Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 33 стр.


Tego wieczoru wszyscy zjedli kolację – chella kebab, irańską potrawę z ryżu i jagnięcia – wraz z właścicielem domu, w którym mieszkał profesor. Właściciel domu okazał się jednocześnie urzędnikiem celnym. Majid delikatnie spróbował go wypytać i dowiedział się, że w punkcie granicznym w Sero ruch jest minimalny.

Noc spędzili w domu profesora, piętrowej willi na przedmieściu.

Rankiem Majid i profesor pojechali do granicy i z powrotem. Oświadczyli, że po drodze nie ma żadnych blokad drogowych i że trasa jest bezpieczna. Następnie Majid wybrał się do miasta poszukać kogoś, od kogo można by kupić broń, a z kolei Simons i Coburn udali się w stronę granicy.

Znaleźli tam posterunek graniczny obsadzony jedynie przez dwóch ludzi.

W jego skład wchodził magazyn celny, waga dla ciężarówek i wartownia. Drogę przegradzał niski łańcuch rozciągnięty między słupkiem i ścianą wartowni. Za łańcuchem było około dwustu metrów strefy neutralnej, a następnie jeszcze mniejszy posterunek graniczny po stronie tureckiej.

Wyszli z samochodu, aby się rozejrzeć. Powietrze było czyste i lodowato zimne. Simons wskazał stok góry.

– Widzisz?

Coburn spojrzał w kierunku wskazanym przez Simonsa. W śniegu, tuż za posterunkiem, znajdował się ślad niewielkiej karawany, która przekroczyła granicę wyzywająco blisko wartowników.

Simons znowu coś wskazał, tym razem nad ich głowami.

– Łatwo będzie ich odciąć.

Coburn spojrzał w górę i zobaczył pojedynczy kabel telefoniczny prowadzący z posterunku w dół wzgórza. Szybkie cięcie i wartownicy zostaną odizolowani. Obaj Amerykanie zeszli ze wzgórza i ruszyli w głąb pagórków boczną drogą, niewiele się różniącą od ścieżki. Po paru kilometrach doszli do niewielkiej wioski, kilkunastu domów zbudowanych z drewna albo po prostu ulepionych z gliny. Łamaną turczyzną Simons zapytał o naczelnika. Pojawił się mężczyzna w średnim wieku, w workowatych spodniach, kamizelce i czapce. Coburn słuchał rozmowy Simonsa, nic z niej nie rozumiejąc. W końcu Simons potrząsnął ręką naczelnika i wraz z Coburnem ruszyli w drogę powrotną.

– O co chodziło? – zapytał Coburn, gdy już odeszli dalej.

– Powiedziałem mu, że chcę ze znajomymi przejechać konno przez granicę.

– I co?

– Da się załatwić.

– Skąd wiedziałeś, że mieszkańcy właśnie tej wioski są przemytnikami?

– Rozejrzyj się dookoła – powiedział Simons. Coburn popatrzył na puste stoki pokryte śniegiem.

– I co widzisz? – zapytał Simons.

– Nic.

– Właśnie. Nie ma tu ani rolnictwa, ani przemysłu. Jak twoim zdaniem ci ludzie zarabiają na życie? To sami przemytnicy.

Powrócili do samochodu i pojechali do Rezaiyeh. Tego wieczoru Simons wyjaśnił Coburnowi swój plan.

