Ojciec Chrzestny - Mario Puzo 25 стр.


Johnny zastanowił się nad tym chwilę.

– Trzymaj w ręce tę szklankę z gorzałą.

To najwyraźniej załatwiło sprawę. Nino, śpiewając, popijał ze szklanki, ale szło mu świetnie. Johnny śpiewał swobodnie, nie wysilając się, jego głos jedynie tańczył wokoło głównej melodii Nina. W takim śpiewaniu nie było żadnej satysfakcji emocjonalnej, ale zdumiała go własna biegłość techniczna. Dziesięć lat wokalistyki czegoś go nauczyło.

Kiedy doszli do pojedynkowego duetu, który kończył płytę, Johnny puścił wodze swemu głosowi, i gdy skończyli, bolały go struny głosowe. Muzykantów porwała ta ostatnia piosenka, co było rzadkie u zblazowanych weteranów. Zaczęli łomotać w swoje instrumenty i tupać nogami z uznania. Perkusista wygrzmiał śpiewakom werbel na bębenkach.

Razem z przerwami i naradami pracowali prawie cztery godziny, zanim skończyli. Eddie Neils podszedł do Johnny’ego i powiedział cicho:

– Wcale nieźle ci poszło, chłopie. Może już jesteś gotowy do nagrania płyty. Mam nową piosenkę, która jest w sam raz dla ciebie.

Johnny potrząsnął głową.

– Daj spokój, Eddie, nie bujaj mnie. Poza tym za parę godzin będę zanadto zachrypnięty, żeby bodaj mówić. Myślisz, że będziemy musieli poprawić dużo z tego, cośmy dziś zrobili?

Eddie odpowiedział po zastanowieniu:

– Nino będzie musiał przyjść jutro do studia. Sypnął się parę razy. Ale jest o wiele lepszy niż myślałem. Co do twojej roboty, to każę technikom dźwiękowym wygładzić wszystko, co mi się nie spodoba, dobrze?

– Dobrze – odrzekł Johnny. – Kiedy będę mógł przesłuchać taśmę?

– Jutro wieczorem – zapewnił Eddie Neils. – U ciebie?

– Aha – odrzekł Johnny. – Dziękuję, Eddie. To do jutra. – Wziął Nina pod rękę i wyszli ze studia. Pojechali do jego domu, nie do Ginny.

Zrobiło się już późne popołudnie. Nino był nadal więcej niż podpity. Johnny kazał mu wejść pod prysznic, a potem uciąć sobie drzemkę. Musieli być na dużym przyjęciu o jedenastej wieczorem.

Kiedy Nino się zbudził, Johnny go pouczył:

– To przyjęcie jest w klubie gwiazd filmowych „Samotne Serca”. Babki, które tam dzisiaj będą, widywałeś w filmach jako królowe urody, za których zerżnięcie miliony facetów dałoby sobie uciąć prawe ręce. A one będą na dzisiejszym przyjęciu wyłącznie po to, żeby znaleźć sobie kogoś, kto by je zabrał do łóżka. A wiesz, dlaczego? Bo są tego zgłodniałe, są po prostu trochę starawe. I tak jak każda babka, chcą, żeby to się odbyło z odrobiną klasy.

– Co się stało z twoim głosem? – zapytał Nino. Johnny mówił prawie szeptem.

– Tak jest za każdym razem, kiedy tylko trochę pośpiewam. Teraz nie będę mógł śpiewać przez miesiąc. Ale ta chrypka ustąpi za parę dni.

– Ciężka sprawa, co? – powiedział Nino w zamyśleniu.

Johnny wzruszył ramionami.

– Posłuchaj, Nino, nie upijaj się dziś zanadto. Trzeba pokazać tym hollywoodzkim dziwkom, że mój kumpel paisan nie jest słaby w korzeniu. Musisz spełnić oczekiwania. Pamiętaj, że niektóre z tych babek mają wielkie wpływy w filmie, mogą ci skombinować robotę. Nie zaszkodzi być czarującym, jak którąś posuniesz.

Nino już sobie nalewał.

– Ja zawsze jestem czarujący – zapewnił. Wychylił szklankę. Szczerząc zęby, zapytał: – Bez żartów, naprawdę możesz mnie podprowadzić do Deanny Dunn?

