Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 28 стр.


Podjął szybką decyzję.

Podszedł do Clarka, wyciągnął dłoń i powiedział:

– Cześć, Ramsey, co ty robisz w więzieniu?

Clark spojrzał na niego z góry – miał ponad metr dziewięćdziesiąt – i roześmiał się.

Wymienili uścisk dłoni.

– Jak tam Minii? – spytał Perot, zanim Clark zdążył dokonać prezentacji na rzecz Irańczyka, który właśnie mówił coś w farsi do podwładnego.

– Mimi czuje się świetnie – odparł Clark.

– Miło było cię spotkaćpowiedział Perot i ruszył dalej.

Kiedy wychodził z poczekalni do budynku więzienia, w towarzystwie Gallaghera, Coburna i ludzi z personelu ambasady, poczuł w ustach nienaturalną suchość. Jego bezpieczeństwo wisiało na włosku. Dołączył do nich Irańczyk w mundurze pułkownika: Gallagher powiedział, że przydzielono go im do towarzystwa. Perot zastanawiał się, co Clark mówi teraz do generała…

* * *

Paul był chory. Powróciło przeziębienie, które złapał w pierwszym więzieniu. Kaszlał i odczuwał silne bóle w piersi. Narzekał na chłód zarówno w tym więzieniu, jak i w pierwszym – od trzech tygodni był przeziębiony. Prosił ludzi z EDS, którzy go odwiedzali, o ciepłą bieliznę, ale z jakiegoś powodu nigdy się jej nie doczekał.

Zresztą – i bez tego czuł się fatalnie. Bardzo liczył na to, że Coburn wraz z grupą ratowniczą zrobią zasadzkę na autobus, który przywiózł go tu wraz z Billem z Ministerstwa Sprawiedliwości. Ale gdy autobus wjechał do niedostępnego więzienia Gast, Paul był gorzko rozczarowany.

Generał Mohari, naczelnik więzienia, wyjaśnił Paulowi i Billowi, że podlegają mu wszystkie więzienia w Teheranie, nakazał więc przenieść tu obu Amerykanów dla ich własnego bezpieczeństwa. Niewielka to była pociecha: aczkolwiek niedostępne dla tłumów, więzienie to było również trudniejsze, o ile nie niemożliwe do zdobycia przez grupę ratowniczą.

Więzienie Gasr stanowiło fragment wielkiego kompleksu wojskowego. Po jego zachodniej stronie znajdował się stary pałac Gasr Ghazar, zamieniony przez ojca szacha w szkołę policyjną. Kompleks więzienny mieścił się w dawnych ogrodach pałacowych. Na północy stał lazaret, na wschodzie zaś obóz wojskowy, w którym przez cały dzień startowały i lądowały helikoptery.

Samo więzienie otoczone było murem wewnętrznym o wysokości dwudziestu pięciu lub trzydziestu stóp oraz murem zewnętrznym, liczącym stóp dwanaście. Za nimi stało kilkanaście osobnych budynków, między innymi piekarnia, meczet oraz sześć bloków dla więźniów, w tym jeden dla kobiet.

Paul i Bill znajdowali się w budynku nr 8. Był to dwupiętrowy blok z podwórzem otoczonym płotem z wysokich stalowych prętów przeplatanych siatką. Jak na więzienie, otoczenie budynku prezentowało się całkiem nieźle. Pośrodku podwórza znajdowała się fontanna, po obu stronach bloku rosły różane krzewy i kilkanaście drzew. Więźniom pozwalano w ciągu dnia przebywać na zewnątrz budynku. Mogli grać na podwórku w siatkówkę czy ping – ponga, nie wolno im było jednak wychodzić poza ogrodzenie, pilnowane przez uzbrojonego wartownika.

