Odwróciła się znowu do Ellisa. Siedział z rękami założonymi na piersi i przyglądał się jej z uśmiechem. I nagle poczuła, że nie chce, by odchodził. Wiedziona jakimś impulsem powiedziała:
– A może byś zjadł ze mną kolację? Ale mam tylko chleb i zsiadłe mleko.
– Chętnie.
Podała mu Chantal.
– Pójdę powiedzieć Farze.
Wziął od niej małą, a ona wyszła na podwórko. Fara grzała wodę na kąpiel dla
Chantal. Jane sprawdziła łokciem temperaturę i stwierdziła, że jest akurat.
– Ukrój chleba dla dwojga ludzi – powiedziała w dari. Fara zrobiła wielkie oczy i Jane uświadomiła sobie, że zaproszenie na kolację mężczyzny przez samotną kobietę było dla niej czymś szokującym. Do diabła z tym, pomyślała. Podźwignęła garnek z wodą i wniosła go do chaty.
Ellis siedział na wielkiej poduszce pod naftową lampą i bujał Chantal na kolanie, recytując jej przyciszonym głosem wierszyk. Jego wielkie owłosione dłonie opasywały malutkie, różowe ciałko. Mała patrzyła na niego zadzierając główkę, gaworzyła radośnie i wymachiwała tłustymi nóżkami. Jane zatrzymała się w progu zafascynowana tą sceną. Przez głowę przemknęła jej myśl, że to Ellis powinien być ojcem Chantal.
Naprawdę? – zapytała samą siebie patrząc na tych dwoje. Naprawdę chciałabym tego? Ellis skończył rymowankę, spojrzał na Jane i uśmiechnął się trochę zakłopotany, a ona pomyślała – tak, naprawdę.
* * *
O północy wybrali się na spacer na wzgórze. Jane szła przodem, Ellis postępował za nią ze swoim wielkim śpiworem pod pachą. Wykąpali Chantal, zjedli skromną kolację składającą się z chleba i zsiadłego mleka, Jane nakarmiła jeszcze raz małą i ułożyła ją na noc na dachu, gdzie spała teraz twardo u boku Fary, która oddałaby za nią życie. Ellis pragnął wziąć Jane poza domem, w którym była żoną kogoś innego. Jane rozumiała go dobrze. Sama też miała podobne odczucia, powiedziała więc:
– Znam miejsce, do którego możemy pójść.
Teraz zeszła z górskiej ścieżki i poprowadziła Ellisa kamienistą pochyłością ku swej sekretnej samotni, ukrytej skalnej półce, gdzie opalała się nago i natłuszczała brzuch przed przyjściem Chantal na świat. Odnalazła ją łatwo w świetle księżyca. Spojrzała na leżącą w dole wioskę, gdzie na podwórkach żarzyły się jeszcze głownie z palenisk, a za oszklonymi oknami migotało kilka naftowych lamp. Ledwie odróżniała zarysy swej chaty. Za kilka godzin, o brzasku, zobaczy śpiące na dachu postacie Chantal i Fary. Będzie zadowolona – po raz pierwszy zostawiła Chantal na noc.
Odwróciła się. Ellis rozsunął już suwak śpiwora i rozkładał go na ziemi jak koc. Jane była skrępowana i czuła się nieswojo. Przypływ ciepła i pożądania, który naszedł ją w domu, gdy obserwowała go, jak recytuje dziecinną rymowankę jej dziecku, gdzieś się rozpłynął. Wtedy powróciły na chwilę wszystkie dawne odczucia – pragnienie dotknięcia go, uwielbienie dla sposobu, w jaki się uśmiechał, gdy był zakłopotany, potrzeba odczuwania dotyku jego wielkich dłoni na swej skórze, obsesyjne pragnienie ujrzenia go nagim. Na kilka tygodni przed urodzeniem Chantal straciła wszelkie zainteresowanie seksem i nie wróciło ono aż do tej chwili. Ale ten nastrój rozmył się powoli przez ostatnie godziny, kiedy czynili niezdarnie praktyczne zabiegi, by znaleźć się sam na sam, niczym para nastolatków, usiłująca urwać się rodzicom na sesję pettingu.
