Zatrzymali się przed nie wykończonym budynkiem.
– Możemy tu się przyczaić i poczekać na noc – powiedział Paul. – W ciemnościach nikt nie pozna, że jesteś Amerykaninem.
– Mogą do nas strzelać za wychodzenie po godzinie policyjnej.
– Myślisz, że jest jeszcze godzina policyjna? Bill wzruszył ramionami.
– Na razie idzie nam nie najgorzej – powiedział Paul. – Pójdźmy jeszcze kawałek.
Ruszyli dalej.
Dopiero po dwóch godzinach – dwóch godzinach tłumów, walk ulicznych i strzałów snajperów – mogli w końcu skierować się na północ. I wtedy okolica się zmieniła. Strzelanina nieco przycichła, a Paul i Bill znaleźli się w stosunkowo zamożnej dzielnicy ładnych domków jednorodzinnych. Zobaczyli dziecko na rowerze ubrane w koszulkę z jakimś napisem o południowej Kalifornii.
Paul był zmęczony. Siedział w więzieniu czterdzieści pięć dni i prawie cały ten czas przechorował. Nie miał już sił chodzić całymi godzinami.
– Może złapiemy jakąś okazję? – zapytał Billa.
– Możemy spróbować.
Paul stanął przy krawężniku i zamachał na pierwszy nadjeżdżający samochód (pamiętał, żeby nie wystawiać kciuka na sposób amerykański – w Iranie był to obraźliwy gest). Samochód zatrzymał się. W środku siedziało dwóch Irańczyków; Paul i Bill usiedli z tyłu.
Paul postanowił nie wymieniać nazwy hotelu.
– Chcemy się dostać do Tajrish – powiedział. Był to bazar na północy miasta.
– Możemy was kawałek podwieźć – odparł kierowca.
– Dziękuję. – Paul poczęstował Irańczyków papierosami, po czym oparł się wygodnie i sam zapalił.
Irańczycy wysadzili ich przy Kuroshe – Kabir, kilka kilometrów na południe od Tajrish, niedaleko domu, w którym mieszkał Paul. Znaleźli się na głównej ulicy, pełnej samochodów i przechodniów. Paul wolał nie zwracać na siebie uwagi zatrzymywaniem następnego samochodu.
– Możemy się schronić w misji katolickiej – zaproponował Bill. Paul zastanowił się. Władze prawdopodobnie wiedziały, że ojciec Williams odwiedził ich w więzieniu zaledwie przed dwoma dniami.
– Dadgar na pewno będzie nas szukał najpierw w misji – odparł.
– Może.
– Powinniśmy iść do Hyatta.
– Naszych może już tam nie być.
– Ale będą telefony, jakiś sposób zdobycia biletów na samolot…
– I gorący prysznic.
– Słusznie. Ruszyli dalej. Nagle rozległo się wołanie:
– Panie Paul! Panie Bill!
Serce Paula zamarło. Rozejrzał się. Zobaczył samochód pełen ludzi, powoli przejeżdżający obok. Rozpoznał jednego z pasażerów. Był to strażnik z więzienia Gasr.
Strażnik przebrał się w cywilne ubranie i wyglądał tak, jakby przystał do rewolucjonistów. Jego szeroki uśmiech mówił wyraźnie: nie mówcie im, kim jestem, a ja was też nie wydam.
Pomachał ręką. Samochód nabrał szybkości i zniknął w dali. Paul i Bill roześmiali się z ulgą.
Skręcili w cichą uliczkę i Paul znowu zaczął szukać okazji. Stanął na środku drogi, podczas gdy Bill czekał na chodniku, tak by kierowcy myśleli, że jest tu tylko jeden mężczyzna, Irańczyk.
Zatrzymało się młode małżeństwo. Paul wsiadł do samochodu, a Bill wskoczył za nim.
– Chcemy się dostać na północ – powiedział Paul. Kobieta popatrzyła na męża.