– Nie pal się tak do tego – odrzekł Johnny. – Nie będzie tak, jak myślisz.

Hollywoodzki klub gwiazd ekranu „Samotne Serca” (tak nazywany przez młodzieńczych amantów filmowych, których obecność była obowiązkowa) zbierał się co piątek wieczorem w należącej do wytwórni, pałacowej siedzibie Roya McElroya, agenta prasowego czy raczej doradcy do spraw informacji i reklamy Woltz International Film Corporation. Aczkolwiek przyjęcie odbywało się u McElroya, pomysł ten w gruncie rzeczy zrodził się w praktycznym mózgu samego Jacka Woltza. Niektóre z jego złotodajnych gwiazd zaczynały już się starzeć. Bez pomocy specjalnych świateł oraz genialnych charakteryzatorów wyglądały na swój wiek. Miały problemy. Poza tym stały się do pewnego stopnia znieczulone fizycznie i umysłowo. Nie mogły się już „zakochać”. Nie mogły już odgrywać roli nagabywanych kobiet. Pieniądze, sława, ich dawna piękność uczyniły je nazbyt władczymi. Woltz wydawał owe przyjęcia po to, żeby im było łatwiej poderwać sobie kochanków, takich jednonocnych, którzy, jeżeli mieli to, co trzeba, mogli awansować na stałych partnerów łóżkowych i tym sposobem utorować sobie drogę w górę. Ponieważ te imprezy niekiedy przeradzały się w burdy lub seksualne ekscesy, które doprowadzały do nieprzyjemności z policją, Woltz postanowił urządzać przyjęcia w domu doradcy prasowego, który byłby na miejscu, by załagodzić sprawę, opłacić dziennikarzy oraz funkcjonariuszy policji i wszystko zatuszować.

Dla pewnych męskich, młodych, zaangażowanych przez wytwórnię aktorów, którzy jeszcze nie doszli do pozycji gwiazdorów ani do głównych ról, obecność na piątkowych przyjęciach była nie zawsze przyjemnym obowiązkiem. Uzasadnienie stanowił fakt, że podczas przyjęcia wyświetlano nowy film, jeszcze nie wypuszczony przez wytwórnię. W istocie stanowiło to pretekst dla samego przyjęcia. Ludzie mówili: „Chodźmy zobaczyć, jaki jest nowy film zrobiony przez tego a tego”. Ustawiano więc to w kontekście zawodowym.

Młodym gwiazdeczkom zabraniano udziału w piątkowych przyjęciach. Albo raczej odwodzono je od tego. Większość rozumiała, co to oznacza.

Pokazy nowych filmów odbywały się o północy, więc Johnny z Ninem przybyli o jedenastej. Roy McElroy okazał się na pierwszy rzut oka ogromnie miłym człowiekiem, wypielęgnowanym, świetnie ubranym. Powitał Johnny’ego Fontane pełnym zaskoczenia okrzykiem radości.

– Co pan tu robi, u licha? – zapytał ze szczerym zdumieniem.

Johnny uścisnął mu dłoń.

– Oprowadzam mojego kuzynka ze wsi. Przedstawiam panu Nina.

McElroy uścisnął dłoń Nina i popatrzał na niego z uznaniem.

– Pożrą go żywcem – powiedział do Johnny’ego. Poprowadził ich do patio na tyłach domu.

To patio było właściwie szeregiem ogromnych pokojów, których szklane drzwi wychodziły na ogród i basen. Kłębiło się tam blisko sto osób, wszystkie z drinkami w rękach. Oświetlenie patia było przemyślnie zaprojektowane, aby pochlebiać kobiecym twarzom i ciałom. Były to kobiety, które Nino widywał na ekranach kin, kiedy był nastolatkiem. Odgrywały swą rolę w jego erotycznych młodzieńczych snach. Zobaczenie ich teraz na żywo było niczym ujrzenie ich w jakiejś okropnej charakteryzacji. Nic nie mogło ukryć znużenia ich ducha i ciała; czas przeżarł ich boskość. Przybierały takie pozy i poruszały się tak samo czarująco jak we wspomnieniu, ale przypominały owoc z wosku, nie mogły go pobudzić. Nino wypił dwa drinki, powędrował do stołu, gdzie mógł stać w pobliżu całej kolekcji butelek. Johnny poszedł za nim. Pili razem, dopóki za nimi nie rozległ się czarodziejski głos Deanny Dunn.

