– Ty, Casanova, te dziwki was nieźle spławiły!
Obaj młodzi ludzie z radością obrócili się przeciwko niemu. Paulie Gatto zdawał się być idealnym ujściem dla ich upokorzenia. Niski, drobny, z twarzą łasicy i jeszcze przemądrzały na dodatek. Rzucili się na niego ochoczo i natychmiast poczuli, że wykręcili im ręce dwaj mężczyźni, którzy złapali ich z tyłu. W tej samej chwili Paulie Gatto wsunął na prawą dłoń specjalnie zrobiony kastet, nabijany żelaznymi kolcami grubości jednej szesnastej cala. Uderzenie wyliczył dobrze, trenował w sali gimnastycznej trzy razy w tygodniu. Rąbnął chłopaka nazwiskiem Wagner prosto w nos. Człowiek trzymający Wagnera uniósł go z ziemi, Paulie zamachnął się i uderzył sierpowym w doskonale podstawioną pachwinę. Wagner zwiotczał, a masywny mężczyzna upuścił go na ziemię. Zabrało to nie więcej niż sześć sekund.
Teraz obaj skierowali uwagę na Kevina Moonana, który usiłował krzyczeć. Człowiek przytrzymujący go z tyłu unieruchamiał go z łatwością jednym olbrzymim muskularnym ramieniem. Drugie zacisnął na szyi Moonana, żeby zdławić wszelkie odgłosy.
Paulie Gatto wskoczył do samochodu i włączył silnik. Obaj ogromni mężczyźni tłukli Moonana na miazgę. Robili to przerażająco metodycznie, tak jakby mieli mnóstwo czasu. Nie zadawali ciosów bezładnie, tylko odmierzonymi, powolnymi seriami, w które wkładali cały ciężar swoich masywnych ciał. Po każdym ciosie słychać było odgłos pękającej skóry. Gatto zerknął na twarz Moonana. Była nie do poznania. Obaj mężczyźni zostawili Moonana leżącego na chodniku i zajęli się Wagnerem. Wagner usiłował się podnieść i zaczął wołać o pomoc. Ktoś wyszedł z baru i obaj mężczyźni musieli teraz pracować szybciej. Obalili Wagnera na kolana. Jeden złapał go za rękę i wykręcił ją, a drugi kopnął go w krzyż. Rozległ się trzask, a na ryk bólu Wagnera pootwierały się okna na całej ulicy. Obaj mężczyźni spieszyli się bardzo. Jeden przytrzymał Wagnera, ujmując jego głowę oburącz jak w imadło. Drugi grzmotnął olbrzymią pięścią, w tak unieruchomiony cel. Z baru wybiegli ludzie, ale nikt nie próbował interweniować. Paulie Gatto zawołał:
– Chodźcie, wystarczy!
Dwaj ogromni mężczyźni wskoczyli do samochodu, a Paulie dał gazu. Ktoś mógł opisać wóz i podać numer rejestracyjny, ale to nie miało znaczenia. Była to skradziona tabliczka kalifornijska, a w Nowym Jorku było sto tysięcy czarnych limuzyn marki Chevrolet.
Rozdział 2
Tom Hagen pojechał do swojej kancelarii adwokackiej w mieście w czwartek rano. Zamierzał podgonić papierkową robotę, żeby mieć wszystko wyczyszczone przed piątkowym spotkaniem z Virgilem Sollozzo. Spotkaniem tak doniosłym, że prosił dona, aby cały wieczór poświęcił na rozmowę o propozycji, którą, jak wiedzieli, Sollozzo przedłoży kierującym interesami Rodziny. Hagen chciał pozałatwiać wszystkie drobne sprawy, żeby móc udać się na to przygotowawcze spotkanie ze spokojną głową.
Don nie wydał się zaskoczony, kiedy Hagen wrócił z Kalifornii późnym wieczorem we wtorek i przedstawił mu wyniki negocjacji z Woltzem. Kazał Hagenowi powtórzyć wszystkie szczegóły i skrzywił się z niesmakiem, gdy Hagen opowiedział o pięknej dziewczynce i jej matce. Mruknął infamità, co było u niego najmocniejszym potępieniem. Zadał Hagenowi jedno końcowe pytanie:
– Czy to jest naprawdę człowiek z jajami?