Na parterze budynku znajdował się niewielki szpital, w którym przebywało około dwudziestu pacjentów, w większości umysłowo chorych. Ciągle słychać było ich wrzaski. Paul i Bill znaleźli się wraz z kilkoma innymi więźniami na pierwszym piętrze. Umieszczono ich w dużej celi, około sześć na dziesięć metrów. Poza nimi był w niej jeszcze jeden więzień, irański adwokat po pięćdziesiątce, który mówił po angielsku i francusku równie dobrze, jak w farsi. Pokazał im zdjęcia swojej wilii we Francji. W celi stał telewizor.

Posiłki przygotowywali niektórzy spośród więźniów, za co pozostali im płacili. Jadano w oddzielnym pokoju. Jedzenie tu było lepsze niż w poprzednim więzieniu. Można też było sobie kupić dodatkowe przywileje, jeden z więźniów zaś, najwyraźniej ogromnie bogaty, miał osobny pokój, a posiłki przynoszono mu z zewnątrz. Regulamin był dość łagodny: nie przestrzegano ściśle godzin pobudki ani ciszy nocnej.

Pomimo to Paul popadł w całkowitą depresję. Dodatkowa porcja wygód znaczyła niewiele. Jemu potrzebna była wolność.

Nie rozchmurzył też się zanadto, kiedy rankiem 19 stycznia powiadomiono ich, że mają widzenie.

Pokój widzeń znajdował się na parterze budynku nr 8, ale tym razem, bez żadnych wyjaśnień, wyprowadzono ich z budynku i poprowadzono ulicą.

Paul zdał sobie sprawę, że idą w kierunku budynku znanego pod nazwą „Klubu Oficerskiego”. Znajdował się on w małym ogrodzie roślin tropikalnych, pełnego kaczek i pawi. Kiedy już doszli prawie na miejsce, rozejrzał się i spostrzegł nadchodzących z przeciwka gości.

Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

– Mój Boże! – wykrzyknął rozradowany. – To Ross! Zapominając, gdzie się znajduje, chciał pobiec ku Perotowi: strażnik powstrzymał go szarpnięciem.

– To nie do uwierzenia! – powiedział do Billa: – Perot jest tutaj. Strażnik popędził go przez ogród. Paul cały czas oglądał się na Perota, niepewny, czy przypadkiem wzrok go nie myli. Potem wprowadzono go do wielkiej, okrągłej sali otoczonej z zewnątrz stołami bankietowymi. Jej ściany były pokryte małymi trójkącikami luster. Była to chyba kiedyś sala balowa. W chwilę później do środka wszedł Perot w towarzystwie Gallaghera, Coburna i jeszcze kilku osób.

Perot uśmiechnął się szeroko. Paul najpierw potrząsnął jego dłonią, a potem chwycił go w ramiona. Była to chwila pełna wzruszenia. Paul poczuł się tak samo jak wówczas, gdy słuchał „Gwiaździstego Sztandaru”, przenikał go dreszcz.

A więc kochano go, troszczono się o niego, miał przyjaciół! Perot przejechał pół świata, aby odwiedzić go w samym środku rewolucji!

Potem Bill i Perot objęli się i uścisnęli sobie dłonie.

– Ross – zapytał Bill – co ty, u diabła, tu robisz? Czy przyjechałeś nas zabrać?

– Nie całkiem – odparł Perot. – Jeszcze nie.

Strażnicy zebrali się w drugim końcu sali na herbatę. Ludzie z personelu ambasady, którzy przybyli tu z Perotem, skupili się dookoła innego stołu, rozmawiając z uwięzioną Amerykanką.

Perot postawił karton na stole.

– Mam tu dla ciebie ciepłe kalesony – powiedział do Paula. – Nie mogliśmy ich kupić w sklepie, więc dałem ci swoje i masz mi je potem oddać, słyszysz?

– Jasne – Paul wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Mamy też dla was parę książek i nieco jedzenia: masło fistaszkowe, tuńczyka, soki i nie wiem, co tam jeszcze. – Perot wyjął z kieszeni kilka kopert. – Aha, listy dla was.