Podobnie jak miliony innych mężczyzn, Nino miał ten głos utrwalony w umyśle na zawsze. Deanna Dunn zdobyła dwie Nagrody Akademii, grała w najbardziej kasowym filmie, jaki nakręcono w Hollywood. Na ekranie miała koci urok, któremu nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna. Jednakże słów, które teraz mówiła, nigdy nie słyszano ze srebrnego ekranu.

– Johnny, ty draniu, musiałam znowu iść do psychiatry, bo tylko raz się ze mną przespałeś. Dlaczego nigdy nie wróciłeś na powtórkę?

Johnny ucałował ją w nadstawiony policzek.

– Wypompowałaś mnie na cały miesiąc – powiedział. – Przedstawiam ci mojego kuzyna, Nina. Miły, krzepki włoski chłopak. Może on zdoła dotrzymać ci kroku.

Deanna Dunn obróciła się i rzuciła Ninowi chłodne spojrzenie.

– Lubi oglądać pokazy?

Johnny roześmiał się.

– Nie sądzę, żeby miał kiedykolwiek okazję. Może go w to wprowadzisz?

Nino musiał wypić dużego drinka, kiedy został sam na sam z Deanną Dunn. Usiłował zachowywać się nonszalancko, ale było to trudne. Deanna Dunn miała zadarty nosek i czyste, klasyczne rysy anglosaskiej piękności. I znał ją tak dobrze. Widywał ją samotną w sypialni, załamaną, opłakującą poległego męża lotnika, który zostawił ją z osieroconymi dziećmi. Widywał ją gniewną, urażoną, upokorzoną, a mimo to pełną jaśniejącej godności, kiedy brutalny Clark Gable wykorzystał ją, a potem rzucił dla ladacznicy. (Deanna Dunn nigdy nie grywała w filmach ladacznic). Widywał ją rozpromienioną wzajemną miłością, wijącą się w ramionach uwielbianego mężczyzny, i widział, jak pięknie umierała co najmniej pół tuzina razy. Widywał ją i słyszał, i marzył o niej, a jednak nie był przygotowany na pierwszą rzecz, którą mu powiedziała, kiedy zostali sami.

– Johnny jest w tym mieście jednym z niewielu mężczyzn z jajami – oświadczyła. – Reszta to pedały i chore debile, którym by nie stanął do baby, choćby im wpompowali w jądra całą ciężarówkę muszek hiszpańskich.

Wzięła Nina za rękę i poprowadziła go w kąt pokoju, z dala od tłumu i od współzawodnictwa.

A potem, wciąż chłodno czarująca, zaczęła mu zadawać pytania na jego temat. Przejrzał ją na wskroś. Widział, że odgrywa rolę bogatej panny z towarzystwa, która odnosi się łaskawie do chłopca stajennego czy szofera, ale która na filmie albo powściągnęłaby jego miłosne zapędy (gdyby tę rolę grał Spencer Tracy), albo też rzuciła wszystko ogarnięta szalonym pożądaniem (gdyby tę role grał Clark Gable). To jednak było nieważne. Przyłapał się na tym, że opowiada jej, jak dorastali z Johnnym w Nowym Jorku, jak razem śpiewali na małych występach w lokalach. Stwierdził, że cudownie się w to wczuwa i jest zaciekawiona. Raz zapytała mimochodem:

– Czy wiesz, jakim sposobem Johnny zmusił tego łobuza, Jacka Woltza, żeby mu dał tę rolę? – Nino, z lodowatą miną, potrząsnął głową. Nie poruszyła więcej tego tematu.

Nadeszła pora obejrzenia pokazu nowego filmu Woltza. Deanna Dunn poprowadziła Nina, uwięziwszy jego dłoń w swej ciepłej dłoni, do wewnętrznego salonu rezydencji, który nie miał okien, ale był wyposażony w jakieś pięćdziesiąt małych, dwuosobowych tapczaników, porozstawianych tak, że każdy stanowił wysepkę odosobnienia.

