Paragraf 22 - Heller Joseph 62 стр.


– Musisz podejmować decyzje – zaprotestował major Danby.

– Człowiek nie może wegetować jak jarzyna.

– Dlaczego?

W oczach majora Danby pojawił się daleki, ciepły błysk.

– To musi być przyjemne, wegetować sobie jak jarzyna – przyznał z rozmarzeniem.

– To paskudne – odpowiedział Yossarian.

– Nie, to musi być bardzo przyjemne, kiedy się jest wolnym od wszelkich trosk i wątpliwości – obstawał przy swoim major Danby.

– Myślę, że chciałbym wegetować jak jarzyna, nie podejmując żadnych ważnych decyzji.

– Jaką jarzyną chciałbyś być, Danby?

– Ogórkiem albo marchewką.

– Jakim ogórkiem? Ładnym czy brzydkim?

– Oczywiście ładnym.

– Ścięto by cię w kwiecie wieku i pokrajano do sałatki. – Twarz majora Danby wydłużyła się.

– No to brzydkim – powiedział.

– - Pozwolono by ci zgnić i użyto by cię na kompost dla ładnych ogórków.

– W takim razie nie chcę już być jarzyną – powiedział major Danby z uśmiechem smutnej rezygnacji.

– Danby, czy ja naprawdę muszę się zgodzić na ten wyjazd do kraju? – spytał Yossarian poważnie. Major Danby wzruszył ramionami.

– To jedyny sposób, żeby wszystko uratować.

– To jest sposób, żeby wszystko stracić, Danby. Powinieneś to wiedzieć.

– Mógłbyś mieć prawie wszystko, co zechcesz.

– Nie chcę mieć wszystkiego, co zechcę – odparł Yossarian i w przystępie bezsilnego gniewu uderzył pięścią w materac. – Niech to szlag trafi, Danby! Na tej wojnie zginęli moi przyjaciele. Nie mogę wdawać się teraz w konszachty. To, że mnie ta cholera zraniła, było najlepszą rzeczą, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła.

– Wolisz iść do więzienia?

– A ty pozwoliłbyś się odesłać do kraju?

– Jasne, że tak! – oświadczył major Danby z przekonaniem.

– Niewątpliwie tak – dodał po chwili nieco mniej pewnie. – Tak, myślę, że pozwoliłbym się odesłać do kraju, gdybym był na twoim miejscu – zdecydował niepewnie po paru chwilach bicia się z myślami.

Potem z odrazą odwrócił głowę gwałtownym ruchem wyrażającym udrękę i wyrzucił z siebie: – Oczywiście, że pozwoliłbym się odesłać do kraju! Ale jestem tak okropnym tchórzem, że nie mógłbym być na twoim miejscu.

– Ale gdybyś nie był tchórzem? – dopytywał się Yossarian przyglądając mu się wnikliwie. – Przypuśćmy, że miałbyś dość odwagi, żeby się komuś przeciwstawić?

– Wówczas nie pozwoliłbym się odesłać do kraju – oświadczył major Danby z radosną energią i entuzjazmem wczuwając się w rolę.

– Ale na pewno nie pozwoliłbym się też postawić przed sądem polowym.

– Latałbyś dalej?

– Nie, oczywiście, że nie. To byłaby całkowita kapitulacja. Poza tym mógłbym zginąć!

– Więc uciekłbyś?

Major Danby chciał dać dumną odpowiedź, ale nagle zatrzymał się, a jego półotwarte usta zatrzęsły się. Wydął wargi z wyrazem zmęczenia.

– Przecież wtedy chyba nie miałbym żadnej szansy?

Jego czoło i wyłupiaste białe gałki oczne znowu lśniły nerwowo. Bezwładne dłonie skrzyżował na kolanach i zdawało się, że nie oddycha, gdy tak siedział ze świadomością klęski wbi;ając wzrok w podłogę. Ciemne ukośne cienie zaglądały przez okno. Yossarian wpatrywał się w majora z powagą i żaden z nich nie drgnął nawet na odgłos samochodu hałaśliwie hamującego przed budynkiem i kroków biegnących pośpiesznie do wejścia.

