Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 32 стр.


– Muszę tam pojechać, nawet jeśli to niebezpieczne. – Boulware uznał, że Fish jednak przesadza. – Gdzie mogę kupić lekki samolot? Fish potrząsnął głową.

– Posiadanie samolotów przez prywatne osoby jest w Turcji zabronione.

– A helikopter?

– Tak samo.

– Dobrze, więc czy mogę wynająć samolot?

– To jest możliwe. Tam, dokąd nie ma regularnych lotów, można zamówić czarter.

– Czy są regularne loty do strefy przygranicznej?

– Nie ma.

– No to dobrze.

– Jednakże czarterowanie jest tak niespotykane, że z pewnością zwróci uwagę władz…

– Nie chcemy robić niczego nielegalnego. Niemniej niepotrzebne nam zamieszanie, związane z jakimś dochodzeniem. Pozostawmy więc sobie możliwość czarteru. Niech pan dowie się o możliwości i cenę, ale proszę nie robić żadnych wstępnych rezerwacji. Na razie muszę zbadać możliwość dotarcia do tamtego rejonu drogą lądową. Jeśli nie zechce mi pan towarzyszyć, to nie szkodzi, proszę jednak znaleźć mi kogoś do towarzystwa.

– Zobaczę, co da się zrobić.

W ciągu następnych kilku dni spotkali się obaj parokrotnie. Początkowy chłód Mr Fisha znikł całkowicie i Boulware odczuł, że nawiązuje się między nimi nić przyjaźni. Mr Fish był bystry i rzeczowy. Choć nie był przestępcą, zawsze potrafił złamać prawo – domyślał się Boulware – o ile zysk równoważył ryzyko. Boulware podzielał ten pogląd, on też potrafił złamać prawo, w sprzyjających okolicznościach Mr Fish umiał także zadawać pytania i po trochu wyciągnął z Boulware’a całą historię. Boulware przyznał, że Paul i Bill zapewne nie będą mieli paszportów, lecz kiedy znajdą się już w Turcji, otrzymają nowe dokumenty w najbliższym konsulacie amerykańskim. Paul i Bill mogą mieć pewne kłopoty z wydostaniem się z Iranu i Boulware był przygotowany na to, że sam będzie musiał przekroczyć granicę, być może w lekkim samolocie, aby ich stamtąd wydostać. Żadna z tych rzeczy nie zaniepokoiła Mr Fisha tak bardzo, jak pomysł jazdy przez strony opanowane przez bandytów.

Jednakże kilka dni później przedstawił Boulware’a człowiekowi, który miał krewnych wśród górskich rozbójników. Mr Fish poinformował szeptem, że ów człowiek sam jest przestępcą – i rzeczywiście, wyglądał na takiego. Miał na twarzy bliznę i oczka jak paciorki. Powiedział, że może zapewnić Boulware’owi bezpieczny przejazd do granicy i z powrotem, jego krewni zaś mogą nawet pomóc mu przekroczyć granicę, jeśli będzie to konieczne.

Boulware zadzwonił do Dallas i opowiedział o tym planie Marvowi Staufferowi. Stauffer przekazał kodem wiadomość do Coburna, a ten powiedział o planie Simonsowi. Simons nie zgodził się: stwierdził, że nie można ufać przestępcy.

Boulware zirytował się. Tyle kłopotów, żeby to wszystko zaaranżować… czy Simons sądzi, że łatwo dotrzeć do takich ludzi? Jeśli ktoś chce podróżować przez krainę bandytów, to któż jak nie bandyta może go eskortować? Ale Simons był szefem i Boulware’owi nie pozostało nic innego, jak poprosić Mr Fisha, aby zaczął poszukiwania od nowa.

Tymczasem do Istambułu przylecieli Sculley i Schwebach.

Ta para zabijaków poleciała z Londynu przez Kopenhagę do Teheranu, kiedy Irańczycy znowu zamknęli lotnisko, tak więc Sculley i Schwebach dołączyli do Boulware’a w Istambule. Byli uziemieni w hotelu, czekając na to, aby coś się wreszcie wydarzyło. Cała trójka dostawała ze zniecierpliwienia białej gorączki. Schwebach przypomniał sobie czasy służby w „Zielonych Beretach” i usiłował nakłonić wszystkich do utrzymywania kondycji fizycznej za pomocą biegania w górę i w dół po schodach hotelowych. Boulware zrobił to raz i dał temu spokój. Zaczął ich denerwować Simons, a także Coburn i Peche, którzy siedzieli w Teheranie i nie robili nic. Dlaczego ci faceci nie potrafili tego załatwić? Potem Simons odesłał Sculleya i Schwebacha do Stanów. Radiostacje zostawili Boulware’owi.

Kiedy Mr Fish je zobaczył, o mało szlag go nie trafił. Powiedział Boulware’owi, że w Turcji posiadanie nadajników radiowych jest surowo zakazane. Nawet zwykłe radia tranzystorowe trzeba rejestrować, a to dlatego, że ich części mogły być wykorzystane przez terrorystów do sporządzenia nadajników.

– Czy pan nie rozumie, jak bardzo się pan rzuca w oczy? – wykrzykiwał do Boulware’a. – Rachunek za pańskie telefony wynosi tysiące dolarów co tydzień, a płaci pan gotówką. Nie prowadzi pan tu żadnych interesów. Pokojówki z pewnością widziały radiostacje i opowiadały o tym. Teraz z pewnością wzięli pana pod nadzór. Niech pan zapomni o swych przyjaciołach w Iranie – na pewno skończy tu pan w więzieniu.

Boulware zgodził pozbyć się radiostacji. Pozornie nieskończona cierpliwość Simonsa wyraźnie powodowała coraz to nowe kłopoty w wyniku kolejnych opóźnień. Teraz Sculley i Schwebach nie mogli już wrócić do Iranu, a w dalszym ciągu grupa nie miała radiostacji. Tymczasem Simons wciąż mówił „nie”. Fish wskazał, że są dwa przejścia graniczne między Iranem i Turcją, jedno w Sero, drugie w Barzaganie. Simons wybrał Sero. Fish dowodził, że Barzagan był większy i bardziej cywilizowany, a także, że będzie tam o wiele bezpieczniej, to nie przekonało Simonsa.

Boulware’owi znaleziono nowego towarzysza podróży do granicy. Fish miał znajomego, którego szwagier pracował w Milli Istihbarat Teskilati czyli MIT, jak tu nazywano turecki odpowiednik CIA. Nazwisko tego tajniaka brzmiało: Ilsman. Jego dokumenty miały zapewnić Boulware’owi opiekę ze strony armii w regionach opanowanych przez bandytów. „Bez tych papierów – powiedział Fish – zwykły obywatel narażony był na niebezpieczeństwo nie tylko ze strony bandytów, ale także armii tureckiej”.

Fish zachowywał się bardzo nerwowo. Po drodze na spotkanie z Ilsmanem przeciągnął Boulware’a przez cały rytuał tajemnych spotkań, ze zmienianiem samochodów i z przesiadaniem się do autobusu na pewnych odcinkach drogi, tak jakby chcieli zgubić ciągnący się za nimi „ogon”. Boulware nie uznał tego wszystkiego za potrzebne, ale przecież mieli odwiedzić całkowicie lojalnego obywatela, który całkiem przypadkowo pracował w wywiadzie. Boulware był jednak obcym w tym nie znanym mu kraju, a więc po prostu musiał zaufać Fishowi i postępować według jego rad.

Znaleźli się w wielkim, zaniedbanym domu mieszkalnym w nieznajomej dzielnicy miasta. Światła nie było, podobnie jak w Teheranie, toteż Mr Fish stracił nieco czasu, zanim odnalazł w ciemnościach właściwe mieszkanie. Na początku nikt nie odpowiedział na stukanie. Tym samym wszelkie próby dyskretnego postępowania spełzły na niczym – Mr Fish musiał przez dobre pół godziny walić do drzwi, tymczasem zaś wszyscy pozostali mieszkańcy budynku mieli okazję dobrze się przyjrzeć gościom. Boulware stał obok, czując się jak biały facet w Harlemie. W końcu jakaś kobieta otworzyła drzwi i Mr Fish wraz z Boulware’em weszli do środka.

Było to małe, obskurne mieszkanie, zatłoczone antycznymi meblami i słabo oświetlone świecami. Ilsman okazał się niskim, pękatym człowieczkiem, mniej więcej w wieku Boulware’a – trzydzieści pięć lat. Był tak gruby, że już od dłuższego czasu nie mógł oglądać własnych stóp. Patrząc na niego Boulware pomyślał o stereotypowych sierżantach policji z filmów – ubranych w zbyt obcisłe garnitury, przepocone koszule i z krawatami w tym miejscu, gdzie powinna być szyja, gdyby w ogóle mieli oni szyje.

Usiedli, a kobieta – pani Ilsman, jak domyślał się Boulware – podała herbatę. Znów jak w Teheranie! Boulware wyjaśnił sprawę, a Mr Fish tłumaczył. Ilsman był podejrzliwy. Poddał Boulware’a przesłuchaniu w sprawie dwóch amerykańskich uciekinierów. Skąd Boulware miał pewność, że są niewinni? Dlaczego nie mają paszportów? Co chcą wwieźć do Turcji? W końcu uznał, że Boulware nic przed nim nie ukrywał i wyraził zgodę na przewiezienie Paula i Billa z granicy do Istambułu, w sumie za osiem tysięcy dolarów.

Boulware zastanawiał się, czy Ilsman go nie kiwa. Przemycanie Amerykanów do własnego kraju mogło mu się wydać dość niecodziennym zajęciem, jak na agenta wywiadu. Ale gdyby Ilsman istotnie pracował w MIT, to kogo obawiał się Mr Fish, jeśli zachowywał takie środki ostrożności, gdy jechał wraz z Ralphem przez miasto?

Być może Ilsman działał na własną rękę. Osiem tysięcy dolarów stanowiło w Turcji majątek. Niewykluczone, że Ilsman opowie swoim zwierzchnikom o tym, co ma zrobić. Ostatecznie – mógł rozumować Ilsman – jeśli opowieść Boulware’a jest prawdziwa, nic złego się nie stanie, gdy udzieli mu się pomocy. Jeśli zaś Boulware kłamie, najlepiej będzie przekonać się o jego zamiarach, towarzysząc mu do granicy.

W każdym bądź razie, Ilsman wydawał się najlepszą szansą, na jaką mógł liczyć Boulware. Przystał więc na żądaną cenę, Ilsman zaś otworzył butelkę whisky.

* * *

Podczas gdy inni członkowie grupy ratowniczej niepokoili się w różnych częściach świata, Simons i Coburn jechali drogą prowadzącą z Teheranu do granicy z Turcją.

Simons zawsze był zwolennikiem szczegółowego rekonesansu i chciał zapoznać się z każdym centymetrem drogi ucieczki, zanim spróbuje jej z Paulem i Billem. Jakie wałki trwają w tej części kraju? Jak aktywna jest policja? Czy drogi są przejezdne zimą? Czy stacje benzynowe są czynne?

Właściwie to do wybranego przezeń przejścia granicznego prowadziły dwie drogi. Wolał Sero, ponieważ był to rzadko uczęszczany punkt graniczny, w maleńkiej wiosce. Będzie tam mało ludzi, a granica nie będzie tak dobrze strzeżona, jak w zalecanym przez Fisha Barzaganie. Najbliższym większym miastem od Sero było Rezaiyeh. Na drodze z Teheranu do Rezaiyeh leżało jezioro Rezaiyeh, długości ponad stu pięćdziesięciu kilometrów. Można je było objechać albo od północy, albo od południa. Północna trasa prowadziła przez większe miasta i z pewnością były tam lepsze drogi. Simons wolałby szlak południowy – pod warunkiem, że będzie przejezdny. Podczas zwiadu postanowił jednak sprawdzić obie drogi, północną jadąc w kierunku granicy, a południową – w drodze powrotnej.