– Chodź tu i usiądź – odezwał się Ellis.
Przysiadła obok niego na rozpostartym śpiworze. Patrzyli oboje na pogrążoną w mroku wioskę. Nie dotykali się. Nastąpiła chwila napiętej ciszy.
– Nikt poza mną nigdy tu nie był – oznajmiła Jane, żeby coś powiedzieć.
– Po co tu przychodziłaś?
– Och, żeby sobie poleżeć w słońcu i myśleć o niczym – odparła i zaraz pomyślała: O rany, a co mi tam, do diabła, i wyrzuciła z siebie: – Nie, to niezupełnie prawda, onanizowałam się.
Roześmiał się, otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie.
– Cieszę się, że nie nauczyłaś się jeszcze dobierać słów – powiedział.
Odwróciła ku niemu twarz. Pocałował ją delikatnie w usta. Lubi mnie za moje wady, pomyślała: za mój nietakt, popędliwość, niewyparzony język, za mój upór i zawziętość.
– Chyba nie chcesz mnie zmieniać? – spytała.
– Och, Jane, brakowało mi ciebie. – Zamknął oczy i ciągnął przyciszonym głosem: – Prawie przez cały czas nie zdawałem sobie sprawy, jak mi ciebie brak.
– Położył się pociągając ją za sobą tak, że spoczęła na nim. Całował delikatnie jej twarz. Uczucie zakłopotania nagle ustąpiło. Kiedy ostatni raz go całowałam, pomyślała, nie miał brody. Poczuła ruch jego dłoni – rozpinał jej koszulę. Nie nosiła biustonosza – nie miała wystarczająco dużego – i wydawało się jej ciągle, że ma piersi na wierzchu. Wsunęła mu rękę pod koszulę i dotknęła długich włosków otaczających brodawkę. Prawie już zapomniała, jak to jest być z mężczyzną. Od paru miesięcy jej życie pełne było melodyjnych głosów i gładkich twarzy kobiet i dzieci; teraz nagle zapragnęła poczuć pod palcami szorstką skórę, twarde uda i drapiące policzki. Zagłębiła palce w jego brodzie i wpychając mu język między wargi rozwarła je. Jego ręce odnalazły jej nabrzmiałe piersi, przeszedł ją dreszcz rozkoszy i już wiedziała, co się za chwilę zdarzy, ale nie była w stanie temu zapobiec, bo chociaż oderwała się od niego gwałtownie, poczuła, jak z obu sutków trysnęły na jego dłonie strużki ciepłego mleka. Zaczerwieniła się ze wstydu.
– O Boże, przepraszam – wybąkała. – Co za obrzydliwość. Nie mogłam tego powstrzymać…
Uciszył ją kładąc jej palec na ustach.
– Nic się nie stało – powiedział. Mówiąc pieścił jej piersi i po chwili całe były wilgotne i śliskie. – To normalne. Zdarza się. To podnieca.
To nie może podniecać, pomyślała, ale przysunął się, wtulił twarz w jej piersi i zaczął je całować pieszcząc jednocześnie. Powoli odprężyła się i zaczęła poddawać wrażeniu, jakie to na niej wywierało. W końcu znowu z sutków pociekło mleko, a ją przeszedł dreszcz rozkoszy, ale tym razem nie speszyła się.
– Aaaach – jęknął Ellis i szorstka powierzchnia jego języka dotknęła wrażliwych brodawek. Jak zacznie ssać, to nie wytrzymam, pomyślała.
Zupełnie jakby odczytał jej myśli. Otoczył wargami długi sutek, wciągnął go do ust i zaczął ssać, ujmując jednocześnie drugi pomiędzy kciuk a palec wskazujący i pociskając delikatnie i rytmicznie. Jane wydała mimowolny okrzyk i uczucie towarzyszące wytryskowi dwóch strużek mleka, jednej w jego dłoń, drugiej do ust, było tak rozkoszne, że jej ciałem zaczęły wstrząsać nie kontrolowane dreszcze.