Hagen zastanowił się, co dokładnie don rozumiał przez to pytanie. Z biegiem lat nauczył się, iż kryteria dona są tak odmienne od kryteriów innych ludzi, że również i te słowa mogły mieć inne znaczenie. Czy Woltz jest człowiekiem z charakterem? Czy ma silną wolę? Na pewno tak, ale don nie o to pytał. Czy producent filmowy ma tyle odwagi, żeby się nie dać zastraszyć? Czy gotów jest ponieść ciężką stratę finansową, jaką spowodowałaby zwłoka w realizacji filmu, oraz skandal, jakim byłoby ujawnienie, że jego wielki gwiazdor używa heroiny? Znowu odpowiedź brzmiała: tak. Ale don nie o to pytał. W końcu Hagen przetłumaczył sobie właściwie to pytanie. Czy Jack Woltz ma odwagę zaryzykować wszystko, narazić się na stratę wszystkiego dla samej zasady, dla honoru, dla zemsty?
Hagen uśmiechnął się. Robił to rzadko, lecz teraz nie mógł się oprzeć, by zażartować z donem.
– Pan pyta, czy on jest Sycylijczykiem?
Don kiwnął z zadowoleniem głową, doceniając pochlebny dowcip i jego trafność.
– Nie – powiedział Hagen.
To było wszystko. Don zastanawiał się nad tym zagadnieniem do następnego dnia. W środę po południu wezwał do siebie Hagena i wydał mu instrukcje. Instrukcje te wypełniły Hagenowi resztę dnia pracy i pozostawiły go oszołomionego z podziwu. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że don rozwiązał problem i że Woltz zadzwoni tego rana z wiadomością, iż Johnny Fontane ma główną rolę w jego nowym filmie wojennym.
W tej chwili telefon rzeczywiście zadzwonił, ale odezwał się Amerigo Bonasera. Głos przedsiębiorcy pogrzebowego drżał z wdzięczności. Prosił Hagena, żeby przekazał donowi jego dozgonną przyjaźń. Wystarczy, żeby don się do niego zwrócił. On, Amerigo Bonasera, odda życie za umiłowanego Ojca Chrzestnego. Hagen zapewnił go, że powtórzy to donowi.
„Daily News” zamieściły na rozkładówce zdjęcia Jerry’go Wagnera i Kevina Moonana leżących na ulicy. Umiejętnie zrobione fotografie były przerażające, obaj wydawali się miazgą istot ludzkich. „News” donosiły, że cudem pozostali przy życiu, choć będą musieli przebywać w szpitalu przez całe miesiące i poddać się operacjom plastycznym. Hagen sporządził notatkę dla Clemenzy, że należy coś uczynić dla Pauliego Gatto. Najwyraźniej znał się na robocie.
Hagen pracował szybko i sprawnie przez następne trzy godziny, zestawiając sprawozdania o przychodach z należącego do dona przedsiębiorstwa handlu nieruchomościami, z jego firmy importu oliwy i przedsiębiorstwa budowlanego. Żadne z nich nie szło zbyt dobrze, ale teraz, kiedy wojna się zakończyła, powinny były się wzbogacić. Prawie zapomniał o sprawie Johnny’ego Fontane, gdy sekretarka dała mu znać, że dzwoni Kalifornia. Poczuł lekki dreszcz wyczekiwania, gdy podniósł słuchawkę i powiedział:
– Tu mówi Hagen.
Głos, który odezwał się w telefonie, był nie do poznania, zmieniony z nienawiści i pasji.
– Ty pieprzony draniu! – wrzeszczał Woltz. – Wsadzę cię do kryminału na sto lat. Wydam ostatniego centa, żeby cię dorwać. Temu Johnny’emu Fontane każę oberżnąć jaja, słyszysz mnie, ty makaroniarski gnojku?
Hagen powiedział uprzejmie:
– Jestem pochodzenia irlandzko-niemieckiego.