– Tak, jest jedna szansa – przypomniał sobie Yossarian w spóźnionym przypływie natchnienia. – Milo mógłby ci pomóc. Jest ważniejszy od pułkownika Cathcarta i ma wobec mnie dług wdzięczności.

Major Danby potrząsnął głową.

– Milo i pułkownik Cathcart są teraz kumplami – powiedział bezbarwnym głosem. – Zrobił pułkownika Cathcarta wiceprezesem i obiecał mu eksponowane stanowisko po wojnie.

– W takim razie pomoże nam były starszy szeregowy Wintergreen

– wykrzyknął Yossarian. – On nienawidzi ich obu i ta wiadomość doprowadzi go do pasji.

Major Danby znowu pokręcił głową ponuro.

– Milo i były starszy szeregowy Wintergreen połączyli się w zeszłym tygodniu. Wszyscy oni teraz są udziałowcami firmy “M i M".

– Więc nie mamy żadnych szans?

– Żadnych.

– Ani cienia szansy, co?

– Ani cienia szansy – potwierdził major Danby. Po chwili podniósł wzrok myśląc na głos: – Czy nie byłoby najlepiej, gdyby nas zniknęli tak jak innych, uwalniając nas od tych wszystkich przytłaczających problemów?

Yossarian powiedział, że nie. Major Danby przyznał mu rację melancholijnym kiwnięciem głowy, znowu spuszczając wzrok, i znowu nie mieli żadnej szansy, kiedy nagle na korytarzu zadudniły czyjeś kroki i krzycząc na cały głos wpadł do pokoju kapelan z elektryzującą wieścią na temat Orra. Był tak przejęty radosnym podnieceniem, że przez kilka pierwszych chwil nie można go było zrozumieć. W jego oczach błyszczały łzy uniesienia i Yossarian wyskoczył z łóżka z rykiem niedowierzania, kiedy wreszcie zrozumiał.

– Szwecja? – krzyknął.

– Orr! – krzyknął kapelan.

– Orr? – krzyknął Yossarian.

– Szwecja! – krzyknął kapelan kiwając głową w radosnej ekstazie i nie panując nad sobą przeskakiwał z miejsca na miejsce uśmiechnięty, oszalały z zachwytu. – To cud! Mówię wam, że to cud! Znów wierzę w Boga. Naprawdę. Wyrzucony na brzeg w Szwecji po tylu tygodniach na morzu! To cud.

– Wyrzucony na brzeg, akurat! – stwierdził Yossarian i również podskakiwał i ryczał triumfalnie ze śmiechu zwracając się do ścian, sufitu, kapelana i majora Danby. – Jego wcale nie wyrzuciło na brzeg w Szwecji. On tam dopłynął! On tam dopłynął, kapelanie, on tam dopłynął.

– Jak to dopłynął?

– On to sobie zaplanował! To nie przypadek, że on wylądował w Szwecji.

– A, co mi tam! – Kapelan podskoczył z nie słabnącym zapałem.

– To i tak jest cud, cud ludzkiej inteligencji i wytrwałości. Pomyślcie tylko, czego on dokonał! – Kapelan złapał się obiema rękami za głowę i pokładał się ze śmiechu. – Czy potraficie go sobie wyobrazić?

– wykrzyknął z podziwem. – Czy możecie go sobie wyobrazić w tej żółtej łódce, jak wiosłuje nocą przez Cieśninę Gibraltarską tym malutkim niebieskim wiosełkiem…

– Jak ciągnie za sobą żyłkę z przynętą, rąbie surowe dorsze przez całą drogę do Szwecji i codziennie po południu robi sobie herbatkę…

– Jakbym go widział! – zawołał kapelan przerywając na chwilę taniec radości, aby złapać oddech. – To jest cud ludzkiej wytrwałości, powiadam wam. I od dzisiaj ja też będę taki! Będę wytrwały. Tak jest, będę wytrwały.

