* * *
Wcześnie rano obudził Sullivana telefon.
Z centrum telekomunikacyjnego, znajdującego się w budynku ambasady, dzwonił pełniący dyżur urzędnik. Z Waszyngtonu nadeszła pilna depesza. Być może ambasador zechce natychmiast się z nią zapoznać.
Sullivan wstał i pełen złych przeczuć przeszedł trawnikiem do ambasady. Depesza informowała, że misja Eliota została odwołana.
Decyzję tę podjął prezydent. Sullivan był proszony o niekomentowanie zmiany planów. Został poinstruowany, aby poinformować szacha, że rząd Stanów Zjednoczonych nie ma zamiaru rozpoczynać rozmów z ajatollahem Chomeinim. Sullivan był załamany.
Był to koniec amerykańskich wpływów w Iranie. Oznaczało to również, że sam Sullivan utracił swą szansę zapisania się w pamięci jako ambasador, który zapobiegł krwawej wojnie domowej.
Wysłał do Vance’a gniewną depeszę, w której stwierdził, że prezydent popełnił wielki błąd i powinien rozważyć swą decyzję ponownie.
Wrócił do łóżka, ale nie mógł już zasnąć.
Z porannej, kolejnej depeszy wynikało, że decyzja prezydenta została utrzymana w mocy.
Sullivan znużony pojechał do pałacu na wzgórzu, aby porozmawiać z szachem.
Tego ranka szach sprawiał wrażenie napiętego i wymizerowanego. Usiadł wraz z Sullivanem do nieodzownej filiżanki herbaty. Potem Sullivan powiedział mu, że prezydent Carter odwołał misję Eliota.
Szach był przygnębiony.
– Ale dlaczego ją odwołał? – zapytał, poruszony. – Nie wiem – odpowiedział Sullivan.
– W jaki więc sposób mają zamiar wywrzeć wpływ na tych ludzi, jeżeli nawet nie chcą z nimi rozmawiać?
– Nie wiem.
– Cóż więc Waszyngton zamierza teraz zrobić? – zapytał szach unosząc ręce w geście rozpaczy.
– Nie wiem – odrzekł Sullivan.
* * *
– Ross, to idiotyzm – powiedział głośno Tom Luce. – Zniszczysz firmę i siebie samego.
Perot popatrzył na prawnika. Siedzieli w gabinecie Perota. Drzwi były zamknięte.
Luce nie był pierwszym, który mu to mówił. W tym tygodniu, podczas gdy wiadomości rozprzestrzeniały się po szóstym piętrze, kilku dyrektorów naczelnych Perota przyszło do niego, aby powiedzieć mu, że operacja ratunkowa jest pomysłem niebezpiecznym i szaleńczym oraz że powinien z niej zrezygnować.
„Przestańcie się tym przejmować – powiedział im Perot. – Zajmijcie się tym, co do was należy”.
Luce był w charakterystyczny dla siebie sposób krzykliwy. Z agresywnym wyrazem twarzy, zachowując się jak na sali sądowej, argumentował tak, jakby słuchała go ława przysięgłych.
– Mogę ci tylko wyjaśnić sytuację prawną, ale muszę powiedzieć, że ta operacja ratunkowa może stworzyć jeszcze więcej problemów i to o wiele gorszych, niż obecne. Do diabła, Ross, czy mam sporządzić spis przepisów prawnych, które masz zamiar złamać?!
– Spróbuj – rzekł Perot.
– Będziesz miał grupę najemników, a to jest nielegalne tu, w Stanach, w Iranie i w każdym kraju, przez który grupa ta będzie przejeżdżać. W każdym razie będą winni przestępstw kryminalnych i w rezultacie możesz mieć w więzieniu dziesięciu ludzi zamiast dwóch.
Jest jednak coś znacznie gorszego. Twoi ludzie znajdą się w o wiele gorszej sytuacji, niż żołnierze na polu walki – prawa międzynarodowe i Konwencja Genewska, które chronią wojskowych w mundurach, nie obejmują takiego prywatnego oddziału.
