Ojciec Chrzestny - Mario Puzo 26 стр.


Johnny przemyślał to sobie. Ojciec chrzestny musi być chyba najbystrzejszym facetem na świecie. Od razu wiedział, że Nino nigdy nie potrafiłby zostać szwindlarzem, że tylko by na tym wpadł albo został zabity. Zabity z którymś ze swoich dowcipów na ustach. Ale skąd don wiedział, że będzie artystą? Bo przewidywał, psiakrew, że kiedyś dopomogę Ninowi. A jakim sposobem to przewidział? Bo podsunąłby mi tę myśl, a ja bym się postarał okazać mu swoją wdzięczność. Ma się rozumieć, nigdy mnie o to nie poprosił. Po prostu dał mi wyczuć, że to by mu zrobiło przyjemność. Johnny Fontane westchnął. Teraz ojciec chrzestny był ranny, zagrożony, a on sam mógł się pożegnać z Nagrodą Akademii, skoro Woltz działał przeciwko niemu, on zaś nie miał znikąd pomocy. Tylko don posiadał takie osobiste kontakty, dzięki którym mógł wywierać naciski, a rodzina Corleone miała teraz inne rzeczy na głowie. Johnny zaofiarował swą pomoc, ale Hagen krótko odmówił.

Johnny był zajęty uruchamianiem własnego filmu. Autor książki, w której Johnny miał główną rolę, ukończył nową powieść, i na zaproszenie Johnny’ego przyjechał na Zachodnie Wybrzeże, by to omówić bez ingerencji agentów czy wytwórni. Druga książka była idealna do tego, czego chciał Johnny. Nie musiałby śpiewać, fabuła była dobra, jędrna, z mnóstwem kobiet i seksu, i była tam rola, którą Johnny od razu uznał za zrobioną jak na zamówienie dla Nina. Postać ta mówiła tak jak Nino, zachowywała się tak jak on, nawet wyglądała jak on. Było to niesamowite. Wszystkim, co Nino musiałby zrobić, to ukazać się na ekranie i być sobą. Johnny działał szybko. Przekonał się, że wie o produkowaniu filmów znacznie więcej, niż sądził, ale wziął sobie kierownika produkcji, człowieka, który znał się na rzeczy, lecz miał trudności ze znalezieniem zajęcia, ponieważ był na czarnej liście. Johnny nie wykorzystał tego i zawarł z nim przyzwoitą umowę.

– Spodziewam się, że w ten sposób zaoszczędzi mi pan więcej forsy – wyjawił szczerze.

Zdziwił się więc, kiedy kierownik produkcji przyszedł do niego i oznajmił, że trzeba odpalić przedstawicielowi związku zawodowego ni mniej, ni więcej, tylko pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jest masa problemów dotyczących godzin nadliczbowych i zatrudnienia, więc opłaci się wydać te pięćdziesiąt tysięcy. Johnny zastanowił się, czy kierownik go nie naciąga, a potem rzekł:

– Niech pan przyśle do mnie tego związkowca.

Związkowcem był Billy Goff. Johnny powiedział mu:

– Zdawało mi się, że sprawy związkowe zostały załatwione przez moich przyjaciół. Mówiono mi, żebym się o to nie martwił. Wcale a wcale.

– Kto panu to mówił? – zapytał Goff.

– Doskonale pan wie, kto – odparł Johnny. – Nie będę wymieniał jego nazwiska, ale kiedy mi coś powie, to wystarcza.

– Sytuacja się zmieniła – rzekł Goff. – Pański przyjaciel ma kłopoty i jego słowo nie sięga już tak daleko na zachód.

Johnny wzruszył ramionami.

– Niech pan do mnie przyjdzie za parę dni, dobrze?

Goff uśmiechnął się.

– Jasne, Johnny. Ale dzwonienie do Nowego Jorku nic panu nie pomoże.

Jednakże zadzwonienie do Nowego Jorku pomogło. Johnny porozumiał się z Hagenem w jego kancelarii. Hagen przykazał mu krótko i węzłowato, żeby nie płacił.

