Na Skrzydłach Orłów - Follett Ken 40 стр.


– To będzie skomplikowane. Samo ubezpieczenie…

– Ale zrobicie to?

– Tak, zrobimy.

To było skomplikowane, jak T. J. przekonał się w ciągu reszty dnia. Niezwykły charakter umowy nie przypadł do gustu towarzystwom ubezpieczeniowym, które w dodatku nie lubiły, kiedy ktoś je popędzał. Trudno było ustalić, jakie wymagania powinno spełniać EDS, skoro nie jest towarzystwem lotniczym. Omni zażądało depozytu sześćdziesięciu tysięcy dolarów złożonych w odległej filii jednego z banków amerykańskich. Wszystkie problemy rozwiązali jeden z dyrektorów EDS, Gary Fernandes z Waszyngtonu, oraz radca prawny EDS, Claude Chappelear z Dallas. Umowa, sporządzona pod wieczór, opiewała na „wynajem w celach reklamowych”. Omni znalazło załogę w Kalifornii i wysłało ją do Dallas, aby przejęła tam samolot i poleciała nim do Waszyngtonu.

O północy w poniedziałek załoga, dodatkowi piloci i pozostali członkowie ekipy ratowniczej znajdowali się w Waszyngtonie z Rossem Perotem.

T. J. dokonał cudu.

Dlatego tak długo to trwało.

* * *

Zespół negocjujący – Keane Taylor, Bill Gayden, John Howell, Bob Young i Rich Gallagher, uzupełnieni obecnie przez Rashida, Cathy Gallagher i psa Buffy – spędzili noc z niedzieli 11 listopada na poniedziałek w Hyatcie. Nie spali zbyt dobrze. Gdzieś w pobliżu tłum atakował magazyn broni. Najwyraźniej część wojska przyłączyła się do rebeliantów, ponieważ w natarciu brały udział czołgi. Nad ranem wysadzono fragment muru i atakujący dostali się do środka. Od świtu sznur pomarańczowych taksówek przewoził broń z magazynu do centrum, gdzie nadal trwały ciężkie walki.

Przez całą noc grupa utrzymywała połączenie z Dallas. John Howell leżał na kanapie w salonie Gaydena, trzymając słuchawkę przy uchu.

Rankiem Rashid wyszedł dość wcześnie. Nie powiedziano mu, dokąd udają się pozostali – żaden Irańczyk nie miał prawa znać miejsca kryjówki.

Pozostali zapakowali walizki i pozostawili je w pokojach, na wypadek, gdyby udało im się zabrać je później. Nie zgadzało się to z instrukcjami Simonsa, który z pewnością by się sprzeciwił – spakowane bagaże wskazywały, że ludzie z EDS już tu nie mieszkają. Ale rankiem wszyscy byli zdania, że Simons przesadza ze środkami ostrożności. Zebrali się w salonie Gaydena kilka minut po wyznaczonej godzinie siódmej. Gallagherowie mieli kilka toreb i w ogóle nie wyglądali, jakby udawali się do biura.

W hallu spotkali dyrektora hotelu.

– Dokąd państwo idą? – zapytał z niedowierzaniem.

– Do biura – odrzekł Gayden.

– Czy państwo nie wiedzą, że trwa wojna domowa? Przez całą noc karmiliśmy rewolucjonistów. Pytali nas, czy nie ma tu jakichś Amerykanów – a ja im powiedziałem, że nie ma tu nikogo. Musicie wrócić na górę i pozostać w ukryciu.

– Życie toczy się dalej – odparł Gayden. Wyszli.

Joe Poche czekał na nich w „Range Roverze”. Wściekał się w milczeniu, gdyż spóźnili się piętnaście minut, on zaś miał instrukcje od Simonsa, żeby wrócić za piętnaście ósma – z nimi – lub bez nich. Gdy podchodzili do samochodów, Keane Taylor zobaczył, jak jeden z pracowników hotelu wjeżdża na dziedziniec i parkuje. Podszedł do niego.

– Jak wyglądają ulice? – zapytał.