Jeżeli ich schwytają w Iranie… Ross, rozstrzelają ich! Jeżeli zostaną zatrzymani w jakimkolwiek kraju, który ma z Iranem układ o ekstradycji, zostaną odesłani do Iranu i rozstrzelani. Wtedy zamiast dwóch niewinnych pracowników w więzieniu, będziesz miał ośmiu winnych i martwych.
I jeżeli się to zdarzy, rodziny zabitych mogą wystąpić przeciwko tobie. To zrozumiałe, cała ta sprawa bowiem będzie wyglądać idiotycznie. Wdowy wystąpią przed amerykańskimi sądami o ogromne odszkodowania, które mogą doprowadzić firmę do bankructwa. Pomyśl o dziesięciu tysiącach ludzi, którzy zostaną bez pracy, jeżeli to nastąpi. Pomyśl o sobie, Ross, przecież mogą cię oskarżyć o przestępstwa kryminalne i wpakować do więzienia!
– Jestem ci wdzięczny za poradę, Tom – odparł spokojnie Perot.
– To wszystko do ciebie nie dociera, co? – Luce wytrzeszczył na niego oczy.
– Oczywiście, że dociera – Perot uśmiechnął się. – Ale jeżeli będziesz szedł przez życie martwiąc się o wszystko, co się może złego zdarzyć, to wkrótce dojdziesz do wniosku, że najlepiej nic nie robić.
* * *
Rzecz w tym, że Perot wiedział coś, o czym Luce nie miał pojęcia: Perot był szczęściarzem.
Przez całe swoje życie był szczęściarzem.
Jako dwunastoletni chłopiec rozwoził gazety w biednej, czarnej dzielnicy w Texarkanie. „Texarcana Gazette” kosztowała wówczas dwadzieścia pięć centów na tydzień i w niedziele, kiedy zbierał pieniądze, miał pod koniec dnia czterdzieści lub pięćdziesiąt dolarów ćwierć dolarówkami w kieszeni. I każdej niedzieli, gdzieś po drodze, jakiś biedak, który minionej Žnocy przepił w barze całą tygodniówkę, mógł spróbować odebrać mu pieniądze. Dlatego żaden inny chłopak nie chciał dostarczać gazet w tej części miasta. Ross jednak nigdy nie bał się. Był konno, napady nigdy nie były przeprowadzane w zbyt zdecydowany sposób. Miał szczęście – nigdy nie stracił pieniędzy.
Powtórnie szczęście Perota dało znać o sobie, kiedy przyjęto go Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis. Zgłoszenia musiały być poparte przez senatora lub kongresmena, ale rodzina Perotów nie miała takich wymaganych znajomości.
W każdym razie młody Ross nigdy nie widział morza – najdalszym miejscem, do którego dojechał, było Dallas oddalone o 180 mil. Ale w Texarkanie był młody człowiek o nazwisku Josh Morris junior, który był w Annapolis, opowiedział Rossowi o Akademii i Ross zakochał się w marynarce wojennej, nie widząc nawet okrętu na oczy. Pisał więc do senatorów błagając o poparcie. Udało mu się, podobnie jak zawsze później w życiu, bo był zbyt głupi, aby wiedzieć, że to niemożliwe.
Dopiero po wielu latach dowiedział się, jak do tego doszło. Otóż pewnego dnia w 1949 roku senator W. Lee O’Daniel porządkował swoje biurko. Jego kadencja dobiegła końca ł nie kandydował ponownie. Sekretarz powiedział mu:
– Senatorze, mamy nie wykorzystane skierowanie do Akademii Marynarki Wojennej.
– Czy ktoś się ubiega o nie? – spytał senator.
– Cóż, jest ten chłopak z Texarkany, który od lat próbuje…
– Daj mu je – stwierdził senator.