– Twój ojciec chrzestny będzie wściekły jak diabli, jeżeli dasz temu łobuzowi bodaj dziesięć centów – oświadczył Johnny’emu. – Przecież to don utraciłby szacunek, a na to nie może sobie teraz pozwolić.

– Czy mogę pomówić z donem? – zapytał Johnny. – Porozmawiasz z nim? Muszę uruchomić film.

– Nikt nie może rozmawiać z donem w tej chwili – odrzekł Hagen. – Zanadto źle się czuje. Pogadam z Sonnym o załatwieniu tej sprawy. Ale o jednym sam zadecyduję. Nie płać temu cwanemu łobuzowi ani centa. Dam ci znać, gdyby coś się zmieniło.

Johnny, niezadowolony, odłożył słuchawkę. Kłopoty ze związkiem mogły powiększyć koszt filmu o całą fortunę i sprawić, że wszystko weźmie w łeb. Przez chwilę zastanawiał się, czyby nie odpalić Goffowi tych pięćdziesięciu patyków po cichu. Ostatecznie opinia dona a opinia Hagena, i wydawanie mu przezeń rozkazów, to były dwie różne rzeczy. Postanowił jednak odczekać kilka dni.

Przez to czekanie zaoszczędził pięćdziesiąt tysięcy dolarów. W dwa dni później znaleziono wieczorem Goffa zastrzelonego w jego domu w Glendale. Nie było więc mowy o kłopotach ze związkiem zawodowym. Johnny był wstrząśnięty tym zabójstwem. Po raz pierwszy długa ręka dona zadała śmiertelny cios tak blisko niego.

W miarę jak upływały tygodnie, Johnny Fontane był coraz bardziej zajęty przygotowaniem scenariusza, obsadą filmu i opracowywaniem szczegółów produkcyjnych; zapomniał o swoim głosie, o tym, że nie może śpiewać. Jednakże kiedy ogłoszono kandydatury do Nagrody Akademii i znalazł się na liście, ogarnęło go przygnębienie, gdyż nie poproszono go, aby odśpiewał którąś z nominowanych do Oscara piosenek podczas uroczystości, transmitowanej przez telewizję na cały kraj. Jednakże machnął na to ręką i pracował dalej. Teraz, gdy ojciec chrzestny nie mógł już wywierać nacisku, Johnny nie miał żadnej nadziei na zdobycie nagrody, ale wysunięcie go jako kandydata też miało pewną wartość.

Płyta, którą nagrał z Ninem, ta z piosenkami włoskimi, rozchodziła się znacznie lepiej, niż wszystko, co nagrał ostatnio, ale wiedział, że jest to bardziej sukces Nina niż jego własny. Pogodził się z tym, że już nigdy nie będzie mógł śpiewać zawodowo.

Raz na tydzień jadał kolację z Ginny i dziećmi. Bez względu na to, jak wiele miał roboty, nigdy nie zaniedbywał tego obowiązku. Ale nie sypiał z Ginny. Tymczasem jego druga żona skombinowała rozwód w Meksyku, więc znowu był kawalerem. Rzecz dziwna, nie palił się zbytnio do sypiania z młodymi gwiazdkami, które byłyby łatwą zdobyczą. W gruncie rzeczy był zanadto snobem. Bolało go to, że żadna z młodych gwiazd, aktorek będących jeszcze na szczycie, nigdy mu nie dawała okazji. Ale dobrze było ciężko pracować. Najczęściej wracał wieczorem samotnie do domu, nastawiał swoje stare płyty, robił sobie drinka i nucił pod nie kilka taktów. Dobry był niegdyś, diabelnie dobry. Nie uświadamiał sobie, jaki dobry. Nawet niezależnie od tego specjalnego głosu, który mógł się trafić każdemu, był dobry. Był prawdziwym artystą i wcale o tym nie wiedział, i nie wiedział też, jak bardzo to uwielbiał. Zmarnował sobie głos piciem, paleniem i dziwkami akurat wtedy, kiedy naprawdę zrozumiał, o co idzie. Czasami Nino przychodził na drinka i słuchał razem z nim, a Johnny mówił szyderczo:

– Ty, makaroniarzu, nie śpiewałeś tak nigdy w życiu.