– Wszędzie naokoło blokady – odparł tamten. – Jedna jest zaraz tutaj, na końcu wyjazdu z hotelu. Nie powinniście wyjeżdżać.

– Dziękuję – odrzekł Taylor.

Wsiedli do samochodów i pojechali za „Range Roverem” Pochego. Strażnicy przy wjeździe byli zajęci próbami wepchnięcia zakrzywionego magazynka do pistoletu, który nie był do tego przystosowany, i wcale nie zwrócili uwagi na trzy samochody.

Widok na zewnątrz był przerażający. Znaczna część broni z magazynu dostała się w ręce kilkunastoletnich chłopców, dzieciaków, które pewnie nigdy przedtem nie miały niczego podobnego. Zbiegały z góry, wrzeszcząc, wymachując pistoletami i wskakiwały do samochodów, aby pomknąć w nich szosą, strzelając jednocześnie w powietrze.

Poche skierował się na północ autostradą Shahanshahi, okrężną drogą, aby uniknąć blokad. Na skrzyżowaniu z Pahlavi znajdowały się resztki barykady – wypalone samochody i pnie drzew przerzucone przez jezdnię – ale załoga barykady świętowała, śpiewała i strzelała w powietrze. Trzy samochody przejechały bezpiecznie.

Dojeżdżając do kryjówki trafili w rejon stosunkowo spokojny. Skręcili w wąską uliczkę. Potem, w połowie drogi do następnej przecznicy, przejechali przez bramę do otoczonego murem ogrodu z pustym basenem pływackim. Dvoranchikowie zajmowali dolną połowę domu; właścicielka mieszkała na piętrze. Weszli do środka.

* * *

Przez cały poniedziałek Dadgar szukał Paula i Billa. Bill Gayden zadzwonił do „Bukaresztu”, gdzie niewielka już załoga lojalnych Irańczyków pozostawała przy telefonach. Dowiedział się, że ludzie Dadgara dzwonili dwukrotnie, rozmawiali z dwiema różnymi sekretarkami i pytali, gdzie mogą znaleźć panów Chiapparone’a i Gaylorda. Pierwsza sekretarka odparła, że nie zna nazwisk żadnych Amerykanów – co było odważnym kłamstwem, ponieważ pracowała w EDS od czterech lat i znała wszystkich. Druga powiedziała:

– Musi pan się porozumieć z panem Lloydem Briggsem, który kieruje biurem.

– A gdzie on jest?

– Poza krajem.

– To kto go zastępuje?

– Pan Keane Taylor.

– Chciałbym z nim porozmawiać.

– Chwilowo go nie ma.

Dziewczęta, niech im Bóg wynagrodzi, zbyły Dadgara niczym.

Rich Gallagher utrzymywał kontakt ze swymi znajomymi w wojsku (Cathy była sekretarką jednego z pułkowników). Zadzwonił do hotelu Evin, gdzie mieszkała większość oficerów, i dowiedział się, że „jacyś rewolucjoniści” odwiedzili hotele: zarówno Evin, jak i Hyatt, pokazując fotografie dwu poszukiwanych Amerykanów.

Bezczelność Dadgara była wręcz niewiarygodna.

Simons uznał, że nie mogą przebywać w domu Dvoranchików dłużej niż dwie doby.

Plan ucieczki opracowany dla pięciu osób. Teraz było dziesięciu mężczyzn, kobieta i pies.

Mieli tylko dwa „Range Rovery”. Zwykły samochód nigdy nie pokona tych gór, szczególnie gdy są ośnieżone. Potrzebny był jeszcze jeden „Range Rover”. Coburn zadzwonił do Majida, żeby spróbował go zdobyć.

Najbardziej niepokoił Simonsa pies. Rich Gallagher zamierzał nieść Buffy’ego w tobołku na plecach. Ale gdyby musieli iść lub jechać na koniach przez granicę, jedno szczeknięcie mogłoby oznaczać śmierć wszystkich – a Buffy szczekał na wszystko.

– Musicie się pozbyć tego cholernego psa – powiedział Simons do Coburna i Taylora.

