Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 17 стр.


Tak, Taylor znał dobrze Boulware’a i trudno mu było uwierzyć, że Ralph mógłby pojechać na urlop, podczas gdy Paul i Bill wciąż tkwili w mamrze.

Następnego dnia zapytał o Pata Sculleya i otrzymał równie wymijającą odpowiedź.

Boulware i Sculley na urlopie, podczas gdy Paul i Bill są uwięzieni? Bzdura.

Następnego dnia zapytał o Coburna. Ta sama historia.

To zaczynało nabierać sensu: Coburn był z Perotem, kiedy Perot wysyłał Taylora z powrotem do Teheranu. Coburn, szef personelu, główny organizator ewakuacji, byłby najwłaściwszym człowiekiem do przygotowania tajnej operacji.

Taylor i Rich Gallagher, inny pracownik EDS, który przebywał jeszcze w Teheranie, zaczęli sporządzać listę.

Boulware, Sculley, Coburn, Ron Davis, Jim Schwebach i Joe Poche – wszyscy byli „na urlopie”.

Grupa ta miała parę cech wspólnych.

Kiedy Paul Chiapparone przyjechał po raz pierwszy do Teheranu, przekonał się że działania EDS nie były zorganizowane zgodnie z jego wymaganiami. Wszystko było zbyt swobodne, zbyt przypadkowe, zbyt perskie. Nie dotrzymywano terminów kontraktu z ministerstwem. Paul sprowadził z EDS grupę specjalną złożoną z kilku twardych, kutych na cztery nogi facetów i wspólnie doprowadzili interes do porządku. Taylor sam był jednym z twardzieli Paula. Podobnie Bill Gaylord. I Coburn, i Sculley, Boulware i wszyscy ci, którzy byli obecnie „na urlopie”.

Był jeszcze jeden wspólny element. Wszyscy byli członkami „teherańskiej rzymskokatolickiej, niedzielnej szkółki pokerowej” EDS. Podobnie jak Paul i Bill, jak sam Taylor, wszyscy byli katolikami, z wyjątkiem Pochego (i Glenna Jacksona, jedynego członka grupy ratowniczej, którego Taylor nie zdołał rozpoznać).

W każdą niedzielę spotykali się w Misji Katolickiej w Teheranie. Po mszy jechali do domu jednego z nich na przekąskę. I podczas gdy żony szykowały jedzenie, a dzieci bawiły się – mężczyźni grali w pokera.

Nie ma nic lepszego od pokera, aby odkryć prawdziwy charakter mężczyzny. Jeżeli, jak zaczęli podejrzewać Taylor i Gallagher, Perot poprosił Coburna, by zorganizował grupę całkowicie zaufanych ludzi, to na pewno wybrał ich spośród członków szkółki pokerowej.

– Urlop! Niech mi nie gadają głupot! – oznajmił Taylor Gallagherowi. – To jest grupa ratownicza.

– Rankiem, 4 stycznia grupa ratownicza wróciła do domku nad jeziorem. Ponownie przeanalizowano cały plan operacji.

Simons z bezbrzeżną cierpliwością omawiał każdy szczegół i zdecydowany był przygotować się na wszelkie możliwe przeszkody, jakie ktokolwiek mógł wymyślić. Bardzo mu w tym pomagał Joe Poche, który niezmordowanie zadawał pytania. Było to nieco męczące – przynajmniej dla Coburna, ale było też niezwykle twórcze i przyczyniło się do ulepszenia scenariusza akcji.

Po pierwsze, Simons był niezadowolony z przyjętej koncepcji osłony skrzydeł grupy. Pomysł, że Schwebach i Sculley, niscy, choć groźni, po prostu strzelali do każdego, kto spróbuje interweniować, był zbyt prymitywny. Byłoby lepiej, gdyby jakaś dywersja odwróciła uwagę znajdujących się w pobliżu policjantów czy żołnierzy. Schwebach zaproponował podpalenie samochodu na ulicy prowadzącej z więzienia. Simons nie był pewien, czy to wystarczy – chciał wysadzić w powietrze cały budynek. W każdym razie, Schwebachowi powierzono zaprojektowanie bomby zegarowej.