– On wiedział, co robi, od początku do końca! – cieszył się Yossarian, unosząc triumfalnie obie pięści do góry, jakby w nadziei, że wyciśnie z nich jakieś rewelacje. Zakręcił się na pięcie stając twarz w twarz z majorem Danby. – Danby, ty głupku! Więc jednak jest jakaś szansa. Nie rozumiesz? Może nawet Clevinger ukrywa się gdzieś w tej swojej chmurze, czekając, aż będzie mógł wyjść bezpiecznie.

– Co ty wygadujesz? – spytał major Danby zupełnie zbity z tropu.

– O czym wy mówicie?

– Przynieś mi jabłek, Danby, i kasztanów też. Pędź, Danby, pędź. Przynieś mi rajskich jabłuszek i kasztanów, zanim będzie za późno, i nie zapomnij o sobie.

– Kasztany? Rajskie jabłuszka? Po jakie licho?

– Żeby sobie wypełnić policzki, oczywiście. – Yossarian wyrzucił obie ręce w górę gestem straszliwego i rozpaczliwego samopotępienia.

– O, czemuż go nie słuchałem? Dlaczego mu nie ufałem?

– Czyś ty zwariował? – spytał major Danby ze zdumieniem i niepokojem. – Yossarian, czy możesz mi wytłumaczyć, o czym ty mówisz?

– Słuchaj, Orr to sobie zaplanował. Nie rozumiesz? Zaplanował to sobie od samego początku. Dawał się nawet zestrzeliwać dla nabrania wprawy. Każdy jego lot to była repetycja. A ja nie chciałem z nim latać! O, czemuż go nie słuchałem? Zapraszał mnie, a ja nie skorzystałem! Danby, przynieś mi też wystające zęby i zawór do reperacji, i głupio-naiwny wygląd, za którym nikt nie będzie podejrzewał przemyślności. Wszystko to będzie mi potrzebne. O, czemuż go nie słuchałem? Teraz rozumiem, co chciał mi powiedzieć. Wiem nawet, dlaczego tamta dziewczyna waliła go butem po głowie.

– Dlaczego? – spytał gwałtownie kapelan. Yossarian odwrócił się błyskawicznie i błagalnym ruchem złapał kapelana za koszulę na piersi.

– Kapelanie, pomocy! Zdobądź mi ubranie. Pośpiesz się, proszę. Potrzebne mi jest natychmiast.

Kapelan odwrócił się z gotowością.

– Dobrze, zrobię to. Ale gdzie masz ubranie i jak je wydostać?

– Zastrasz albo zagada] każdego, kto zechce cię zatrzymać. Zdobądź mi mundur! Musi być tu gdzieś w szpitalu. Niech choć raz w życiu coś ci się uda.

Kapelan z determinacją rozprostował ramiona i zacisnął zęby.

– Nie bój się, przyniosę ci mundur. Ale proszę cię, powiedz mi, dlaczego tamta dziewczyna waliła Orra butem po głowie.

– Bo jej za to zapłacił! Ale biła go za słabo i dlatego musiał wiosłować do Szwecji. Znajdź mi mundur, żebym mógł się stąd wydostać. Poproś siostrę Duckett, ona ci pomoże. Zrobi wszystko, żeby tylko się mnie pozbyć.

– Dokąd się wybierasz? – spytał major Danby z niepokojem, kiedy kapelan wybiegł z pokoju. – Co chcesz zrobić?

– Chcę uciec – oświadczył Yossarian ożywionym, raźnym głosem, rozpinając w pośpiechu guziki piżamy.

– Nie – jęknął major Danby i zaczął nerwowo ocierać okrytą potem twarz obiema dłońmi. – Nie możesz uciec. Dokąd chcesz uciekać? Dokąd można uciec?