Simons, Coburn, Poche, Paul i Bill mieli przyjechać z Teheranu do Rezaiyeh w obu „Range Roverach”. Zabiorą ze sobą Majida i profesora w charakterze tłumaczy. W Rezaiyeh zatrzymają się w domu profesora. Willa nadawała się do tego idealnie: nikt więcej w niej nie mieszkał, stała osobno, a do miasta prowadziły z niej ciche, boczne drogi. Pomiędzy Teheranem i Rezaiyeh będą jechać nie uzbrojeni – sądząc po tym, co się działo przy blokadach, broń tylko przysporzyłaby im kłopotów. Kupią ją dopiero w Rezaiyeh. Majid nawiązał kontakt z człowiekiem, który sprzeda im strzelby „Browninga” kaliber 12 po sześć tysięcy dolarów za sztukę. Ten sam człowiek mógł też załatwić pistolety „Llama”. Coburn przekroczy granicę legalnie w jednym z samochodów, po czym przyłączy się do Boulware’a, który również będzie miał samochód, po tureckiej stronie. Simons, Poche, Paul i Bill przekroczą granicę konno z przemytnikami. Dlatego właśnie potrzebna była im broń, na wypadek, gdyby przemytnicy zechcieli „zgubić” ich w górach. Po drugiej stronie spotkają się z Coburnem i Boulware’em. Potem udadzą się do najbliższego konsulatu amerykańskiego i wezmą nowe paszporty dla Paula i Billa. Następnie polecą do Dallas.

Był to dobry plan, musiał przyznać Coburn. Teraz uznał, że Simons słusznie upierał się przy przejściu granicznym w Sero, a nie w Barzaganie. W bardziej cywilizowanym, gęściej zaludnionym rejonie trudniej byłoby przekraść się przez granicę.

Do Teheranu powrócili następnego dnia. Wyjechali późno i większą część trasy przebyli nocą, aby zdążyć do miasta nad ranem, tuż po zakończeniu godziny policyjnej. Tym razem jechali południową trasą, przez niewielkie miasteczko Mahabad. Była to po prostu jednopasmowa polna droga, prowadząca przez góry. Pomimo fatalnej pogody – śniegu, lodu i silnych wiatrów – okazała się przejezdna i Simons postanowił tę właśnie drogę, nie zaś północną, wykorzystać do ucieczki.

O ile ta kiedykolwiek nastąpi.

* * *

Pewnego wieczoru Coburn przyszedł do hotelu Hyatt i powiedział Keane’owi Taylorowi, że na rano potrzebuje dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w irańskich rialach.

Nie powiedział po co.

Taylor wziął od Gaydena dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w setkach, a potem zadzwonił do znanego handlarza dywanów mieszkającego w południowej części miasta i uzgodnił kurs wymiany.

Kierowca Taylora, Ali, nie bardzo chciał jechać do miasta, szczególnie po zapadnięciu ciemności, ale po krótkim sporze ustąpił.

Poszli do sklepu. Taylor usiadł i zaczął pić herbatę z handlarzem dywanów. Weszło jeszcze dwóch Irańczyków. Jeden został przedstawiony jako ten, który dokona wymiany pieniędzy Taylora, drugi był jego gorylem – i wyglądał na to. Od czasu telefonu Taylora, powiedział handlarz dywanów, kurs wymiany zmienił się dość radykalnie – na korzyść handlarza.

– Czuję się obrażony! – rzekł gniewnie Taylor. – Nie będę z wami robił żadnych interesów!

– Lepszego kursu nigdzie pan nie dostanie – powiedział handlarz dywanów.

– Bzdura!

– To niebezpiecznie chodzić po tej części miasta z taką sumą pieniędzy.

– Nie jestem sam – powiedział Taylor. – Na zewnątrz czeka na mnie sześciu ludzi.

Skończył herbatę i wstał. Powoli wyszedł ze sklepu i wskoczył do samochodu.

– Wynośmy się stąd szybko, Ali!

Pojechał na północ. Taylor polecił Alemu jechać do innego handlarza dywanów, irańskiego Żyda, który miał sklep nie opodal pałacu. Handlarz właśnie zamykał, kiedy Taylor wszedł do środka.

– Potrzebuję wymienić dolary na riale – rzekł Taylor.

– Niech pan przyjdzie jutro – odparł tamten.

– Nie, potrzebuję to zrobić dzisiaj.

– Ile?

– Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.

– Nie mam tyle tutaj.

– Naprawdę muszę je mieć dzisiaj.

– A po co panu te pieniądze?