– Możemy was zabrać do pałacu Niavron – odrzekł mężczyzna.
– Dziękujemy. Samochód ruszył.
Obraz miasta znowu się zmienił. Słychać było więcej strzałów, a ruch uliczny stał się gęstszy i bardziej nerwowy. Wszystkie samochody nieustannie trąbiły. Zobaczyli fotografów prasowych i ekipy telewizyjne, robiące zdjęcia z dachów samochodów. Tłum podpalił komisariat policji znajdujący się niedaleko domu Billa. Irańskie małżeństwo niespokojnie rozglądało się dookoła, gdy samochód przeciskał się przez tłum. Dwóch Amerykanów w wozie z pewnością mogło wpakować ich w tarapaty.
Zaczęło się ściemniać. Bill pochylił się naprzód.
– Och, zrobiło się późno – powiedział. – Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby państwo mogli nas zawieźć do hotelu Hyatt. Moglibyśmy zapłacić, jeśli państwo się zgodzą.
– OK – odparł kierowca. Nie zapytał, ile.
Minęli pałac Niavron, zimową rezydencję szacha. Na zewnątrz jak zwykle stały czołgi, ale teraz do ich anten przywiązane były białe flagi. Żołnierze poddali się rewolucjonistom.
Samochód jechał dalej, obok zrujnowanych i palących się domów, co jakiś czas zawracając przy barykadach ulicznych. W końcu zobaczyli Hyatta.
– O rany – odezwał się Paul wzruszony. – Amerykański hotel. Wjechali na dziedziniec.
Paul był tak wdzięczny, że dał Irańczykom dwieście dolarów.
Samochód odjechał. Paul i Bill pomachali za nim, po czym weszli do hotelu. Nagle Paul pożałował, że nie ma na sobie stroju pracownika EDS – służbowego garnituru i białej koszuli – a tylko więzienne łachy i brudny płaszcz deszczowy.
Imponujący hall był pusty.
Podeszli do recepcji. Po chwili zjawił się ktoś z zaplecza. Paul zapytał o numer pokoju Gaydena.
Recepcjonista sprawdził, po czym odparł, że nikt o takim nazwisku w hotelu nie mieszka.
– A Bob Young?
– Nie.
– Rich Gallagher?
– Nie.
– Jay Coburn?
– Nie.
„Chyba trafiłem nie do tego hotelu – pomyślał Paul. – Ale jak mogłem zrobić taki błąd?”
– A może John Howell? – zapytał, przypomniawszy sobie adwokata.
– Tak – powiedział w końcu recepcjonista i podał im numer pokoju na jedenastym piętrze.
Pojechali na górę windą.
Znaleźli pokój Howella i zastukali. Nikt nie odpowiedział.
– I co mamy teraz zrobić? – zapytał Bill.
– Ja tu zostanę – odrzekł Paul. – Jestem zmęczony. Chodź, weźmiemy tu pokój, zjemy coś. Zadzwonimy do Stanów, powiemy, że wyszliśmy z więzienia. Wszystko będzie dobrze.
– W porządku. Ruszyli do windy.
* * *
Słowo po słowie, Keane Taylor wyciągnął z Rashida całą opowieść.
Rashid stał przed bramą więzienia przez mniej więcej godzinę. Panował nieopisany chaos: jedenaście tysięcy ludzi usiłowało się wydostać jednocześnie przez niewielkie drzwi. W ścisku stratowano wiele kobiet i starców. Rashid czekał, myśląc o tym, co powie Paulowi i Billowi, kiedy ich zobaczy. Po godzinie potok ludzi przeszedł w strumyczek i Rashid uznał, że większość ludzi już wyszła na zewnątrz. Zaczął rozpytywać: „Czy widzieliście tu jakichś Amerykanów?” Ktoś mu odrzekł, że wszystkich obcokrajowców trzymano w budynku nr 8. Poszedł tam, ale budynek był pusty. Przeszukał wszystkie budynki wokół placu. Wrócił następnie do Hyatta drogą, którą mogli pójść Paul i Bill. Idąc i podjeżdżając okazją, wypatrywał ich przez całą drogę. W hotelu nie chciano go wpuścić, bo nadal miał swój karabin. Oddał go pierwszemu napotkanemu chłopakowi i pojechał na górę.
