Wejść Między Lwy - Follett Ken 25 стр.


Coś się szykowało.

Próbując odgadnąć, co się dzieje, Jane zapomniała na chwilę o swoim rozczarowaniu. Masud rozesłał kurierów do wielu – może nawet wszystkich – przywódców ruchu oporu. Czy tylko za sprawą zwykłego zbiegu okoliczności stało się to wkrótce po przybyciu do Doliny Ellisa? Jeśli nie, to jaka mogła być w tym wszystkim rola Ellisa? Być może Stany Zjednoczone współpracują z Masudem w organizowaniu zsynchronizowanej ofensywy. Gdyby wszyscy rebelianci połączyli swe siły, mogliby j naprawdę coś osiągnąć – zdołaliby prawdopodobnie zająć nawet na jakiś czas Kabul.

Jane weszła do swojej chaty i wrzuciła mapy do skrzyni. Chantal jeszcze spała. Fara przygotowywała kolację: chleb, jogurt i jabłka.

– Po co twój brat poszedł do Dżalalabadu? – spytała ją Jane.

– Wysłali go – odparła Fara tonem kogoś, kto mówi rzecz oczywistą.

– Kto go wysłał?

– Masud.

– A po co?

– Nie wiem. – Fara wyglądała na zdziwioną, że Jane zadaje takie pytanie

– kto mógłby być tak niemądry, żeby sądzić, iż mężczyzna wyjawi siostrze cel swojej podróży?

– Ma tam coś do załatwienia, zanosi wiadomość czy co?

– Nie wiem – powtórzyła Fara. Zaczynała się denerwować.

– Nieważne – powiedziała Jane z uśmiechem. Ze wszystkich kobiet we wsi Fara prawdopodobnie najmniej orientowała się w sytuacji. Kto mógł być lepiej poinformowany? Oczywiście Zahara.

Jane wzięła ręcznik i ruszyła nad rzekę.

Zahara nie rozpaczała już po mężu, ale dużo straciła ze swej dawnej pogody ducha. Jane ciekawiło, kiedy ponownie wyjdzie za mąż. Ze wszystkich afgańskich par, jakie znała, Zahara i Ahmed stanowili jedyną, w której wzajemnych stosunkach dostrzec można było miłość. Jednak Zahara należała do kobiet bardzo zmysłowych, które nie potrafią obyć się długo bez mężczyzny. Śpiewak Yussuf, młodszy brat Ahmeda, mieszkał z Zaharą pod jednym dachem i mając osiemnaście lat nadal nie był żonaty – wśród kobiet z wioski krążyła opinia, że być może Yussuf poślubi Zaharę.

Bracia mieszkali tutaj razem; siostry były zawsze rozdzielane. Panna młoda przenosiła się zgodnie ze zwyczajem do domu rodziców męża. Był to jeszcze jeden przejaw ucisku, jakiego nie szczędzili swoim kobietom mężczyźni w tym kraju.

Jane kroczyła raźno ścieżką biegnącą wśród pól. W wieczornym świetle pracowało na nich kilku mężczyzn. Żniwa zbliżały się ku końcowi. Wkrótce i tak będzie za późno, by wyruszyć Maślanym Szlakiem, pomyślała Jane. Mohammed powiedział, że to wyłącznie letnia trasa.

Doszła do babskiej plaży. W rzece i sadzawkach przy brzegu kąpało się osiem czy dziesięć kobiet z wioski. Zahara stała pośrodku rzeki czyniąc jak zwykle wiele plusku, ale nie śmiejąc się ani nie żartując.

Jane rzuciła ręcznik na ziemię i weszła do wody. Postanowiła, że będzie rozmawiać z Zahara trochę mniej bezpośrednio niż z Farą. Oczywiście, nie uda jej się zwieść Zahary, ale spróbuje podejść ją tak, aby wyglądało to na plotki, a nie na wypytywanie. Nie od razu zbliżyła się do Zahary. Gdy kobiety wyszły z wody, po minucie czy dwóch zrobiła to samo i w milczeniu zaczęła się wycierać ręcznikiem. Odezwała się dopiero wtedy, gdy Zahara w towarzystwie kilku innych kobiet ruszyła w drogę powrotną do wioski.

– Kiedy wróci Yussuf? – zapytała Zaharę w dari.