A Nino obdarzał go tym dziwnie czarującym uśmiechem, potrząsał głową i potakiwał:

– Nie i nigdy nie będę – głosem pełnym współczucia, tak jakby wiedział, co Johnny myśli.

W końcu, na tydzień przed rozpoczęciem zdjęć do nowego filmu, nadszedł wieczór wręczenia Oscarów. Johnny zaprosił Nina, ale Nino odmówił. Johnny powiedział:

– Bracie, nigdy cię nie prosiłem o przysługę, prawda? Więc zrób mi dzisiaj tę łaskę i chodź ze mną. Jesteś jedynym facetem, który będzie mi naprawdę współczuł, jeżeli nie wygram.

Przez chwilę Nino był zaskoczony. Potem odrzekł:

– Jasne, bracie, mogę iść. – Przerwał na chwilę, potem dodał: – Jeżeli nie wygrasz, machnij na to ręką. Urżnij się w trupa, a ja się tobą zaopiekuję. Psiakrew, sam nawet nie będę dziś pił. Dobry ze mnie kumpel?

– Człowieku – odrzekł Johnny Fontane. – Nie byle jaki kumpel.

Przyszedł wieczór wręczania Oscarów i Nino dotrzymał słowa. Zjawił się u Johnny’ego kompletnie trzeźwy i razem pojechali na uroczystość. Nino zastanawiał się, dlaczego Johnny nie zaprosił na bankiet żadnej ze swoich dziewczyn czy eksżon. Zwłaszcza Ginny. Czyżby myślał, że Ginny nie będzie za nim? Nino żałował, że nie może sobie łyknąć jednego; noc zapowiadała się długa i nieprzyjemna.

Cała ceremonia wręczania Nagród Akademii wydała się Ninowi Valenti nudną piłą, dopóki nie oznajmiono, kto uzyskał nagrodę dla najlepszego aktora. Kiedy usłyszał słowa „Johnny Fontane”, zaczął skakać do góry i klaskać. Johnny wyciągnął do niego rękę, a Nino ją uścisnął. Wiedział, że jego kumpel potrzebuje ludzkiego kontaktu z kimś, komu ufa, i zrobiło mu się ogromnie smutno, że Johnny nie ma nikogo lepszego do uściskania w momencie swojej chwały.

To, co nastąpiło potem, było zupełnym koszmarem. Film Jacka Woltza zgarnął wszystkie ważniejsze nagrody, toteż na przyjęciu wydanym przez wytwórnię mrowiło się od dziennikarzy oraz wszelkich karierowiczowskich kokot, zarówno żeńskich, jak męskich. Nino dotrzymał obietnicy, pozostał trzeźwy i usiłował czuwać nad Johnnym. Jednakże obecne na przyjęciu kobiety wciąż ciągnęły Johnny’ego Fontane do pokojów sypialnych na małą pogawędkę i Johnny był coraz bardziej pijany.

Tymczasem laureatka Oscara dla najlepszej aktorki cierpiała ten sam los, ale podobało jej się to bardziej i lepiej dawała sobie radę. Nino odmówił jej – jedyny na przyjęciu mężczyzna, który to uczynił.

Wreszcie ktoś wpadł na wspaniały pomysł – publiczną kopulację obojga laureatów, przy czym wszyscy obecni mieli być widzami na trybunach. Aktorkę rozebrano, zaczęto też rozbierać Johnny’ego Fontane. Wtedy to Nino, jedyny trzeźwy, złapał na wpół rozebranego Johnny’ego, przerzucił go sobie przez ramię i przepchnął się na dwór, do samochodu. Kiedy Nino odwoził Johnny’ego do domu, pomyślał, że jeżeli tak wygląda sukces, to wcale go nie pragnie.