– To w związku z Paulem i Billem.

Handlarz dywanami skinął głową. Robił interesy z paroma ludźmi z EDS i wiedział, że Paul i Bill siedzą w więzieniu.

– Zobaczę, co się da zrobić.

Zawołał brata, który siedział na zapleczu, i wysłał go na zewnątrz. Następnie otworzył sejf i wyjął wszystkie swoje riale. Wraz z Taylorem liczyli pieniądze: handlarz dolary, a Taylor riale. Parę minut później zjawił się jakiś chłopak z naręczem riali. Rzucił je na kontuar i odszedł bez słowa. Taylor pojął, że handlarz dywanów zbiera wszystkie riale, jakie miał w zasięgu.

Jakiś młody mężczyzna przyjechał na skuterze, zaparkował przed sklepem i wszedł z torbą pełną riali. W tym czasie ktoś ukradł jego skuter. Młody człowiek rzucił pieniądze i pobiegł za złodziejem wrzeszcząc wniebogłosy.

Taylor cały czas liczył.

Ot, zwykły dzień pracy w ogarniętym rewolucją Teheranie.

* * *

John Howell przechodził metamorfozę. Z każdym dniem coraz mniej czuł się uczciwym amerykańskim adwokatem, a coraz bardziej – perfidnym perskim negocjatorem. Szczególnie zmieniły się jego poglądy na temat korupcji.

Mehdi, irański księgowy, który czasami pracował dla EDS, wyjaśniał mu tę sprawę tak:

– W Iranie wiele rzeczy załatwia się po znajomości. Jest kilka sposobów, aby zostać znajomym Dadgara. Ja na przykład siedziałbym co dzień przed jego domem, aż by do mnie przemówił. Ktoś inny mógłby zostać jego przyjacielem, dając mu dwieście tysięcy dolarów. Więc jeśli pan chce, mogę coś podobnego zaaranżować.

Howell przedyskutował tę propozycję z innymi członkami grupy negocjującej. Założono, że Mehdi zaoferował się jako pośrednik w sprawie łapówki, tak jak uprzednio zrobił to „Głębokie Gardło”. Tym razem jednak Howell nie odrzucił propozycji przekupstwa natychmiast. Stawką była przecież wolność Billa i Paula. Postanowiono skorzystać z propozycji Mehdiego. Mogliby ujawnić prowadzone negocjacje i skompromitować Dadgara. Mogliby też uznać, że umowa jest korzystna i zapłacić. Tak czy inaczej potrzebny był konkretny dowód, iż Dadgar jest przekupny.

Howell i Keane Taylor odbyli szereg rozmów z Mehdim. Księgowy był tak samo nerwowy, jak uprzednio „Głębokie Gardło”. Nie zapraszał ludzi z EDS do swego gabinetu w czasie normalnych godzin pracy, lecz spotykał się z nimi zawsze wczesnym rankiem lub późną nocą, we własnym domu albo w jakichś zaułkach. Howell domagał się wyraźnego znaku: Dadgar miał przyjść na spotkanie w skarpetkach nie od pary albo z odwrotnie zawiązanym krawatem. Mehdi proponował sygnały bardziej dyskretne: na przykład, że Dadgar zacznie piętrzyć trudności. Podczas jednego ze spotkań Dadgar istotnie zachowywał się tak, jak zapowiadał Mehdi. Ale na dobrą sprawę zachowywał się tak przez cały czas.

Nie tylko Dadgar przysparzał Howellowi zmartwień. Co cztery, pięć dni rozmawiał przez telefon z Angelą, która chciała wiedzieć, kiedy wróci do domu. Nie potrafił jej tego powiedzieć. Paul i Bill naciskali go oczywiście o konkrety, ale postępy w negocjacjach były zbyt powolne i wątpliwe, aby mógł im podać jakiekolwiek terminy. Był tym zdenerwowany, gdy Angelą przepytywała go w tej samej sprawie, musiał opanowywać irytację.

