Ojciec Chrzestny - Mario Puzo 10 стр.


– To oczywiście jest najważniejsze. – Westchnął i wstał. – O której mam się jutro spotkać z tym niewiernym?

– Będzie tu o dziesiątej rano – odrzekł Hagen z nadzieją. Może don na to pójdzie.

– Będę chciał mieć tu was obu przy sobie – powiedział don. Przeciągnął się i wziął syna za ramię. – Santino, prześpij się dzisiaj, wyglądasz jak sam diabeł. Dbaj o siebie, nie będziesz wiecznie młody.

Sonny, zachęcony tą oznaką ojcowskiej troski, zadał pytanie, którego nie śmiał zadać Hagen:

– Papo, a jaka będzie twoja odpowiedź?

Don Corleone uśmiechnął się.

– Skąd mogę wiedzieć, dopóki nie usłyszę, jakie są korzyści i inne szczegóły? Poza tym muszę mieć czas, żeby przemyśleć udzielone tu dzisiaj rady. Ostatecznie nie jestem człowiekiem, który coś robi pochopnie. – Wychodząc, zapytał od niechcenia Hagena: – Czy masz w swoich notatkach to, że Turek utrzymywał się przed wojną z prostytucji? Tak jak teraz Rodzina Tattagliów. Zapisz to sobie, nim zapomnisz.

W głosie dona była odrobina szyderstwa i Hagen się zarumienił. Rozmyślnie o tym nie wspomniał, i słusznie, gdyż naprawdę nie miało to żadnego związku ze sprawą, a bał się, że może źle wpłynąć na decyzję dona. Słynął on z surowości w sprawach seksualnych.

Virgil „Turek” Sollozzo był masywnie zbudowanym mężczyzną średniego wzrostu, o ciemnej cerze. Można było go wziąć za prawdziwego Turka. Miał nos jak jatagan i okrutne czarne oczy. Poza tym odznaczał się imponującą godnością.

Sonny Corleone przywitał go w progu i zaprowadził do gabinetu, gdzie czekali Hagen i don. Hagen pomyślał, że nigdy nie widział człowieka wyglądającego niebezpieczniej, z wyjątkiem Luki Brasi.

Wymieniono uprzejme uściski dłoni. Jeżeli don spyta mnie kiedykolwiek, czy to jest człowiek z jajami, będę musiał odpowiedzieć tak – pomyślał Hagen. Nigdy nie widział podobnej siły w jednym człowieku, nawet w donie. W istocie don wydawał się być w najgorszej formie. Podczas powitania zachowywał się trochę prostacko, trochę zanadto po chłopsku.

Sollozzo z punktu przeszedł do rzeczy. Interesem są narkotyki. Wszystko jest zmontowane. Pewne plantacje maku w Turcji przyrzekły mu określone ilości co roku. Ma we Francji chronioną przetwórnię dla przerobu na morfinę. Na Sycylii ma absolutnie pewny zakład dla przetwarzania na heroinę. Przemyt do obydwu krajów jest tak bezpieczny, jak to w ogóle możliwe w tych sprawach. Wwóz do Stanów Zjednoczonych pociągałby za sobą mniej więcej pięcioprocentowe straty, ponieważ, jak im obu wiadomo, samo FBI jest nieprzekupne. Jednakże zyski byłyby olbrzymie, a ryzyko żadne.

– To dlaczego pan do mnie przychodzi? – zapytał uprzejmie don. – Czym zasłużyłem sobie na pańską wspaniałomyślność?

Smagła twarz Sollozza pozostała nieporuszona.

– Potrzebuję dwóch milionów dolarów gotówką. Co równie istotne, potrzebuję człowieka, który ma wpływowych przyjaciół w ważnych miejscach. Niektórzy moi kurierzy z biegiem lat wpadną. To nieuniknione. Wszyscy będą mieli czystą przeszłość, to obiecuję. Dlatego będzie dla sędziów logiczne dać im niskie wyroki. Potrzebuję przyjaciela, który może zagwarantować, że kiedy moi ludzie wpadną, nie posiedzą w więzieniu dłużej niż rok czy dwa. Wtedy nie będą gadali. Ale jeżeli dostaną dziesięć albo dwadzieścia, to kto wie? Na tym świecie jest wiele słabych jednostek. Mogą gadać, mogą narazić ludzi ważniejszych. Ochrona prawna jest koniecznością. Jak słyszę, don Corleone, ma pan w kieszeni tylu sędziów, co pucybut srebrnych monet.