Nastąpiła długa pauza, a potem szczęknięcie odkładanej słuchawki. Hagen uśmiechnął się. Woltz ani razu nie wypowiedział groźby przeciwko samemu donowi Corleone. Geniusz miał swoje dodatnie strony.
Jack Woltz zawsze sypiał sam. Miał łóżko dostatecznie duże na dziesięć osób, a sypialnię tak wielką, że można by nakręcić w niej bal, lecz sypiał sam od śmierci pierwszej żony przed dziesięcioma laty. To nie znaczyło, że już nie korzystał z kobiet. Fizycznie był krzepki pomimo swego wieku, ale teraz pobudzały go tylko bardzo młode dziewczyny i wiedział, że kilka godzin wieczorem to wszystko, na co może się zdobyć młodzieńczość jego ciała i jego cierpliwość.
Tego czwartkowego poranka z jakiejś przyczyny obudził się wcześnie. W świetle brzasku jego olbrzymia sypialnia zdawała się zamglona jak łąka w oparach. Daleko w nogach łóżka leżał jakiś znajomy kształt i Woltz podźwignął się na łokciach, by przyjrzeć się lepiej. Miało to formę końskiej głowy. Jeszcze otumaniony Woltz wyciągnął rękę i zapalił nocną lampkę.
To, co zobaczył, było tak wstrząsające, że poczuł się fizycznie chory. Rzekłbyś, jakiś olbrzymi młot kowalski zdzielił go w piersi, serce waliło mu jak szalone i chwyciły go mdłości. Jego wymioty rozbryzgały się na grubym dywanie.
Czarna, jedwabista głowa wspaniałego Chartuma, odrąbana od tułowia, tkwiła w gęstej, krwawej mazi. Widać było białe, grube ścięgna. Pysk pokrywała piana, a oczy wielkości jabłek, niegdyś błyszczące jak złoto, miały kolor gnijącego owocu, gdyż były zasnute wyciekłą krwią. Woltza ogarnęło zwierzęce przerażenie i w tym przerażeniu zaczął wrzeszczeć, wzywając służbę, i w tym przerażeniu zatelefonował do Hagena, by miotać niepohamowane groźby. Jego obłąkańcze wrzaski przestraszyły lokaja, który zadzwonił po jego osobistego lekarza i po zastępcę w wytwórni. Jednakże Woltz odzyskał zmysły, zanim przybyli.
Był do głębi wstrząśnięty. Jakiż to człowiek był w stanie zabić zwierzę warte sześćset tysięcy dolarów? Bez słowa ostrzeżenia. Bez żadnych układów mogących doprowadzić do odwołania nakazanego czynu. Brak litości, absolutne lekceważenie wszelkich wartości wskazywały na człowieka, który uważał siebie za jedyne prawo, wręcz za boga. I na człowieka, co taką wolę wspierał siłą i przebiegłością, które nie liczyły się z ochroną stajni. Woltz bowiem dowiedział się tymczasem, że konia najwyraźniej obezwładniono mocnymi narkotykami, zanim ktoś bez pośpiechu odrąbał mu siekierą ogromną, trójkątną głowę. Ludzie z nocnej zmiany twierdzili, że nic nie słyszeli. Woltzowi wydawało się to nieprawdopodobieństwem. Można było ich zmusić do gadania. Zostali przekupieni i można było ich zmusić, by powiedzieli, kto ich przekupił.
Woltz nie był człowiekiem głupim, tylko po prostu bezmiernym egocentrykiem. Mylnie sądził, że władza, którą sprawował w swoim świecie, jest potężniejsza od władzy dona Corleone. Po prostu potrzeba mu było jakiegoś dowodu, że to nieprawda. Zrozumiał, co to znaczyło. Że mimo całego bogactwa, mimo kontaktów z prezydentem Stanów Zjednoczonych, mimo zapewnień o przyjaźni z dyrektorem FBI, skromny importer włoskiej oliwy może kazać go zabić! Ponieważ nie chciał dać Johnny’emu Fontane w filmie roli, której ten pragnął. To było nie do wiary. Ludzie nie mają prawa tak postępować. Świat nie może w ogóle istnieć, jeżeli tak postępują. To było obłędne. Znaczyło, że nie można robić, co się chce z własnymi pieniędzmi, z własnymi przedsiębiorstwami, z władzą wydawania rozkazów. Było to dziesięć razy gorsze od komunizmu. Należało to zmiażdżyć. Nie wolno do tego dopuścić.