Paul obejrzał je. Był wśród nich list od Ruthie i jeden zaadresowano: „Chapanoodle”. Uśmiechnął się: to pewnie list od jego przyjaciela Davida Behne. Jego syn, Tommy, nie umiał wymówić nazwiska „Chiapparone” i ochrzcił Paula „Chapanoodle”. Włożył listy do kieszeni, żeby je przeczytać później, i spytał:

– A jak czuje się Ruthie?

– Nieźle. Rozmawiałem z nią przez telefon – odrzekł Perot. – Przydzieliliśmy waszym żonom kogoś do opieki, chcąc mieć pewność, że nie będzie im niczego brakowało. Ruthie mieszka na razie w Dallas, u Jima i Cathy Nyfelerów. Kupuje dom, a Tom Walter pomaga jej załatwić wszystkie formalności.

Zwrócił się do Billa.

– Emily mieszka u siostry w Karolinie Północnej. Musiała trochę odpocząć. Współpracuje z Timem Reardonem w Waszyngtonie, próbując wywrzeć nacisk na Departament Stanu. Pisała do Rosalynn Carter… wiesz, jak jedna żona do drugiej. Próbuje wszystkiego. Szczerze mówiąc, wszyscy próbujemy wszystkiego… Kiedy Perot wyliczał z długiej listy kolejne osoby, które proszono o pomoc – od kongresmanów z Teksasu, aż do Henry’ego Kissingera – Bill zdał sobie sprawę, że głównym celem odwiedzin Perota było podtrzymanie ich na duchu. Był jednak nieco zawiedziony. Przez chwilę, wówczas gdy zobaczył Perota idącego z innymi ludźmi przez teren więzienia, z szerokim uśmiechem na ustach, Bill pomyślał: „Oto nadchodzi ratunek – nareszcie wybrnięto z tego cholernego impasu i Perot idzie, aby powiedzieć nam o tym osobiście”. Czekało go rozczarowanie. Potem jednak Perot mówił i mówił, Bill nieco poweselał. Przynoszący listy z domu i karton prezentów Perot objawił mu się niczym święty Mikołaj, jego zaś obecność w więzieniu i szeroki uśmiech na twarzy stanowiły pogardliwe wyzwanie rzucone Dadgarowi, tłumom oraz wszystkiemu, co im zagrażało.

Teraz Bill się obawiał o stan ducha Emily. Instynktownie domyślał się, co się dzieje w sercu jego żony. Fakt, że zdecydowała się wyjechać do Karoliny Północnej, oznaczał, że zbyt ciężko było jej zachować pozory normalności, kiedy przebywała wraz z dziećmi w domu rodziców. Domyślał się też, że znowu zaczęła palić. To z pewnością zdziwiło małego Chrisa. Emily rzuciła palenie, gdy poszła do szpitala, aby usunąć woreczek żółciowy, a Chrisowi powiedziała, że wyjęto jej „palacza”. Teraz mały zapewne dziwił się, że „palacz” powrócił.

– Jeśli wszystko zawiedzie – mówił Perot – mamy w mieście jeszcze jedną grupę, która wydostanie was innymi metodami. Będziecie znali wszystkich członków tej grupy z wyjątkiem dowódcy, starszego mężczyzny.

– I tu jest problem, Ross – odezwał się Paul. – Dlaczego kilku facetów ma dać się posiekać za dwóch innych?

Bill zastanawiał się, co mogli zaplanować. Czy zabiorą ich z więzienia helikopterem? Czy armia amerykańska zechce zdobyć te mury? Trudno to było sobie wyobrazić – ale z Perotem wszystko stawało się możliwe.

Wtrącił się Coburn:

– Paul, chciałbym, abyś obserwował i zapamiętał wszystkie szczegóły na temat terenu więzienia i regulaminu, tak jak poprzednio.

Bill odczuwał niejakie zażenowanie z powodu wąsów. Zapuścił je, aby bardziej upodobnić się do Irańczyka. Pracownikom EDS nie wolno było nosić wąsów ani brody. Bill przecież nie spodziewał się jednak zobaczyć tu Perota. Wiedział, że to głupie, lecz pomimo to czuł się nieswojo.