Pomyśleli też o pewnych niewielkich środkach ostrożności, które mogłyby dopomóc im oszczędzić jedną czy dwie sekundy, kiedy będą najbardziej odsłonięci. Simons wysiądzie z furgonetki w pewnej odległości od więzienia i podejdzie do ogrodzenia. Jeżeli wszystko będzie w porządku, da znak ręką, aby podjechać.

Innym słabym punktem planu było wyjście z furgonetki i wdrapanie się na dach samochodu. Opuszczanie wozu i wspinaczka na dachy pochłaniały bezcenne sekundy. A poza tym, czy Paul i Bill, po tygodniach spędzonych w więzieniu, zdołają wspinać się po drabince i zeskoczyć na dach furgonetki?

Przedyskutowano wszelkie możliwe rozwiązania – dodatkową drabinę, materace na ziemi, uchwyty na dachu – w końcu jednak wszyscy zaakceptowali pomysł najprostszy: w dachu wytną otwór i tamtędy wyjdą, a potem wrócą do środka. Dla wygody skaczących do tej dziury położy się na podłodze wozu materac, który zamortyzuje lądowanie.

Podczas odwrotu powinni byli zmienić wygląd. Planowali, że w Teheranie będą ubrani w dżinsy i kurtki, zaczynali również zapuszczać brody i wąsy, aby zwracać tam na siebie mniejszą uwagę. W furgonetce natomiast będą mieli garnitury oraz elektryczne maszynki do golenia i przed zamianą miejsc w samochodach, wszyscy ogolą się i zmienią ubrania.

Ralph Boulware, jak zwykle niezależny, nie chciał występować w dżinsach i kurtce. W garniturze, białej koszuli i krawacie czuł się swobodnie, szczególnie w Teheranie, gdzie dobre, zachodnie ubranie było świadectwem przynależności do uprzywilejowanej grupy społecznej. Simons ze spokojem wyraził zgodę. Najważniejsze, stwierdził, aby każdy z nich czuł się dobrze i pewnie podczas przeprowadzania akcji.

W bazie lotniczej Doshen Toppeh, z której mieli zamiar odlecieć odrzutowcem Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, były amerykańskie i irańskie samoloty oraz amerykański i irański personel. Amerykanie, oczywiście, będą się ich spodziewać, co będzie jednak, jeśli wartownicy irańscy przy bramie wjazdowej zaczną robić kłopoty? Postanowili, że wszyscy będą mieli sfałszowane legitymacje wojskowe. Niektóre z żon pracowników EDS pracowały w Teheranie dla wojska i miały jeszcze swoje dokumenty tożsamości. Merv Stauffer zdobędzie taką jedną legitymację na wzór.

Coburn zauważył, że przez cały czas Simons wciąż był w bardzo minorowym nastroju. Palił jedno za drugim swoje cygaro (Boulware powiedział mu: „Nie martw się, że cię zastrzelą, umrzesz na raka płuc!”) i właściwie tylko zadawał pytania. Planowanie miało charakter dyskusji. Wszyscy brali w nim udział, decyzje też podejmowano wspólnie. Coburn zauważył jednak, że pomimo to z każdą chwilą zaczyna coraz bardziej szanować Simonsa. Ten facet był mądry, inteligentny, pracowity i obdarzony wyobraźnią. Miał również poczucie humoru.

Coburn zauważył, że inni również zaczynali dopasowywać się do Simonsa. Jeżeli ktokolwiek zadał głupie pytanie, Simons odpowiadał ostro. W rezultacie, zastanawiali się przed zadaniem pytania i starali się przewidzieć jego reakcję. Tym – sposobem zmuszał ich, aby myśleli tak jak on.

Raz, podczas drugiego dnia pobytu w domku nad jeziorem, odczuli w pełni jego niezadowolenie. Jak można było przewidzieć, rozzłościł go Ron Davis.