Kiedy Perot słyszał tę historię, okazało się, że jego nazwisko nie padło ani razu w czasie tej rozmowy.
I znów miał szczęście, kiedy w odpowiednim momencie założył EDS. Jako sprzedawca w IBM zorientował się, że klienci nie robią najlepszego użytku z urządzeń, które im sprzedaje. Opracowanie danych było nową i wyspecjalizowaną umiejętnością. Banki były dobre w bankowości, agencje ubezpieczeniowe w ubezpieczeniach, producenci – w produkowaniu, komputerowcy zaś – byli dobrzy w opracowywaniu danych. Klient nie chciał urządzenia, chciał szybkiej, taniej informacji, którą mogło ono mu dostarczyć. Ale pomimo to klient zbyt często tracił zbyt wiele czasu, organizując swój nowy dział opracowania danych i ucząc się zastosowania aparatury. W tej sytuacji komputer przysparzał mu tylko kłopotów i wydatków, zamiast ich oszczędzać. Pomysł Perota polegał na sprzedawaniu kompletu – pełnego działu opracowania danych wraz z aparaturą, oprogramowaniem i personelem. Klient musiał jedynie powiedzieć zwyczajnie i po prostu, jakiej informacji potrzebuje, i EDS dostarczała mu wszystkiego. I wtedy mógł zajmować się tym, w czym był dobry – bankowością, ubezpieczeniami albo produkcją.
IBM odrzuciło pomysł Perota. Była to dobra koncepcja, ale przynosiła zbyt małe zyski. Z każdego dolara wydanego na opracowanie danych osiemdziesiąt centów szło na oprzyrządowanie, a tylko dwadzieścia centów na programy, które miał zamiar sprzedawać Perot. IBM nie miało ochoty uganiać się za drobniakami. Wtedy Perot podjął tysiąc dolarów ze swoich oszczędności i zaczął na własną rękę. W ciągu dziesięciu lat proporcje ulegały zmianie, aż wreszcie oprogramowanie zaczęło pochłaniać siedemdziesiąt centów z każdego dolara włożonego w opracowanie danych, Ross zaś o własnych siłach doszedł do pozycji jednego z najbogatszych ludzi na świecie.
Prezes IBM, Tom Watson, spotkał pewnego dnia Perota w restauracji i zapytał:
– Chciałbym się dowiedzieć tylko jednego, Ross. Czy przewidziałeś, że proporcje te ulegną zmianie?
– Nie – odpowiedział Perot. – Wydawało mi się wtedy, że dwadzieścia centów będzie przyzwoitym zyskiem.
Tak, miał szczęście, ale musiał mu dawać pole do popisu. Nie wystarczało siedzieć w kącie i być ostrożnym. Nigdy nie będzie się miało szansy zostać szczęściarzem, jeżeli nie podejmie się ryzyka. Przez całe swoje życie Perot podejmował ryzyko.
Tak się zdarzyło, że tym razem było owo największe. Do gabinetu wszedł Merv Stauffer.
– Jesteś gotów? – zapytał.
– Tak.
Perot wstał i obaj mężczyźni wyszli z biura. Zjechali windą i wsiedli do samochodu Stauffera – nowiutkiego, czterodrzwiowego „Lincolna Versailles”. Perot przeczytał wizytówkę na tablicy przyrządowej. „Merv i Helen Staufferowie”. Wnętrze samochodu cuchnęło cygarami Simonsa.
– Czeka na ciebie – rzekł Merv.
– Dobrze.
Towarzystwo naftowe Perota, Petrus, mieściło się tuż obok, w następnym domu przy Forest Lane. Merv zawiózł już tam Simonsa, a teraz przyjechał po Perota. Potem odwiezie Perota do EDS i wróci po Simonsa. Było to konieczne ze względu na zachowanie tajemnicy – możliwie jak najmniej osób powinno było widzieć Perota i Simonsa razem.