– O Boże, o Boże, o Boże – jęczała, dopóki to uczucie nie ustało, a wtedy osunęła się na Ellisa.
Przez chwilę nie mogła myśleć o niczym innym, jak o swoich wrażeniach – jego ciepły oddech na jej wilgotnych piersiach, jego broda szorująca po jej skórze, chłodne nocne powietrze omywające jej rozpalone policzki, nylonowy śpiwór i twarda ziemia pod nim.
– Duszę się – rozległ się po chwili stłumiony głos Ellisa. Zsunęła się z niego.
– Czy myśmy powariowali? – spytała.
– Tak. Zaśmiała się.
– Robiłeś to już kiedyś?
– Tak – odparł po chwili wahania.
– I jak… – Wciąż odczuwała lekkie zakłopotanie. – I jakie to jest w smaku?
– Ciepłe i słodkie. Jak mleko z puszki. Miałaś orgazm?
– Nie zauważyłeś?
– Nie byłem pewien. U dziewczyn trudno to czasami stwierdzić na sto procent.
Pocałowała go.
– Miałam. Mały, ale niewątpliwy. Taki orgazm pocieszenia.
– Mnie niewiele brakowało.
– Naprawdę? – Przesunęła dłonią po jego ciele. Miał na sobie cienką, bawełnianą pidżamowatą koszule i szarawary, jakie nosili Afgańczycy. Pod materiałem wyczuwała jego żebra i kości biodrowe – zniknęła gdzieś ta miękka, podskórna warstewka tłuszczu, w którą obrastają wszyscy ludzie Zachodu, z wyjątkiem najchudszych. Natrafiła na sterczący pionowo, wypychający spodnie penis.
– Ooooo – powiedziała i zamknęła na nim dłoń. – Jak przyjemnie.
– Po tej stronie też.
Chciała dać mu tyle przyjemności, ile on dał jej. Usiadła prosto, rozwiązała tasiemki jego spodni i wyjęła penis na wierzch. Pocierając go delikatnie, pochyliła się i pocałowała jego czubek.
– Ile dziewcząt miałeś po mnie? – spytała po chwili wpadając w figlarny nastrój.
– Rób tak dalej, to ci powiem.
– W porządku. – Znowu zaczęła pieścić i całować jego członek. Milczał. – No – ponagliła go po minucie – ile?
– Cierpliwości, jeszcze liczę.
– Świntuch! – powiedziała i ugryzła go w penis.
– Uuch! Niewiele, naprawdę… Przysięgam!
– A co robisz, kiedy nie masz dziewczyny?
– Zgadnij. Do trzech razy sztuka. Nie dała się zbyć.
– Robisz to ręką?
– Oj, co też panna, panno Jane, wstyd mi za pannę.
– A więc ręką – wykrzyknęła tryumfalnie. – O czym myślisz, kiedy to robisz?
– A uwierzysz, że o księżniczce Dianie?
– Nie.
– Wprawiasz mnie w zakłopotanie.
– Musisz mi powiedzieć prawdę. – Jane zżerała ciekawość.
– O Pam Ewing.
– A któż to taki, u diabła?
– Nie jesteś na bieżąco. To żona Bobby Ewinga z „Dallas”.
Jane przypomniała sobie telewizyjny serial, aktorkę i zdziwiła się.
– Nie mówisz chyba poważnie?
– Chciałaś wiedzieć prawdę.
– Ależ to plastykowa lala!
– Mówimy tu o fantazjach.
– Nie możesz snuć fantazji z jakąś kobietą wyzwoloną?
– W fantazjach nie ma miejsca na politykę.
– Jestem zaszokowana. – Zawahała się. – A jak to robisz?
– Co?
– To co robisz. Ręką.
– Mniej więcej tak, jak ty teraz, tylko bardziej zdecydowanie.
– Pokaż mi.
– Teraz czuję się więcej niż zakłopotany – wyznał. – Czuję się upokorzony.