Don Corleone nie zadał sobie trudu, by jakoś skwitować ten komplement.

– Ile procent dla mojej Rodziny? – zapytał.

Oczy Sollozza błysnęły.

– Pięćdziesiąt. – Przerwał, po czym dodał głosem, który był niemal pieszczotą: – W pierwszym roku wasz udział wyniósłby trzy albo cztery miliony dolarów. Potem by wzrósł.

– A jaki ma procent Rodzina Tattagliów? – zapytał don Corleone.

Po raz pierwszy Sollozzo wydał się zdenerwowany.

– Oni dostaną coś z mojego udziału. Potrzebuję pomocy w tych operacjach.

– Więc ja dostaję pięćdziesiąt procent tylko za finanse i ochronę prawną – podsumował don Corleone. – Nie troszczę się o operacje. Czy to chce mi pan powiedzieć?

Sollozzo kiwnął głową.

– Jeżeli pan uważa, że dwa miliony dolarów w gotówce to „tylko finanse”, to gratuluję panu, donie Corleone.

Don powiedział spokojnie:

– Zgodziłem się zobaczyć z panem przez szacunek dla Tattagliów i ponieważ słyszałem, że pan jest człowiekiem poważnym, którego także należy traktować z szacunkiem. Muszę panu powiedzieć „nie”, ale powinienem podać swoje powody. Zyski z pańskiego interesu są ogromne, ale tak samo ogromne jest ryzyko. Pańska operacja, gdybym wziął w niej udział, mogłaby zaszkodzić innym moim interesom. To prawda, że mam wielu, wielu przyjaciół w polityce, ale nie byliby tacy przyjaźni, gdyby moim biznesem stały się narkotyki zamiast hazardu. Uważają hazard za coś w rodzaju alkoholu, nieszkodliwą słabostkę, natomiast narkotyki to dla nich brudny interes. Nie, niech pan nie protestuje. Podaję panu ich opinię, nie swoją. Nie moja sprawa, jak ktoś zarabia na życie. Ja tylko mówię, że ten pański biznes jest zbyt ryzykowny. Wszyscy członkowie mojej Rodziny żyli sobie dobrze przez te ostatnie dziesięć lat, bez niebezpieczeństw, bez krzywdy. Nie mogę przez chciwość narażać ich ani środków ich utrzymania.

Jedyną oznaką rozczarowania Sollozza był szybki rzut oka po pokoju, tak jakby miał nadzieję, że Hagen albo Sonny przemówią za nim. Potem zapytał:

– Czy pan się obawia o zabezpieczenie tych pańskich dwóch milionów?

Don uśmiechnął się zimno.

– Nie.

Sollozzo popróbował znowu.

– Rodzina Tattagliów zagwarantuje także pańską inwestycję.

Wtedy to Sonny Corleone popełnił niewybaczalny błąd w ocenie i postępowaniu. Zapytał skwapliwie:

– Rodzina Tattagliów gwarantuje zwrot naszej inwestycji bez żadnego oprocentowania z naszej strony?

Hagena przeraziła ta gafa. Spostrzegł, że don obraca zimne, nieżyczliwe oczy na najstarszego syna, który zamarł w osłupiałym przerażeniu. Oczy Sollozza błysnęły znowu, ale tym razem z satysfakcji. Odkrył szczelinę w fortecy dona. Kiedy don przemówił, w jego głosie brzmiała ostateczna odprawa.

– Młodzi ludzie są zachłanni. I dzisiaj nie mają wychowania. Przerywają starszym. Wtrącają się. Ale mam sentymentalną słabość do moich dzieci i psułem je. Jak pan widzi, signor Sollozzo, moje „nie” jest ostateczne. Niech mi będzie wolno powiedzieć, że osobiście życzę panu powodzenia w pańskich interesach. Nie ma konfliktu między nimi a mymi własnymi. Przykro mi, że musiałem pana rozczarować.