– Przepraszam za to – powiedział dotykając górnej wargi. – Chciałem nie rzucać się w oczy. Jak stąd wyjdziemy, zgolę je od razu.

– Zachowaj je – odrzekł Perot z uśmiechem. – Niech zobaczą je Emily i dzieciaki. I tak zresztą będziemy zmieniać wymogi co do wyglądu zewnętrznego. Ostatnio przeprowadzono w tej sprawie ankietę między pracownikami i zapewne pozwolimy na wąsy, a także kolorowe koszule.

Bill spojrzał na Coburna.

– A brody?

– Żadnych bród. Coburn ma szczególny powód. Nadeszli strażnicy. Widzenie było skończone.

– Nie wiemy – rzekł na koniec Perot – czy uda się nam wydostać was stąd szybko, czy też upłynie trochę czasu. Lepiej zostańcie przy tym drugim. Jeśli ciągle będziecie się budzić ze słowami: „To pewnie już dzisiaj”, czeka was wiele rozczarowań i przykrości. Przygotujcie się na dłuższy pobyt, a może spotka was przyjemna niespodzianka. Ale zapamiętajcie jedno: na pewno was stąd wydostaniemy.

Uścisnęli sobie dłonie.

– Naprawdę nie wiem, jak ci dziękować za to, żeś przyszedł, Ross – powiedział Paul.

Perot uśmiechnął się.

– Tylko nie zapomnij zabrać moich gaci.

Wszyscy opuścili budynek. Ludzie z EDS poszli przez teren więzienia ku bramie, Bill, Paul i strażnicy patrzyli za nimi. Kiedy przyjaciele niknęli już w oddali, Billa pochwyciła nagła chętka, aby pobiec za nimi.

„Nie dzisiaj – powiedział sobie. – Nie dzisiaj”.

* * *

Perot zastanawiał się, czy go wypuszczą.

Ramsey Clark miał całą godzinę na to, aby się wygadać. Co powiedział generałowi? Czy w budynku administracji u bramy więzienia czekać będzie na Perota komitet powitalny?

Serce biło mu mocno, gdy wchodził do poczekalni. W środku nie dostrzegł jednak ani Clarka, ani generała. Przeszedł do sali przyjęć. Nikt nawet na niego nie spojrzał.

Mając tuż za plecami Coburna i Gallaghera, przeszedł przez pierwszą bramę. Nikt go nie zatrzymywał.

Wyglądało na to, że mu się uda.

Przeszedł przez niewielkie podwórko i zatrzymał się przy głównej bramie. Otworzyły się osadzone w niej drzwi.

Perot wyszedł poza teren więzienia.

Kamery telewizyjne nadal były na miejscu.

„Teraz tylko mi potrzeba, pomyślał, żeby amerykańska stacja pokazała moją twarz… „

Przepchnął się przez tłum do mikrobusu ambasady i zajął miejsce wewnątrz. Coburn i Gallagher weszli zaraz za nim, ale ludzie z personelu ambasady gdzieś się zawieruszyli.

Perot siedział w mikrobusie i spoglądał przez okno. Tłum na placu wyglądał groźnie. Wykrzykiwali coś w farsi. Perot nie miał pojęcia, o co im chodzi.

Miał nadzieję, że ci z ambasady pośpieszą się.

– Gdzie są ci faceci? – zapytał z irytacją w głosie.

– Idą już – odparł Coburn.

– Myślałem, że wyjdziemy wszyscy, wsiądziemy i od razu odjedziemy. Po chwili drzwi w bramie więziennej otworzyły się znowu i wyszli maruderzy. Wsiedli do mikrobusu. Kierowca zapuścił silnik i ruszył przez plac Gasr.

Perot odetchnął z ulgą.

