Danby. – Jest też inny oficjalny raport, który stwierdza, że zostałeś zraniony przez niewinną dziewczynę w związku z rozległymi spekulacjami na czarnym rynku, obejmującymi także akty sabotażu i sprzedaż tajemnic wojskowych nieprzyjacielowi.
– Inny oficjalny raport? – Yossarian był zaskoczony i srodze zawiedziony.
– Oni mogą sporządzić tyle oficjalnych raportów, ile zechcą, i wybrać ten, który im będzie potrzebny na daną okazję. Co to, nie wiedziałeś o tym?
– O rany – mruknął Yossarian zgnębiony, czując, jak krew odpływa mu z twarzy.
– Yossarian, zrób to, czego od ciebie chcą, i niech cię odeślą do kraju. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
– Tak będzie najlepiej dla Cathcarta, Korna i dla mnie, a nie dla wszystkich.
– Dla wszystkich – upierał się major Danby. – To rozwiąże cały problem.
– Czy to będzie najlepiej dla ludzi z naszej grupy, którzy będą musieli nadal latać?
Major Danby drgnął i na chwilę odwrócił głowę zażenowany.
– Yossarian – powtórzył – nikomu nie pomożesz tym, że zmusisz pułkownika Cathcarta do postawienia cię przed sądem polowym, który stwierdzi, iż jesteś winien wszystkich zarzucanych ci zbrodni. Pójdziesz do więzienia na długie lata i cale życie będziesz miał zrujnowane.
Yossarian słuchał go coraz bardziej zatroskany.
– O jakie zbrodnie mogą mnie oskarżyć?
– Nieudolność nad Ferrarą, niesubordynacja, odmowa wykonania rozkazu w obliczu nieprzyjaciela i dezercja. Yossarian z namysłem wciągnął policzki.
– Więc mogą mnie oskarżyć o to wszystko, tak? Dali mi przecież medal za Ferrarę. Jak mogą mnie teraz oskarżyć o nieudolność?
– Aarfy przysięgnie, że ty i McWatt skłamaliście w swoim oficjalnym raporcie.
– Ten bydlak na pewno jest do tego zdolny!!
– Stwierdzą też – wyliczał major Danby – że jesteś winien gwałtu, rozległych spekulacji czarnorynkowych, sabotażu i sprzedaży tajemnic wojskowych nieprzyjacielowi.
– Jak mogą mi coś z tych rzeczy udowodnić? Przecież żadnej z nich nie zrobiłem.
– Ale oni mają świadków, którzy przysięgną, że zrobiłeś. Mogą zdobyć tylu świadków, ilu im będzie potrzeba, po prostu przekonując ich, że zniszczenie ciebie będzie działaniem dla dobra kraju. Zresztą poniekąd byłoby to działanie dla dobra kraju.
– W jaki sposób? – spytał Yossarian i uniósł się powoli na łokciu, powściągając wybuch gniewu.
Major Danby cofnął się nieco i znowu otarł czoło.
– Posłuchaj mnie, Yossarian – zaczął z przepraszającym zająknięciem – kompromitacja pułkownika Cathcarta i pułkownika Korna nie przysłużyłaby się sprawie zwycięstwa. Spójrzmy prawdzie w oczy, mimo wszystko nasza grupa ma niemałe osiągnięcia na swoim koncie. Gdybyś stanął przed sądem polowym i został uniewinniony, inni lotnicy też prawdopodobnie odmówiliby udziału w lotach. Pułkownik Cathcart byłby zdyskredytowany i sprawność bojowa jednostki mogłaby zostać zrujnowana. Więc w pewien sposób stwierdzenie, że jesteś winien, wsadzenie cię do więzienia byłoby działaniem dla dobra kraju, mimo że jesteś niewinny.
– Uroczo potrafisz przedstawić sprawę! – rzucił zgryźliwie Yossarian dotknięty do żywego.
Major Danby zaczerwienił się i zaczął się wiercić i mrugać zakłopotany.
– Proszę cię, nie miej do mnie pretensji – powiedział patrząc na Yossariana ze szczerą troską. – Wiesz, że to nie moja wina. Ja tylko usiłuję obiektywnie spojrzeć na sprawę i znaleźć jakieś rozwiązanie bardzo skomplikowanego problemu.
– Nie ja stworzyłem ten problem.
– Ale ty go możesz rozwiązać. Zresztą nie masz wyboru. Przecież nie chcesz latać.
– Mogę uciec.
– Uciec?
– Zdezerterować. Zwiać. Wypiąć się na cały ten cholerny bałagan i wziąć nogi za pas.
Major Danby był wstrząśnięty.
– Dokąd? Dokąd chcesz uciekać?
– Mogę bez trudu uciec do Rzymu i tam się ukryć.
– I żyć w strachu, że w każdej chwili mogą cię odnaleźć? Nie, nie, nie, nie. Byłoby to tchórzliwe i fatalne w skutkach. Ucieczka nigdy nie rozwiąże problemu. Proszę, uwierz mi. Chcę ci tylko pomóc.
– To samo mówił pewien uprzejmy tajniak, zanim postanowił wiercić mi palcem w ranie – zareplikował Yossarian sarkastycznie.
– Ja nie jestem tajniakiem – odparł major Danby z oburzeniem i krew znowu napłynęła mu do twarzy. – Jestem profesorem uniwersytetu, mam wysoce rozwinięte poczucie moralne i nie próbowałbym cię oszukać. Jestem niezdolny do kłamstwa.
– A co byś zrobił, gdyby ktoś z naszej grupy spytał cię, o czym rozmawialiśmy?
– Okłamałbym go.