– Dzisiaj albo jutro. Poszedł do doliny Logar.

– Wiem. Sam poszedł?

– Tak, ale mówił, że może kogoś ze sobą przyprowadzi.

– Kogo?

Zahara wzruszyła ramionami.

– Może żonę.

Jane poczuła się przez chwilę zbita z tropu. Zahara odnosiła się do niej ze zbyt chłodną obojętnością. Świadczyło to o jej zaniepokojeniu – nie chciała, żeby Yussuf przyprowadził do domu żonę. Wyglądało na to, że w wiejskich plotkach tkwi jednak ziarenko prawdy. Jane miała taką nadzieję. Zaharze potrzebny był mężczyzna.

– Nie sądzę, żeby poszedł po żonę – powiedziała.

– Skąd wiesz?

– Dzieje się coś ważnego. Masud rozesłał wielu posłańców. Niemożliwe, żeby wszyscy poszli po żony.

Zahara nadal starała się sprawiać wrażenie, że nic ją to nie obchodzi, ale Jane zauważyła, że humor jej się nieco poprawił. Czy fakt, że Yussuf poszedł do doliny Logar, by kogoś stamtąd przyprowadzić, ma jakieś znaczenie?, pomyślała Jane.

Kiedy wchodziły do wioski, zapadała już noc. Z meczetu dobiegało ciche zawodzenie – niesamowity w brzmieniu chór modlących się, najbardziej żądnych krwi mężczyzn na świecie. Jane przypominało to zawsze Józefa, młodego rosyjskiego żołnierza ocalałego z helikoptera, który rozbił się o górskie zbocze niedaleko Bandy. Kilka kobiet przyniosło go do chaty sklepikarza – było to w zimie, przed przeniesieniem lazaretu do jaskini – i Jean-Pierre z Jane opatrywali mu rany, a tymczasem wysłano do Masuda kuriera z pytaniem, co robić. Jane poznała odpowiedź Masuda pewnego wieczora, kiedy do frontowej izby chaty sklepikarza, gdzie cały w bandażach leżał Józef, wszedł Alishan Karim, przyłożył lufę karabinu do ucha chłopca i jednym strzałem rozwalił mu głowę. Było to mniej więcej o tej właśnie porze dnia i kiedy Jane zmywała ze ściany krew i zbierała z podłogi mózg chłopca, w powietrzu unosiło się zawodzenie pogrążonych w modlitwie mężczyzn.

Kobiety pokonały ostatni odcinek ścieżki prowadzącej od rzeki pod górę i przystanęły przed meczetem, by przed rozejściem się do domów zakończyć prowadzone po drodze rozmowy. Jane popatrzyła na meczet. Mężczyźni modlili się na klęczkach, a ceremonię prowadził mułła Abdullah. Ich broń, zbieranina starych strzelb i nowoczesnych pistoletów maszynowych, leżała na stosie w rogu. Modlący się właśnie kończyli. Gdy wstali, Jane zauważyła wśród nich wielu obcych.

– Kim oni są? – spytała Zahary.

– Sądząc po turbanach, muszą pochodzić z doliny Pich i z Dżalalabadu – odparła Zahara. – To Pusztuni; są właściwie naszymi nieprzyjaciółmi. Co oni tu robią? – Gdy to mówiła, z tłumu wystąpił bardzo wysoki mężczyzna z przepaską na oku. – To musi być Jahan Kamil, największy wróg Masuda!

– Ale Masud też tam jest i rozmawia z nimi – zauważyła Jane, po czym dorzuciła po angielsku: – A to ci dopiero!

– A to si topielo! – przedrzeźniła ją Zahara.

To był pierwszy żart Zahary od śmierci męża. Dobry znak – Zahara dochodzi do siebie.

Mężczyźni zaczęli wychodzić z meczetu i wszystkie kobiety prócz Jane rozbiegły się po domach. Wydało jej się, że zaczyna rozumieć, co się dzieje; musiała zdobyć potwierdzenie swych domysłów. Dojrzawszy Mohammeda podeszła doń i powiedziała po francusku:

– Zapomniałam cię spytać, czy udała się twoja podróż do Faizabadu.

– Udała – odparł nie zwalniając kroku: nie chciał, by jego towarzysze albo

Pusztuni widzieli, jak odpowiada na pytania kobiety.