Tworzyli wesołą paczkę i Davis był pierwszym komikiem wśród nich. Coburn pochwalał to: śmiech pozwalał zmniejszyć napięcie nerwowe, towarzyszące takiej akcji. Przypuszczał, że Simons podziela jego zdanie. Ale raz Davis przeciągnął strunę.

Simons trzymał pudełko cygar na podłodze obok swojego fotela, w kuchni zaś miał pięć pudełek. Davis, który zaczynał lubić Simonsa i nie robił z tego tajemnicy, powiedział ze szczerą troską: „Pułkowniku, pali pan zbyt dużo cygar, to panu szkodzi”.

Zamiast odpowiedzi – otrzymał „Spojrzenie Simonsa”. Ron jednak zlekceważył ostrzeżenie.

Kilka minut później poszedł do kuchni i schował pięć pudełek cygar w zmywarce do naczyń.

Kiedy Simons skończył pierwsze pudełko, zaczął szukać pozostałych i nie mógł ich znaleźć. Nie mógł pracować bez tytoniu. Kiedy ostatecznie miał już wsiąść do samochodu i pojechać do sklepu, Davis otworzył zmywarkę, mówiąc: Pańskie cygara są tutaj.

– No to je sobie zatrzymaj, do cholery! – warknął Simons i odjechał. Gdy wrócił z nowymi pięcioma pudełkami, powiedział do Davisa:

– Te są moje. Trzymaj swoje cholerne łapy z daleka od nich. Davis poczuł się jak dziecko, które postawiono do kąta. Był to pierwszy i ostatni dowcip, jaki zrobił pułkownikowi Simonsowi.

Podczas gdy trwała dyskusja, Jim Schwebach siedział na podłodze i próbował zrobić bombę.

Przemycenie bomby albo nawet tylko jej części składowych przez irańską odprawę celną mogło być jednak niebezpieczne.

– Nie będziemy podejmować takiego ryzyka – oznajmił Simons, w związku z tym Schwebach musiał opracować urządzenie, które dałoby się złożyć z części dostępnych w Teheranie.

Pomysł wysadzenia budynku zarzucono – był zbyt ambitny i mógł pociągnąć za sobą ofiary wśród niewinnych ludzi. Tak więc jako element odwracający uwagę, musiał wystarczyć podpalony samochód. Schwebach wiedział, w jaki sposób sporządzić namiastkę napalmu z benzyny, płatków mydlanych i odrobiny oliwy. Główny problem stanowiły – zegar i zapalnik. W Stanach Zjednoczonych użyłby budzika elektronicznego i modelarskiego silniczka rakietowego, w Teheranie jednak musiał posłużyć się mechanizmami bardziej prymitywnymi.

Schwebacha cieszyło to wyzwanie. Lubił grzebać się w rozmaitych mechanizmach. Jego hobby stanowił paskudny „Oldsmobile Cutlass”, rocznik 1973, ze zdjętą karoserią, który startował, jak pocisk karabinowy.

Zaczął eksperymentować ze staroświeckim, mechanicznym budzikiem, w którym młoteczek uderzał w dzwonek. Przymocował zapałkę fosforową do młoteczka i kawałek papieru ściernego do dzwonka. Zapałka pocierała o papier ścierny i powodowała zapłon detonatora.

System ten okazał się nieco zawodny: pozostali członkowie grupy kpili i pękali ze śmiechu za każdym razem, gdy zapałka jednak nie zapaliła się.

Ostatecznie Schwebach wybrał ten najstarszy z możliwych mechanizmów czasowych – świecę.

Spalił początkowo świecę, aby ustalić, jak długo to trwa, potem odciął taki jej kawałek, który powinien był spalić się w ciągu piętnastu minut.

Następnie oskrobał główki kilku staroświeckich zapałek fosforowych, sproszkował materiał zapalający i zawinął go w kawałek aluminiowej folii kuchennej. Potem przymocował folię do podstawy świecy. Kiedy świeca wypaliła się do końca, nagrzała folię aluminiową i sproszkowane główki zapałek eksplodowały. Spód foliowego pakietu był cieńszy i dlatego siła eksplozji kierowała się w dół.