Yossarian roześmiał się drwiąco i major Danby, chociaż wciąż jeszcze czerwony z zażenowania, odetchnął z ulgą, ciesząc się ze zmiany nastroju Yossariana. Yossarian przyglądał mu się z mieszaniną powściągliwej litości i pogardy. Usiadł w swoim łóżku opierając się plecami o wezgłowie, zapalił papierosa i uśmiechając się lekko z ironicznym rozbawieniem przyglądał się z drwiącym współczuciem wyraźnemu, krągłookiemu przerażeniu, jakie na zawsze odbiło się na twarzy majora Danby w dniu ataku na Awinion, kiedy to generał Dreedle kazał go wyprowadzić na dwór i rozstrzelać. Grymas strachu utrwalił się głębokimi, czarnymi bliznami i Yossarian litował się nad tym łagodnym, moralnym, podstarzałym idealistą, podobnie jak litował się nad wszystkimi ludźmi, których wady nie były zbyt wielkie, a kłopoty zbyt poważne.
– Danby, jak ty możesz współpracować z takimi ludźmi jak Cathcart i Korn? Czy nie robi ci się na ich widok niedobrze? – spytał z wyrachowaną uprzejmością.
Major Danby był zaskoczony pytaniem Yossariana.
– Robię to dla ojczyzny – odpowiedział takim tonem, jakby to było oczywiste. – Pułkownik Cathcart i pułkownik Korn są moimi przełożonymi i jedynie wykonując ich rozkazy mogę się przyczynić do zwycięstwa. Współpracuję z nimi, ponieważ jest to moim obowiązkiem. A także dlatego – dodał znacznie ciszej, spuszczając oczy – że nie jestem człowiekiem zbyt energicznym.
– Ojczyzna cię już więcej nie potrzebuje – dowodził Yossarian bez gniewu – więc pomagasz wyłącznie im.
– Staram się o tym nie myśleć – przyznał szczerze major Danby. – Staram się skoncentrować wyłącznie na sprawie najważniejszej i zapomnieć, że oni też na tym korzystają. Staram się postępować tak, jakby oni nie istnieli.
– Wiesz, to jest właśnie mój problem – zadumał się Yossarian krzyżując ramiona. – Pomiędzy mną a każdą ideą znajduję zawsze Scheisskopfów, Peckemów, Kornów i Cathcartów. I to zmienia nieco samą ideę.
– Musisz starać się o nich nie myśleć – poradził major Danby z przekonaniem. – I nie wolno ci przez nich zwątpić w ideały. Idee są dobre, tylko ludzie czasami są źli. Musisz starać się patrzeć z pewnego dystansu.
Yossarian odrzucił jego radę jednym sceptycznym ruchem głowy.
– Kiedy patrzę, obojętne z jakiego dystansu, widzę facetów, którzy zgarniają forsę. Nie widzę raju ani świętych, ani aniołów. Widzę ludzi, którzy robią forsę na każdym ludzkim odruchu i na każdej ludzkiej tragedii.
– Staraj się o tym nie myśleć – nalegał major Danby. – I staraj się nie przejmować.
– Tym się specjalnie nie przejmuję. Naprawdę denerwuje mnie tylko to, że oni mnie mają za frajera. Oni myślą, że oni są ci sprytni, a cała reszta nas to frajerzy. I wiesz co, Danby, przed chwilą po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że oni mogą mieć rację.
– O tym też staraj się nie myśleć – obstawał przy swoim major Danby. – Musisz myśleć wyłącznie o ojczyźnie i godności człowieka.
– Akurat! – powiedział Yossarian.
– Naprawdę. To nie pierwsza wojna światowa. Nie wolno ci zapominać, że toczymy wojnę z agresorami, którzy w razie zwycięstwa nie pozostawią przy życiu ani ciebie, ani mnie.
– Wiem o tym – odparł Yossarian sucho, krzywiąc się w nagłym przypływie rozdrażnienia. – Jezu Chryste, Danby, ja zapracowałem na ten medal, który dostałem niezależnie od tego, z jakiego powodu mi go dali. Uczestniczyłem w siedemdziesięciu cholernych akcjach bojowych. Nie mów mi, że trzeba walczyć w obronie ojczyzny. Przez cały czas walczyłem w obronie ojczyzny. Teraz mam zamiar powalczyć trochę w obronie samego siebie. Ojczyźnie już nic nie zagraża, a mnie owszem.
– Wojna się jeszcze nie skończyła. Niemcy posuwają się na Antwerpię.
– Niemcy zostaną rozbici w ciągu kilku miesięcy. A Japończycy za następne kilka miesięcy. Gdybym oddał życie teraz, zrobiłym to nie dla ojczyzny, ale dla Cathcarta i Korna. Więc na razie oddaję swój celownik. Odtąd myślę tylko o sobie.
– Ależ, stary, pomyśl, co by się stało, gdyby wszyscy doszli do tego wniosku – odpowiedział major Danby pobłażliwie, z uśmiechem wyższości.
– Wówczas byłbym ostatnim idiotą, gdybym ja jeden myślał inaczej, no nie? – Yossarian wyprostował się z zagadkowym wyrazem twarzy. – Wiesz, mam dziwne uczucie, że odbyłem już z kimś identyczną rozmowę. To tak jak z kapelanem, który miał wrażenie, że wszystko przeżywa dwukrotnie.
– Kapelan chce, żebyś zgodził się na odesłanie do kraju – zauważył major Danby.
– Kapelan może się wypchać.
– O rany – westchnął major Danby z żalem potrząsając głową. – On się trapi, że wpłynął na twoją decyzję.
– Wcale na mnie nie wpłynął. Wiesz, co mógłbym zrobić? Mógłbym zostać tutaj, w tym łóżku i wegetować. Mógłbym wegetować sobie wygodnie i pozostawić decyzje innym.