Wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją, lecz w ostatniej chwili, tknięty nagłą myślą, nachylił się nad dziewczyną w staromodnym ukłonie, a kiedy ich głowy niemal się stykały, szepnął:
– Udawaj, że nigdy nie spotkałaś mnie na posterunku, a ja zrobię to samo dla ciebie.
Następnie wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. Dopiero teraz zauważył, że miały rzadko spotykany zielony odcień i były bardzo piękne.
Przez chwilę Margaret nie mogła się zdecydować, jak postąpić, ale zaraz potem jej twarz wypogodziła się i pojawił się na niej szeroki uśmiech. Najwyraźniej postanowiła wziąć udział w małym oszustwie, które jej zaproponował.
– Oczywiście, panie Vandenpost – powiedziała. – Pomyliłam pana z kimś innym.
Harry odetchnął z ulgą. Jestem największym szczęściarzem na świecie – pomyślał.
– A właściwie… to gdzie się poznaliśmy? – zapytała Margaret, marszcząc przekornie brwi.
Harry stał już obiema nogami na twardym gruncie.
– Czy przypadkiem nie na balu u Pippy Matchingam?
– Chyba nie. Nie było mnie tam.
Uświadomił sobie, jak mało wie o Margaret. Czy przez cały sezon spotkań towarzyskich mieszkała w Londynie, czy może ukrywała się gdzieś na wsi? Czy polowała i strzelała, czy raczej zbierała fundusze na cele dobroczynne, prowadziła kampanię na rzecz praw kobiet, malowała akwarele, a może przeprowadzała eksperymenty rolnicze na farmie ojca? Postanowił zaryzykować i wymienić jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu.
– W takim razie jestem pewien, że spotkaliśmy się w Ascot.
– Bez wątpienia – odparła.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Uczynił już z niej współkonspiratorkę.
– Ale nie wydaje mi się, żeby miał pan okazję poznać moją rodzinę – dodała. – Mamo, pozwól, że przedstawię ci pana Vandenposta z…
– Pensylwanii – uzupełnił pośpiesznie Harry, po czym natychmiast tego pożałował. Gdzie była ta Pensylwania, do stu tysięcy diabłów? Nie miał najmniejszego pojęcia.
– Moja mama, lady Oxenford. Mój ojciec, markiz. A to mój brat, lord Isley.
Harry słyszał o nich wszystkich. Stanowili bardzo znaną rodzinę. Uścisnął wszystkim ręce z wylewną serdecznością, która, jak mu się wydawało, stanowiła typowo amerykańską cechę.
Lord Oxenford wyglądał dokładnie na takiego człowieka, jakim był: otyłego, cholerycznego, starego faszystę. Miał na sobie brązowy tweedowy garnitur z kamizelką, od której lada chwila mogły poodskakiwać guziki, i nawet nie zdjął kapelusza z brązowego filcu.
– Niezmiernie mi miło panią poznać, madam – zwrócił się Harry do lady Oxenford. – Pasjonuję się starą biżuterią i słyszałem, że posiada pani jedną z najwspanialszych kolekcji na świecie.
– Dziękuję panu – odparła. – Rzeczywiście, ja także się tym interesuję.
Doznał wstrząsu, kiedy usłyszał jej amerykański akcent. Wszystkie wiadomości, jakie miał na temat lady Oxenford, pochodziły z rubryk towarzyskich w snobistycznych czasopismach. Dałby sobie uciąć głowę, że była Angielką, ale teraz przypomniał sobie plotki, które kiedyś dotarły do jego uszu. Otóż markiz, podobnie jak wielu posiadaczy ziemskich, zaraz po wojnie znalazł się na krawędzi bankructwa, w związku z ogólnoświatowym spadkiem cen na artykuły żywnościowe. Niektórzy sprzedawali wówczas majątki i przenosili się do Nicei lub Florencji, gdzie topniejące fortuny mogły zapewnić im wyższy standard życia, lecz Algernon Oxenford poślubił jedyną córkę właściciela amerykańskiego banku i dzięki jej pieniądzom mógł dalej żyć tak, jak czynili to jego przodkowie.