Świeca, z tym przymocowanym do podstawy prymitywnym, ale niezawodnym detonatorem, została osadzona w szyjce plastikowego bidonu wielkości piersiówki i wypełnionego zgalaretowaną benzyną.

– Zapalamy świecę i odchodzimy spacerkiem – powiedział Schwebach, kiedy zakończył już swą robotę. – Po piętnastu minutach mamy mały śliczny pożarek.

I uwaga wszystkich policjantów, żołnierzy, rewolucjonistów albo przechodniów, a być może i niektórych strażników więziennych, skupi się na płonącym na ulicy w odległości trzystu jardów od więzienia samochodzie, podczas gdy Ron Davis i Jay Coburn przeskakiwać będą przez płot podwórka więziennego.

Tego dnia wyprowadzili się z Hiltona. Coburn spał w domku nad jeziorem, pozostali zaś uczestnicy akcji zatrzymali się w Airpot Marina, skąd było bliżej do jeziora Grapevine. Wszyscy, oprócz Ralpha Boulware, który uparł się, że będzie jeździł do domu, do rodziny.

Następne cztery dni spędzili na treningach, zakupie wyposażenia i ćwiczeniach strzeleckich, powtarzając elementy planu odbicia więźniów i dalej go doskonaląc.

Strzelby mogli nabyć i w Teheranie, ale jedynym rodzajem amunicji dozwolonym przez szacha był kaczy śrut. Ponieważ Simons doskonale przerabiał amunicję, postanowili przemycić do Iranu własny śrut.

Kłopot z zamianą drobnego śrutu na gruby polegał na tym, że w mniejszą łuskę mieściło się go stosunkowo mniej. Amunicja taka dawała dużą siłę przebicia, ale niewielki rozrzut. Postanowili użyć śrutu nr 2, który przy strzale raził więcej, niż jednego człowieka, a przy tym miał dostateczną siłę przebicia, aby rozbić przednią szybę ścigającego ich samochodu.

W przypadku, gdyby sprawy przybrały naprawdę zły obrót, każdy z członków zespołu miał być uzbrojony w Walthera PPK z kaburą. Merv Stauffer zlecił Bobowi Snyderowi, szefowi służby bezpieczeństwa EDS, a zarazem człowiekowi, który dobrze wiedział, kiedy nie należy zadawać pytań, zakupienie tych Waltherów w sklepie z artykułami sportowymi Raya w Dallas. Do Schwebacha należało wymyślenie sposobu przemytu pistoletów do Iranu.

Stauffer dowiedział się, które z portów lotniczych w Stanach nie przeprowadzają fluoroskopii wysyłanego bagażu. Jednym z nich było lotnisko imienia Kennedy’ego.

Schwebach zakupił dwie walizy Vuittona, głębsze, niż normalne, z wzmocnionymi narożnikami i twardymi bokami. Wraz z Coburnem, Davisem i Jacksonem w stolarni domu Perota w Dallas spróbowali różnych wariantów zamontowania w walizach podwójnego dna.

Schwebach przekonany był, że przy przenoszeniu pistoletów przez irańską kontrolę celną w walizkach z podwójnymi dnami nie napotkają żadnych trudności. „Jeżeli wie się, w jaki sposób pracują celnicy – powiedział – na pewno nie zostanie się zatrzymanym”. Reszta członków grupy nie podzielała jednak tej pewności. W przypadku, gdyby niosącego walizkę zatrzymano i znaleziono pistolety, miał powiedzieć, że walizka nie należy do niego. Wróciłby wtedy do miejsca odbioru bagażu, a tam oczywiście znajdowałaby się identyczna waliza, ale wypełniona osobistymi rzeczami i bez pistoletów.