Nino zauważył, że obok tapczanu jest mały stolik, a na nim naczynie z lodem, szklanki i butelki alkoholu plus tacka z papierosami. Podał Deannie papierosa, zapalił go, a potem zmieszał drinki dla nich obojga. Nie odzywali się do siebie. Po paru minutach światła zgasły.

Spodziewał się czegoś bezwstydnego. Bądź co bądź słyszał legendy o deprawacji Hollywoodu. Ale nie był zupełnie przygotowany na to, że Deanna Dunn tak żarłocznie rzuci się na jego organ płciowy bez jednego miłego i przyjaznego słowa przygotowania. Pociągał drinka i patrzył na film, ale nie czuł smaku i nic nie widział. Był podniecony jak nigdy dotąd, ale częściowo dlatego, że ta kobieta obsługująca go w ciemnościach była niegdyś przedmiotem jego młodzieńczych marzeń.

Mimo to jego męskość była w jakiś sposób znieważona. Toteż, gdy sławna na cały świat Deanna Dunn nasyciła się i doprowadziła go do porządku, bardzo chłodno przygotował jej po ciemku następnego drinka, podał ognia i powiedział najswobodniejszym tonem, jaki można sobie wyobrazić:

– To wygląda na całkiem niezły film.

Poczuł, że zesztywniała obok niego na tapczanie. Czyżby oczekiwała jakiegoś komplementu? Nino nalał sobie do pełna z najbliższej butelki, na którą jego ręka natrafiła w ciemnościach. Do diabła z tym. Potraktowała go jak jakąś cholerną męską kurwę. Nie wiadomo czemu poczuł zimny gniew na te wszystkie kobiety. Oglądali film jeszcze przez piętnaście minut. Odsunął się od niej, tak że ich ciała się nie stykały. W końcu powiedziała cichym, chrapliwym szeptem:

– Nie bądź takim nadętym pętakiem, podobało ci się. Był ogromny jak kamienica.

Nino napił się i odpowiedział w swój naturalny, bezceremonialny sposób:

– Taki jest zawsze. Trzeba ci go widzieć, jak jestem podniecony.

Roześmiała się cicho i milczała przez resztę filmu. Wreszcie się skończył i zapalono światła. Nino rozejrzał się. Widział, że w ciemnościach odbywał się tu balecik, chociaż, dziwna rzecz, nie słyszał nic. Ale niektóre babki miały ten twardy, jaśniejący, błyszczącooki wygląd kobiet, które przed chwilą zostały naprawdę dobrze obrobione.

Wyszli z sali projekcyjnej. Deanna Dunn opuściła go natychmiast, by porozmawiać ze starszym mężczyzną, w którym Nino rozpoznał sławnego odtwórcę głównych ról, tylko że teraz, widząc go przed sobą, uświadomił sobie, że to pedał. Pociągnął drinka w zamyśleniu. Johnny Fontane podszedł do niego i powiedział:

– Cześć, stary, dobrze się bawisz?

Nino uśmiechnął się.

– Czy ja wiem? To jest coś innego. Teraz, kiedy wrócę na stare śmiecie, będę mógł powiedzieć, że Deanna Dunn mnie posiadła.

Johnny roześmiał się.

– Potrafi być jeszcze lepsza, jeżeli cię zaprosi do siebie. A zaprosiła?

Nino potrząsnął głową.

– Byłem zanadto zainteresowany filmem – powiedział. Ale tym razem Johnny się nie roześmiał.

– Bądźże poważny, chłopcze – rzekł. – Taka babka może ci zrobić dużo dobrego. Dawniej dmuchałeś byle co. Człowieku, czasami mam koszmary, jak sobie przypomnę te paskudne dziwki, które rżnąłeś.

Nino pomachał po pijacku szklanką i odezwał się bardzo głośno:

– Tak, były paskudne, ale to były kobiety.

Deanna Dunn, stojąca w kącie pokoju, obróciła głowę, by na nich popatrzeć. Nino skinął jej szklanką w geście pozdrowienia. Johnny Fontane westchnął:

– W porządku, jesteś po prostu makaroniarski kmiot.