– Do Szwecji.

– Do Szwecji? – zawołał major Danby ze zdumieniem. – Chcesz uciekać do Szwecji? Czyś ty zwariował?

– Orr to zrobił.

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie – błagał major Danby. – Nie, Yossarian, nigdy tam nie dotrzesz. Nie możesz tam uciekać. Nie umiesz nawet wiosłować.

– Ale mogę dotrzeć do Rzymu, jeżeli będziesz trzymać gębę na kłódkę, kiedy stąd wyjdziesz, i dasz mi szansę zabrania się na samolot. Zrobisz to?

– Oni cię znajdą – dowodził major Danby rozpaczliwie. – Sprowadzą cię i ukarzą jeszcze surowiej.

– Tym razem będą musieli napracować się jak diabli, żeby mnie złapać.

– Popracują. A nawet jak cię nie znajdą, to co będziesz miał za życie? Zawsze będziesz sam. Nikt nigdy nie stanie.po twojej stronie i stale będziesz żył pod groźbą zdrady.

– Teraz też tak żyję.

– Ale nie możesz ot tak wypiąć się na wszystkie swoje obowiązki i uciec – nalegał major Danby. – To objaw bierności. To eskapizm.

Yossarian roześmiał się lekceważąco i potrząsnął głową.

– Ja nie uciekam od swoich obowiązków. Ja uciekam do nich. To nie jest bierność, kiedy się ucieka ratując życie. Sam wiesz najlepiej, kto jest eskapistą. Na pewno nie ja i nie Orr.

– Może ksiądz do niego przemówi. On dezerteruje. Chce uciec do Szwecji.

– Cudownie! – ucieszył się kapelan, z dumą rzucając na łóżko poszewkę z ubraniem Yossariana. – Uciekaj do Szwecji. A ja zostanę tutaj i będę wytrwały. Tak jest, będę nękał i zadręczał pułkownika Cathcarta i pułkownika Korna przy każdej okazji. Nie boję się. Będę nawet zaczepiać generała Dreedle.

– Generał Dreedle odszedł – przypomniał Yossarian wciągając spodnie i pośpiesznie upychając koszulę za pasek. – Teraz jest generał Peckem.

Gadatliwa pewność siebie kapelana nie przygasła ani na moment.

– No to będę zaczepiał generała Peckema, a nawet generała Scheisskopfa. I wiecie, co jeszcze zrobię? Przy pierwszym spotkaniu wyrżnę w pysk kapitana Blacka. Tak jest, wyrżnę go w pysk. Zrobię to przy wszystkich, żeby nie mógł mi oddać.

– Czy wyście obaj zwariowali? – wybałuszając oczy zaprotestował major Danby ze strachem i oburzeniem. – Czyście potracili zmysły? Słuchaj, Yossarian…

– Powiadam wam, że to cud – obwieścił kapelan i chwyciwszy majora Danby wpół walcował z nim, wysoko unosząc łokcie. – Prawdziwy cud. Skoro Orr dopłynął do Szwecji, to i ja mogę odnieść zwycięstwo nad pułkownikiem Cathcartem i pułkownikiem Kornem, jeżeli tylko będę wytrwały.

– Błagam, niech ksiądz się zamknie – poprosił grzecznie major Danby i uwolniwszy się z objęć kapelana poklepał spocone czoło drżącą dłonią. Pochylił się ku Yossarianowi, który wkładał buty.

– A co z pułkownikiem…

– Guzik mnie obchodzi.

– Ale to może…

– Niech diabli porwą ich obu.

– To może okazać się dla nich korzystne – ciągnął uparcie major Danby. – Pomyślałeś o tym?

– Jeżeli o mnie chodzi, to niech sobie dranie prosperują. I tak nie mogę im przeszkodzić, mogę tylko narobić im kłopotu uciekając. Mam teraz swoje własne obowiązki, Danby. Muszę dotrzeć do Szwecji.