– Dobrze – odparł Coburn. – Może powiem, że wychodzę z nim na spacer i go puszczę?

– Nie – sprzeciwił się Simons. – Kiedy mówię: „pozbyć się”, to raz na zawsze.

Największy problem stanowiła Cathy. Tego wieczoru poczuła się źle – „kobiece sprawy”, wyjaśnił Rich. Miał nadzieję, że dzień czy dwa w łóżku pomogą jej zebrać siły. Ale Simons nie był takim optymistą. Wściekał się na ambasadę.

– Departament Stanu jeśli chce, ma mnóstwo sposobów, żeby wydostać kogoś z jakiegoś kraju – mówił. – Wsadzić do skrzyni, wysłać jako ładunek… gdyby tylko chcieli, sprawa byłaby prosta.

Bill czuł się odpowiedzialny za wszystkie kłopoty.

– Myślę, że to szalony pomysł, żeby dziewięć osób miało ryzykować życie dla dwu – powiedział. – Gdyby nie ja i Paul, nic wam by nie groziło. Moglibyście po prostu czekać tu, aż wznowią loty z Teheranu. Może powinniśmy z Paulem zdać się na łaskę ambasady?

– A co będzie, jeśli wy wyjedziecie i Dadgar postanowi wziąć innych zakładników? – zapytał Simons.

„W każdym razie – pomyślał Coburn – Simons nie spuści teraz oka z tych dwóch, dopóki nie znajdą się z powrotem w USA”. Zadzwonił dzwonek u furtki. Wszyscy zamarli.

– Wejdźcie do sypialni, tylko cicho – polecił Simons.

Coburn podszedł do okna. Właścicielka domu nadal myślała, że mieszkają tu jedynie Coburn i Poche – do tej pory nie spotkała się z Simonsem – i ani ona, ani ktokolwiek inny nie miał wiedzieć, że w domu przebywa obecnie jedenaście osób.

Coburn patrzył, jak gospodyni idzie przez podwórko i otwiera furtkę. Stała przed nią kilka minut, rozmawiając z kimś, kogo Coburn nie mógł dostrzec, po czym zamknęła furtkę i wróciła sama do domu.

Kiedy usłyszał, jak gospodyni zatrzaskuje drzwi w górnej części domu, zawołał:

– Fałszywy alarm.

Zaczęli przygotowywać się do podróży. Polegało to głównie na ograbieniu domu Dvoranchików z ciepłej odzieży. Paul pomyślał, że Toni Dvoranchik umarłaby z zażenowania, wiedząc, iż obcy mężczyźni buszują w jej szufladach. Efektem poszukiwań okazał się szczególny zbiór źle dopasowanych kapeluszy, kurtek i swetrów.

Później pozostało im tylko oczekiwanie: na Majida, aż znajdzie jeszcze jeden samochód, na Cathy, aż poczuje się lepiej, na Perota, aż zorganizuje Turecką Grupę Ratowniczą.

Puścili sobie jakieś stare mecze piłkarskie na wideo. Paul grał w remika z Gaydenem. Pies działał wszystkim na nerwy, ale Coburn postanowił poderżnąć mu gardło dopiero w ostatnim momencie: gdyby nastąpiła zmiana planu, może udałoby się ocalić Buffy’ego. John Howell czytał „Głębię” Petera Benchleya. W czasie lotu obejrzał część filmu według tej książki. Nie zdążył jednak zobaczyć zakończenia, bo samolot wylądował za wcześnie. Chciał się dowiedzieć, którzy bohaterowie są dobrzy, a którzy źli. Simons oświadczył, że kto chce, może się napić, ale gdyby trzeba było się stąd szybko wynieść, lepiej byłoby nie mieć alkoholu w organizmie.

Niemniej jednak Gayden i Gallagher potajemnie wlewali sobie do kawy Drambuie. Dzwonek odezwał się ponownie i wszyscy wykonali te same czynności co poprzednio, ale i tym razem był to ktoś do właścicielki.