W ciągu ostatnich sześciu dni, w czasie których Simons i jego grupa robili swoje nad jeziorem Grapevine, perspektywy prawnego rozwikłania problemu Paula i Billa zmniejszyły się. Kissinger, po tym jak nie udało mu się z Ardeshirem Zahedim, nie był w stanie przyjść z jakąkolwiek pomocą. Prawnik Tom Luce wydzwaniał bez przerwy do każdego z dwudziestu czterech kongresmenów z Teksasu, obu teksańskich senatorów i w ogóle do każdego w Waszyngtonie, kto tylko mógł odebrać jego telefon. Wszyscy oni jednak ograniczali się wyłącznie do rozmów z Departamentem Stanu, aby dowiedzieć się, co słychać w tej sprawie i wszystkie te ich działania kończyły się na biurku Henry’ego Prechta.
Dyrektor działu finansowego EDS, Tom Walter, wciąż nie mógł znaleźć banku, który wystawiłby list kredytowy na 12 750 000 dolarów. Jak wyjaśnił to Perotowi, problem polegał na tym, że zgodnie z amerykańskimi przepisami prawnymi, każda osoba, czy też przedsiębiorstwo mogli oprotestować list kredytowy, jeżeli istniał dowód, że został on podpisany pod przymusem, na przykład z powodu szantażu lub kidnapingu. Banki uważały uwięzienie Paula i Billa za klasyczny przykład wymuszenia i wiedziały, że EDS mogła wystąpić przed amerykańskim sądem ze stwierdzeniem, że list kredytowy jest nieważny, a pieniądze nie powinny zostać wypłacone. Teoretycznie wprawdzie nie miałoby to znaczenia, ponieważ w tym czasie Paul i Bill byliby już w domu i amerykański bank mógłby po prostu – i to całkowicie legalnie – odmówić uznania listu kredytowego w momencie, kiedy zostałby on przedstawiony do realizacji przez rząd irański. Jednakże większość banków amerykańskich udzieliła Iranowi poważnych pożyczek, obawiały się więc, że Irańczycy mogliby zastosować środki odwetowe, potrącając tę sumę ze swoich zadłużeń. Walter wciąż poszukiwał dużego banku, który nie prowadziłby interesów z Iranem.
Tak więc operacja „Hotfoot” była wciąż, niestety, najlepszą stawką Perota.
Perot wysiadł z samochodu Stauffera na parkingu i wszedł do budynku towarzystwa naftowego.
Simons czekał na niego w niewielkim gabinecie, zarezerwowanym wyłącznie dla Perota. Zajadał orzeszki ziemne i słuchał przenośnego radia. Perot domyślił się, że orzeszki były jego lunchem, radio zaś miało zagłuszyć podsłuch, który mógł znajdować się w pokoju.
Uścisnęli sobie dłonie. Perot spostrzegł, że Simons zapuścił brodę.
– Jak leci? – zapytał.
– Są dobrzy – odparł Simons. – Zaczynają być coraz bardziej zgrani.
– Zdaje pan sobie sprawę – stwierdził Perot – że może pan odrzucić każdego członka grupy, jeżeli uzna go pan za nieodpowiedniego.
Parę dni wcześniej Perot zaproponował, aby dołączyć do grupy człowieka, który znał Teheran i miał znakomitą opinię wojskową. Po krótkiej rozmowie Simons odrzucił go jednak, mówiąc: „Ten facet wierzy w te pierdoły, które mówi”. Obecnie Perot zastanawiał się, czy Simons w okresie treningów znalazł coś, co mogłoby zdyskwalifikować któregoś z członków grupy.
– To pan – ciągnął dalej – dowodzi akcją i…
– Nie ma potrzeby – odpowiedział Simons. – Nie chcę nikogo odrzucać.
– Roześmiał się cicho. – Jest to na pewno najbardziej inteligentna drużyna, z jaką kiedykolwiek pracowałem. Stwarza to oczywiście pewne problemy, ponieważ uważają, że rozkazy należy przedyskutować, a nie słuchać i wykonywać. Ale już się uczą, jak w razie potrzeby wyłączać te swoje maszynki do myślenia. Powiedziałem im bardzo wyraźnie, że w pewnym momencie tej zabawy kończą się dyskusje i zaczyna ślepe posłuszeństwo.