Inicjatywa Mehdiego spełzła na niczym. Mehdi przedstawił Howella adwokatowi, który stwierdził, że ma dojście do Dadgara. Nie żądał łapówki, tylko zwykłego honorarium. EDS zatrudniło go, ale podczas następnego spotkania Dadgar oświadczył: „Nikt nie ma do mnie żadnych dojść. Gdyby ktoś wam mówił coś innego, nie wierzcie mu”.

Howell nie wiedział, co o tym sądzić. Może od samego początku coś w tej sprawie było nie tak? Czy może ostrożność EDS tak przestraszyła Dadgara, że zrezygnował z łapówki? Nigdy już tego się nie dowie.

30 stycznia Dadgar powiedział Howellowi, że interesuje go Abolfatah Mahvi, irański partner EDS. Howell zaczął przygotowywać materiały na temat współpracy EDS z Mahvim.

Teraz wiedział już, że Paul i Bill są zwykłymi zakładnikami. Dochodzenie w sprawie korupcji prowadzone przez Dadgara może było i prawdziwe, ale musiał on już do tej pory wiedzieć, że Paul i Bill są niewinni. Zapewne więc trzymał ich w więzieniu wskutek rozkazów z góry. Irańczycy z początku chcieli obiecanego im skomputeryzowanego systemu opieki społecznej albo zwrotu pieniędzy. Przekazanie im tego systemu oznaczało konieczność renegocjacji umowy – ale nowy rząd nie był zainteresowany renegocjacjami, zresztą i tak nie utrzymałby się u władzy wystarczająco długo, aby z tej umowy skorzystać.

Jeśli Dadgara nie można było przekupić, przekonać o niewinności Paula i Billa albo za pośrednictwem jego zwierzchników nakazać mu zwolnienie więźniów na podstawie nowej umowy między EDS i ministerstwem, Howellowi pozostawało tylko zapłacić kaucję. Wysiłki doktora Houmana, aby zmniejszyć jej wysokość, do niczego nie doprowadziły. Howell skupił się teraz na sposobie przekazania trzynastu milionów dolarów z Dallas do Teheranu.

Zupełnie mimochodem dowiedział się, że w Teheranie przebywa grupa ratownicza EDS. Był zaskoczony, że szef firmy amerykańskiej zdecydował się na takie wyjście. Odczuł jednak także pewną ulgę: jeżeli tylko uda mu się wydobyć Paula i Billa z więzienia, będzie ktoś, kto wywiezie ich z Iranu.

* * *

Liz Coburn niemal szalała ze zdenerwowania.

Siedziała w samochodzie wraz z Toni Dvoranchik oraz mężem Toni, Billem. Jechali w stronę restauracji „Royal Tokyo”. Restauracja ta znajdowała się na Greenville Avenue, opodal „Recipes”, gdzie jakiś czas temu Liz i Toni piły Daiquiri z Mary Sculley, i gdzie Mary zburzyła cały świat Liz słowami: „Moim zdaniem oni wszyscy są w Teheranie”.

Od tamtej pory Liz żyła w stanie ciągłego, zwierzęcego wręcz strachu.

Jay był dalej dla niej wszystkim. Wielkim bohaterem, Supermanem, całym jej światem. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Myśl o utracie Joya przejmowała ją śmiertelną trwogą.

Ciągle telefonowała do Teheranu, ale nigdy nie mogła go zastać. Co dzień rozmawiała z Mervem Staufferem, pytając: „Kiedy Jay wróci do domu? Czy nic mu nie jest? Czy wyjdzie z tego?” Merv starał się ją uspokoić, ale nie chciał powiedzieć nic konkretnego, więc Liz żądała rozmowy z Rossem Perotem, a wtedy Merv odpowiadał, że to niemożliwe.

Potem dzwoniła do matki i wybuchała płaczem, wylewając do telefonu całą swą trwogę, lęk i frustrację.