Wszystko to oznaczało, że Harry będzie musiał wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, by oszukać autentyczną Amerykankę. Występ musiał być bezbłędny, a co najgorsze, miał trwać nieprzerwanie prawie trzydzieści godzin.
Natychmiast postanowił, że musi być dla niej nadzwyczaj czarujący. Przypuszczał, iż nie jest zupełnie niewrażliwa na komplementy, szczególnie padające z ust przystojnych młodych mężczyzn. Przyjrzał się uważnie broszce wpiętej w materiał jej kostiumu w kolorze przejrzałej pomarańczy; wykonana z szafirów, rubinów, diamentów i szmaragdów, miała niezwykle realistyczny kształt motyla siadającego na gałązce dzikiej róży. Doszedł do wniosku, że została wykonana we Francji około roku 1880 i postanowił zaryzykować próbę odgadnięcia jej twórcy.
– Czy pani broszkę zrobił Oscar Massin?
– Owszem.
– Jest bardzo piękna.
– Dziękuję panu.
Właścicielka broszki również była piękną kobietą. Wiedział, dlaczego Oxenford zdecydował się ją poślubić, ale nie był w stanie zrozumieć, co ją skłoniło do wyjścia za niego za mąż. Może dwadzieścia lat temu wyglądał bardziej atrakcyjnie niż teraz?
– Zdaje się, że znam Vandenpostów z Filadelfii – powiedziała lady Oxenford.
Słodki Jezu, mam nadzieję, że nie! – pomyślał Harry. Na szczęście nie wydawała się tego zupełnie pewna.
– Z domu jestem Glencarry. Pochodzę ze Stamford, Connecticut – dodała.
– Doprawdy! – bąknął Harry, starając się, by zabrzmiało to z możliwie największym szacunkiem, choć jednocześnie myślał intensywnie o Filadelfii. Nie pamiętał, czy powiedział, że pochodzi z Filadelfii czy z Pensylwanii. A może to było to samo miejsce? Nazwy łączyły się w pary: Filadelfia – Pensylwania i Stamford – Connecticut. Przypomniał sobie, że kiedy zapytało się Amerykanina, gdzie mieszka, zawsze otrzymywało się podwójną odpowiedź: Houston, Teksas. San Francisco, Kalifornia.
– Na imię mam Percy – odezwał się chłopiec.
– Harry – powiedział Harry, zadowolony, że znowu znalazł się na znanym terenie. Percy nosił tytuł lorda Isley. Był to jedynie tytuł honorowy, który miał mu towarzyszyć tylko do śmierci ojca, kiedy to Percy stanie się markizem Oxenford. Większość osób z tej warstwy przywiązywała idiotycznie wielką wagę do swoich pozbawionych jakiegokolwiek znaczenia tytułów. Harry został kiedyś przedstawiony pewnemu zasmarkanemu trzylatkowi, który okazał się baronem Portail. Jednak wyglądało na to, że Percy jest w porządku. Dał grzecznie Harry'emu do zrozumienia, iż nie chce, by zwracano się do niego tak, jak nakazywała etykieta.
Harry usiadł na swoim miejscu. Był zwrócony twarzą do przodu samolotu i od Margaret dzieliło go tylko wąskie przejście, co dawało im szansę rozmowy bez ryzyka, że ktoś mógłby ich podsłuchać. Jednak na razie w samolocie panowała całkowita cisza. Wszyscy sprawiali wrażenie bardzo przejętych.
Spróbował się odprężyć. Zanosiło się na to, że w czasie podróży raczej nie będzie mógł sobie na to pozwolić. Margaret wiedziała, kim jest naprawdę, co stwarzało nowe, bardzo poważne zagrożenie. Mimo iż na razie przyjęła jego grę, mogła w każdej chwili zmienić zdanie albo przypadkiem powiedzieć coś, co skierowałoby na niego podejrzenia. Harry nie mógł do tego dopuścić. Przez kontrolę amerykańskiego Urzędu Imigracyjnego udałoby mu się przejść tylko wówczas, jeżeli nikt nie miałby co do niego żadnych wątpliwości, ale jeśli zdarzyłoby się coś niespodziewanego i zostałby wzięty pod lupę, wtedy natychmiast wydałoby się, że ma skradziony paszport i to byłby koniec.