Woltz pozwolił doktorowi zastosować bardzo łagodny środek uspokajający. To mu pomogło przyjść do siebie i myśleć sensownie. Najbardziej wstrząsnęła nim nonszalancja, z jaką ten Corleone nakazał zniszczenie konia światowej sławy, wartego sześćset tysięcy dolarów. Sześćset tysięcy dolarów! A to był dopiero początek. Woltz wzdrygnął się. Pomyślał o życiu, które sobie zbudował. Był bogaty. Mógł mieć najpiękniejsze kobiety świata na kiwnięcie palca i za obietnicę kontraktu. Był przyjmowany przez królów i królowe. Prowadził najwspanialsze życie, jakie mogły zapewnić pieniądze i władza. Szaleństwem było ryzykować to wszystko dla kaprysu. Może zdoła dobrać się do Corleone’a. Jaka jest ustawowa kara za zabicie konia wyścigowego? Roześmiał się dziko, a doktor i służący popatrzyli na niego z nerwowym niepokojem. Nasunęła mu się inna myśl. Będzie pośmiewiskiem Kalifornii po prostu dlatego, że ktoś wzgardliwie zlekceważył jego potęgę w taki zuchwały sposób. To przesądziło sprawę. To oraz myśl, że może, może go nie zabiją. Że mają w rezerwie coś znacznie przemyślniejszego i bardziej bolesnego.
Woltz wydał niezbędne zarządzenia. Jego osobisty zaufany sztab przystąpił do akcji. Służący i doktor poprzysięgli tajemnicę pod groźbą narażenia się na dozgonną wrogość wytwórni i Woltza. Prasie podano do wiadomości, że koń Chartum zdechł na chorobę, której nabawił się w drodze z Anglii. Rozkazano pogrzebać jego szczątki w nieujawnionym miejscu na terenie posiadłości.
W sześć godzin później Johnny Fontane otrzymał telefon od kierownika produkcji filmu, że ma się zgłosić do pracy w następny poniedziałek.
Tegoż wieczora Hagen udał się do domu dona, aby go przygotować do ważnego spotkania nazajutrz z Virgilem Sollozzo. Don wezwał do siebie najstarszego syna; Sonny Corleone, ze swą pyzatą twarzą Kupidyna ściągniętą zmęczeniem, popijał teraz wodę ze szklanki. Musi nadal rżnąć tę druhnę – pomyślał Hagen. – Jeszcze jedno zmartwienie.
Don Corleone usadowił się w fotelu, pykając z cygara di nobili. Hagen miał pudełko tych cygar w swoim pokoju. Usiłował namówić dona, żeby przeszedł na hawańskie, ale don twierdził, że drapią go w gardle.
– Czy wiemy wszystko, co trzeba nam wiedzieć? – zapytał don.
Hagen otworzył teczkę, w której miał swoje notatki. Nie były one obciążające pod żadnym względem – po prostu tajne zapiski dające mu pewność, że poruszy każdy ważny szczegół.
– Sollozzo zwraca się do nas o pomoc. Poprosi Rodzinę, żeby wyłożyła co najmniej milion dolarów i przyobiecała jakąś ochronę przed prawem. Za to dostajemy udział w przedsięwzięciu, nikt nie wie ile. Za Sollozza poręczy Rodzina Tattagliów, która też może mieć jakiś udział. Przedsięwzięciem tym są narkotyki. Sollozzo ma kontakty w Turcji, gdzie uprawiają mak. Stamtąd przesyła się go na Sycylię. Żadnych kłopotów. Na Sycylii ma przetwórnię do przerobu na heroinę. Ma też niezawodne metody wyrabiania morfiny, a w razie potrzeby znowu heroiny. Wydaje się, że ta przetwórnia na Sycylii jest pod każdym względem zabezpieczona. Jedyny haczyk to wwóz towaru do naszego kraju, a potem dystrybucja. Także kapitał zakładowy. Milion dolarów w gotówce piechotą nie chodzi.