Sollozzo skłonił się, uścisnął dłoń dona, po czym pozwolił Hagenowi odprowadzić się do samochodu. Kiedy się żegnał z Hagenem, jego twarz była bez wyrazu.

Gdy Hagen wrócił, don Corleone zapytał:

– Co myślisz o tym człowieku?

– To Sycylijczyk – odrzekł Hagen sucho.

Don pokiwał głową w zamyśleniu. Potem obrócił się do syna i powiedział łagodnie:

– Santino, nigdy nie pozwalaj nikomu spoza rodziny wiedzieć, co myślisz. Nigdy nie pokazuj, co trzymasz w zanadrzu. Uważam, że mózg ci mięknie od całej tej komedii, którą grasz z tą młodą dziewczyną. Skończ z tym i poświęć uwagę interesom. A teraz zejdź mi z oczu.

Hagen dojrzał na twarzy Sonny’ego zaskoczenie, a potem gniew z powodu wyrzutu ojca. Czy naprawdę myślał, że don nie dowie się o jego podboju? – zastanowił się Hagen. I czy naprawdę nie wie, jaki niebezpieczny błąd popełnił tego rana? Jeżeli tak jest, to Hagen nigdy nie chciałby być consigliorim Santina Corleone jako dona.

Don Corleone zaczekał, aż Sonny wyjdzie z pokoju. Potem opadł na skórzany fotel i szorstko skinął o coś do picia. Hagen nalał mu kieliszek anyżówki. Don spojrzał na niego.

– Przyślij mi Lucę Brasi – polecił.

W trzy miesiące później Hagen pospiesznie załatwiał papierkową robotę w kancelarii, mając nadzieję, że wyjdzie dostatecznie wcześnie, aby porobić gwiazdkowe zakupy dla żony i dzieci. Przerwał mu telefon od Johnny’ego Fontane kipiącego wybornym humorem. Film został nakręcony, kopia robocza – cokolwiek, u diabła, to jest, pomyślał Hagen – była fantastyczna. Johnny posyłał donowi prezent na Gwiazdkę, od którego oczy wyjdą mu na wierzch; przywiózłby go osobiście, ale trzeba było jeszcze porobić parę drobiazgów do filmu. Musiał więc zostać na Wybrzeżu. Hagen usiłował ukryć zniecierpliwienie. Urok Johnny’ego Fontane nigdy na niego nie działał. Jednakże był zaciekawiony.

– A co to takiego? – zapytał.

Johnny Fontane zachichotał i odrzekł:

– Nie mogę powiedzieć, to właśnie jest najmilsze w prezencie gwiazdkowym.

Hagen natychmiast stracił wszelkie zainteresowanie i w końcu udało mu się grzecznie odłożyć słuchawkę.

W dziesięć minut później sekretarka oznajmiła mu, że dzwoni Connie Corleone i chce z nim mówić. Hagen westchnął. Jako młoda dziewczyna Connie była miła, jako mężatka stała się utrapieniem. Skarżyła się na swojego męża. Wciąż przyjeżdżała na dwa czy trzy dni do domu, w odwiedziny do matki. A Carlo Rizzi okazywał się naprawdę do niczego. Dano mu dobry mały interes, który doprowadził do upadku. Poza tym pił, uganiał się za dziwkami, uprawiał hazard i od czasu do czasu bił żonę. Connie nie mówiła o tym rodzinie, ale zwierzała się Hagenowi. Zastanawiał się, jaką też nową żałosną opowieść ma dla niego w tej chwili.

Jednakże nastrój gwiazdkowy najwyraźniej ją rozpogodził. Po prostu chciała zapytać Hagena, co ojciec naprawdę pragnąłby dostać na Gwiazdkę. A także Sonny i Fred, i Mike. Wiedziała już, co da matce. Hagen podał kilka propozycji, które odrzuciła jako niemądre. W końcu uwolniła go od siebie.

Kiedy telefon zadzwonił znowu, Hagen odłożył papiery. Do diabła z tym. Wyjdzie. Jednakże nie przyszło mu do głowy odmówić rozmowy. Kiedy sekretarka powiedziała mu, że dzwoni Michael Corleone, podniósł słuchawkę z przyjemnością. Zawsze lubił Mike’a.