Zachowywali zdumiewająco dobry nastrój, zważywszy fakt, ile osób stłoczyło się w salonie i trzech sypialniach na parterze. Jedynym, który czuł irytację, był oczywiście Keane Taylor. Wraz z Paulem przygotował wielki obiad dla wszystkich, niemal całkowicie opróżniając zamrażarkę. Zanim jednak uporał się z kuchnią, pozostali zdążyli zjeść wszystko do ostatniego kęsa i nic dla niego nie zostało. Wymyślał więc im od zgrai głodnych psów i wszyscy się śmiali, jak zawsze, gdy Taylor się wściekał.

W nocy wściekł się ponownie. Spał na podłodze obok Coburna, który chrapał tak przeraźliwie, że Taylor nie mógł zasnąć. W dodatku nie mógł nawet dobudzić Coburna, aby przestał chrapać, co go rozwścieczyło jeszcze bardziej.

* * *

Tej nocy w Waszyngtonie spadł śnieg. Ross Perot był zmęczony i napięty.

Wraz z Mitchem Hartem spędził większość dnia na namawianiu władz, aby zorganizowały przelot jego ludzi z Teheranu. Rozmawiał z podsekretarzem stanu Davidem Newsomem, Thomasem V. Beardem z Białego Domu oraz młodym doradcą Cartera Markiem Ginsbergiem, którego zadaniem było utrzymywanie kon taktu między Białym Domem i Departamentem Stanu. Ludzie ci starali się, jak mogli, zorganizować ewakuację pozostałego jeszcze w Teheranie tysiąca Amerykanów i nie zamierzali przygotowywać jakichś specjalnych planów dla Rossa Perota.

Skoro pozostała mu jedynie Turcja, Perot udał się do sklepu sportowego i zakupił odzież na chłodną pogodę. Wynajęty Boeing 707 przyleciał z Dallas i Pat Sculley zadzwonił z lotniska imienia Dullesa z informacją, że w czasie lotu pojawiły się pewne problemy techniczne: źle funkcjonowały systemy przekaźników i nawigacji żyroskopowej, pierwszy silnik zużywał dwa razy za dużo oleju, w kabinie brakowało tlenu do oddychania, nie było zapasowego ogumienia, a zawory pojemnika na wodę całkowicie zamarzły.

Podczas gdy mechanicy zajmowali się samolotem, Perot siedział w Hotelu Madison z Mortem Meyersonem, wiceprezesem EDS.

W EDS była specjalna grupa współpracowników Perota, takich jak T. J. Marquez czy Merv Stauffer, do którego zwracał się o pomoc w sprawach nie związanych z codzienną pracą nad oprogramowaniem komputerowym. Chodziło o takie rzeczy jak kampania na rzecz jeńców w Wietnamie, Teksańska Wojna z Narkotykami, a także ratunek dla Paula i Billa. Chociaż Meyerson nie angażował się w te specjalne akcje Perota, był dokładnie poinformowany o planach działań ratowniczych i udzielił im swego błogosławieństwa. Dobrze znał Paula i Billa, ponieważ dawniej pracował z nimi jako projektant systemów. W sprawach zawodowych był głównym współpracownikiem Perota i wkrótce miał zostać prezesem EDS (Perot był nadal przewodniczącym rady nadzorczej).

Obecnie Perot i Meyerson rozmawiali o interesach, przeglądając po kolei wszystkie najbliższe przedsięwzięcia i problemy EDS. Obaj wiedzieli, choć żaden nie powiedział tego głośno, że powodem tej rozmowy było to, iż Perot mógł nie powrócić z Turcji.

Na swój sposób ci dwaj mężczyźni byli tak różni, jak ogień i woda. Dziadek Meyersona był rosyjskim Żydem, który musiał dwa lata oszczędzać na bilet kolejowy z Nowego Jorku do Teksasu. Zainteresowania Meyersona rozciągały się od sportu do sztuk pięknych: grał w piłkę ręczną, był jednym z opiekunów orkiestry symfonicznej w Dallas i sam zresztą dobrze grał na fortepianie. Żartując z Perota i jego „orłów” sam nazywał swoich bliskich współpracowników „żabami Meyersona”. Jednak pod wieloma względami przypominał Perota: był twórczym i pomysłowym człowiekiem interesu, jego śmiałe pomysły przerażały co bardziej konserwatywnych członków kierownictwa EDS. Perot przekazał instrukcje, że jeśli coś by się mu przydarzyło w czasie akcji ratowniczej, prawo głosu wynikające z jego udziałów przejdzie na Meyersona. EDS przeszłoby więc w ręce prawdziwego przywódcy, a nie biurokraty.