– Proszę cię, pokaż mi. Bardzo cię proszę. Zawsze chciałam zobaczyć, jak mężczyźni to robią, ale nigdy nie miałam śmiałości poprosić… jeśli mi teraz odmówisz, może już nigdy się nie dowiem. – Wzięła jego rękę i umieściła ją tam, gdzie przed chwilą trzymała swoją.
Po chwili zaczął poruszać powoli dłonią. Wykonał kilka raczej mało zdecydowanych suwów, potem westchnął, zamknął oczy i zabrał się poważnie do pracy.
– Jaki ty jesteś dla niego brutalny! – wykrzyknęła. Przerwał.
– Nie mogę tego robić… jeśli i ty nie zaczniesz.
– Zgoda – przystała ochoczo. Ściągnęła szybko spodnie i majtki. Uklękła obok niego i zaczęła się pieścić.
– Przysuń się bliżej – powiedział. Głos miał trochę chrapliwy. – Nie widzę cię.
Leżał płasko na wznak. Przysunęła się bliżej, tak że klęczała teraz wyprostowana tuż przy jego głowie, a światło księżyca srebrzyło jej sutki i włosy na wzgórku łonowym. Ellis znowu zaczął pocierać penis, tym razem szybciej, jak zahipnotyzowany wpatrując się w rękę, którą onanizowała się Jane.
– Och, Jane – wymamrotał.
Zaczynała odczuwać znajome dreszcze rozkoszy rozchodzące się od czubków palców po całym jej ciele. Zauważyła, że biodra Ellisa zaczynają się poruszać w górę i w dół w rytm posuwistych ruchów jego ręki.
– Chcę, żebyś się spuścił – wyszeptała. – Chcę zobaczyć, jak wytryskuje. – Jakaś jej cząstka była zaszokowana sobą, ale ta cząstka tonęła w morzu podniecenia i pożądania.
Ellis jęknął. Spojrzała na jego twarz. Usta miał otwarte i dyszał ciężko. Nie odrywał oczu od jej krocza. Pocierała sobie wargi sromowe środkowym palcem.
– Włóż go sobie – wysapał Ellis. – Chcę zobaczyć, jak wkładasz sobie palec.
Takiego czegoś normalnie nie robiła. Wsunęła koniec palca w pochwę. Poczuła gładkość i śliskość. Wepchnęła go do oporu. Ellis stęknął i Jane udzieliło się podniecenie, w jakie wprawiał go widok tego, co robiła. Przesunęła wzrok na jego członek. Ellis trzepał w zapamiętaniu ręką rzucając coraz szybciej biodrami. Jane z narastającym uczuciem podniecenia wsuwała i wysuwała palec z pochwy. Nagle Ellis wygiął się z jękiem w łuk, wyrzucając biodra wysoko w powietrze. Wystrzeliła z niego fontanna białego nasienia.
– O mój Boże! – wyrwało się mimowolnie Jane i gdy tak patrzyła zafascynowana, z maleńkiej szparki w czubku jego członka trysnęła kolejna struga i jeszcze jedna, i czwarta, wznosząc się w powietrze i połyskując w świetle księżyca wylądowała na jego piersi, na jej ramieniu i w jej włosach; a kiedy Ellis osunął się bezwładnie na ziemię, ją z kolei przeszyły spazmy rozkoszy wznieconej przez szybko poruszający się palec, doprowadzając ją w końcu do wyczerpania.
Opadła na śpiwór i legła obok Ellisa kładąc głowę na jego udzie. Penis sterczał jeszcze sztywno. Przekręciła się niespiesznie i pocałowała go. Wyczuła słonawy smak nasienia na czubku. W odpowiedzi Ellis wtulił twarz między jej uda.
Przez chwilę leżeli tak nie odzywając się. Słychać było tylko ich oddechy i szum rzeki rwącej po drugiej stronie Doliny. Jane spojrzała na gwiazdy. Były bardzo jasne i nie przysłaniały ich chmury. Ochłodziło się. Niedługo będziemy musieli wleźć do tego śpiwora, pomyślała. Widziała się już, jak zasypia u jego boku.