– Tom – odezwał się Michael Corleone – przyjeżdżam jutro z Kay do miasta. Mam coś ważnego do powiedzenia staremu przed Bożym Narodzeniem. Czy jutro wieczorem będzie w domu?

– Oczywiście – odrzekł Hagen. – Nigdzie nie wyjeżdża, dopiero po świętach. Mogę coś dla ciebie zrobić?

Michael był równie skryty jak ojciec.

– Nie. Przypuszczam, że cię zobaczę w czasie świąt, bo wszyscy będą na Long Beach, prawda?

– Prawda – odrzekł Hagen. Rozbawiło go to, że Mike odłożył słuchawkę bez żadnych zdawkowych słów.

Powiedział sekretarce, by zadzwoniła do jego żony i zawiadomiła ją, że wróci trochę później, ale żeby mu przygotowała coś na kolację. Wyszedłszy na ulicę, ruszył żwawo w stronę magazynu Macy’ego. Ktoś zagrodził mu drogę. Ze zdumieniem poznał Sollozza.

Sollozzo wziął go pod rękę i przemówił spokojnie:

– Niech pan się nie boi, chcę tylko z panem pomówić. – Drzwi samochodu stojącego przy krawężniku otworzyły się nagle. Sollozzo powiedział z naciskiem: – Wsiadaj pan, chcę z panem pogadać.

Hagen wyrwał rękę. Nie był jeszcze zaniepokojony, tylko zirytowany.

– Nie mam czasu.

W tej chwili podeszli do niego z tyłu dwaj mężczyźni. Hagen poczuł nagle, że nogi uginają się pod nim. Sollozzo polecił cicho:

– Wsiadaj pan do samochodu. Gdybym chciał pana zabić, już byś nie żył. Zaufaj mi.

Bez cienia zaufania Hagen wsiadł do wozu.

Michael Corleone skłamał Hagenowi. Był już w Nowym Jorku i dzwonił z pokoju w hotelu „Pensylwania” znajdującego się o dziesięć przecznic. Kiedy odłożył słuchawkę, Kay Adams zgasiła papierosa i zawołała:

– Mike, ależ z ciebie kłamczuch!

Michael usiadł przy niej na łóżku.

– Wszystko dla ciebie, kochanie. Gdybym powiedział rodzinie, że jesteśmy w mieście, musielibyśmy zaraz tam jechać. Wtedy nie moglibyśmy dziś spać ze sobą. W domu mojego ojca to niemożliwe, póki się nie pobierzemy.

Objął ją i delikatnie pocałował w usta. Jej wargi były słodkie, pociągnął ją łagodnie na łóżko. Przymknęła oczy czekając, by ją wziął, a Michaela ogarnęło uczucie ogromnego szczęścia. Spędził lata wojenne walcząc na Pacyfiku i na tych krwawych wyspach marzył o takiej dziewczynie, jak Kay Adams. O takiej piękności jak ona. Śliczne i delikatne ciało o mlecznej skórze, naelektryzowane namiętnością. Otworzyła oczy i przyciągnęła go do siebie, aby go pocałować. Kochali się, dopóki nie przyszła pora na kolację i teatr.

Po kolacji szli koło jasno oświetlonych magazynów, pełnych świątecznych klientów, i Michael zapytał:

– Co mam ci dać na Gwiazdkę?

Przytuliła się do niego.

– Tylko samego siebie. Myślisz, że twój ojciec mnie zaaprobuje?

Michael powiedział łagodnie:

– Właściwie nie na tym polega pytanie. Czy twoi rodzice mnie zaaprobują?

Kay wzruszyła ramionami.

– Wszystko mi jedno.

– Myślałem nawet, żeby legalnie zmienić nazwisko – rzekł Mike – ale gdyby coś się stało, to by właściwie nie pomogło. Jesteś pewna, że chcesz być panią Corleone? – Powiedział to tylko na wpół żartobliwie.

– Tak – odparła bez uśmiechu.