* * *

Nie musiał się tak obawiać. Ramsey Clark, który przybył do więzienia na zaproszenie irańskich obrońców praw człowieka, miał kiepską pamięć. Poznał oczywiście twarz Perota, ale myślał, że to pułkownik Frank Borman, prezes Eastern Airlines.

* * *

Emily Gaylord z robótką w ręku. Robiła to dla Billa.

Przeniosła się do domu rodziców w Waszyngtonie i spędzała kolejny dzień pogrążona w cichej rozpaczy. Rano zawiozła Vicki do liceum, potem wróciła i zabrała Jackie, Jenny i Chrisa do szkoły. Wpadła na chwilę do swojej siostry Dorothy i pogadała trochę z nią oraz jej mężem, Timem Reardonem. Tim cały czas próbował poprzez senatora Kennedy’ego i kongresmana O’Neilla wywrzeć nacisk na Departament Stanu.

Emily prześladowała obsesja Dadgara, tajemniczego człowieka, który był dość potężny, aby wtrącić jej męża do więzienia i trzymać go tam. Chciała stanąć oko w oko z Dadgarem i zapytać go osobiście, dlaczego jej to zrobił. Nawet poprosiła Tima, aby spróbował jej załatwić paszport dyplomatyczny, żeby mogła pojechać do Iranu i po prostu zastukać do drzwi Dadgara. Tim stwierdził, że to bardzo głupi pomysł, i musiała przyznać mu rację. Rozpacz jednak podsuwała jej różne myśli – byle coś zrobić, cokolwiek, aby Bill powrócił.

Teraz czekała na codzienny telefon z Dallas. Zazwyczaj dzwonili Ross, T. J. Marquez albo Jim Nyfeler. Później odbierze dzieci ze szkoły i pomoże im w odrabianiu lekcji. Na koniec, pozostanie przed nią jeszcze samotna noc.

Dopiero niedawno powiedziała rodzicom Billa, że ich syn jest w więzieniu. Bill prosił ją w liście, który przez telefon odczytał jej Keane Taylor, aby nic im nie mówić, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. Jego ojciec miał w przeszłości udar mózgu i wstrząs spowodowany tą wiadomością mógłby być dla niego groźny w skutkach. Ale po trzech tygodniach, kiedy udawanie stało się niemożliwe, powiedziała prawdę. Ojciec Billa rozgniewał się na nią za to, że tak długo nic nie mówiła. Czasem trudno jest podjąć właściwą decyzję.

Zadzwonił telefon. Schwyciła słuchawkę.

– Halo?

– Emily? Tu Jim Nyfeler.

– Cześć, Jim, co nowego?

– Tyle tylko, że przeniesiono ich do innego więzienia. Dlaczego wiadomości były zawsze złe?

– Nie ma się o co martwić – powiedział Jim. – Właściwie to dobrze: stare więzienie znajduje się w południowej części miasta, gdzie toczą się walki. To nowe jest na północy i zbudowano je solidniej – będą tam bezpieczniejsi.

Emily straciła panowanie nad sobą.

– Ależ Jim! – wrzasnęła. – Przez trzy tygodnie przekonujesz mnie, że są całkowicie bezpieczni w więzieniu, a teraz mówisz mi, że przenieśli ich do nowego więzienia i dopiero tam będą bezpieczni!

– Emily…

– Przestań mnie okłamywać!

– Emily…

– Powiedz po prostu, jak jest, i bądź ze mną szczery, dobrze?

– Emily, moim zdaniem nie znajdowali się dotąd w niebezpieczeństwie. Irańczycy po prostu podejmują rozsądne środki ostrożności. Czy nie mam racji?

Emily poczuła wstyd, że tak się na niego wściekła.

– Przepraszam, Jim.

– Nic się nie stało.

Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym Emily odłożyła słuchawkę i wróciła do swej robótki. „Zaczynam się rozklejać – pomyślała. – Chodzę jak w transie, zawożę dzieciaki do szkoły, rozmawiam z Dallas, kładę się wieczorem do łóżka, a rano znowu wstaję… „.

Назад Дальше