– W takim razie – uśmiechnął się Perot – udało się panu zrobić więcej przez sześć dni, niż mnie przez szesnaście lat.
– Nie mamy już nic do roboty w Dallas – stwierdził Simons. – Naszym kolejnym ruchem jest dotarcie do Iranu.
Perot skinął głową. Możliwe, że była to ostatnia szansa, by odwołać operację „Hotfoot”. Gdy opuszczą Dallas, może nie mieć z nimi łączności, tym samym więc wyjdą spod jego kontroli. Kości zostaną rzucone.
Ross, to idiotyzm. Zniszczysz firmę i zniszczysz samego siebie.
Do diabla, Ross, czy mam sporządzić spis przepisów prawnych, które masz zamiar złamać?!
Zamiast dwóch niewinnych pracowników w więzieniu, będziesz miał ośmiu winnych i martwych.
Cóż, jest ten chłopak z Texarkany, który próbuje od lat…
– Kiedy chce pan wyruszyć? – zapytał Simonsa.
– Jutro.
– Powodzenia – rzekł Perot.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Podczas gdy Simons rozmawiał z Perotem w Dallas, Pat Sculley, najbardziej nieudolny kłamca na świecie, był w Istambule i próbował okpić przebiegłego Turka.
Mr Fish był właścicielem jednoosobowego biura podróży, które Merv Stauffer i T. J. Marquez „odkryli” w czasie grudniowej ewakuacji. Wynajęli go, aby zajął się sprawami ewakuowanych w czasie ich postoju w Istambule, okazało się przy tym, że Mr Fish dokonał cudów. Zakwaterował ich wszystkich w hotelu Sheraton i zorganizował autobusy z portu lotniczego do hotelu. Kiedy przyjechali na miejsce, czekał na nich posiłek. Pozostawili go na lotnisku, aby odebrał bagaże i załatwił odprawę celną, one zaś jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zjawiły się przed odpowiednimi pokojami hotelowymi. Następnego dnia załatwił filmy wideo dla dzieci i zwiedzanie miasta dla dorosłych, wypełniając wszystkim czas przed odlotem do Nowego Jorku. Mr Fish dokonał tego w czasie, gdy większość pracowników hotelowych strajkowała… T. J. dowiedział się później, że Mrs Fish słała łóżka w pokojach hotelowych. Kiedy odloty do kraju były już zarezerwowane, Merv Stauffer chciał powielić kartkę z instrukcjami dla wszystkich, ale kopiarka hotelowa była zepsuta. Mr Fish znalazł technika, który naprawił ją o piątej rano w niedzielę. Jeden Mr Fish mógł tego dokonać.
Simons wciąż martwił się sprawą przemytu Waltherów PPK do Teheranu i gdy usłyszał, jak Mr Fish załatwił odprawę bagaży ewakuowanych w tureckim urzędzie celnym, zaproponował, żeby ten sam człowiek rozwiązał problem pistoletów. Sculley odleciał do Istambułu 8 stycznia.
Następnego dnia spotkał się z panem Fishem w kawiarni hotelu Sheraton. Mr Fish był wielkim, ubranym na ciemno, tęgim mężczyzną pod pięćdziesiątkę. Był niezwykle cwany: Sculley nie miał co równać się z nim.
Sculley powiedział, że EDS potrzebuje pomocy w dwóch sprawach.
– Po pierwsze – potrzebny jest nam samolot, aby polecieć nim do Teheranu i z powrotem. Po drugie – musimy przenieść niektóre nasze bagaże przez odprawę celną bez przeprowadzania kontroli. Oczywiście, zapłacimy panu każdą rozsądną sumę za współpracę przy rozwiązaniu tych problemów.