Noc Nad Oceanem - Follett Ken 2 стр.


– Tom Luther.

– Mam dla pana wiadomość.

Lutherowi zabiło żywiej serce. Mimo to ukrył podniecenie i powiedział równie zwięźle jak starszy mężczyzna:

– To dobrze. Słucham pana.

– Człowiek, którym pan tak bardzo się interesuje, odleci w środę tym samolotem do Nowego Jorku.

– Jest pan tego pewien?

Mężczyzna spojrzał ostro na Luthera i nie odpowiedział.

Tom Luther skinął poważnie głową. A więc sprawa jednak jest aktualna. Przynajmniej skończyła się niepewność.

– Dziękuję panu.

– Jest jeszcze druga część wiadomości.

– Słucham.

– Brzmi następująco: Nie spraw nam zawodu.

Luther wziął głęboki wdech.

– Proszę im powiedzieć, że mogą się nie obawiać – odparł z pewnością siebie, choć jej w istocie nie odczuwał. – Facet opuści Southampton, ale nigdy nie dotrze do Nowego Jorku.

Imperial Airways miały specjalne stanowisko obsługi łodzi latających po drugiej stronie ujścia rzeki, dokładnie naprzeciwko nabrzeży portu Southampton. Przeglądu Clippera dokonywali miejscowi mechanicy pod kierunkiem inżyniera pokładowego. Podczas tego lotu funkcję tę pełnił Eddie Deakin.

Było to poważne zadanie, ale mieli na nie aż trzy dni. Po wysadzeniu pasażerów w doku numer 108 Clipper został przeholowany na drugą stronę rzeki, ustawiony w wodzie na ruchomej platformie, a następnie wyciągnięty po pochylni na suchy ląd. W ogromnym zielonym hangarze wyglądał jak wieloryb usadowiony w wózku dla niemowląt.

Transatlantycki lot oznaczał dla silników morderczą próbę. Podczas przelotu najdłuższego odcinka, z Nowej Fundlandii do Irlandii, samolot przebywał w powietrzu nieprzerwanie przez dziewięć godzin (w drodze powrotnej, lecąc pod wiatr, na pokonanie tej samej trasy potrzebował szesnaście i pół godziny). Minuta za minutą płynęło paliwo, między elektrodami świec zapłonowych przeskakiwały iskry, czternaście tłoków w każdym z czterech silników poruszało się niezmordowanie w górę i dół, a ponad czterometrowe śmigła przedzierały się niestrudzenie przez chmury, deszcz i nawałnice.

Dla Eddiego na tym właśnie polegała romantyka zawodu inżyniera. Było cudowne i zdumiewające, że ludzie skonstruowali silniki mogące pracować niezawodnie przez tyle godzin. Istniało przecież tak wiele rzeczy, które mogły zawieść, tyle ruchomych części musiało zostać wytworzonych z niesłychaną precyzją i połączonych bezbłędnie w całość, by nie odmówić posłuszeństwa ani przez ułamek sekundy, niosąc ponad czterdziestotonowego kolosa na odległość wielu tysięcy kilometrów.

W środę rano Clipper będzie gotów, aby odbyć kolejną taką podróż.

ROZDZIAŁ 2

W cudowną, późnojesienną niedzielę, słoneczną i bardzo ciepłą, Anglia wypowiedziała Niemcom wojnę.

Na kilka minut przedtem, nim radio podało wiadomość o przystąpieniu przez Wielką Brytanię do wojny, Margaret Oxenford stała przed rozległą, wzniesioną z cegły rezydencją stanowiącą jej rodzinny dom, pocąc się nieco w płaszczu i kapeluszu, potwornie wściekła ponieważ zmuszono ją, by poszła do kościoła. Na drugim końcu wsi samotny kościelny dzwon zawodził wciąż swą monotonną pieśń.

Margaret nienawidziła kościoła, lecz ojciec zmuszał ją do uczęszczania na msze, mimo że miała już dziewiętnaście lat i była wystarczająco dorosła, by wyrobić sobie własne zdanie na temat religii. Jakiś rok temu zebrała się na odwagę i spróbowała powiedzieć mu, że nie ma zamiaru brać udziału w nabożeństwach, ale on nawet nie chciał jej słuchać.

– Czy nie sądzisz, że to hipokryzja chodzić do kościoła, mimo że nie wierzy się w Boga? – zapytała Margaret.

– Nie bądź śmieszna – odparł ojciec.

Upokorzona i zdenerwowana oświadczyła matce, że po osiągnięciu pełnoletności nigdy nie przekroczy progu żadnej świątyni.

– O tym zadecyduje twój mąż, moja droga – usłyszała w odpowiedzi.

Z punktu widzenia rodziców dyskusja została w ten sposób zakończona, lecz od tamtej pory Margaret w każdy niedzielny poranek wręcz nie posiadała się ze złości.

Z domu wyszli jej siostra i brat. Elizabeth miała dwadzieścia jeden lat, była wysoka, niezgrabna i niezbyt ładna. Dawniej obie siostry znały wszystkie swoje sekrety. Jako dziewczynki przebywały bez przerwy w swoim towarzystwie, ponieważ nigdy nie uczęszczały do szkoły, otrzymując powierzchowne wykształcenie w domu, od guwernantek i prywatnych nauczycieli. Jednak ostatnio oddaliły się nieco od siebie. Dorastająca Elizabeth przejęła sztywny, tradycyjny system wartości rodziców, stając się ultrakonserwatywną rojalistką, głuchą na nowe idee i wrogo nastawioną do wszelkich zmian. Margaret wybrała odmienną ścieżkę. Była feministką i socjalistką, interesowała się jazzem, kubizmem i awangardową poezją. Elizabeth uważała, że ulegając wpływowi radykalnych ideologii Margaret postąpiła nielojalnie wobec rodziny. Margaret z kolei bardzo irytowała głupota siostry, przede wszystkim jednak odczuwała smutek i żal spowodowany tym, że przestały być bliskimi przyjaciółkami. Teraz nie miała już żadnej przyjaciółki.

Percy miał czternaście lat. Nie był ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem radykalnych poglądów, lecz miał naturalną skłonność do przekory i sympatyzował z buntowniczym nastawieniem Margaret. Cierpiąc wspólnie pod tyrańskimi rządami ojca podtrzymywali się wzajemnie na duchu. Margaret bardzo kochała swego młodszego brata.

W chwilę potem przed dom wyszli także matka i ojciec. Ojciec założył obrzydliwie pstrokaty, pomarańczowo – zielony krawat. Był właściwie daltonistą, więc zapewne krawat kupiła mu matka. Miała rude włosy, oczy koloru morskiej wody, bladokremową cerę i było jej bardzo do twarzy w pomarańczowym i zielonym, ale przy czarnych, siwiejących włosach ojca i jego zaczerwienionej skórze krawat w tych kolorach wyglądał jak ostrzeżenie przed czymś bardzo niebezpiecznym.

Elizabeth, ze swoimi czarnymi włosami i nieregularnymi rysami twarzy, przypominała ojca, Margaret z kolei była podobna do matki; wstążka do włosów w kolorze krawata ojca sprawiłaby jej wielką przyjemność. Percy zmieniał się tak szybko, że na razie nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo jest podobny.

Ruszyli na piechotę długą alejką prowadzącą do bramy i zaczynającej się tuż za ogrodzeniem wsi. Do ojca należała większość budynków i cała ziemia uprawna w promieniu wielu kilometrów. On sam nie uczynił nic, żeby zdobyć to bogactwo; seria małżeństw na początku dziewiętnastego wieku doprowadziła do połączenia posiadłości trzech najzamożniejszych rodzin w okolicy, powstały zaś w ten sposób ogromny majątek był przekazywany w nietkniętym stanie z pokolenia na pokolenie.

Przeszli główną ulicą wioski i dotarli do otoczonego rozległym trawnikiem kościoła. Wkroczyli do środka niczym procesja: na przedzie ojciec i matka, potem Margaret i Elizabeth, na końcu Percy. Kiedy rodzina Oxenford szła w kierunku swojej ławki, wieśniacy zgromadzeni w świątyni kłaniali się nisko, zamożniejsi farmerzy – wszyscy dzierżawili ziemię ojca – pochylali z szacunkiem głowy, natomiast przedstawiciele klasy średniej, to znaczy doktor Rowan, pułkownik Smythe i sir Alfred, uśmiechali się uprzejmie. Za każdym razem, kiedy odbywał się ten żałosny feudalny rytuał, Margaret rumieniła się ze wstydu. Przecież podobno wszyscy ludzie są równi wobec Boga, prawda? Miała ochotę krzyknąć: „Mój ojciec nie jest lepszy od nikogo z was, a na pewno gorszy niż większość tu zgromadzonych!” Pewnego dnia być może uda jej się zdobyć na odwagę. Gdyby urządziła scenę w kościele, chyba nie musiałaby już tu więcej przychodzić. Na razie jednak za bardzo bała się reakcji ojca.

– Ładny krawat, tato! – powiedział Percy donośnym scenicznym szeptem dokładnie w chwili, kiedy zasiadali w ławce i oczy wszystkich wiernych były zwrócone w ich stronę. Margaret powstrzymała się od głośnego śmiechu, ale zaczęła cicho chichotać jak szalona. Wraz z Percym usiedli szybko w ławce i schowali twarze w dłoniach, udając, że się modlą, aż atak minął. Margaret od razu poczuła się znacznie lepiej.

Pastor wygłosił kazanie o synu marnotrawnym. Margaret pomyślała, że głupi stary osioł mógłby wybrać temat, który w tych dniach znacznie bardziej wszystkich interesował, to znaczy prawdopodobieństwo wybuchu wojny. Premier przedstawił Hitlerowi ultimatum, które Führer zignorował, w związku z czym w każdej chwili spodziewano się wypowiedzenia wojny.

Margaret bała się wojny. Chłopiec, którego kochała, zginął podczas wojny domowej w Hiszpanii. Od tego wydarzenia minął już ponad rok, lecz ona w dalszym ciągu płakała czasem po nocach. Dla niej wojna oznaczała, że tysiące dziewcząt zaznają tego samego bólu co ona. Ta myśl była dla niej niemal nie do zniesienia.

Mimo to częścią duszy pragnęła wojny. Przez lata odczuwała ogromny wstyd z powodu tchórzostwa okazanego przez Wielką Brytanię podczas wydarzeń w Hiszpanii. Jej ojczyzna przyglądała się bezczynnie, jak wybrany przez naród, socjalistyczny rząd był obalany przez bandę zbrodniarzy uzbrojonych przez Hitlera i Mussoliniego. Setki idealistycznie nastawionych młodych mężczyzn z całej Europy przybyło do Hiszpanii, by walczyć o demokrację. Brakowało im jednak broni, demokratyczne rządy zaś odmówiły im poparcia, w związku z czym młodzi idealiści stracili życie, natomiast ludzie tacy jak Margaret odczuwali bezsilną wściekłość i wstyd. Jeżeli Anglia przeciwstawiłaby się teraz faszystom, ona mogłaby znowu być dumna ze swojego kraju.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego jej serce biło żywiej na myśl o wojnie. Z całą pewnością oznaczałoby to koniec ograniczonego, stłamszonego życia, jakie musiała prowadzić pod kuratelą rodziców. Czuła się znudzona, zmęczona i sfrustrowana ich monotonnymi obyczajami i bezsensownym życiem towarzyskim. Tęskniła za wolnością i życiem na własną rękę, lecz zrealizowanie tych marzeń wydawało się niemożliwe; była niepełnoletnia, nie dysponowała własnymi pieniędzmi i nie miała żadnych pożytecznych umiejętności. Pocieszała się, że podczas wojny wszystko będzie wyglądało inaczej.

Czytała z fascynacją o kobietach, które w czasie ostatniej wojny zakładały spodnie i szły pracować w fabrykach. Obecnie w armii, marynarce wojennej i siłach powietrznych istniały także oddziały kobiece. Margaret marzyła o tym, by wstąpić do Pomocniczej Obrony Terytorialnej, utworzonej właśnie z myślą o kobietach. Jedną z niewielu praktycznych umiejętności, jakie posiadała, była umiejętność prowadzenia pojazdów mechanicznych. Digby, szofer ojca, nauczył ją jeździć rolls-royce'em, Ian zaś – chłopak, który zginął – pozwalał jej czasem prowadzić motocykl. Dałaby sobie radę nawet z motorówką, gdyż ojciec trzymał w Nicei mały jacht. W Pomocniczej Obronie Terytorialnej na pewno potrzebowano kierowców ambulansów i łączników na motocyklach. Widziała siebie w mundurze i hełmie, mknącą pełnym gazem z jednego pola bitwy na drugie, z bardzo ważnymi meldunkami w torbie i fotografią Iana w kieszeni wojskowej bluzy. Miała niezachwianą pewność, iż dowiodłaby swojej odwagi, oczywiście pod warunkiem, że dano by jej szansę.

Później okazało się, że wojna została wypowiedziana właśnie podczas mszy. O jedenastej dwadzieścia osiem, czyli dokładnie w środku kazania, ogłoszono nawet alarm przeciwlotniczy, ale ostrzeżenie nie dotarło do ich wsi, a poza tym alarm i tak okazał się fałszywy. Tak więc rodzina Oxenford wróciła do domu nieświadoma faktu, że znajduje się w stanie wojny z Niemcami.

Percy chciał wziąć strzelbę i zapolować na króliki. Strzelać umieli wszyscy; była to ulubiona rodzinna rozrywka, chwilami przeradzająca się niemal w obsesję. Jednak, ma się rozumieć, ojciec zabronił mu tego kategorycznie, gdyż w niedzielę nie można było polować. Percy skrzywił się, ale posłuchał. Pomimo buntowniczej żyłki był jeszcze za młody, żeby otwarcie przeciwstawić się ojcu.

Margaret uwielbiała figle brata. Stanowiły jedyny promyk słońca w pochmurnej rzeczywistości jej życia. Często żałowała, że nie potrafi przedrzeźniać ojca i wyśmiewać go za jego plecami tak jak Percy, ale zbytnio się wszystkim przejmowała, by umieć z tego żartować.

W domu ze zdumieniem ujrzeli bosonogą pokojówkę podlewającą kwiatki w holu. Ojciec nawet jej nie poznał.

– Kim jesteś? – zapytał nagle.

– Nazywa się Jenkins – wyjaśniła mu matka swoim łagodnym głosem z amerykańskim akcentem. – Zaczęła u nas pracować w tym tygodniu.

Dziewczyna dygnęła nisko.

– A co się stało z jej butami, do stu diabłów? – pytał dalej ojciec.

Przez twarz pokojówki przemknął wyraz podejrzliwości.

– To młody lord Isley, wasza lordowska mość – wyjaśniła, rzucając oskarżycielskie spojrzenie na Percy'ego. Jego oficjalny tytuł brzmiał lord Isley. – Powiedział mi, że w niedzielę wszystkie pokojówki muszą chodzić na bosaka, żeby okazać szacunek waszym lordowskim mościom.

Matka westchnęła głośno, ojciec chrząknął gniewnie, a Margaret nie mogła powstrzymać kolejnej fali chichotów. To był ulubiony dowcip Percy'ego: informowanie nowo przyjętej służby o rzekomych obyczajach panujących w domu. Ponieważ potrafił opowiadać z kamienną twarzą nawet najbardziej niestworzone historie, a rodzina miała opinię dość ekscentrycznej, zwykle wierzono mu bez zastrzeżeń.

Margaret często bawiły jego żarty, lecz tym razem zrobiło jej się żal biednej, wystrychniętej na dudka pokojówki, stojącej na bosaka w holu.

– Idź do siebie i załóż pantofle – poleciła jej matka.

– I nigdy nie wierz lordowi Isley – dodała Margaret.

Kiedy zdjąwszy nakrycia głowy weszli do salonu, Margaret pociągnęła brata za włosy i syknęła:

– To było paskudne, Percy.

Percy tylko się uśmiechnął. Kiedyś powiedział pastorowi, że ojciec zmarł w nocy na atak serca. Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, kiedy cała wieś zjawiła się na nabożeństwo żałobne.

Ojciec włączył radio i właśnie wtedy dowiedzieli się, że Wielka Brytania wypowiedziała wojnę Niemcom.

Margaret poczuła w piersi niezmierne zadowolenie podobne trochę do tego, jakie towarzyszyło jej wtedy, gdy jechała zbyt szybko samochodem lub wspinała się na wysokie drzewo. A więc koniec z dręczącymi ją bez końca rozważaniami; nadchodził czas tragedii i żałoby, bólu i rozpaczy, lecz kości zostały rzucone i już nic nie można było na to poradzić. Pozostawało tylko jedno: walczyć. Na tę myśl jej serce zaczęło uderzać w żywszym tempie. Wszystko się zmieni. Towarzyskie konwenanse zostaną zapomniane, kobiety włączą się do walki, runą bariery klasowe, cały naród połączy wysiłki, by bronić ojczyzny. Margaret niemal czuła w powietrzu zapach zbliżającej się wolności. Wreszcie będzie mogła otwarcie wystąpić przeciwko faszystom, przeciw tym samym ludziom, którzy zabili biednego Iana i tysiące innych wspaniałych, młodych mężczyzn. Nie była mściwa, ale kiedy myślała o walce z nazistami, czuła, jak ogarnia ją żądza zemsty. Było to zupełnie nowe, niepokojące i zarazem nadzwyczaj podniecające uczucie.

Ojciec zareagował na tę wiadomość wybuchem wściekłości. Był dość korpulentny i miał czerwoną cerę, więc kiedy się zdenerwował, wyglądał tak, jakby miał za chwilę eksplodować.

– Przeklęty Chamberlain! – ryknął. – Niech szlag trafi tego cholernego typa!

– Algernonie, proszę… – odezwała się mama z przyganą w głosie.

Ojciec należał do założycieli Brytyjskiego Związku Faszystów.

W tamtych czasach był zupełnie innym człowiekiem: nie tylko młodszym, ale także szczuplejszym, bardziej przystojnym i nie tak łatwo wpadającym w gniew. Zniewalał ludzi swoim wdziękiem i zyskiwał ich lojalność. Napisał kontrowersyjną książkę pod tytułem „Mieszańcy, czyli o niebezpieczeństwie skażenia ras”. Opisywał w niej trwający po dziś dzień upadek cywilizacji, który zaczął się wtedy, kiedy biali ludzie poczęli płodzić potomstwo z Żydami, Azjatami, mieszkańcami Orientu, a nawet Murzynami. Korespondował z Adolfem Hitlerem, którego uważał za największego męża stanu od czasów Napoleona. W domu co weekend odbywały się wystawne przyjęcia, w których uczestniczyli politycy, zagraniczni dyplomaci, a jeden jedyny, niezapomniany raz nawet sam król. Dyskusje ciągnęły się do późnej nocy, z piwnicy coraz to przynoszono nowe butelki brandy, lokaje zaś ziewali i nudzili się w holu. Przez cały okres Wielkiego Kryzysu ojciec czekał na to, by kraj wezwał go na pomoc w godzinie próby i postawił na czele rządu odrodzenia narodowego. Jednak takie wezwanie nigdy nie nadeszło. Przyjęcia stawały się rzadsze i coraz mniej liczne, czołowe osobistości, które jeszcze niedawno na nich bywały, dystansowały się publicznie od Związku Faszystów, ojciec zaś przeistaczał się w zgorzkniałego, rozczarowanego człowieka. Jego osobisty urok zniknął wraz z pewnością siebie, znakomita prezencja uległa niszczycielskiemu wpływowi zaniedbania, nudy i alkoholu. A inteligentny nigdy tak naprawdę nie był; Margaret przeczytała kiedyś książkę ojca i stwierdziła ze zdumieniem, iż nie tylko opiera się na błędnych założeniach, ale jest wręcz głupia.

W ostatnich latach poglądy ojca skoncentrowały się właściwie na jednym obsesyjnym pomyśle: Wielka Brytania i Niemcy powinny wspólnie wystąpić przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Propagował tę ideę w artykułach i listach do gazet, a także przy zdarzających się coraz rzadziej okazjach, kiedy był zapraszany do wzięcia udziału w politycznych spotkaniach i dyskusjach. Trzymał się jej kurczowo, mimo że rozwój wydarzeń w Europie czynił ją coraz mniej realną. Wraz z początkiem wojny między Anglią i Niemcami jego nadzieje zostały ostatecznie przekreślone, ale Margaret, wśród kłębiących się w jej sercu uczuć, nie mogła doszukać się żalu i współczucia dla ojca.

– Wielka Brytania i Niemcy zniszczą się nawzajem, pozostawiając Europę ateistycznemu komunizmowi!

Wzmianka o ateizmie przypomniała Margaret, że rodzina zmusza ją do chodzenia do kościoła.

– Mnie to nie przeszkadza – oświadczyła. – Ja też jestem ateistką.

– To niemożliwe, kochanie – odparła matka. – Przecież należysz do Kościoła anglikańskiego.

Margaret parsknęła śmiechem.

– Jak możesz się śmiać? – zapytała z oburzeniem Elizabeth, sama bliska łez. – Przecież to tragedia!

Elizabeth była wielką zwolenniczką nazistów. Znała niemiecki – obie znały ten język, dzięki niemieckiej guwernantce, która przebywała w ich domu nieco dłużej od pozostałych – odwiedziła kilkakrotnie Berlin, a dwa razy nawet jadła obiad z Führerem. Margaret podejrzewała, że naziści to snoby lubiące wygrzewać się w blasku aprobaty przedstawicieli angielskiej arystokracji.

– Najwyższa pora, żebyśmy wreszcie przeciwstawili się tym bandytom! – oznajmiła stanowczo.

– To nie bandyci, tylko dumni, silni, czystej krwi aryjczycy – odparła wyniośle Elizabeth. – Należy jedynie rozpaczać, że nasz kraj znalazł się z nimi w stanie wojny. Ojciec ma rację: biali ludzie wyrżną się nawzajem, a na świecie zostaną sami mieszańcy i Żydzi.

Margaret nie mogła spokojnie słuchać tych bredni.

– Nie widzę w Żydach nic złego!

– Oczywiście, że nie – zgodził się ojciec, po czym dodał, unosząc w górę palec: – Pod warunkiem, że siedzą na swoim miejscu.

– Które w waszym… w waszym faszystowskim systemie jest pod podkutym obcasem! – Niewiele brakowało, a powiedziałaby „w waszym ohydnym systemie”, ale w ostatniej chwili przestraszyła się i ugryzła w język. Lepiej nie denerwować ojca ponad miarę.

– Natomiast w waszym bolszewickim systemie Żydzi rządzą wszystkimi! – zripostowała Elizabeth.

– Nie jestem zwolenniczką bolszewików, tylko socjalistką.

– To niemożliwe, kochanie – wtrącił się Percy, naśladując akcent matki. – Przecież należysz do Kościoła anglikańskiego.

Mimo zdenerwowania Margaret ponownie parsknęła śmiechem, co znowu rozgniewało jej siostrę.

– Po prostu chcesz zniszczyć wszystko co piękne i czyste, żeby potem móc śmiać się na gruzach!

Ten zarzut właściwie nie był wart odpowiedzi, ale Margaret zależało na tym, by wyłożyć do końca swoje racje.

– W każdym razie, zgadzam się z tobą co do Neville'a Chamberlaina – powiedziała, zwracając się do ojca. – Pozwalając faszystom na zajęcie Hiszpanii znacznie pogorszył naszą sytuację strategiczną. Teraz mamy nieprzyjaciela nie tylko na Zachodzie, ale i na Wschodzie.

– To nieprawda, że Chamberlain pozwolił faszystom na zajęcie Hiszpanii – odparł ojciec. – Wielka Brytania zawarła wcześniej z Niemcami, Włochami i Francją pakt o nieinterwencji. Po prostu dotrzymaliśmy słowa.

Była to hipokryzja, o czym on doskonale wiedział. Margaret aż zarumieniła się z oburzenia.

– Dotrzymaliśmy słowa, podczas gdy Włosi i Niemcy złamali swoje! Dzięki temu faszyści mieli broń, a demokraci tylko bohaterów!

Zapadło niezręczne milczenie. Wreszcie przerwała je matka.

– Naprawdę ogromnie mi przykro z powodu śmierci Iana, kochanie, ale ten chłopiec wywierał na ciebie bardzo zły wpływ.

Nagle Margaret zapragnęła wybuchnąć płaczem.

Ian Rochdale był czymś najlepszym, co przydarzyło się jej w życiu, i rana spowodowana jego śmiercią wciąż jeszcze nie chciała się zagoić.

Przez wiele lat uczęszczała na bale w towarzystwie pustogłowych chłopców ze śmietanki towarzyskiej, potrafiących myśleć wyłącznie o piciu i polowaniu, coraz bardziej zrozpaczona, ponieważ nie zdarzyło się jej jeszcze spotkać rówieśnika, który wzbudziłby jej zainteresowanie. Ian pojawił się w jej życiu jak światło rozsądku; odkąd go zabrakło, żyła w ciągłym mroku.

Назад Дальше