Dvoranchikowie byli dla niej dobrzy. Próbowali pomóc jej zapomnieć o kłopotach.

– Co dzisiaj robiłaś? – zapytała Toni.

– Byłam na zakupach – odparła Liz.

– Kupiłaś coś?

– Tak. – Liz zaczęła płakać. – Kupiłam czarną sukienkę. Bo Jay już nie wróci.

* * *

W tych dniach, spędzonych na oczekiwaniu, Jay Coburn dowiedział się wiele rzeczy o Simonsie.

Pewnego dnia zadzwonił z Dallas Merv Stauffer, mówiąc, że telefonował zaniepokojony syn Simonsa, Harry. Harry uprzednio dzwonił do domu ojca i zastał tam Paula Walkera, który opiekował się farmą. Walker stwierdził, że nie wie, gdzie jest jego ojciec. Poradził mu, aby skontaktował się z Mervem Staufferem z EDS.

„Harry bardzo się denerwował” powiedział Stauffer. Simons zadzwonił do syna z Teheranu i dodał mu otuchy.

Simons powiedział Coburnowi, że Harry ma pewne problemy, ale w gruncie rzeczy jest dobrym chłopcem. O swym synu wyrażał się z miłością, ale i z pewną rezygnacją. Nigdy przy tym nie wspominał Bruce’a i dopiero znacznie później Coburn dowiedział się, że Simons ma dwóch synów.

Simons mówił wiele o swojej zmarłej żonie Lucille i o tym, jak oboje byli szczęśliwi, kiedy Simons przeszedł na emeryturę. Przez ostatnie lata byli sobie bardzo bliscy: Simons zdawał się żałować, że tyle czasu zajęło mu zrozumienie tego, jak bardzo ją kocha. – Trzymaj się swej żony – pouczał Coburna. – To najważniejsza osoba w twoim życiu.

Paradoksalne, ale rada Simonsa wywarła na Coburnie zupełnie odwrotny wpływ. Zazdrościł Simonsowi tego jego związku z Lucille i chciał dla siebie tego samego. Był jednak przekonany, że z Liz nie może na to liczyć i zastanawiał się, czy inna kobieta mogłaby się stać dla niego prawdziwie bratnią duszą.

Pewnego wieczoru Simons zaśmiał się i powiedział:

– Wiesz, nie zrobiłbym tego dla nikogo innego.

Była to typowa dla Simonsa tajemnicza uwaga. Czasem, kiedy Coburn już się nauczył, wyjaśniał, co chciał powiedzieć, a czasem nie. Tym razem wyjaśnił. Powiedział Coburnowi, dlaczego ma dług wobec Rossa Perota.

Następstwa rajdu na Son Tay stały się dla Simonsa gorzkim doświadczeniem. Chociaż uczestnicy akcji nie sprowadzili żadnych amerykańskich jeńców wojennych, było to śmiałe przedsięwzięcie i Simons uważał, że amerykańskie społeczeństwo podzieli jego zdanie. Podczas śniadania z sekretarzem obrony, Melvinem Lairdem, opowiedział się za ujawnieniem prasie wiadomości o akcji. „To całkowicie uzasadniona operacja – powiedział do Lairda. – Tam są amerykańscy jeńcy. Zrobiliśmy to, co Amerykanie zawsze robią dla Amerykanów. – Na litość boską, czego się boimy we własnym kraju?”

Dowiedział się wkrótce. Prasa i społeczeństwo uznały akcję za niepowodzenie i kolejną wpadkę wywiadu. Następnego dnia nagłówek z pierwszej strony „Washington Post” głosił: NIEPOWODZENIE AMERYKAŃSKIEJ AKCJI ODBICIA WIĘŹ NIÓW. Kiedy senator Robert Dole proponował rezolucję pochwalającą akcję, mówiąc: „Niektórzy z tych ludzi tkwią w więzieniu od pięciu lat!”, to senator Kennedy odparł: „I dalej tam są!”

Назад Дальше