Kiedy grupa znajdzie się już w Teheranie, mieli porozumieć się telefonicznie z Dallas. Coburn był całkowicie pewien, że Irańczycy podsłuchują rozmowy telefoniczne. Dlatego też opracowano kod, mający zabezpieczyć tajność. Był on dość prosty. GR oznaczało A, GS – B, GT – C i tak dalej, aż do GZ, które oznaczało I. Następnie HA znaczyło J, HB – K, aż do HR, które znaczyło Z. Cyfry od jednego do dziewięciu oznaczone były od IA do II; U oznaczało zero.

Mogli zastosować wprawdzie alfabet wojskowy, w którym A nazywane jest Alfa, B – Bravo, C – Charlie i tak dalej.

Aby zyskać na czasie, kodować miano tylko kluczowe słowa. Zdanie „Jest w EDS” będzie więc brzmiało „Jest w Golf Viktor Hotel Kilo Golf Uniform”. Sporządzono tylko trzy kolejne kopie klucza kodu. Simons dał jedną z nich Mervowi Staufferowi mającemu pełnić rolę skrzynki kontaktowej w Dallas. Dwie pozostałe otrzymali; Jay Coburn i Pat Sculley, którzy – choć nie powiedziano im tego oficjalnie – stali się zastępcami Simonsa. Kod miał zapobiec przypadkowemu przeciekowi spowodowanemu przez rutynowy podsłuch telefoniczny – jednak jako ludzie komputerów, wiedzieli o tym lepiej, niż ktokolwiek inny – że taki prosty kod literowy może zostać złamany przez eksperta w kilka minut.

W celu dodatkowego zabezpieczenia, niektóre popularne słowa były zastępowane przez specjalne grupy kodowe. I tak, Paul był AG, Bill – AH, Ambasada Amerykańska – GC, Teheran zaś AU. Perota nazywano prezesem, pistolety – taśmami, więzienie oznaczało „Centrum Danych”, Kuwejt zaś – „Naftowe Miasto”. Istambuł miał być „Sanatorium”, atak zaś na więzienie – Planem „A”. Wszyscy to musieli zapamiętać. Gdyby kogoś pytano o kod, miał odpowiedzieć, że służy skracaniu wiadomości przesyłanych teleksem. Kodowa nazwa akcji brzmiała „Operacja Hotfoot” – „Na żywo”. Był to pomysł Rona Davisa, skrót tekstu: „Pomóż twym dwóm przyjaciołom w Teheranie „HOTFOOT”. Simons zgodził się na ten kryptonim. „Używano go w wielu akcjach – powiedział – i po raz pierwszy jest użyty we właściwy sposób”.

Atak na więzienie ćwiczyli przynajmniej z setkę razy.

Na terenie otaczającym domek nad jeziorem Grapevine, Schwebach i Davis przybili belkę pomiędzy dwoma drzewami na wysokości dwunastu stóp. Miała zastępować płot więzienny. Merv Stauffer przyprowadził im furgonetkę pożyczoną od służby bezpieczeństwa EDS.

Raz po razie Simons podchodził do „płotu” i dawał znak ręką. Poche podjeżdżał furgonem i zatrzymywał się. Boulware wyskakiwał z tyłu, Davis wdrapywał się na dach i przesadzał ogrodzenie. – Coburn za nim Boulware właził na dach i opuszczał drabinę na „podwórko”. „Paul” i „Bill” – grali ich Schwebach i Sculley, którzy nie musieli próbować swoich ról przy ubezpieczaniu skrzydeł – wchodzili po drabinie i przez płot, za nimi Coburn i na końcu Davis. Wszyscy wskakiwali potem do furgonetki i Poche odjeżdżał pełnym gazem.

Czasami zamieniali się rolami, aby móc dublować się. Ustalili stopień ważności zadań, gdyby któryś z nich odpadł – na skutek zranienia albo z jakiegoś innego powodu – wiedzieli bez namysłu, kto ma zająć czyje miejsce. Schwebach i Sculley odgrywając role Paula i Billa niekiedy udawali chorych i wtedy trzeba było transportować ich po drabinie i przez ogrodzenie.

Назад Дальше