Zdecydował, że najlepszym pojazdem na tę wyprawę będzie brytyjski „Range Rover”, coś pośredniego między mikrobusem i samochodem terenowym. Obecnie w Teheranie nie było już mowy o czynnych salonach samochodowych, nie było też pośredników sprzedających używane pojazdy. Coburn powierzył więc zadanie zdobycia dwóch „Range Roverów” „Motocykliście”. „Motocyklista” rozwiązał ten problem z typową dla siebie przemyślnością: kazał wydrukować ogłoszenie o treści: „Jeśli chcesz sprzedać swój samochód, zadzwoń pod ten numer” i podał swój numer telefonu. Następnie przejechał się po ulicach Teheranu i wetknął ogłoszenie pod wycieraczki wszystkich „Range Roverów”, jakie były zaparkowane na ulicach.

Zdobył dwa samochody po dwadzieścia tysięcy dolarów i w dodatku narzędzia i części zapasowe.

Simons i Coburn zabrali ze sobą dwóch Irańczyków: Majida oraz jego kuzyna, wykładowcę uczelni rolniczej w Rezaiyeh. Profesor przyjechał do Teheranu, aby zabrać swoją amerykańską żonę i dzieci i wsadzić je w samolot do Stanów; Simons teraz go odwoził i miał to być rzekomo jedyny powód jego wyprawy do Rezaiyeh.

Wyjechali z Teheranu wcześnie rano, wioząc z tyłu jedną z dwustulitrowych beczek benzyny od Keane’a Taylora. Przez pierwsze sto kilometrów, aż do Qazvin, jechali nowoczesną autostradą. Za Qazvin droga przeszła w dwupasmową asfaltówkę. Zbocza, gór zalegał śnieg, szosa była oczyszczona. „Jeśli będzie tak cały czas do granicy – pomyślał Coburn – dojedziemy tam w ciągu jednego dnia”.

Zatrzymali się w Zanjan, prawie trzysta kilometrów od Teheranu i tyle samo od Rezaiyeh i zagadnęli miejscowego komendanta policji, spokrewnionego z profesorem (Coburn nigdy nie potrafił rozgryźć stosunków rodzinnych Irańczyków: wydawało mu się, że dość swobodnie nazywali innych „kuzynami”). „Ten rejon kraju był spokojny – powiedział komendant. – Jeśli trafią wam się jakieś kłopoty, to dopiero w okolicach Tebrizu”.

Przez całe popołudnie jechali wąskimi, lecz niezłymi drogami wiejskimi. Po kolejnych stu pięćdziesięciu kilometrach dotarli do Tebrizu. Trwała tam właśnie demonstracja, nieporównywalna jednak z istnymi bitwami toczonymi w Teheranie. Uznali nawet, że bez obaw mogą przejść się po bazarze.

Po drodze Simons cały czas rozmawiał z Majidem i profesorem. Wyglądało to na zwykłą rozmowę, ale teraz Coburn zdążył już poznać technikę Simonsa i wiedział, że pułkownik sonduje tych dwóch, próbując zdecydować, czy może im zaufać. Jak na razie, prognozy zapowiadały się nieźle, ponieważ Simons zaczął rzucać aluzje co do prawdziwego powodu tej wycieczki.

Profesor stwierdził, że wsie wokół Tebrizu są za szachem, więc zanim ruszyli dalej, Simons zatknął za szybą samochodu zdjęcie szacha.

Kłopoty zaczęły się kilka kilometrów na północ od Tebrizu, gdzie samochód natrafił na blokadę drogową. Była to zupełnie amatorska blokada – dwa pnie drzew ułożone w poprzek drogi w taki sposób, że wozy mogły przejechać obok, ale tylko z małą prędkością. Blokadę patrolowali wieśniacy uzbrojeni w siekiery i kije.