Kiedy to wszystko mówił, przybył Coburn, gotów szukać Paula i Billa na motocyklu Majida. Coburn miał kask z owiewką, która skrywała jego białą twarz.
Rashid zaofiarował się, że weźmie samochód EDS i przejedzie drogą między hotelem a więzieniem tam i z powrotem, zanim Coburn pójdzie nadstawiać karku wśród tłumów. Taylor dał Rashidowi kluczyki do samochodu. Gayden dopadł telefonu, aby przekazać najnowsze wiadomości do Dallas. Rashid i Taylor wyszli z apartamentu i pomaszerowali korytarzem. Nagle Rashid wrzasnął:
– Myślałem, że nie żyjecie! – i pędem puścił się naprzód. I wtedy Taylor zobaczył Paula i Billa.
Rashid ściskał ich obu, wrzeszcząc:
– Nie mogłem was znaleźć! Nie mogłem was znaleźć! Taylor podbiegł i objął Paula i Billa.
– Dzięki Bogu! – zawołał.
Rashid wbiegł na powrót do apartamentu Gaydena, wołając:
– Paul i Bill są tutaj! Paul i Bill są tutaj!
W chwilę potem Paul i Bill weszli do środka i zapanował nieopisany zgiełk.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była to niezapomniana chwila.
Wszyscy krzyczeli, nikt nie słuchał i wszyscy rzucili się jednocześnie obejmować Paula i Billa. Gayden ryczał do telefonu:
– Mamy ich! Mamy ich! Fantastyczne! Po prostu weszli przez drzwi! Fantastyczne!
Ktoś krzyczał:
– Daliśmy im! Daliśmy tym sukinsynom!
– Udało się!
– Możesz nam skoczyć, Dadgar! Buffy ujadał jak oszalały.
Paul rozglądał się po swoich przyjaciołach. Zostali tu, w samym środku rewolucji, aby mu pomóc. Poczuł, że wzruszenie odbiera mu głos.
Gayden rzucił słuchawkę i podszedł uścisnąć im dłonie. Paul, ze łzami w oczach, powiedział do niego:
– Zaoszczędziłem ci dwanaście i pół miliona dolarów, Gayden. Myślę, że zasłużyłem na kielicha.
Gayden nalał mu szkockiej.
Paul po raz pierwszy od sześciu tygodni miał w ustach alkohol. Gayden znowu wziął słuchawkę. – Tu jest ktoś, kto chce z tobą porozmawiać – powiedział i oddał słuchawkę Paulowi.
– Halo? – zaczął Paul.
Usłyszał dźwięczny głos Toma Waltera.
– Cześć, kolego!
– Boże wszechmogący – wydusił z siebie Paul tonem krańcowego wyczerpania i ulgi.
– Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteście, chłopaki!
– My też nie, przez ostatnie trzy godziny.
– Jak się dostałeś do hotelu, Paul?
Nie miał siły odpowiadać Walterowi całej historii.
– Na szczęście Keane zostawił mi swego czasu sporo pieniędzy.
– Fantastycznie. Hej, Paul! Czy Bill się dobrze czuje?
– Tak. Jest trochę wstrząśnięty, ale nic mu nie jest.
– My wszyscy jesteśmy wstrząśnięci. O rany. Rany, jak to dobrze słyszeć twój głos.
W słuchawce rozległ się inny głos. – Paul? Tu Mitch. – Mitch Hart był poprzednim prezesem EDS. – Wiedziałem, że ten włoski opryszek da sobie radę.
– Co u Ruthie?