– To ci się nigdy nie uda. To niemożliwe. To jest prawie geograficzne nieprawdopodobieństwo, żeby dostać się stąd tam.

– Do diabła, Danby, wiem o tym. Ale przynajmniej będę próbował. Jest w Rzymie dzieciak, któremu chciałbym uratować życie. Wezmę ją ze sobą do Szwecji, jeżeli uda mi się ją odnaleźć, więc nie będzie to zupełnie egoistyczne.

– To jest absolutne szaleństwo. Sumienie nigdy nie da ci spokoju.

– Bóg z nim – roześmiał się Yossarian. – Cóż warte jest życie bez wyrzutów sumienia? Prawda, kapelanie?

– Wyrżnę kapitana Blacka w pysk przy pierwszej okazji – przechwalał się kapelan, wypuszczając w powietrze dwa lewe proste i niezgrabny sierpowy. – O tak.

– Pomyślałeś o hańbie? – spytał major Danby…

– O jakiej hańbie? Hańbą jest to, co dzieje się tutaj. – Yossarian zawiązał mocno drugie sznurowadło i zerwał się na równe nogi. – No, Danby, jestem gotów. I co powiesz? Będziesz siedział cicho i pozwolisz mi zabrać się na samolot?

Major Danby patrzył na Yossariana w milczeniu z dziwnym, smutnym uśmiechem. Przestał się pocić i zupełnie się uspokoił.

– A co byś zrobił, gdybym próbował cię powstrzymać? – spytał siląc się żałośnie na żart. – Pobiłbyś mnie? Yossarian był zdziwiony i urażony pytaniem.

– Nie, oczywiście, że nie. Dlaczego tak mówisz?

– Ja cię zbiję – pochwalił się kapelan wywijając pięściami tuż przed nosem majora Danby. – Ciebie i kapitana Blacka, i może nawet kaprala Whitcomba. Czy to nie byłoby cudowne, gdybym nagle przestał się bać kaprala Whitcomba?

– Zatrzymasz mnie? – spytał Yossarian majora Danby patrząc mu prosto w oczy.

Major Danby uskoczył przed kapelanem i zawahał się przez chwilę.

– Nie, jasne, że nie! – wyrzucił z siebie i nagle zaczął machać obiema rękami w stronę drzwi gestem przesadnego pośpiechu. -Jasne, że cię nie zatrzymam. Idź, jak Boga kocham, i pośpiesz się! Może potrzebujesz pieniędzy?

– Mam trochę pieniędzy.

– Weź jeszcze trochę – powiedział z żarem major Danby, entuzjastycznie wtykając Yossarianowi gruby plik włoskich banknotów i ściskając oburącz jego dłoń, zarówno po to, aby dodać ducha Yossarianowi, jak i po to, aby opanować drżenie własnych palców.

– W Szwecji musi być teraz pięknie – powiedział z tęsknotą. – Dziewczęta są takie urocze. I ludzie są tacy postępowi.

– Do widzenia! – zawołał kapelan. – Powodzenia. Ja zostanę tutaj i będę wytrwały. Spotkamy się po wojnie.

– Trzymaj się, kapelanie. Dziękuję, Danby.

– Jak się czujesz?

– Doskonale. Nie, prawdę mówiąc, bardzo się boję.

– To dobrze – powiedział major Danby. – To dowód, że jeszcze żyjesz. To, co cię czeka, nie będzie zabawne.

– A właśnie że będzie – rzucił Yossarian kierując się do wyjścia.

– Mówię poważnie. Będziesz musiał rozglądać się od rana do wieczora. Oni poruszą niebo i ziemię, żeby cię złapać.

– Będę się rozglądać od rana do wieczora.

– Będziesz musiał stale uważać.

– Będę stale uważał.

– Uważaj! – krzyknął major Danby.

Yossarian odskoczył. Za drzwiami stała zaczajona dziwka Nately'ego. Nóż chybił o włos i Yossarian ruszył w drogę.

***

Назад