– I nie zmienię się – odrzekł Nino ze swoim czarującym, pijackim uśmiechem.

Johnny rozumiał go doskonale. Wiedział, że Nino nie jest taki pijany, jak udaje. Wiedział, że Nino udaje tylko po to, aby móc mówić rzeczy, które uważał za zbyt brutalne, by je opowiedzieć na trzeźwo swemu nowemu hollywoodzkiemu padrone. Objął Nina za szyję i rzekł:

– Ty cwaniaku, wiesz, że masz murowany kontrakt na rok i możesz gadać i robić, co ci się podoba, a ja nie mogę cię wylać.

– Nie możesz mnie wylać? – zapytał Nino z pijacką przebiegłością.

– Nie – odrzekł Johnny.

– To ja cię pieprzę – powiedział Nino.

Przez chwilę Johnny był zaskoczony i rozgniewany. Widział beztroski uśmieszek na twarzy Nina. Ale w ciągu paru ostatnich lat widocznie zmądrzał czy też stoczenie się z gwiazdorstwa uczyniło go bardziej wrażliwym. W tym momencie zrozumiał Nina, pojął, dlaczego jego śpiewaczy partner z lat chłopięcych nigdy nie osiągnął sukcesu, dlaczego teraz usiłował zniweczyć wszelkie szanse na sukces. I to, że Nino sprzeciwiał się każdej cenie sukcesu, że w jakiś sposób czuł się znieważony wszystkim, co dla niego robiono. Johnny wziął Nina pod rękę i wyprowadził go z domu. Nino ledwie mógł iść. Johnny mówił do niego kojąco:

– W porządku, chłopcze, tylko pośpiewaj dla mnie, chcę zrobić na tobie forsę. Nie będę próbował kierować twoim życiem. Będziesz robił, co chcesz. Okay, paisan? Musisz tylko pośpiewać dla mnie, zarobić dla mnie pieniądze teraz, kiedy sam już nie mogę śpiewać. Kapujesz, stary?

Nino wyprostował się.

– Będę dla ciebie śpiewał, Johnny – przyrzekł tak bełkotliwie, że ledwie można go było zrozumieć. – Teraz jestem lepszym śpiewakiem od ciebie. Zawsze byłem lepszy od ciebie, wiesz o tym?

Johnny stał i myślał: więc to jest tak. Wiedział, że kiedy miał zdrowy głos, Nino po prostu nie był w tej samej klasie co i on, w tych latach, kiedy śpiewali razem jako młodziaki. Widział, że Nino czeka na odpowiedź, chwiejąc się pijacko w świetle kalifornijskiego księżyca.

– Ja cię pieprzę – powiedział łagodnie i obaj się roześmiali tak jak za dawnych czasów, gdy byli młodzi.

Kiedy Johnny Fontane dostał wiadomość o postrzeleniu dona Corleone, nie tylko zmartwił się z powodu swego ojca chrzestnego, ale i zastanawiał się, czy sfinansowanie jego filmu jest nadal aktualne. Chciał jechać do Nowego Jorku i złożyć uszanowanie ojcu chrzestnemu w szpitalu, lecz powiedziano mu, żeby nie robił sobie niedobrej reklamy, bo to jest ostatnia rzecz, jakiej chciałby don Corleone. Czekał więc. W tydzień później zjawił się wysłannik od Toma Hagena. Sfinansowanie było nadal aktualne, ale tylko po jednym filmie naraz.

Tymczasem Johnny pozwolił Ninowi działać na własną rękę w Hollywood i Kalifornii, i Ninowi wiodło się doskonale z młodymi gwiazdkami. Niekiedy Johnny dzwonił do Nina, żeby gdzieś razem z nim spędzić wieczór, ale nigdy mu się nie narzucał. Kiedy rozmawiali o postrzeleniu dona, Nino powiedział:

– Wiesz, raz poprosiłem dona o pracę w jego organizacji i nie chciał mi jej dać. Miałem dosyć jeżdżenia ciężarówką i chciałem zarobić kupę forsy. I wiesz, co mi powiedział? Że każdy człowiek ma tylko jedno przeznaczenie, a moim przeznaczeniem jest być artystą. Co oznaczało, że nie mógłbym być szwindlarzem.

Назад Дальше