Kierował się do domu, a Jane dreptała obok usiłując dotrzymać mu kroku.

– A więc dowódca Faizabadu tu jest?

– Tak.

Domysły Jane były słuszne – Masud zaprosił tu wszystkich przywódców rebelii.

– Co o tym wszystkim sądzisz? – spytała Mohammeda. Nadal nie znała szczegółów.

Mohammed zamyślił się i zwolnił trochę kroku, jak zawsze, kiedy wciągał go temat rozmowy.

– Wszystko zależy od tego, jak spisze się jutro Ellis – powiedział. – Jeśli wywrze na nich wrażenie człowieka honoru i zdobędzie ich szacunek, sądzę, że przystaną na jego plan.

– A według ciebie jego plan jest dobry?

– Jasne, że dobrze by było, gdyby ruch oporu się zjednoczył i dostał broń od

Stanów Zjednoczonych.

A więc o to chodzi! Amerykańska broń dla rebeliantów pod warunkiem, że zamiast marnować czas i energię na zwalczanie się nawzajem, zjednoczą swe siły przeciwko Rosjanom.

Doszli do chaty Mohammeda i Jane zawróciła machając mu ręką na pożegnanie. Piersi miała pełne – zbliżał się czas karmienia Chantal. Prawa pierś sprawiała wrażenie nieco cięższej, gdyż przy ostatnim karmieniu zaczęła od lewej, a Chantal pierwszą opróżniała zawsze dokładniej.

Dotarła do chaty i weszła do sypialni. Chantal leżała nago na złożonym ręczniku w kołysce, której role spełniało przecięte na pół kartonowe pudło. W ciepłym letnim klimacie Afganistanu nie potrzebowała żadnych ubranek. W nocy przykryje się ją prześcieradłem i to wystarczy. Rebelianci i wojna, Ellis, Mohammed i Masud, wszystko straciło na ważności, gdy Jane spojrzała na swe dziecko. Zawsze uważała niemowlęta za okropnie brzydkie, ale Chantal wydawała jej się bardzo ładna. Gdy tak patrzyła, Chantal poruszyła się niespokojnie, otworzyła buzię i zapłakała. W odpowiedzi z prawej piersi Jane wyciekło natychmiast trochę mleka i na koszuli rozlała się ciepła, mokra plama. Rozpięła guziki i wzięła Chantal na ręce.

Jean-Pierre mówił, że przed każdym karmieniem powinna przemywać piersi chirurgicznym spirytusem, ale nigdy tego nie robiła wiedząc, że Chantal nie spodobałby się jego smak. Usiadła na kobiercu opierając się plecami o ścianę i położyła sobie Chantal w zgięciu prawego ramienia. Dziecko zatrzepotało w powietrzu małymi rączkami i pokręciło główką, szukając czegoś niecierpliwie otwartą buzią. Jane podsunęła jej sutek. Bezzębne dziąsełka zacisnęły się na nim mocno i dziecko zaczęło ssać łapczywie. Jane skrzywiła się z bólu przy pierwszym silnym pociągnięciu, potem przy drugim. Trzecie było łagodniejsze. Mała pulchna rączka sięgnęła w górę i dotknęła krągłego boku nabrzmiałej piersi Jane, pociskając ją ze ślepą, niezdarną pieszczotą. Jane rozluźniła się.

Karmienie dziecka napełniało ją uczuciem ogromnej czułości i opiekuńczości. Ku swemu zaskoczeniu, czerpała z niego również wrażenia erotyczne. Z początku krępowało ją podniecenie, jakiego doznawała podczas karmienia, ale szybko doszła do wniosku, że jeśli to naturalne, to nie ma w tym nic złego i postanowiła nie wzbraniać się przed tym doznaniem.

Wybiegła myślą w przód, do chwili, kiedy pochwali się Chantal, jeśli kiedykolwiek wrócą do Europy. Matka Jean-Pierre’a niewątpliwie od razu powie, że wszystko robi źle, a jej matka będzie nalegała na ochrzczenie małej, ale ojciec zacznie adorować Chantal poprzez mgiełkę alkoholowego odurzenia, a siostra będzie dumna i nastawiona entuzjastycznie. Kto jeszcze? Ojciec Jean-Pierre’a nie żyje…

– Jest tam kto? – dobiegł z podwórka czyjś głos. To był Ellis.