Przytulił ją do siebie. Postanowili pobrać się w czasie świątecznego tygodnia; cicha ceremonia cywilna w ratuszu, tylko dwóch przyjaciół jako świadków. Michael jednak uparł się, że musi powiedzieć ojcu. Tłumaczył, że ojciec się wcale nie sprzeciwi, jeżeli tylko nie będzie to zrobione w tajemnicy. Kay miała wątpliwości. Mówiła, że może powiedzieć swoim rodzicom dopiero po ślubie.

– Oczywiście pomyślą, że jestem w ciąży.

Michael uśmiechnął się.

– Tak samo moi rodzice – odrzekł.

Żadne z nich nie wspomniało o fakcie, że Michael musiałby zerwać bliskie więzy ze swoją rodziną. Oboje rozumieli, że w pewnej mierze już to zrobił, a jednak czuli się winni z tego powodu. Zamierzali ukończyć college, widując się w weekendy i mieszkając razem podczas letnich wakacji. Wyglądało to na szczęśliwe życie.

Sztuka była komedią muzyczną pod tytułem Karuzela i ta sentymentalna historia o chełpliwym złodzieju sprawiła, że uśmiechali się do siebie z rozbawieniem. Kiedy wyszli z teatru, zrobiło się już zimno. Kay przytuliła się do Michaela i zapytała:

– Czy jak się pobierzemy, będziesz mnie bił, a potem kradł gwiazdkę z nieba na prezent?

Michael roześmiał się.

– Zostanę profesorem matematyki – odparł. A potem spytał: – Chcesz coś zjeść, zanim pójdziemy do hotelu?

Kay potrząsnęła głową. Popatrzyła na niego znacząco. Jak zawsze, wzruszyła go jej ochota na miłość. Uśmiechnął się do niej i pocałowali się na zimnej ulicy. Michael był głodny i postanowił zamówić sandwicze do pokoju.

W hallu hotelowym Michael popchnął Kay ku kioskowi z gazetami i poprosił:

– Kup gazety, a ja tymczasem wezmę klucz.

Musiał zaczekać w niewielkiej kolejce; w hotelu wciąż brakowało pracowników, pomimo zakończenia wojny. Michael odebrał klucz od pokoju i rozejrzał się niecierpliwie za Kay. Stała przy kiosku, wpatrując się w trzymaną w ręku gazetę. Podszedł do niej. Podniosła na niego wzrok. Oczy miała pełne łez.

– Och, Mike! – zawołała. – Och, Mike.

Wziął gazetę z jej rąk. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było zdjęcie ojca leżącego na ulicy, z głową w kałuży krwi. Na krawężniku siedział mężczyzna płaczący jak dziecko. Był to jego brat, Freddie. Michael Corleone poczuł, że ciało przemienia mu się w lód. Nie było żalu ani strachu, tylko zimna wściekłość. Powiedział do Kay: – Idź do pokoju. – Ale ujął ją pod rękę i poprowadził do windy. Wjechali na górę w milczeniu. W pokoju Mike usiadł na łóżku i otworzył gazetę. Nagłówki brzmiały: VITO CORLEONE POSTRZELONY. DOMNIEMANY SZEF PODZIEMIA CIĘŻKO RANNY. OPEROWANY POD ŚCISŁYM NADZOREM POLICJI. OBAWA KRWAWEJ WOJNY GANGÓW.

Michael poczuł, że uginają się pod nim nogi. Powiedział do Kay:

– Nie umarł, te dranie go nie zabiły.

Odczytał na nowo komunikat. Jego ojca postrzelono o piątej po południu. To znaczyło, że kiedy on kochał się z Kay, jadł kolację, zabawiał się w teatrze, ojciec był bliski śmierci. Michaela aż zamroczyło z poczucia winy. Kay zapytała:

– Pojedziemy zaraz do szpitala?

Michael potrząsnął głową.

– Muszę najpierw zadzwonić do domu. Ci, którzy to zrobili, są szaleńcami, i teraz, ponieważ ojciec przeżył, będą gotowi na wszystko. Kto wie, u diabła, co teraz zrobią.

Obydwa telefony w domu na Long Beach były zajęte i minęło prawie dwadzieścia minut, zanim Michael uzyskał połączenie. Usłyszał głos Sonny’ego:

– Tak?

– Sonny, to ja – powiedział Michael.

Назад Дальше