Odpowiedział na to Tom Walter. Paul odgadł, że używają centralki do telekonferencji. – Czuje się świetnie, Paul. Niedawno z nią rozmawiałem. Jean właśnie dzwoni do niej z drugiego telefonu.
– Z dzieciakami wszystko dobrze?
– Tak, znakomicie. Boże, ale żona się ucieszy!
– Dobrze, daję ci drugą połówkę. – Paul przekazał telefon Billowi. W czasie rozmowy przybył jeden z irańskich pracowników, Gholam.
Usłyszawszy o zdobyciu więzienia, szukał Paula i Billa na okolicznych ulicach.
Jay Coburn zaniepokoił się przybyciem Gholama. Przez parę chwil był zanadto przepełniony radością, by myśleć o czymś więcej, ale teraz powrócił do swej roli zastępcy Simonsa. Po cichu wyszedł z apartamentu, znalazł inne otwarte drzwi, wszedł do środka i zadzwonił do apartamentu Dvoranchików.
Telefon odebrał Simons.
– Mówi Jay. Są tutaj.
– Dobrze.
– Całą konspirację szlag trafił. Przez telefon lecą nazwiska, wszyscy się włóczą dookoła, przychodzą irańscy pracownicy…
– Wynajmij dwa pokoje z dala od pozostałych. Zaraz tam będziemy.
– W porządku. – Coburn odłożył słuchawkę.
Zszedł do recepcji i poprosił o apartament z dwiema sypialniami na dwunastym piętrze. Nie było żadnego problemu: hotel miał setki wolnych pokoi. Coburn podał fałszywe nazwisko. Nikt go nie pytał o paszport.
Wrócił do apartamentu Gaydena.
Kilka minut później wkroczył Simons i powiedział: – Odłóż ten cholerny telefon.
Bob Young, utrzymujący stale połączenie z Dallas, położył słuchawkę. Joe Poche, który wyłonił się zza pleców Simonsa, zaczął zasuwać story.
Było to niewiarygodne: nagle komendę objął Simons. Najstarszy rangą był tu Gayden, prezes EDS World. Jeszcze godzinę temu mówił do Toma Waltera, że „Słoneczni Chłopcy” – Simons, Coburn i Poche – są wyraźnie bezużyteczni i nieefektowni, a teraz poddał się pod komendę Simonsa nawet o tym nie myśląc.
– Rozejrzyj się, Joe – powiedział Simons do Pochego. Coburn wiedział, co Simons miał na myśli. Podczas tygodni oczekiwania, grupa dostatecznie rozpoznała hotel i przyległe doń tereny. Poche miał teraz sprawdzić, czy nic się nie zmieniło.
Zadzwonił telefon. Odebrał John Howell.
– To Abolhasan – rzekł do pozostałych. Słuchał przez kilka minut, po czym powiedział: – Chwileczkę. – Zakrył mikrofon dłonią i odwrócił się do Simonsa:
– To nasz irański pracownik, który tłumaczy podczas moich spotkań z Dadgarem. Jego ojciec jest przyjacielem Dadgara. Abolhasan jest teraz u ojca i tam właśnie odebrał telefon od Dadgara.
W pokoju zapanowała cisza.
Dadgar zapytał Abolhasana: „Czy wiesz, że Amerykanów nie ma w więzieniu?” Abolhasan odparł, że o niczym nie słyszał. Dadgar na to: „Skontaktuj się z EDS i przekaż im, że jeśli pojawią się Chiapparone i Gaylor, należy ich przekazać władzom irańskim. A także to, że jestem gotów ponownie rozważyć sprawę kaucji, która powinna być znacznie niższa”.
– Niech się odpieprzy – odezwał się Gayden.
– Dobra – rzekł Simons. – Powiedz Abolhasanowi, aby przekazał Dadgarowi, że szukamy Paula i Billa, ale na razie to Dadgar jest odpowiedzialny za ich osobiste bezpieczeństwo.
Howell uśmiechnął się, skinął głową i wrócił do rozmowy z Abolhasanem. Simons zwrócił się do Gaydena.