– Czy myśmy powariowali? – przerwał ciszę Ellis.
– O, tak – odparła.
Członek zwiotczał i opadł mu na brzuch. Zaczęła czochrać czubkami palców rudozłote włosy porastające jego krocze. Prawie zapomniała, jak wygląda uprawianie miłości z Ellisem. Tak bardzo był w tym inny od Jean-Pierre’a. Jean-Pierre lubił mnóstwo przygotowań – olejek do kąpieli, zapach perfum, światło świec, wino, skrzypce. Był wymagającym kochankiem. Lubił, żeby kąpała się przed stosunkiem, i po nim zawsze wyganiał ją do łazienki. Za żadne skarby nie dotknąłby jej w czasie miesiączki i na pewno nie ssałby jej piersi i nie połykał mleka, jak przed chwilą Ellis. Ellis zrobiłby wszystko, pomyślała, a im bardziej byłoby to niehigieniczne, tym lepiej. Uśmiechnęła się w ciemnościach. Uświadomiła sobie teraz, że nadal nie jest do końca przekonana, czy Jean-Pierre lubi uprawiać seks oralny, chociaż był w nim dobry. W przypadku Ellisa nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Na to wspomnienie zapragnęła, aby to zrobił. Rozwarła zapraszająco uda. Poczuła, jak ją całuje. Przesunął najpierw wargami po jej sztywnych włosach, a potem jego jeżyk zaczął błądzić zmysłowo po fałdzie warg sromowych. Po chwili przetoczył ją na plecy, ukląkł między jej udami i unosząc jej nogi zarzucił je sobie na ramiona. Poczuła się zupełnie naga, strasznie otwarta i bezbronna, a przy tym ogromnie pożądana. Język Ellisa poruszał się długim, powolnym łukiem, poczynając od nasady jej kręgosłupa – O Boże, pomyślała… pamiętam, jak to robił – przesuwa się wzdłuż linii zbiegu pośladków, zatrzymuje, by zanurzyć się głębiej w pochwie, a potem sunie w górę, by popieścić wrażliwą skórę w miejscu, gdzie przy mrowiącej łechtaczce spotykają się wargi sromowe. Po siedmiu czy ośmiu takich przedłużonych przejściach przytrzymała jego głowę nad łechtaczką dając mu w ten sposób do zrozumienia, by się nad nią skoncentrował, a sama zaczęła unosić i opuszczać biodra sygnalizując mu naciskiem palców na skronie, czy ma lizać mocniej, czy delikatniej, wyżej, czy niżej, w lewo, czy w prawo. Poczuła na kroczu jego dłoń wciskającą się w jej wilgotne wnętrze i domyśliła się, co chce zrobić; w chwilę później cofnął rękę i powoli wepchnął jej zwilżony palec w odbyt. Pamiętała, jakiego wstrząsu doznała, gdy zrobił to po raz pierwszy, i jak szybko to polubiła. Jean-Pierre nie zdobyłby się na to za milion lat. Gdy mięśnie jej ciała zaczęły tężeć przed spełnieniem, zrozumiała, że brakowało jej Ellisa bardziej, niż sama to przed sobą przyznawała; nie dało się ukryć, że przyczyną, dla której tak długo nie opuszczała jej wściekłość na niego, było to, iż przez cały ten czas go kochała i nadal go kocha. Gdy powiedziała to sobie, straszny ciężar spadł jej z serca. Weszła w orgazm drżąc jak liść na wietrze i trąc mu w szale swoim seksem po twarzy, podczas gdy Ellis, który wiedział, co lubi, wcisnął język głęboko w jej wnętrze.
Zdawało się to trwać wiecznie. Kiedy tylko podniecenie słabło wpychał jej głębiej palec w odbyt, lizał łechtaczkę albo przygryzał wargi sromowe i odżywało na nowo, aż wyczerpana do ostatnich granic zaczęły błagać: