Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 36 стр.


* * *

Tego ranka Rashid wcześnie wyszedł z domu.

Jego rodzice, brat oraz siostra zamierzali cały dzień pozostać w domu i nakłaniali go, aby poszedł w ich ślady, on jednak nie chciał słuchać. Wiedział, że na ulicach będzie niebezpiecznie, ale nie mógł kryć się w domu, podczas gdy jego rodacy tworzyli historię. Poza tym nie zapomniał swojej rozmowy z Simonsem. Kierował się emocjami. W piątek trafił do bazy lotniczej Farahabad w czasie starcia między homafarami a lojalistyczną brygadą Jaradan. Nie mając ku temu żadnego powodu, poszedł do magazynu broni i zaczął wydawać karabiny. Pół godziny później to zajęcie znudziło go, więc wyszedł z magazynu.

Tego samego dnia po raz pierwszy w życiu ujrzał martwego człowieka. Był w meczecie, gdy wniesiono tam ciało zastrzelonego przez żołnierzy kierowcy autobusu. Powodowany niezrozumiałym impulsem Rashid odsłonił twarz zabitego. Pocisk zmasakrował całą skroń, zmieniając ją w mieszaninę krwi i mózgu. Widok przyprawiał o mdłości. Było to jak ostrzeżenie, ale Rashid nie dbał o ostrzeżenia. Na ulicach działy się ważne rzeczy i chciał tam być.

Tego ranka powietrze było jakby naładowane elektrycznością. Wszędzie kłębiły się tłumy. Setki mężczyzn i chłopców wymachiwało pistoletami maszynowymi. Rashid, ubrany w koszulę i płaską angielską czapeczkę, mieszał się z nimi, czując podniecenie. Dziś wszystko się mogło zdarzyć.

Kierował się jakby w stronę „Bukaresztu”. Nadal miał tam obowiązki: negocjował z dwiema firmami spedycyjnymi warunki przewiezienia do Stanów rzeczy należących do ewakuowanych pracowników EDS, a poza tym musiał nakarmić porzucone psy i koty. Plotka głosiła, że wczoraj zdobyto więzienie Evin. Dziś mogła przyjść kolej na Gasr, gdzie znajdowali się Paul i Bill.

Rashid żałował, że nie miał broni, tak jak inni.

Minął budynek wojskowy, który wyglądał na opanowany przez tłum. Był to sześciopiętrowy dom; znajdował się w nim magazyn broni i komisja poborowa. Pracował tu znajomy Rashida, Malek. Rashidowi przyszło do głowy, że z Malekiem może być niedobrze. Jeśli przyszedł do pracy dziś rano na pewno miał na sobie mundur wojskowy, a już to samo mogło wystarczyć, aby tłum go zlinczował. „Mogę pożyczyć Malekowi moją koszule” – pomyślał Rashid i tknięty nagłą myślą wszedł do budynku.

Przecisnął się przez tłum na parterze i dotarł do schodów. Reszta budynku wyglądała na opuszczoną. Wchodząc po schodach zastanawiał się, czy przypadkiem na wyższych piętrach nie ma żołnierzy. Jeśli są, mogli strzelać do każdego, kto się zbliża. Jednak szedł naprzód, aż do najwyższego piętra. Maleka tu nie było. Nie było tu nikogo. Armia ustąpiła miejsca tłumowi.

Rashid powrócił na parter. Tłum zgromadził się przy wejściu do magazynu broni w piwnicy, ale nikt nie wchodził do środka. Rashid przepchnął się naprzód i zapytał:

– Czy drzwi są zaryglowane?

– To może być pułapka – odezwał się ktoś.

Rashid popatrzył na drzwi. Przestał myśleć o udaniu się do „Bukaresztu”. Chciał iść do więzienia Gasr, i to z bronią.

– Nie sądzę, żeby magazyn broni był pułapką – powiedział i otworzył drzwi. Zszedł po schodach.

Piwnica składała się z dwóch pomieszczeń przedzielonych kolumnadą. Była słabo oświetlona poprzez wąskie świetliki znajdujące się wysoko w ścianach, tuż ponad poziomem ulicy. Podłogę ułożono z czerwonych, ceramicznych płytek.

W pierwszym pomieszczeniu znajdowały się otwarte pudła pełne naładowanych magazynków. W drugim leżały karabiny maszynowe G3.

Po jakimś czasie niektórzy z tłumu zeszli za Rashidem na dół.

Schwycił trzy karabiny maszynowe, torbę magazynków i wyszedł. Kiedy znalazł się na zewnątrz budynku, obskoczyli go ludzie, żądając broni. Oddał im dwa karabiny i część amunicji.

Następnie odszedł w stronę placu Gasr. Część tłumu ruszyła za nim.

Po drodze mijali garnizon wojskowy. W środku trwały walki. Wielkie stalowe drzwi w otaczającym garnizon murze zostały rozbite, jakby przejechał przez nie czołg. Po obu stronach bramy leżały rozkruszone cegły, pośrodku stał płonący samochód.

Rashid obszedł samochód i znalazł się na obszernym podwórku. Z miejsca, w którym stał, kilku ludzi strzelało bezładnie w stronę odległego o kilkaset jardów budynku. Rashid ukrył się za murem. Ci, którzy przyszli tu z nim, zaczęli również strzelać, on jednak nie otwierał ognia. Nikt właściwie porządnie nie celował – chodziło po prostu o wystraszenie broniących budynku żołnierzy. To nie była poważna walka. Rashid nigdy nie wyobrażał sobie, że rewolucja będzie tak wyglądać: bezładny tłum ludzi nie potrafiących obchodzić się z bronią, łażących po mieście, strzelających do murów, natrafiających na słaby opór ze strony niewidocznych żołnierzy.

Nagle człowiek obok niego padł martwy.

Zdarzyło się to tak szybko, że nawet nie dostrzegł, jak padał. W jednej chwili stał półtora metra od Rashida i strzelał z karabinu, a następnie już leżał na ziemi z kulą w głowie.

Jego ciało wyniesiono z podwórza. Ktoś znalazł jeepa. Zwłoki ułożono na samochodzie i wywieziono. Rashid powrócił na miejsce walki.

Dziesięć minut później, bez jakiegoś szczególnego powodu, w jednym z okien ostrzeliwanego budynku pojawił się kij z przymocowaną do niego białą podkoszulką. Żołnierze się poddali.

Tak po prostu.

Pojawiło się uczucie rozczarowania.

„To moja szansa” – pomyślał Rashid.

Ludźmi łatwo jest manipulować komuś, kto rozumie psychikę człowieka. Po prostu trzeba studiować ludzkie zachowania, pojmować sytuację i ustalić potrzeby. Tym ludziom, doszedł do wniosku Rashid, potrzebne jest podniecenie i przygoda. Po raz pierwszy w życiu mają broń w rękach. Potrzebny im cel. Jakikolwiek cel, symbolizujący reżim szacha.

W tej chwili chodzili to tu, to tam, zastanawiając się, dokąd pójść. – Posłuchajcie! – wykrzyknął Rashid.

Słuchali wszyscy – nie mieli nic lepszego do roboty.

– Idę do więzienia Gasr! Ktoś okrzykiem wyraził uznanie.

– Ci, którzy tam siedzą, to więźniowie reżimu! Jeśli sprzeciwiamy się reżimowi, powinniśmy ich uwolnić!

Rozległy się okrzyki aprobaty. Ruszył.

Poszli za nim.

„Pójdą za każdym, kto uważa, że wie, dokąd iść” – pomyślał.

Wyruszył z grupą dwunastu, może piętnastu mężczyzn i chłopców. Ale po drodze oddział się rozrastał. Dołączali doń automatycznie wszyscy ci, którzy nie wiedzieli, dokąd iść.

Rashid został przywódcą rewolucji. Wszystko było możliwe.

Zatrzymał się tuż przed więzieniem Gasr i zwrócił się do swej armii.

– Lud musi zająć więzienia, podobnie jak komisariaty policji i garnizony wojskowe! To jest nasze zadanie! W więzieniu Gasr znajdują się niewinni ludzie.

To nasi bracia, nasi krewni! Tak jak my, pragną tylko wolności. Ale byli mężniejsi od nas, ponieważ żądali tej wolności, gdy jeszcze szach był u władzy i zostali za to wtrąceni do więzienia. Teraz my ich uwolnimy! Rozległy się okrzyki uznania.

Rashid przypomniał sobie słowa Simonsa.

– Więzienie Gasr jest naszą Bastylią – zawołał. Aplauz potężniał.

Rashid odwrócił się i wbiegł na plac.

Schował się w zaułku naprzeciwko wielkich stalowych wrót więzienia. Spostrzegł, że na placu jest już dość liczny tłum. Więzienie zapewne zostałoby dzisiaj zdobyte nawet bez jego pomocy. Przede wszystkim jednak należało pomóc Paulowi i Billowi.

Uniósł karabin i wystrzelił w powietrze.

Tłum na placu rozpierzchł się i strzelanina rozgorzała na dobre.

Tu również opór był słaby. Kilku strażników strzelało z wieżyczek na murze i z okien w pobliżu bramy. O ile Rashid mógł dostrzec, nikt nie został trafiony. Raz jeszcze bitwa zakończyła się bez szczególnych wydarzeń. Po prostu strażnicy zniknęli z murów i strzelanina ustała.

Rashid odczekał parę minut, aby upewnić się, że już ich nie ma, po czym pobiegł przez plac do wrót.

Brama była zaryglowana.