– Proszę zadzwonić do ambasady. Niech pan na nich nawrzeszczy. W końcu to przez nich Paul i Bill znaleźli się w więzieniu, a teraz, gdy więzienie zostało zdobyte i nie wiemy, gdzie są Paul i Bill, to oni odpowiadają za ich bezpieczeństwo. Niech to zabrzmi przekonywająco. Z pewnością w ambasadzie są irańscy szpiedzy – mogę się założyć o własny tyłek, że Dadgar będzie znał treść tej rozmowy po kilku minutach.
Gayden poszedł szukać telefonu.
Simons, Coburn i Poche przenieśli się wraz z Paulem i Billem do nowego apartamentu, wynajętego przez Coburna.
Coburn zamówił dwa befsztyki dla Paula i Billa. Polecił obsłudze hotelowej, aby przyniesiono je do apartamentu Gaydena. Nie należało zwracać uwagi na nowe pokoje.
Paul wziął gorącą kąpiel. Bardzo za nią tęsknił. Nie kąpał się od sześciu tygodni. Rozkoszował się czystą, białą łazienką, strumieniem gorącej wody, świeżym kawałkiem mydła… Nigdy już nie będzie lekceważył takich rzeczy. Zmywał z włosów więzienie Gasr. Czekała na niego czysta odzież: ktoś zabrał jego walizkę z Hiltona, gdzie mieszkał aż do chwili aresztowania.
Bill wziął prysznic. Jego euforia minęła. Kiedy wszedł do apartamentu Gaydena, wyobrażał sobie, że koszmar skończył się. Ale stopniowo uświadomił sobie, że nadal jest w niebezpieczeństwie, że nie czeka na niego odrzutowiec wojskowego lotnictwa amerykańskiego, który zawiezie go do domu z podwójną prędkością dźwięku. Wiadomość od Dadgara, przekazana przez Abolhasana, przybycie Simonsa, a także nowe środki bezpieczeństwa – ten apartament, zaciąganie zasłon przez Pochego, przenoszenie jedzenia – wszystko to uświadomiło mu, że ucieczka dopiero się rozpoczęła.
Niemniej jednak befsztyk mu smakował.
Simons wciąż czuł niepokój. Hyatt znajdował się w pobliżu hotelu Evin, w którym mieszkali amerykańscy oficerowie, więzienia Evin oraz magazynu broni. Wszystko to były pierwszorzędne obiekty dla rewolucjonistów. Również telefon Dadgara stanowił problem. Wielu Irańczyków wiedziało, że pracownicy EDS mieszkają w Hyatcie, Dadgar z łatwością mógł dowiedzieć się o tym i wysłać swych ludzi, żeby poszukali tam Paula i Billa.
Podczas gdy Simons, Coburn i Bill omawiali te wszystkie sprawy w salonie, zadzwonił telefon.
Simons utkwił w nim wzrok. Telefon zadzwonił znowu.
– Kto, do jasnej cholery, wie, że tu jesteśmy? – zapytał Simons. Coburn wzruszył ramionami.
Simons podniósł słuchawkę i powiedział: – Halo? Cisza.
– Halo?
– Nikt się nie odzywa. – Odłożył słuchawkę. Paul wszedł do pokoju w piżamie.
– Ubieraj się – polecił Simons. – Zjeżdżamy stąd.
– Dlaczego? – zaprotestował Paul.
– Ubieraj się. Zjeżdżamy stąd – powtórzył Simons.
Paul wzruszył ramionami i wrócił do sypialni Bill nie mógł w to uwierzyć. Znowu trzeba uciekać! W jakiś sposób Dadgar utrzymał się u władzy pomimo tego całego zamętu i gwałtu rewolucji. Ale kto dla niego pracował? Strażnicy uciekli z więzień, komisariaty policji spalono, wojsko się poddało – kto jeszcze został, żeby wykonywać rozkazy Dadgara?