Księga trzecia

Rozdział 14

Don był prawdziwym mężczyzną już w wieku lat dwunastu. Niski, smagły, szczupły. Urodził się jako Vito Andolini w dziwnej, wyglądającej na mauretańską wiosce Corleone na Sycylii. Kiedy obcy ludzie przyszli zabić syna człowieka, którego zamordowali, matka wyprawiła małego chłopca do swoich przyjaciół w Ameryce. W nowym kraju zmienił nazwisko na Corleone, żeby zachować jakąś więź ze swą ojczystą wioską. Był to jeden z nielicznych sentymentalnych gestów, jakie kiedykolwiek uczynił.

Na przełomie stulecia mafia była na Sycylii drugim rządem, o wiele potężniejszym od tego oficjalnego w Rzymie. Ojciec Vita Corleone uwikłał się w zwadę z innym mieszkańcem wsi, a ten przedłożył swoją sprawę mafii. Ojciec nie chciał się ugiąć i podczas publicznej kłótni zabił miejscowego przywódcę mafii. W tydzień później znaleziono go martwego, z ciałem poszarpanym strzałami z lupary. W miesiąc po pogrzebie strzelcy z mafii przyszli zapytać o młodego Vita. Uznali, że jest zbyt bliski wieku męskiego i może w najbliższych latach spróbować pomścić śmierć ojca. Krewni ukryli dwunastoletniego Vita i wysłali go do Ameryki. Tam zamieszkał u rodziny Abbandandów, której syn, Genco, miał później zostać consigliorem swojego dona.

Młody Vito zaczął pracować w sklepie spożywczym Abbandandów na Dziewiątej Alei w nowojorskiej „Kuchni piekielnej”. Mając lat osiemnaście ożenił się z włoską dziewczyną. Dopiero co przybyła z Sycylii, miała zaledwie szesnaście lat, ale była doskonałą kucharką i dobrą gospodynią. Zamieszkali w kamienicy na Dziewiątej Alei niedaleko Trzydziestej Dziewiątej Ulicy, zaledwie o kilka przecznic od miejsca pracy Vita, a w dwa lata później Bóg obdarzył ich pierwszym dzieckiem, Santinem, nazywanym przez wszystkich przyjaciół Sonnym, z uwagi na przywiązanie do ojca.

W okolicy mieszkał człowiek nazwiskiem Fanucci. Był krępym, groźnie wyglądającym Włochem, który nosił kosztowne, jasne garnitury i kremowy pilśniowy kapelusz. Powiadano, że należy do Czarnej Ręki, odgałęzienia mafii, które wymuszało pieniądze od rodzin i właścicieli sklepów pod groźbą fizycznego gwałtu. Ponieważ jednak okoliczni mieszkańcy sami byli w większości gwałtownikami, grożenie poturbowaniem przez Fanucciego było skuteczne jedynie w przypadku starszych par nie mających synów, którzy by je obronili. Niektórzy sklepikarze wypłacali mu dla świętego spokoju drobne sumy. Fanucci żerował również na swoich kolegach przestępcach, którzy nielegalnie sprzedawali bilety na włoską loterię albo prowadzili gry hazardowe w swoich domach. Sklep Abbandandów płacił mu niewielki haracz mimo protestów młodego Genco, który oświadczył ojcu, że wykończy Fanucciego. Ojciec tego nie zabronił. Vito Corleone obserwował to wszystko, ale nie uważał, że to go w jakikolwiek sposób dotyczy.

Pewnego dnia Fanucciego napadli trzej młodzi ludzie, którzy poderżnęli mu gardło od ucha do ucha, nie dość głęboko, by go zabić, ale wystarczająco, by go przestraszyć i wywołać obfite krwawienie. Vito widział, jak Fanucci umykał przed swymi prześladowcami z ociekającym czerwienią, półkolistym chlaśnięciem. Nigdy nie zapomniał, jak Fanucci trzymał pod brodą kremowy kapelusz chwytając w biegu kapiącą krew. Tak jakby nie chciał zaplamić sobie garnituru czy pozostawić za sobą sromotnego szlaku karminu.

Jednakże ta napaść okazała się niespodziewanym dobrodziejstwem dla Fanucciego. Trzej młodzi ludzie nie byli mordercami, lecz tylko twardymi chłopakami, którzy postanowili dać mu nauczkę i powstrzymać go od wymuszeń. Mordercą okazał się Fanucci. W parę tygodni później ten, który użył noża, został zastrzelony, a rodziny obu pozostałych młodzieńców zapłaciły Fanucciemu odszkodowanie, żeby się wyrzekł zemsty. Potem haracze wzrosły, a Fanucci został wspólnikiem gier hazardowych w dzielnicy. Co się tyczy Vita Corleone, nie była to jego sprawa. Zapomniał o niej prawie natychmiast.

Podczas pierwszej wojny światowej, kiedy zaczęło brakować oliwy, Fanucci nabył udział w sklepie spożywczym Abbandandów, zaopatrując go nie tylko w oliwę, lecz także w importowane włoskie salami, szynki i sery. Następnie wprowadził do sklepu swojego siostrzeńca i Vito Corleone znalazł się bez pracy.

Przez ten czas przyszło już na świat jego drugie dziecko, Frederico, i Vito Corleone miał cztery gęby do wyżywienia. Dotąd był cichym, bardzo powściągliwym młodym człowiekiem, który zachowywał swoje myśli dla siebie. Syn właściciela sklepu spożywczego, Genco Abbandando, był jego najbliższym przyjacielem, i ku zdziwieniu ich obu Vito jął czynić przyjacielowi wyrzuty za postępek ojca. Genco, zarumieniony ze wstydu, zaręczył Vitowi, że nie będzie musiał troszczyć się o pożywienie. On, Genco, będzie kradł je ze sklepu, by zaspokoić potrzeby przyjaciela. Tę propozycję Vito odrzucił surowo jako zbyt haniebną – syn okradający ojca.

Jednakże Vito czuł zimną nienawiść do groźnego Fanucciego. Nigdy jej nie okazał i czekał. Przepracował kilka miesięcy na kolei, a potem, gdy wojna się skończyła, było trudniej o zajęcie i mógł otrzymywać ledwie kilkudniową płacę na miesiąc. Poza tym majstrowie byli w większości Irlandczykami i Amerykanami i wymyślali robotnikom najplugawszymi słowami, co Vito zawsze znosił z kamienną twarzą, tak jakby nic nie rozumiał, choć znał bardzo dobrze angielski, pomimo swojego akcentu.

Pewnego wieczora, gdy Vito jadł kolację z rodziną, zapukano do okna wychodzącego na wewnętrzny szyb wentylacyjny, który ich oddzielał od sąsiedniego budynku. Kiedy Vito odsunął zasłonę, ujrzał ku swemu zdumieniu jednego z młodych ludzi z dzielnicy, Petera Clemenzę, wychylonego z okna po drugiej stronie szybu. Wyciągnął on ku niemu owinięty w białe płótno tłumoczek.

– Hej, paisan – powiedział Clemenza. – Przechowaj mi to, póki się nie upomnę. Pospiesz się.

Vito odruchowo wychylił się nad pustą przestrzenią szybu i wziął tłumoczek. Twarz Clemenzy była napięta i zgorączkowana. Znalazł się w jakichś tarapatach i Vito pomógł mu instynktownie. Kiedy rozwinął tłumoczek w kuchni, zobaczył pięć naoliwionych rewolwerów plamiących białe płótno. Schował je do szafki w sypialni i czekał. Dowiedział się, że Clemenzę zabrała policja. Musieli pukać do jego drzwi, kiedy podawał rewolwery nad szybem.

Vito nie powiedział nikomu ani słowa, a jego wystraszona żona także nie śmiała o tym nawet pisnąć, z obawy, żeby mąż nie poszedł do więzienia. W dwa dni później Peter Clemenza pojawił się na nowo w dzielnicy i spytał Vita od niechcenia:

– Masz pan jeszcze mój towar?

Vito kiwnął głową. Miał zwyczaj mówić niewiele. Clemenza przyszedł do jego mieszkania i dostał szklankę wina, a Vito wydobył tobołek z szafki.

Clemenza popijał wino i z ociężałą, jowialną miną czujnie obserwował Vita.

Назад Дальше