– Wejdź – zawołała Jane. Uznała, że nie musi się okrywać – Ellis nie jest

Afgańczykiem, a zresztą byli kiedyś kochankami.

Wszedł, zobaczył, że Jane karmi małą, i zmieszany nie wiedział, co ze sobą począć.

– Mam wyjść?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Widziałeś już przecież moje piersi.

– Nie wydaje mi się – powiedział. – Musiałaś je podmienić. Roześmiała się.

– Przy ciąży piersi rosną. – Wiedziała, że Ellis był już żonaty i miał dziecko, chociaż wszystko wskazywało na to, że nie widuje już ani tego dziecka, ani jego matki. Był to jeden z tematów, które niechętnie poruszał. – Nie pamiętasz tego z czasów, kiedy twoja żona chodziła w ciąży?

– Niestety – odparł owym suchym tonem, który przybierał zawsze, kiedy chciał, aby ktoś się zamknął. – Nie było mnie przy tym.

Była zbyt rozluźniona, by odpowiedzieć mu w podobnym tonie. Prawdę mówiąc, było jej go żal. Zmarnował sobie życie, choć nie tylko z własnej winy; i na pewno został ukarany za swe grzechy – nie tylko przez nią.

– Jean-Pierre nie wrócił? – spytał Ellis.

– Nie. – W miarę opróżniania się piersi, Chantal ssała coraz łagodniej. Jane wyciągnęła delikatnie sutek z buzi małej i uniósłszy dziecko na wysokość ramion dała jej lekkiego klapsa w wąską pupę, żeby jej się odbiło.

– Masud chciałby pożyczyć te mapy – powiedział Ellis.

– Oczywiście. Wiesz, gdzie są. – Chantal beknęła głośno. – Grzeczna dziewczynka – pochwaliła ją Jane. Przystawiła teraz dziecko do lewej piersi. Chantal, znowu głodna po beknięciu, zaczęła ssać. Działając pod wpływem nagłego impulsu Jane spytała: – Dlaczego nie widujesz się ze swoim dzieckiem?

Ellis wyjął mapy ze skrzyni, zamknął wieko i wyprostował się.

– Widuję się – powiedział. – Ale nie za często.

Jane była wstrząśnięta. Żyłam z nim przez niemal sześć miesięcy, pomyślała, i tak naprawdę – wcale go nie poznałam.

– To chłopiec czy dziewczynka?

– Dziewczyna.

– Musi mieć z…

– Trzynaście lat.

– Mój Boże. – Była praktycznie dorosła. Jane ogarnęła nagle nieprzeparta ciekawość. Dlaczego nigdy nie wypytała go o to wszystko? Może dopóki sama nie urodziła dziecka, te sprawy jej nie interesowały.

– Gdzie mieszka? Zawahał się.

– Lepiej już nie mów – powiedziała. Potrafiła czytać z jego twarzy. – Właśnie chciałeś mi skłamać.

– Masz rację – przyznał. – Ale czy rozumiesz, dlaczego w tym przypadku nie mogę ci powiedzieć prawdy?

Zastanowiła się przez chwilę.

– Obawiasz się, że wrogowie zaatakują cię poprzez twoje dziecko?

– Tak.

– To wystarczający powód.

– Dziękuję. I dzięki za to. – Pomachał jej mapami na pożegnanie i wyszedł. Chantal zasnęła z sutkiem Jane w buzi. Jane odsunęła ją delikatnie od piersi i uniosła na wysokość ramion. Mała beknęła przez sen. To dziecko prześpi wszystko.

Jane zaczynała niepokoić się o Jean-Pierre’a. Była pewna, że jest teraz nieszkodliwy, ale mając go na oku czułaby się jednak pewniej. Nie miał możliwości skontaktowania się z Rosjanami, bo rozwaliła mu radio. Żadnej innej drogi łączności pomiędzy Bandą a ich terytorium nie było. Oczywiście Masud mógł przesyłać wiadomości poprzez kurierów; ale Jean-Pierre nie miał kurierów do dyspozycji, a nawet gdyby kogoś wysłał, dowiedziałaby się o tym cała wioska. Jedyne, co mógłby w tej sytuacji zrobić, to pójść na piechotę do Rokhy, a na to nie miał czasu.