Otoczył go tłum. Ktoś puścił serię w zamek, próbując go roztrzaskać. „Za dużo naoglądał się westernów” – pomyślał Rashid. Inny znalazł gdzieś łom, ale otwarcie bramy siłą okazało się niemożliwe. „Potrzebny będzie dynamit”, pomyślał Rashid.

W murze obok wrót znajdowało się niewielkie, zakratowane okienko, przez które strażnik mógł widzieć ludzi stojących przed bramą. Rashid rozbił szybę kolbą karabinu, po czym zaatakował cegły, w których tkwiły kraty. Pomagał mu człowiek z łomem, potem stanęło obok jeszcze trzech lub czterech innych, próbując obluzować metalowe pręty to dłoń mi, to lufami karabinów, to czymkolwiek innym, co tylko wpadło w rękę. Wkrótce krata zwaliła się z okna na bruk.

Rashid przecisnął się przez okienko. Był w środku!

Wszystko było możliwe.

Znalazł się w niewielkiej wartowni. Strażników nie było. Wystawił głowę poza drzwi. Nikogo.

Zastanawiał się, gdzie trzymają klucze do poszczególnych bloków.

Wyszedł z gabinetu i mijając bramę wszedł do innej wartowni. Znalazł tam wielki pęk kluczy.

Wrócił do bramy. Wbudowane w nią były niewielkie drzwi zaparte zwykłą stalową belką.

Rashid uniósł belkę i otworzył drzwi. Tłum wdarł się do środka.

Rashid cofnął się. Rozdawał klucze wszystkim, kto chciał brać, krzycząc:

– Otwórzcie wszystkie cele! Wypuśćcie ich!

Przebiegli obok niego. Jego kariera przywódcy rewolucyjnego już się zakończyła. Osiągnął cel. On, Rashid, poprowadził szturm na więzienie Gasr!

Raz jeszcze Rashid wykonał zadanie niemożliwe do wykonania.

Teraz musiał wśród jedenastu tysięcy ośmiuset więźniów znaleźć Paula i Billa.

* * *

Bill obudził się o szóstej. Panowała cisza.

Z niejakim zdziwieniem uświadomił sobie, że spał tej nocy dobrze. W ogóle nie spodziewał się wczoraj, że zaśnie. Zapamiętał tylko, iż leżał na pryczy i przysłuchiwał się odgłosom jakiejś zażartej bitwy. „Jeśli się jest zmęczonym – pomyślał – można spać wszędzie. Żołnierze śpią w okopach. Można się przyzwyczaić. Niezależnie od stopnia przerażenia, w końcu twój umysł ulega potrzebom ciała i zapadasz w sen”.

Odmówił różaniec.

Umył się, wyczyścił zęby, ogolił się i ubrał, po czym usiadł wyglądając przez okno, czekając na śniadanie i zastanawiając się, co EDS planuje na dzisiaj.

Paul obudził się około siódmej. Popatrzył na Billa i zapytał:

– Nie możesz spać?

– Spałem – odparł Bill. – Obudziłem się z godzinę temu.

– Ja nie mogłem zasnąć. Całą noc strzelali jak diabli. – Paul zlazł z pryczy i poszedł do łazienki.

Kilka minut później przyniesiono śniadanie: chleb i herbatę. Bill otworzył jedną z przyniesionych przez Keane’a Taylora puszek soku pomarańczowego.

Strzelanina rozpoczęła się na nowo około ósmej.

Więźniowie gubili się w domysłach na temat tego, co dzieje się na zewnątrz, ale nikt nie miał pewnych informacji. Widać było tylko przemykające na tle nieba śmigłowce, wyraźnie ostrzeliwujące stanowiska buntowników. Za każdym razem, gdy helikopter przelatywał nad więzieniem, Bill spodziewał się zobaczyć drabinkę, spadającą wprost z nieba na podwórze budynku nr 8. Marzył o tym co dzień. Marzył również o niewielkiej grupie ludzi z EDS, prowadzonej przez Coburna i jakiegoś starszego mężczyznę, przedostającej się na teren więzienia po sznurowych drabinach. Zwidywał mu się także silny oddział wojsk amerykańskich wpadający w ostatniej chwili niczym kawaleria USA na westernach i wywalający dynamitem mury.

Jednak nie tylko śnił na jawie. W cichy, niemal niezauważalny sposób spenetrował każdy cal budynku i podwórza, wyliczając najszybszą drogę ucieczki w różnych możliwych okolicznościach. Wiedział, ilu jest strażników i jak są uzbrojeni. Cokolwiek miało się zdarzyć, był przygotowany. Sytuacja pozwalała wierzyć, że zdarzy się to dzisiaj.

Strażnicy nie przestrzegali zwykłego porządku dnia. W więzieniu wszystko odbywało się ustalonym trybem: więzień, który nie miał nic do roboty, obserwował to i szybko zapamiętywał. Dziś wszystko było inaczej. Strażnicy byli podenerwowani, szeptali w kącie, gdzieś się śpieszyli. Odgłosy walki wzmogły się. Widząc to wszystko, czy można było sądzić, że ten dzień skończy się tak samo jak poprzednie? „Może uda się nam uciec – myślał Bill – albo może zginiemy, ale z pewnością nie wyłączymy telewizora i nie położymy się na pryczach jak zwykle”.

Około wpół do jedenastej zobaczył, jak większość oficerów idzie przez plac więzienny, kierując się na północ, jakby szli na jakieś zebranie. Wrócili pół godziny później. Major dowodzący budynkiem 8 wszedł do swego gabinetu. Po kilku minutach zjawił się ponownie, w cywilnym ubraniu! Wyniósł z budynku jakąś bezkształtną paczkę. Mundur? Wyglądając przez okno Bill zobaczył, jak major kładzie paczkę do bagażnika swego BMW, zaparkowanego tuż pod płotem, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża.

Co to miało znaczyć! Czy wszyscy oficerowie znikną? Czy tak się to ma stać? Czy Paul i Bill będą mogli po prostu wyjść?

Obiad przyniesiono kilka minut przed południem. Paul jadł, ale Bill nie był głodny. Strzelanina wydawała się teraz bardzo bliska, a ponadto z ulic słychać było okrzyki i śpiewy.

Trzech strażników z budynku nr 8 pojawiło się nagle w ubraniach cywilnych. To musiał być koniec.

Paul i Bill zeszli na dół i na podwórko. Wydawało się, że chorzy umysłowo z parteru krzyczeli wszyscy naraz. Teraz strażnicy w wieżyczkach strzelali na zewnątrz. Zapewne przypuszczono stamtąd atak na więzienie.

„Czy to dobrze, czy źle? – zastanawiał się Bill. Czy EDS wie, co się dzieje? Czy może to część planu Coburna? Od dwóch dni nie mieli widzenia. Czy wszyscy wyjechali? Czy jeszcze żyją?”

Wartownik stojący zazwyczaj przy bramie zniknął, a brama stała otworem. Brama była otwarta!

Czy strażnicy chcieli, aby więźniowie wyszli?

Inne bloki też z pewnością zostały otwarte, bo po placu biegali więźniowie oraz strażnicy. Między drzewami świstały kule i odbijały się od ścian budynków.

Jeden z pocisków uderzył w ziemię u stóp Paula. Obaj wlepili weń wzrok.

Strażnicy z murów ostrzeliwali teraz plac więzienny.

Paul i Bill obrócili się i ponownie wbiegli do budynku nr 8.

Stali przy oknie przyglądając się coraz większemu zamieszaniu na placu. Ironia losu: od tygodni nie myśleli o niczym innym poza wolnością, a teraz, gdy mogli wyjść, bali się.

– Co powinniśmy zrobić, twoim zdaniem? – zapytał Paul.

– Nie wiem. Gdzie jest bardziej niebezpiecznie – tu czy tam? Paul wzruszył ramionami.

– Hej, idzie miliarder. – Dostrzegli bogatego więźnia z budynku nr 8, tego, który miał oddzielną celę, a posiłki mu przynoszono z zewnątrz, jak przechodzi przez plac z dwoma ze swych bandziorów. Zgolił swe fantazyjne, podkręcone wąsy. Zamiast podbitego norkami płaszcza z wielbłądziej sierści miał na sobie koszulę i krótkie spodnie. Ubrany do akcji, nie obciążony bagażem, gotów był do szybkiej ucieczki. Kierował się na północ, w inną stronę niż wrota więzienne. Czy to oznaczało, że jest jeszcze inna droga na zewnątrz?

Strażnicy z budynku nr 8, wszyscy już w cywilnych ubraniach, przeszli przez podwórko i wyszli przez bramę.

Wszyscy opuszczali to miejsce, a Paul i Bill nadal się wahali.

– Widzisz ten motocykl? – zapytał Paul.

– Widzę.

– Możemy wyjechać na nim. Kiedyś jeździłem na motocyklu.

– A jak go przerzucimy przez mur?

– Ach, prawda. – Paul zaśmiał się z własnej głupoty.

Ich towarzysz z celi znalazł parę toreb i zaczął pakować ubrania. Billa aż korciło, aby uciekać, aby się po prostu stąd wydostać, obojętne czy należało to do planu EDS, czy też nie. Wolność była tak blisko. Jednak kule wszędzie świstały, a tłum atakujący więzienie mógł równie dobrze być wrogo nastawiony do Amerykanów. Z drugiej strony, jeśli władze odzyskają jakoś kontrolę nad więzieniem, Paul i Bill stracą ostatnią szansę ucieczki…

Назад Дальше