Podczas gdy Perot omawiał interesy, martwił się o samolot i wściekał na Departament Stanu – jego największą troską była matka. Lulu May Perot gasła w oczach i Perot chciał być z nią. Gdyby umarła podczas jego pobytu w Turcji, nigdy by jej więcej nie zobaczył, a to złamałoby mu serce.

Meyerson wiedział, o czym myśli Perot. Przerwał rozmowę o sprawach zawodowych pytaniem:

– Ross, a może ja polecę?

– Co masz na myśli?

– Może ja pojadę do Turcji zamiast ciebie? Wykonałeś swoje zadanie: pojechałeś do Iranu. To, co ty chcesz zrobić w Turcji, mogę zrobić i ja. A ty chcesz zostać z matką.

Perot poczuł wzruszenie. „Mort nie musiał tego mówić – pomyślał. – Jeśli chcesz… „ – kusiła go ta propozycja.

– O tym na pewno chciałbym porozmawiać. Pozwól mi zastanowić się. Nie był pewien, czy ma prawo wysyłać Meyersona zamiast siebie.

– Zapytajmy innych o zdanie. – Wziął słuchawkę, zadzwonił do Dallas i otrzymał połączenie z T. J. Marquezem.

– Mort zaproponował, że pojedzie do Turcji zamiast mnie – powiedział. – Co ty na to?

– To najbardziej poroniony pomysł, jaki mógł się zdarzyć – odrzekł T. J. -

Ty siedzisz w tym od początku i nie ma żadnej możliwości, abyś przekazał Mortowi wszystko, co trzeba, w parę godzin. Znasz Simonsa i jego sposób myślenia, a Mort nie. Poza tym Simons nie zna Morta, a wiesz, jaki on jest wobec ludzi, których nie zna. Po prostu nie będzie mu ufał i tyle.

– Masz rację – odrzekł Perot. – Nie ma o czym mówić. Położył słuchawkę.

– Jestem ci wdzięczny za twoją propozycję, Mort, ale pojadę sam.

– Jak sobie życzysz.

Kilka minut później Meyerson wyszedł, aby powrócić do Dallas wyczarterowanym „Learem”. Perot ponownie zadzwonił do EDS. Połączono go z Mervem Staufferem.

– Teraz, kochani, zacznijcie pracować na zmiany i prześpijcie się trochę – powiedział do Stauffera. – Nie mam zamiaru rozmawiać po powrocie z bandą lunatyków.

– Tak jest!

Perot też postąpił według własnej rady i poszedł spać.

O drugiej nad ranem obudził go telefon. To dzwonił z lotniska Pat Sculley: problemy z samolotem zostały rozwiązane.

Perot wziął taksówkę na lotnisko. Była to mrożąca krew w żyłach pięćdziesięciokilometrowa jazda po oblodzonych drogach.

Turecka Grupa Ratownicza była już w komplecie: Perot, Pat Sculley i Jim Schwebach, młody Ron Davis, załoga Boeinga oraz dwaj dodatkowi piloci, Dick Douglas i Julian „Szrama” Kanauch. Ale samolot nie był sprawny. Brakowało części, której nie udało się znaleźć w Waszyngtonie. Gary Fernandes – ów dyrektor EDS, który opracowywał kontrakt wynajmu samolotu – miał przyjaciela, kierującego obsługą naziemną jednego z towarzystw lotniczych na nowojorskim lotnisku La Guardia. Zadzwonił do niego, ten wstał z łóżka, znalazł właściwą część i wysłał ją samolotem do Waszyngtonu. Tymczasem Perot położył się na ławce na lotnisku i przespał jeszcze parę godzin.

Назад Дальше