Hagen zauważył grymas dona Corleone. Starszy pan nie znosił zbędnych ozdobników w sprawach dotyczących interesów. Hagen pospiesznie mówił dalej:
– Sollozza nazywają Turkiem. Dwa powody. Spędził wiele czasu w Turcji i jakoby ma turecką żonę i dzieci. Po drugie. Podobno jest bardzo chybki do noża albo też był za młodu. Jednakże tylko w interesach i z jakiejś uzasadnionej przyczyny. Człowiek bardzo kompetentny i samodzielny. Jest notowany, dwa razy siedział w więzieniu, raz we Włoszech i raz w Stanach Zjednoczonych, i jest znany władzom jako handlarz narkotyków. To mogłoby być dla nas plusem. Znaczy, że nigdy nie zostałby zwolniony od odpowiedzialności w zamian za zeznania, ponieważ jest uważany za prowodyra, i oczywiście z uwagi na jego przeszłość. Poza tym ma żonę Amerykankę i troje dzieci, i jest dobrym ojcem rodziny. Pójdzie na każdą odsiadkę, jeżeli będzie wiedział, że rodzina zostanie dobrze zaopatrzona w pieniądze na życie.
Don pyknął z cygara i zapytał:
– Santino, co o tym myślisz?
Hagen wiedział, co powie Sonny. Sonny’ego jątrzyło to, że jest pod władzą dona. Marzył o jakiejś dużej samodzielnej operacji. Coś takiego byłoby idealne.
Sonny pociągnął duży łyk whisky.
– W tym białym proszku jest kupa pieniędzy – stwierdził. – Ale to mogłoby być niebezpieczne. Niektórzy ludzie mogliby wylądować w więzieniu na dwadzieścia lat. Powiedziałbym, że gdybyśmy się trzymali z daleka od samych operacji i zajęli się tylko ochroną i finansowaniem, mógłby to być dobry pomysł.
Hagen popatrzał na Sonny’ego z aprobatą. Dobrze zagrał swą kartą. Trzymał się rzeczy oczywistych, co było dla niego najlepszą linią postępowania.
Don pyknął z cygara.
– A ty, Tom, jak uważasz?
Hagen skupił się, żeby być absolutnie uczciwym. Doszedł już do wniosku, że don odrzuci propozycję Sollozza. Ale co gorsza, Hagen był przeświadczony, że tym razem, choć zdarzyło się to zaledwie parokrotnie za jego pamięci, don nie przemyślał sprawy. Nie spoglądał dostatecznie daleko w przyszłość.
– Mów, Tom – rzekł don zachęcająco. – Nawet sycylijski consigliori nie zawsze zgadza się z szefem. – Wszyscy się roześmieli.
– Uważam, że powinien pan powiedzieć: tak – odparł Hagen. – Zna pan wszystkie oczywiste przyczyny. W narkotykach jest więcej potencjalnych pieniędzy niż w jakimkolwiek innym interesie, jeżeli się do tego nie weźmiemy, zrobi to ktoś inny, być może Rodzina Tattagliów. Przy swoich dochodach mogą gromadzić coraz więcej i więcej wpływów politycznych i policyjnych. Ich Rodzina stanie się silniejsza od naszej. W końcu dorwą się do nas, żeby odebrać nam to, co mamy. To jest tak jak z państwami. Jeżeli inne się zbroją, trzeba się zbroić. Jeżeli stają się silniejsze gospodarczo, zaczynają być dla nas zagrożeniem. Obecnie mamy gry hazardowe i związki, a to jest w tej chwili najlepsze. Ale myślę, że narkotyki mają przyszłość. Uważam, że musimy się w to włączyć, bo inaczej narazimy wszystko, co posiadamy. Nie teraz, ale za jakieś dziesięć lat.
Don zdawał się być ogromnie tym przejęty. Pyknął z cygara i mruknął: