Noc Nad Oceanem - Follett Ken 17 стр.


W czwartej kabinie po jednej stronie znajdowały się dwie małe otomany, po drugiej zaś damska toaleta. Do ściany obok drzwi toalety była przytwierdzona drabinka prowadząca do klapy w suficie. Wiodące przez środek całego samolotu przejście kończyło się drzwiami. Przypuszczalnie za nimi był słynny apartament dla nowożeńców, który wywołał tyle komentarzy prasowych. Harry nacisnął klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte.

Idąc z powrotem do swojej kabiny przyjrzał się nieco uważniej współpasażerom.

Domyślał się, że mężczyzna w kosztownym francuskim ubraniu to baron Gabon. Naprzeciwko niego siedział jakiś nerwowy facet bez skarpetek. Bardzo dziwne. Może to właśnie był profesor Hartmann. Miał na sobie okropny garnitur i sprawiał wrażenie na wpół zagłodzonego.

Rozpoznał bez trudu Lulu Bell, lecz ze zdumieniem stwierdził, że słynna gwiazda ma już około czterdziestki. Do tej pory wyobrażał sobie, iż jest w wieku odtwarzanych przez siebie bohaterek, to znaczy nie przekroczyła dziewiętnastu lat. Dostrzegł także, że Lulu nosi dużo nowoczesnej, starannie dobranej biżuterii: kwadratowe klipsy, wielkie bransolety i broszkę z kryształu górskiego, prawdopodobnie autorstwa Boucherona.

Ponownie dostrzegł piękną blondynkę, którą zobaczył po raz pierwszy w barze hotelu South – Western. Zdjęła słomkowy kapelusz. Miała błękitne oczy i gładką cerę. Akurat śmiała się z czegoś, co powiedział jej towarzysz. Najwyraźniej była w nim zakochana, choć nie sprawiał zbyt imponującego wrażenia. Ale kobiety lubią mężczyzn, którzy dają im okazję do śmiechu – pomyślał Harry.

Stara gęś obwieszona klejnotami była zapewne księżną Lavinią. Z jej twarzy ani na chwilę nie znikał wyraz obrzydzenia, jakby zmuszano ją do przebywania w zapuszczonym chlewie.

Obszerna kabina, przez którą przechodzili wsiadając do samolotu, była wówczas pusta, teraz jednak zaczęła pełnić rolę czegoś w rodzaju salonu. Przeniosło się tam czterech czy pięciu pasażerów, w tym także wysoki osobnik zajmujący miejsce naprzeciwko Harry'ego. Większość mężczyzn grała w karty; Harry'emu przemknęło przez myśl, że podczas takiego lotu zawodowy szuler mógłby zbić całkiem sporą fortunę.

W chwili kiedy wrócił do swojej kabiny, steward przyniósł mu whisky.

– Wygląda na to, że samolot jest w połowie pusty – zauważył Harry.

Nicky pokręcił głową.

– Mamy komplet pasażerów.

Harry rozejrzał się dookoła.

– Przecież w tej kabinie są cztery wolne miejsca, tak samo jak w pozostałych.

– Rzeczywiście, podczas dziennych lotów mieści się tu dziesięć osób, ale spać może tylko sześć. Sam się pan przekona po kolacji. Tymczasem proponuję rozkoszować się przestrzenią.

Harry zajął się drinkiem. Steward był grzeczny i uprzejmy, ale nie płaszczył się przed gościem jak, powiedzmy, kelner w londyńskim hotelu. Ciekawe, czy wszyscy amerykańscy kelnerzy zachowują się w ten sposób. Harry miał nadzieję, że tak, bo podczas swoich wypraw w głąb dziwacznego świata londyńskiej arystokracji ogromnie deprymowało go to, że co chwila tytułowano go „sir” i kłaniano mu się do samej ziemi.

Nadeszła pora, by pogłębić znajomość z Margaret Oxenford, która popijała małymi łykami szampana i przeglądała jakieś czasopismo. Flirtował już z dziesiątkami dziewcząt w jej wieku, należącymi do tej samej klasy społecznej, więc odruchowo zaczął zadawać rutynowe pytania.

– Mieszka pani w Londynie?

– Mamy dom przy Eaton Square, ale większość czasu spędzamy na wsi – odparła. – Nasza posiadłość nazywa się Berkshire. Ojciec ma także chatę myśliwską w Szkocji.

Ton jej głosu świadczył o tym, że rozmowa od samego początku zaczęła ją nudzić i pragnęła zakończyć ją jak najszybciej.

– Polujecie państwo? – To pytanie również należało do podstawowego schematu. Większość zamożnych osób polowała i niemal wszystkie uwielbiały o tym opowiadać.

– Niewiele. Znacznie częściej strzelamy do celu.

– Pani także? – zapytał ze zdziwieniem. Nie była to typowo kobieca rozrywka.

– Kiedy mi na to pozwolą.

– Założę się, że ma pani mnóstwo wielbicieli?

Odwróciła się do niego i zniżyła głos.

– Po co zadajesz mi te wszystkie głupie pytania?

W Harry'ego jakby piorun strzelił. Na moment zapomniał języka w gębie. Jeszcze żadna z dziewcząt, z którymi rozmawiał, nie zareagowała w ten sposób.

– A są głupie? – wykrztusił wreszcie.

– Przecież wcale nie obchodzi cię, gdzie mieszkam ani czy poluję.

– Ale o tym rozmawiają ludzie należący do dobrego towarzystwa.

– Ty jednak do niego nie należysz.

– Niech mnie licho! – powiedział ze swoim naturalnym akcentem. – Nigdy nie owijasz niczego w bawełnę, zgadza się?

Roześmiała się, po czym odparła:

– Tak już lepiej.

– Nie mogę bez przerwy zmieniać akcentu. W końcu wszystko mi się pomyli.

– W porządku. Zgadzam się na amerykański akcent pod warunkiem, że przestaniesz zanudzać mnie tymi idiotycznymi pytaniami.

– Jak sobie życzysz; złotko – odparł, wracając do roli Harry'ego Vandenposta. Nie jest głupią gąską – pomyślał. – Ta dziewczyna ma swój rozum. Ale dzięki temu była o wiele bardziej interesująca.

– Świetnie to robisz – powiedziała. – Nigdy bym się nie domyśliła, że udajesz. Przypuszczam, że to część twojego modus operandi.

Zawsze czuł się bardzo niepewnie, kiedy coś przy nim mówiono po łacinie.

– Chyba tak – zgodził się, nie mając bladego pojęcia, co miała na myśli. Powinien szybko zmienić temat. Zastanawiał się, w jaki sposób można najprędzej utorować sobie drogę do jej serca. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że nie mógł flirtować z nią tak jak z innymi dziewczętami. Może interesowały ją zjawiska paranormalne w rodzaju seansów spirytystycznych i nekromancji?

– Wierzysz w duchy? – zapytał.

Zareagowała bardzo ostro.

– Za kogo mnie uważasz? I czemu usiłujesz zmienić temat?

W innej sytuacji zbyłby to żartem, ale z jakiegoś powodu zachowanie Margaret ukłuło go boleśnie.

– Dlatego że nie znam łaciny! – parsknął.

– O czym ty mówisz, na Boga?

– Nie wiem, co znaczą takie słowa jak „modus andi”.

Przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną i zagniewaną, ale zaraz potem jej twarz rozpogodziła się.

– Modus operandi – poprawiła go.

– Za krótko chodziłem do szkoły, żeby nauczyć się tych rzeczy.

Zdumiała go reakcja dziewczyny. Zarumieniła się ze wstydu i szepnęła:

– Ogromnie mi przykro. To było bardzo niegrzeczne z mojej strony.

Nie spodziewał się takiego zachowania. Większość kobiet uważała, że ich obowiązkiem jest świecenie mężczyźnie w oczy swoim wykształceniem. Sprawiło mu przyjemność, iż Margaret jest lepiej wychowana niż większość dziewcząt z jej warstwy społecznej.

– Nie ma sprawy – odparł z uśmiechem.

Zaraz potem spotkało go kolejne zaskoczenie.

– Wiem, co czujesz, bo ja także nie otrzymałam dobrego wykształcenia.

– Mimo że macie tyle pieniędzy? – zapytał z niedowierzaniem.

Skinęła głową.

– Rodzice nie pozwolili mi chodzić do szkoły.

Harry był wręcz wstrząśnięty. Większość londyńczyków należących do klasy robotniczej uważała za punkt honoru, by ich dzieci chodziły do szkoły. Często opuszczały zajęcia, kiedy na przykład jedyna para butów, jaką miały, musiała być oddana do naprawy, ale prawie nie zdarzało się, żeby rodzice uniemożliwiali im pobieranie nauki. Było to coś niemal równie wstydliwego jak aresztowanie przez policję albo wizyta komornika.

– Przecież dzieci muszą się uczyć! Takie jest prawo!

– Zawsze miałyśmy te głupie guwernantki. Dlatego nie mogę iść na uniwersytet – brak przygotowania. – Wyraźnie posmutniała. – Mam wrażenie, że chybaby mi się tam podobało.

– To niewiarygodne. Zawsze wydawało mi się, że bogaci ludzie mogą robić wszystko, na co mają ochotę!.

– Nie wtedy, kiedy mają takiego ojca jak ja.

– A co z nim? – zapytał Harry, wskazując ruchem głowy Percy'ego.

– Och, on jest w Eton, ma się rozumieć – odparła z goryczą. – Z chłopcami sprawa ma się zupełnie inaczej.

– Czy to znaczy – zapytał ostrożnie Harry po chwili milczenia – że nie zgadzasz się z ojcem także w innych sprawach? Na przykład jeśli chodzi o politykę?

– Oczywiście! – potwierdziła z zapałem. – Jestem socjalistką.

Harry wiedział, że znalazł drogę wiodącą do jej serca.

– W swoim czasie należałem do partii komunistycznej – rzucił mimochodem. Była to prawda: wstąpił w wieku szesnastu lat, by wypisać się po trzech tygodniach. Czekał na reakcję dziewczyny, by zdecydować, co mówić dalej.

Natychmiast się ożywiła.

– Dlaczego odszedłeś?

Dlatego, że ciągnące się w nieskończoność zebrania śmiertelnie go nudziły. Doszedł jednak do wniosku, że lepiej jej tego nie mówić. Spróbował zagrać na czas.

– Właściwie trudno powiedzieć…

Powinien był zdawać sobie sprawę, że takie ogólniki jej nie wystarczą.

– Przecież musisz wiedzieć dlaczego! – wpadła mu niecierpliwie w słowo.

– Przypuszczam, że trochę za bardzo przypominało to lekcje religii.

Roześmiała się.

– Wiem, co masz na myśli.

– Ale i tak wydaje mi się, że jeśli chodzi o zwracanie bogactwa tym, którzy je wytworzyli, to dokonałem więcej niż wszyscy komuniści razem wzięci.

– Jak to?

– No, brałem pieniądze z Mayfair i zanosiłem je do Battersea.

– Chcesz powiedzieć, że okradałeś tylko bogatych?

– Okradanie biednych nie ma sensu, gdyż najczęściej nie mają pieniędzy.

Ponownie się roześmiała.

– Chyba jednak nie rozdawałeś im zdobytych nieprawnie bogactw, jak Robin Hood?

Zastanowił się błyskawicznie, co powiedzieć. Czy uwierzy mu, jeśli będzie starał się jej wmówić, że grabił bogatych wyłącznie po to, by wspomagać biednych? Margaret była inteligentna, lecz także naiwna… ale chyba nie aż tak naiwna.

– Nie jestem instytucją dobroczynną – odparł, wzruszając ramionami – choć czasem zdarza mi się pomagać ludziom.

– Zdumiewające – stwierdziła. Z oczami błyszczącymi zainteresowaniem wyglądała bardzo atrakcyjnie. – Miałam nadzieję, że istnieją ludzie tacy jak ty, ale to coś zupełnie niesamowitego spotkać cię i rozmawiać z tobą jakby nigdy nic.

Tylko bez przesady, dziewczyno – pomyślał Harry. Obawiał się kobiet, które pałały do niego zbyt wielkim entuzjazmem, gdyż mogły czuć się oszukane w chwili, kiedy przekonają się, że jest tylko człowiekiem.

– Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego – stwierdził z nie udawanym zażenowaniem. – Po prostu pochodzę ze świata, którego nigdy nie widziałaś.

Spojrzała na niego w sposób, który dał mu wiele do myślenia. Doszedł do wniosku, że jak na początek sprawy zaszły wystarczająco daleko. Przyszła pora zmienić temat.

– Wprawiasz mnie w zakłopotanie – dodał nieśmiało.

– Wybacz mi. – Zastanawiała się nad czymś przez moment, po czym zapytała: – Dlaczego lecisz do Ameryki?

– Żeby uciec przed Rebeką Maugham – Flint.

Uśmiechnęła się.

– A naprawdę?

Przypominała małego teriera: kiedy już czegoś się uczepiła, nie chciała puścić. Nie można jej było kontrolować, co czyniło ją bardzo niebezpieczną.

– Muszę wyjechać, żeby nie dostać się do więzienia.

– Co będziesz robił, kiedy już znajdziesz się w Ameryce?

– Chciałbym nauczyć się latać i wstąpić do Kanadyjskich Sił Powietrznych.

– Bardzo interesujące.

– A ty? Dlaczego przenosisz się do Ameryki?

– Uciekam wraz z rodziną – odparła niechętnie.

– Jak to?

– Przecież wiesz, że mój ojciec jest faszystą.

Harry skinął głową.

– Czytałem o nim w gazetach.

– On uważa, że naziści są wspaniali, i nie chce z nimi walczyć. Gdyby został w kraju, rząd wpakowałby go za kratki.

– W związku z tym postanowiliście wyjechać do Ameryki?

– Rodzina matki pochodzi z Connecticut.

– Jak długo tam zostaniesz?

– Rodzice chcą zaczekać co najmniej do końca wojny. Kto wie, może już nigdy nie wrócą?

– Ale ty nie chciałaś jechać?

– Oczywiście, że nie! – odparła z przekonaniem. – Chcę zostać i walczyć. Faszyzm niesie ze sobą straszliwe zło i właśnie dlatego ta wojna jest taka ważna, a ja chciałabym mieć w niej swój udział.

Zaczęła mu opowiadać o wojnie domowej w Hiszpanii, lecz Harry słuchał jej tylko jednym uchem, gdyż przyszła mu do głowy tak niesamowita myśl, że serce zabiło mu w przyśpieszonym rytmie i musiał użyć niemal całej siły woli, by zachować nie zmieniony wyraz twarzy.

Ludzie, którzy uciekają z kraju w chwili wybuchu wojny, zabierają ze sobą wszystko, co mają najcenniejszego – zastanawiał się.

Zasada była prosta i zawsze się sprawdzała. Chłopi uciekający przed armią nieprzyjaciela pędzili przed sobą bydło, Żydzi uciekali z Niemiec ze złotymi monetami wszytymi pod podszewkę płaszczy, a po roku 1917 w europejskich stolicach zaczęli zjawiać się rosyjscy arystokraci w typie księżnej Lavinii, ściskający w dłoniach szkatułki z klejnotami.

Lord Oxenford z pewnością liczył się z możliwością, że już nie wróci do Anglii. W dodatku rząd wprowadził blokadę kont bankowych w obawie przed tym, że wszyscy zamożni obywatele prześlą pieniądze za granicę. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż mogą nigdy nie zobaczyć tego, co zostawili, w związku z czym na pewno zabrali ze sobą tak dużo, jak tylko się dało.

Przewożenie w walizce fortuny składającej się z drogich kamieni było, ma się rozumieć, nieco ryzykowne, ale jakie mieli inne możliwości? Wysłać klejnoty pocztą? Przez kuriera? Zostawić je po to, by zostały skonfiskowane przez mściwe władze, zagrabione przez wojska najeźdźców lub nawet „wyzwolone” przez powojenną rewolucję?

Nie. Rodzina Oxenford na pewno zabrała całą biżuterię. A szczególnie Komplet Delhijski.

Na samą myśl o tym Harry niemal przestał oddychać.

Komplet Delhijski stanowił ozdobę należącej do lady Oxenford, słynnej kolekcji starej biżuterii. Wykonany z oprawionych w złoto rubinów i brylantów, składał się z naszyjnika, kolczyków oraz bransolety. Rubiny pochodziły z Birmy, czyli nie miały sobie równych pod względem gatunku, i były wręcz ogromne. Do Anglii przywiózł je w osiemnastym wieku generał Robert Clive, oszlifowali je zaś i oprawili jubilerzy Jego Królewskiej Mości.

Wartość Kompletu szacowano na ćwierć miliona funtów. Było to więcej pieniędzy, niż jakikolwiek człowiek mógł wydać przez całe życie.

I Komplet Delhijski niemal na pewno znajdował się na pokładzie tego samolotu.

Żaden zawodowiec nigdy nie kradł niczego w samolocie ani na statku; lista podejrzanych była zbyt krótka. W dodatku Harry podróżował pod fałszywym nazwiskiem, posługiwał się skradzionym paszportem, uciekał przed grożącym mu więzieniem i zajmował miejsce vis-a-vis policjanta. Próba zagarnięcia klejnotów równałaby się całkowitemu szaleństwu; na samą myśl o wiążącym się z tym ryzyku trzęsły mu się ręce.

Z drugiej strony, już nigdy w życiu mogła mu się nie trafić taka okazja. Nagle zapragnął tych skarbów równie mocno jak tonący człowiek powietrza.

Oczywiście nikt nie kupi od niego Kompletu za ćwierć miliona funtów, ale na pewno udałoby mu się dostać za niego jakąś jedną dziesiątą wartości, powiedzmy dwadzieścia pięć tysięcy, co oznaczało ponad sto tysięcy dolarów.

Była to suma, która spokojnie wystarczyłaby mu do końca życia.

Na myśl o tak ogromnych pieniądzach ślina nabiegła mu do ust. Samym klejnotom także trudno było się oprzeć. Harry widział zdjęcia Kompletu: kamienie w naszyjniku były znakomicie dobrane pod względem wielkości, rubiny były otoczone brylantami niczym białymi łzami ściekającymi po rumianych policzkach, kolczyki i bransoleta miały idealnie dobrane proporcje. Gdyby zestaw założyła jakaś piękna kobieta, nie sposób byłoby oderwać wzroku.

Harry doskonale wiedział, że już nigdy nie znajdzie się w bezpośredniej bliskości takiego arcydzieła. Nigdy.

Musiał je ukraść.

Ryzyko było ogromne, ale przecież zawsze sprzyjało mu szczęście.

– Wydaje mi się, że mnie nie słuchasz – powiedziała Margaret.

Harry uświadomił sobie, że w ogóle przestał zwracać na nią uwagę.

– Przepraszam – odparł z uśmiechem. – Powiedziałaś coś, co sprawiło, że zacząłem śnić na jawie.

– Sądząc z wyrazu twojej twarzy śniłeś o kimś, kogo bardzo kochasz.

ROZDZIAŁ 8

Nancy Lenehan czekała niecierpliwie, aż żółty samolocik Mervyna Loveseya zostanie przygotowany do startu. Mervyn udzielał ostatnich instrukcji mężczyźnie w tweedowej marynarce, który wydawał się brygadzistą w jego fabryce. Nancy zorientowała się, że ma jakieś kłopoty ze związkami zawodowymi i że pracownicy grożą strajkiem.

Kiedy skończył, odwrócił się do Nancy i powiedział:

– Zatrudniam siedemnastu fachowców, a każdy z nich jest cholernym indywidualistą.

– Co pan produkuje? – zapytała.

– Wentylatory. Śmigła samolotowe. Śruby napędowe dla statków. Wszystko to, w czym występują skomplikowane krzywizny. Z projektowaniem nie ma żadnych problemów. Jedyne, co spędza mi sen z powiek, to czynnik ludzki. – Uśmiechnął się protekcjonalnie, po czym dodał: – Ale nie wydaje mi się, żeby interesowały panią stosunki między pracodawcami a pracownikami w przemyśle.

– Wręcz przeciwnie – odparła. – Ja także kieruję fabryką.

Zaskoczyła go.

– Jakiego rodzaju?

– Wytwarzam pięć tysięcy siedemset par obuwia dziennie.

Bez wątpienia wywarło to na nim spore wrażenie, ale chyba odczuł to jako przytyk.

– To znakomicie – powiedział tonem, w którym podziw współbrzmiał z kpiną. Nancy domyśliła się, że jego biznes jest znacznie mniejszy od jej.

– Powinnam chyba powiedzieć, że wytwarzałam – poprawiła się tonem pełnym goryczy. – Mój brat usiłuje sprzedać cały interes bez mojej wiedzy. – Rzuciła niespokojne spojrzenie na samolot. – Właśnie dlatego tak bardzo zależy mi na tym, by dogonić Clippera.

– Dogoni pani – stwierdził Lovesey z pewnością w głosie. – Dzięki mojej Tygrysiej Pchle dotrzemy na miejsce z godzinnym zapasem.

Modliła się aby miał rację.

– Wszystko gotowe, panie Lovesey – oznajmił mechanik, zeskoczywszy z drabiny.

Lovesey spojrzał na Nancy.

– Dajcie jej coś na głowę – powiedział do mechanika. – Przecież nie może lecieć w tym idiotycznym kapelusiku.

Nancy zdumiał ten nagły nawrót grubiaństwa. Wyglądało na to, że Mervyn Lovesey nie miał nic przeciwko temu, by rozmawiać z nią wtedy, kiedy akurat nie było nic innego do roboty, ale w chwili kiedy pojawiało się coś ważnego, natychmiast tracił dla niej wszelkie zainteresowanie. Nie przywykła, by mężczyźni traktowali ją w taki sposób. Choć z pewnością nie była typem uwodzicielki, to jednak zwracała na siebie uwagę, a w dodatku roztaczała wokół siebie aurę powagi. Mężczyźni często próbowali traktować ją protekcjonalnie, lecz nigdy z takim lekceważeniem. Mimo to nie miała najmniejszego zamiaru protestować. Była gotowa znieść dużo więcej niż brak dobrych manier, by tylko dopaść podstępnego braciszka.

Właściciel samolotu, którym za chwilę miała polecieć, wzbudził w niej spore zainteresowanie. „Ścigam swoją żonę”, powiedział jej z zaskakującą szczerością. Zorientowała się już, dlaczego kobieta mogła chcieć od niego uciec. Był szalenie przystojny, ale jednocześnie pozbawiony czułości i zajęty wyłącznie sobą. Właśnie dlatego zdziwiło ją, że wyruszył w pogoń za żoną. Sprawiał wrażenie kogoś, komu nie pozwoliłaby na to duma. Nancy bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak mówi: „Niech idzie do diabła.” Może jednak niewłaściwie go oceniła?

Zastanawiała się, jaka jest jego żona. Ładna? Seksowna? Zarozumiała i zepsuta? Wystraszona mysz? Wkrótce miała się o tym przekonać – oczywiście zakładając, że uda im się dogonić Clippera.

Mechanik przyniósł jej pilotkę. Lovesey wspiął się do kabiny, po czym krzyknął przez ramię:

– Pomóż jej, dobra?

Mechanik, znacznie grzeczniejszy od swojego pracodawcy, podał jej płaszcz, mówiąc:

– Tam w górze jest bardzo zimno, nawet jeśli świeci słońce.

Następnie pomógł jej zająć miejsce w samolocie, po czym podał walizeczkę, którą upchnęła pod nogami.

Kiedy śmigło zaczęło się obracać, Nancy uświadomiła sobie z niepokojem, że oto za chwilę wzbije się w powietrze i poleci obok zupełnie obcego człowieka.

Mervyn Lovesey mógł się okazać źle wyszkolonym pilotem, jego maszyna zaś dziurawa i zaniedbana. Mógł nawet być handlarzem niewolników, który postanowił oddać ją do tureckiego burdelu. Nie, była na to za stara, co jednak nie oznaczało, że ma jakikolwiek powód, by mu ufać. Wiedziała o nim tylko tyle, że jest Anglikiem i ma samolot.

Назад Дальше