Nie dość, że dręczył ją niepokój, to jeszcze nie cierpiała spać sama. W Europie nie robiło jej to różnicy, ale tutaj bała się brutalnych, nieobliczalnych tubylców, którzy bicie żony przez mężczyznę uważali za coś tak samo normalnego, jak bicie dziecka przez matkę. A w ich oczach Jane nie była zwyczajną kobieta

– ze swoimi postępowymi poglądami, śmiałym spojrzeniem i bezpośredniością stanowiła symbol zakazanych rozkoszy cielesnych. Nie stosowała się do przyjętych kanonów seksualnego zachowania, a ich zdaniem tylko nierządnice mogły tak postępować.

Kiedy był przy niej Jean-Pierre, przed zaśnięciem wyciągała zawsze rękę, żeby go dotknąć. Zwykł sypiać zwinięty w kłębek, odwrócony plecami do niej i chociaż wiercił się przez sen, robił to tak, że nigdy nawet się o nią nie otarł. Oprócz niego jedynym mężczyzną, z którym przez dłuższy czas dzieliła łóżko, był Ellis. Stanowił całkowite przeciwieństwo Jean-Pierre’a – dotykał jej przez całą noc, tulił i całował; czasami na wpół rozbudzony, a czasami śpiąc twardo. Dwa czy trzy razy próbował się z nią kochać przez sen; chichotała i próbowała mu to ułatwić, ale po kilku sekundach zsuwał się z niej i zaczynał chrapać, a rano nie pamiętał, co wyczyniał. Jak bardzo różnił się od Jean-Pierre’a. Pieścił ją z niezgrabną czułością bawiącego się z ukochanym zwierzakiem dziecka; Jean-Pierre dotykał jej jak skrzypek grający na stradivariusie. Kochali ją inaczej, ale zdradzili w ten sam sposób.

Chantal zagaworzyła. Nie spała. Jane posadziła ją sobie na kolanach, podparła jej główkę tak, by mogły na siebie patrzeć, i zaczęła do niej przemawiać trochę bezsensownymi sylabami, trochę prawdziwymi słowami. Chantal to lubiła. Po chwili Jane wyczerpała swój repertuar dziecinnych rozmówek i zaczęła śpiewać. Była właśnie w środku piosenki Tatuś pojechał ciuchcią do Londynu, kiedy przerwał jej głos z zewnątrz.

– Wejść – zawołała i zwracając się Chantal powiedziała: – Goście walą do nas drzwiami i oknami, prawda? Zupełnie jakbyśmy mieszkały w Galerii Narodowej, co? – Ściągnęła przód koszuli, żeby zakryć dolinę między piersiami.

Wszedł Mohammed.

– Gdzie jest Jean-Pierre? – spytał w narzeczu dari.

– Poszedł do Skabun. Mogę ci w czymś pomóc?

– Kiedy wróci?

– Spodziewam się go rano. Powiesz mi, o co chodzi, czy wolisz dalej prowadzić tę rozmowę w stylu policjanta z Kabulu?

Uśmiechnął się. Odzywając się do niego obcesowo podniecała go, chociaż wcale nie było to jej zamiarem.

– Z Masudem przybył Alishan – powiedział. – Chce jeszcze pigułek.

– Ach, tak. – Alishan Karim był bratem mułły i chorował na anginę pectoris. Oczywiście nie chciał słyszeć o przerwaniu swojej partyzanckiej działalności, więc Jean-Pierre dał mu trinitrinę z zaleceniem zażywania bezpośrednio przed bitwą albo innym wysiłkiem fizycznym. – Dam ci trochę pastylek – powiedziała. Wstała i dała Mohammedowi Chantal do potrzymania.

Mohammed automatycznie wziął od niej dziecko i natychmiast się zmieszał. Jane uśmiechnęła się do niego i weszła do izby frontowej. Znalazła tabletki na półce pod ladą sklepikarza. Odsypała około setki do pojemniczka i wróciła do izby gościnnej. Chantal zafascynowana wpatrywała się w Mohammeda. Jane odebrała od niego małą i wręczyła mu pastylki.

Назад Дальше