Ktoś zajął miejsce naprzeciwko Harry'ego. Był to wysoki mężczyzna w meloniku i ciemnoszarym garniturze; zarówno garnitur, jak i melonik stanowiły kiedyś ostatni krzyk mody, ale teraz najlepsze lata miały już dawno za sobą. W wyglądzie pasażera było coś, co kazało Harry'emu przyglądać mu się bacznie, kiedy zdejmował płaszcz i siadał w fotelu. Jego stroju dopełniały mocno znoszone czarne buty, grube wełniane skarpetki oraz kamizelka w kolorze starego wina. Ciemnogranatowy krawat wyglądał tak, jakby mężczyzna nosił go nieprzerwanie od co najmniej dziesięciu lat.
Gdybym nie wiedział, ile kosztuje bilet do tego latającego pałacu, byłbym gotów przysiąc, że to gliniarz – pomyślał Harry.
Miał jeszcze czas, by wstać i wyjść z samolotu.
Nikt by go nie zatrzymywał. Po prostu wyszedłby i zniknął.
Ale przecież zapłacił dziewięćdziesiąt funtów!
Poza tym, może minąć kilka tygodni, zanim uda mu się kupić następny bilet, a w tym czasie w każdej chwili będzie groziło mu aresztowanie.
Mimo to jeszcze raz zastanowił się nad pomysłem, by pozostać w Anglii, lecz znowu go odrzucił. Ukrywanie się w czasie wojny, kiedy wszyscy szukali szpiegów, było podwójnie trudne, a oprócz tego – i to chyba najbardziej zaważyło na jego decyzji – życie uciekiniera wiązało się z wieloma niewygodami, jak, konieczność mieszkania w tanich pokojach do wynajęcia, ciągłe unikanie policjantów i częste, potajemne przenosiny.
Jeżeli nawet siedzący naprzeciwko niego mężczyzna był policjantem, to na pewno nie zjawił się tu z jego powodu, bo wtedy nie mościłby się w fotelu i nie szykował do długiej podróży. Harry nie potrafił sobie wyobrazić, co w takim razie ten człowiek robi na pokładzie Clippera; w związku z tym, chwilowo przestał roztrząsać ten problem i zajął się własnymi kłopotami. Margaret stanowiła dla niego poważne zagrożenie. Co mógł uczynić, by możliwie najlepiej się zabezpieczyć?
Przyłączyła się do jego gry sądząc, że to zapewne jakaś zabawa. Biorąc pod uwagę całokształt sytuacji musiał uznać, że to nie wystarczy na długo. Mógł jednak poprawić swoje szanse zbliżając się do niej. Gdyby udało mu się zyskać jej przychylność, wówczas poczułaby wobec niego coś w rodzaju lojalności, podeszłaby do sprawy bardziej serio i uważałaby, żeby nie zdradzić go jakimś niebacznym słowem.
Konieczność bliższego zaznajomienia się z Margaret Oxenford bynajmniej nie napawała go odrazą. Pozornie nie zwracając na nią uwagi przyglądał się jej kątem oka. Rude włosy, kremowa karnacja, skóra pokryta niezbyt licznymi piegami i fascynujące zielone oczy przypominały matkę. Nie był w stanie nic powiedzieć o jej figurze, ale miała smukłe łydki i nieduże stopy. Była ubrana w lekki beżowy płaszcz i czerwonobrązową sukienkę. Choć jej ubranie wyglądało na dość kosztowne, brakowało jej wyczucia smaku, jakie charakteryzowało jej matkę; to najczęściej przychodziło z wiekiem i doświadczeniem. Nie założyła żadnej interesującej biżuterii, tylko sznur zwykłych pereł. Miała ładne, regularne rysy twarzy oraz ostro zarysowaną brodę świadczącą o uporze. Właściwie nie była w jego typie; zazwyczaj wybierał dziewczęta z jakimiś wadami, gdyż znacznie łatwiej ulegały jego wdziękom. Margaret natomiast była ładna, choć z drugiej strony wyglądało na to, że go lubi, a to stanowiło dobry początek. Harry postanowił zdobyć jej serce.
Do kabiny wszedł steward Nicky. Był niewysokim, pulchnym, trochę zniewieściałym chłopcem w wieku dwudziestu kilku lat. Harry podejrzewał, że jest pedałem. Mnóstwo kelnerów było pedałami. Nicky wręczał wszystkim sporządzoną na maszynie listę pasażerów i załogi.
Harry przejrzał ją z zainteresowaniem. O baronie Philippie Gabonie, zamożnym syjoniście, słyszał już nieraz. Następne nazwisko, profesora Carla Hartmanna, także nie było mu obce. Nie miał pojęcia, kim jest księżna Lavinia Bazarov, lecz mógł się domyślać, że to uciekająca przed komunistami rosyjska arystokratka. Sądząc z jej obecności na pokładzie tego samolotu, udało się jej wywieźć z kraju przynajmniej część majątku. O Lulu Bell, słynnej gwieździe filmowej, nie tylko słyszał, ale nawet widział ją wielokrotnie. Nie dalej jak tydzień temu zabrał Rebekę Maugham – Flint do kina Gaumont przy Shaftesbury Avenue na „Szpiega w Paryżu”. Lulu grała tam, jak zwykle zresztą, bardzo energiczną dziewczynę. Harry był szalenie ciekaw, jaka jest w rzeczywistości.
– Zamknęli drzwi – oznajmił Percy, który siedział twarzą do ogona samolotu i dzięki temu widział, co dzieje się w sąsiedniej kabinie.
Harry poczuł, że znowu ogarnia go zdenerwowanie. Dopiero teraz zwrócił uwagę, iż samolot kołysze się lekko na wodzie.
Rozległ się łoskot przypominający nieco dobiegający z oddali odgłos gwałtownej bitwy. Harry spojrzał z niepokojem przez okno i zobaczył, że jedno z ogromnych śmigieł zaczyna się powoli obracać. Uruchamiano silniki. Po chwili ruszył drugi, a po nim trzeci i czwarty. Choć hałas tłumiła gruba warstwa materiałów dźwiękochłonnych, czuło się wyraźną wibrację. Niepokój Harry'ego wzrósł jeszcze bardziej.
Stojący na krawędzi pływającego doku człowiek zwolnił cumy hydroplanu. Kiedy Harry ujrzał, jak liny stanowiące jedyną więź z lądem wpadają rzucone beztrosko do wody, odniósł idiotyczne wrażenie, że oto został przesądzony zarówno los samolotu, jak i jego pasażerów. Wstydził się swojego strachu i nie chciał, by ktoś domyślił się, jak się czuje, więc wyciągnął gazetę, rozłożył ją i rozsiadł się wygodnie z nogą założoną na nogę.
Margaret dotknęła jego kolana. Tłumienie dobiegających z zewnątrz dźwięków było tak znakomite, że nawet nie musiała podnosić głosu.
– Ja też się boję – powiedziała.
Harry doznał największego upokorzenia w życiu. Wydawało mu się, że zdołał ukryć swoje przerażenie.
Samolot ruszył z miejsca. Harry zacisnął kurczowo dłoń na poręczy fotela, po czym z najwyższym trudem zmusił się, by cofnąć rękę. Nic dziwnego, iż zorientowała się, że się boi: Prawdopodobnie był równie biały jak gazeta, którą rzekomo czytał.
Margaret siedziała ze ściśniętymi kolanami i splecionymi dłońmi. Sprawiała wrażenie przestraszonej, a jednocześnie pełnej oczekiwania, jakby za chwilę miała wsiąść do kolejki górskiej w lunaparku. Z zarumienionymi policzkami, szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami wyglądała bardzo atrakcyjnie. Harry po raz kolejny zaczął się zastanawiać, jakie ciało kryje się pod tym płaszczem.
Zerknął na pozostałych. Mężczyzna siedzący naprzeciwko niego spokojnie zapinał pas bezpieczeństwa. Rodzice Margaret wyglądali przez okno. Lady Oxenford sprawiała wrażenie doskonale opanowanej, lecz lord Oxenford co chwila odchrząkiwał głośno, co stanowiło oczywisty dowód napięcia. Percy był tak podniecony, że z trudem mógł usiedzieć na miejscu; on z całą pewnością nie odczuwał strachu.
Harry przeniósł wzrok na gazetę, ale nie był w stanie zrozumieć ani słowa, więc opuścił ją i dla odmiany spojrzał przez okno. Ogromna maszyna sunęła majestatycznie w kierunku głównego toru wodnego. Widział oceaniczne liniowce stojące jeden za drugim wzdłuż nabrzeża. Znajdowali się już spory kawałek drogi od nich, a po powierzchni wody między Clipperem a lądem uwijało się sporo mniejszych jednostek. Teraz już nie mogę wysiąść – przemknęło mu przez myśl.
W miarę jak samolot zbliżał się do środka ujścia rzeki, fale stawały się coraz większe. Harry nigdy nie cierpiał na chorobę morską, lecz teraz, kiedy Clipper zaczął wyraźnie wznosić się i opadać, poczuł mdłości. Kabina wyglądała jak normalny pokój w normalnym domu, ale nieustający ruch przypominał mu o tym, że znajduje się w kruchej konstrukcji wykonanej z cienkiego aluminium.
Maszyna wreszcie dotarła do środka toru wodnego, zwolniła i zaczęła się obracać. Harry domyślił się, że pilot ustawia samolot pod wiatr, przygotowując się do startu. Zaraz potem Clipper jakby zawahał się przez chwilę, niczym monstrualnych rozmiarów zwierzę starające się wychwycić wszystkie, nawet najsłabiej wyczuwalne zapachy. Napięcie sięgnęło szczytu; najwyższym wysiłkiem woli Harry się powstrzymał, by nie zerwać się z fotela i nie zacząć krzyczeć, żeby go natychmiast stąd wypuścili.
Nagle rozległ się potworny ryk i wszystkie cztery silniki jednocześnie osiągnęły maksymalne obroty. Z ust Harry'ego wydobył się stłumiony okrzyk, ale nikt go nie usłyszał. Samolot przysiadł trochę na wodzie, jakby szykował się do skoku, po czym ruszył, gwałtownie nabierając szybkości.
Przypominał szybką łódź, z tą tylko różnicą, że żadna szybka łódź tej wielkości nie była w stanie osiągnąć takiego przyśpieszenia. Spieniona woda umykała coraz szybciej do tyłu, jednak Clipper nadal kołysał się i zataczał w rytmie falowania morza. Harry rozpaczliwie pragnął zamknąć oczy, ale bał się to zrobić. Ogarnęła go panika. Zaraz umrę – myślał wpadając w histerię.
Clipper sunął coraz prędzej. Harry nigdy w życiu nie płynął z taką szybkością. Gnali już sto, sto dwadzieścia, sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Strzępy piany bryzgały na szyby, zasłaniając widoczność.
Na pewno zaraz eksplodujemy, rozbijemy się albo utoniemy! – panikował. Nagle dała się odczuć nowa wibracja, jakby znaleźli się w samochodzie jadącym szybko po wybojach. Co się stało? Harry był pewien, że coś strasznego i że samolot lada moment rozleci się na kawałki. Uświadomił sobie, że maszyna uniosła się nieco w powietrze, wibrację natomiast powodują czubki fal uderzające jedna za drugą w kadłub. Czy to było normalne?
W pewnej chwili odniósł wrażenie, iż opór stawiany przez wodę jakby zmalał. Przez zasłonę z przelatujących za oknem rozbryzgów spostrzegł, że powierzchnia wody jakby się nieco przechyliła i zrozumiał, że dziób samolotu uniósł się wyraźnie, choć on w ogóle tego nie poczuł. Był przerażony i zbierało mu się na wymioty. Przełknął z wysiłkiem ślinę, po czym zacisnął zęby.
Częstotliwość wibracji uległa zmianie; zamiast pędzić po wybojach, przeskakiwali teraz z fali na falę, niczym płaski kamień puszczony z dużą siłą po wzburzonej powierzchni wody. Silniki wyły przeraźliwie, a śmigła cięły wściekle powietrze. To niemożliwe – pomyślał Harry. – Taki wielki samolot nie może latać. Co najwyżej będzie skakał po falach jak wyrośnięty ponad miarę delfin. Jednak niemal w tym samym ułamku sekundy poczuł, że Clipper wzbił się w powietrze. Maszyna wystrzeliła ostro w górę, nabierając szybko wysokości, a woda stawiająca jej do tej pory zaciekły opór została daleko w dole. Zza szyby zniknęły strzępy piany, dzięki czemu Harry ujrzał oddalającą się w błyskawicznym tempie powierzchnię morza. Do licha, lecimy! – pomyślał z niedowierzaniem. – Ten cholerny pałac naprawdę potrafi latać!
Teraz, kiedy znaleźli się już w powietrzu, strach zniknął, ustępując miejsca wszechogarniającemu uczuciu triumfu. Zupełnie jakby to on osobiście przyczynił się do pomyślnego startu. Miał ogromną ochotę, by zerwać się z miejsca i zacząć wiwatować. Rozejrzawszy się dookoła stwierdził, iż wszyscy uśmiechają się z ulgą, ale jednocześnie uświadomił sobie, że jest cały mokry od potu. Szybko wyjął białą chusteczkę, otarł nią twarz, a następnie dyskretnie schował ją do kieszeni.
Samolot w dalszym ciągu nabierał wysokości. Harry obserwował, jak południowe wybrzeże Anglii niknie pod krótkimi stabilizatorami, po czym skierował wzrok naprzód i ujrzał wyspę Wright. Kiedy wreszcie maszyna wyrównała lot, ogłuszający ryk silników ścichł nagle do niskiego szumu.
Pojawił się Nicky w swojej białej marynarce i czarnym krawacie. Teraz, kiedy pilot zmniejszył obroty silników, steward nie musiał wcale podnosić głosu.
– Czy miałby pan ochotę na koktajl, panie Vandenpost? – zapytał.
To jest dokładnie to, na co mam teraz ochotę – pomyślał Harry, głośno zaś odparł:
– Poproszę podwójną whisky. – Zaraz potem przypomniał sobie, że ma uchodzić za Amerykanina. – Z mnóstwem lodu – dodał z właściwym akcentem.
Nicky przyjął zamówienia od rodziny Oxenford, po czym zniknął za drzwiami prowadzącymi na przód samolotu.
Harry niespokojnie bębnił palcami po poręczy fotela. Puszysty dywan, gruba warstwa materiału izolacyjnego, miękkie siedzenia i kojące kolory – wszystko to sprawiało, że czuł się jak w celi, co prawda komfortowo wyposażonej, ale bez drogi ucieczki. Po pewnym czasie rozpiął pas i wstał z miejsca.
Otworzył te same drzwi, za którymi zniknął steward. Po lewej stronie znajdowała się maleńka, lśniąca nierdzewną stalą kuchnia, gdzie steward przyrządzał drinki, po prawej zaś kolejne drzwi, z napisem: „toaleta męska”. Muszę pamiętać, żeby mówić na to „wucet” – pomyślał Harry. Nieco dalej ujrzał spiralne schody, prawdopodobnie prowadzące na pokład nawigacyjny. Za nimi znajdowała się kolejna kabina, utrzymana w odmiennej kolorystyce, zajęta przez umundurowaną załogę. Przez kilka sekund Harry zastanawiał się, co oni tu właściwie robią, do diabła, ale potem uświadomił sobie że podczas lotu trwającego prawie trzydzieści godzin na pokładzie samolotu muszą znajdować się dwie zmieniające się załogi.
Zawrócił i skierował się ku tyłowi samolotu, przechodząc przez kuchnię, swoją kabinę i nieco obszerniejsze pomieszczenie, przez które dostał się do wnętrza maszyny. Po drugiej jego stronie były jeszcze trzy kabiny pasażerskie, na zmianę turkusowo – bladozielone i rdzawo-beżowe. Z jednej do drugiej przechodziło się po schodkach, jako że w miarę zbliżania się do ogona podłoga Clippera wznosiła się stopniowo. Po drodze Harry uśmiechał się zdawkowo i kilka razy z niezobowiązującą grzecznością skinął głową innym pasażerom, czego można było się spodziewać po zamożnym i pewnym siebie młodym Amerykaninie.