Majida i profesor wszczęli rozmowę z wieśniakami. Profesor okazał swoją legitymację uniwersytecką i powiedział, że Amerykanie są naukowcami, którzy towarzyszą mu, aby pomóc w badaniach. „To jasne – pomyślał Coburn – jeśli grupa podejmie tę drogę z Paulem i Billem, będą musieli zabrać ze sobą Irańczyków”. Warto było tym posłużyć się.

Chłopi pozwolili im przejechać.

Nieco później Majid zatrzymał samochód i zamachał w kierunku wozu jadącego z przeciwnej strony. Profesor rozmawiał przez chwilę z kierowcą tego drugiego samochodu, po czym oświadczył, że następne miasteczko, Khoy, opowiedziało się przeciwko szachowi. Simons zdjął fotografię szacha, a na jej miejsce wstawił zdjęcie ajatollaha Chomeiniego. Od tej pory regularnie zatrzymywali samochody jadące z naprzeciwka, pytając o nastroje, zmieniając portrety w zależności od nastrojów politycznych.

Na przedmieściach Khoy oczekiwała ich nowa blokada.

Podobnie jak pierwsza, wyglądała prymitywnie i obsadzona była przez cywilów. Tym razem jednak mężczyźni i chłopcy w łachmanach stojący za barykadą wymierzyli w nich broń. t Majid zatrzymał samochód i wszyscy wysiedli. Ku przerażeniu Coburna, młody chłopak wymierzył weń pistolet. Coburn zamarł.

Był to pistolet Llama, kaliber 9 mm. Chłopak wyglądał może na szesnaście lat.

„Prawdopodobnie nigdy przedtem nie miał w ręku broni” – pomyślał Coburn. Amatorzy z bronią są zawsze niebezpieczni. Chłopak trzymał pistolet tak mocno, że aż kostki mu zbielały.

Coburn bał się. Wiele razy strzelano do niego w Wietnamie, ale teraz najbardziej przerażała go możliwość, że może zginąć z powodu cholernego przypadku.

– Ruski – powiedział chłopak. – Ruski. „Myśli, że jestem Rosjaninem” – pojął Coburn.

To pewnie z powodu tej krzaczastej, rudej brody i wełnianej czapeczki.

– Nie, Amerykanin – odrzekł Coburn. Chłopak nadal trzymał pistolet gotowy do strzału.

Coburn patrzył na te pobielałe kostki i myślał: „Mam nadzieję, że ten gówniarz nie kichnie”.

Wieśniacy przeszukali Simonsa, Majida i profesora. Coburn, który nie mógł odwrócić wzroku od chłopaka, usłyszał, jak Majid mówi: „Szukają broni”. Jedyną bronią, jaką mieli przy sobie, był mały nóż, jaki Coburn miał w pochwie na plecach, pod koszulą.

Jeden z chłopów zrewidował Coburna i w końcu chłopak opuścił pistolet. Coburn odetchnął z ulgą.

Zastanowił się potem, co będzie, jeśli odnajdą ten nóż.

Przeszukiwanie nie było jednak zbyt dokładne i noża nie znaleziono. Wieśniacy uwierzyli w historyjkę o badaniach naukowych.

– Przepraszają, że rewidowali starca – powiedział Majid. „Starcem” był Simons, który wyglądał teraz jak wiekowy irański wieśniak. – Możemy jechać dalej – dodał.

Ponownie weszli do samochodu.

Gdy minęli Khoy, skręcili na południe, objeżdżając północny koniec jeziora i zachodnim brzegiem dotarli do przedmieść Rezaiyeh.

Profesor poprowadził ich do miasta bocznymi ulicami, gdzie nie było blokad. Cała podróż z Teheranu trwała dwanaście godzin, do przedmieścia granicznego w Sero pozostała im jeszcze godzina.

Назад Дальше