Noc Nad Oceanem - Follett Ken 25 стр.


– Posłuchaj, Mac – powiedziała energicznym tonem. – Gdybyśmy zaufali Danny emu, mielibyśmy teraz powody do obaw, prawda?

– Oczywiście.

– Balibyśmy się, że zmieni zdanie albo że weźmie łapówkę od drugiej strony. W takim razie jak sądzisz, ile wynosi jego cena?

– Hmmm… – W słuchawce zapadła cisza. – Szczerze mówiąc, nic nie przychodzi mi do głowy – odezwał się wreszcie Mac.

Nancy cały czas myślała o tym, jak Danny próbował przekupić sędziego.

– Pamiętasz, jak ojciec wyciągnął go z bagna? To była sprawa Jersey Rubber.

– Jasne, że pamiętam. Ale żadnych szczegółów przez telefon, zgoda?

– W porządku. Możemy teraz wykorzystać tę sprawę?

– Nie bardzo wiem, w jaki sposób…

– Na przykład po to, by go zastraszyć?

– Chodzi ci o wyciągnięcie tego na światło dzienne?

– Tak.

– A mamy jakieś dowody?

– Nie, chyba że coś zostało w dokumentach taty.

– Ty masz te dokumenty, Nancy.

Wszystkie papiery pozostawione przez ojca leżały w kilku paczkach w piwnicy jej bostońskiego domu.

– Nigdy ich nie przeglądałam.

– A teraz już nie ma na to czasu.

– Możemy jednak stworzyć pewne pozory… – mruknęła.

– Przyznam, że nie rozumiem.

– Po prostu myślę na głos. Przyłącz się do mnie. Moglibyśmy dać Danny'emu do zrozumienia, że w starych dokumentach ojca jest lub może być coś na jego temat. Coś, co spowodowałoby ponowne zbadanie tej sprawy.

– Nie wiem, czy…

– Zaczekaj, Mac! To naprawdę dobry pomysł – przerwała mu podniesionym głosem, gdyż zaczęła dostrzegać rysujące się przed nią możliwości. – Przypuśćmy, że Stowarzyszenie Prawników, czy jak to się nazywa, postanowiłoby przyjrzeć się dokładniej sprawie Jersey Rubber.

– A dlaczego mieliby to zrobić?

– Choćby dlatego, że ktoś szepnął im słówko o tym, co mogą tam znaleźć.

– W porządku. Co dalej?

Nancy nabierała coraz wyraźniejszego przekonania, że jej plan może się powieść.

– Załóżmy, że dowiedzieliby się, iż kluczowe dowody znajdują się w dokumentach ojca.

– Wtedy poproszą cię o zgodę na ich przejrzenie.

– Zgoda zależałaby tylko od mojej dobrej woli, prawda?

– W przypadku zwykłego dochodzenia, owszem. Jeżeli byłaby to sprawa kryminalna, nie miałabyś wyboru.

Szczegóły planu pojawiały się w jej głowie tak szybko, że z trudem nadążała z formułowaniem ich na głos. Aż bała się mieć nadzieję, że może się powieść.

– Mac, musisz koniecznie zadzwonić do Danny'ego i zadać mu następujące pytanie…

– Zaczekaj, tylko wezmę ołówek. Dobra, mów dalej.

– Zapytaj go, czy w przypadku, gdyby przeprowadzano dochodzenie w sprawie Jersey Rubber, chciałby, żebym ujawniła wszystkie dokumenty ojca.

– Spodziewam się, że powie „nie”.

– A ja spodziewam się, że wpadnie w panikę! Będzie śmiertelnie przerażony. Nie ma pojęcia, co tam jest, a może być wszystko: notatki listy, zapiski…

– To rzeczywiście może się udać! – przyznał Mac, a w jego głosie pojawił się promyk nadziei. – Danny pomyśli, że masz coś, co mogłoby go zniszczyć…

– …i poprosi mnie, żebym go uratowała, tak jak zrobił to ojciec. Będzie mnie błagał, bym nikomu nie pokazywała tych dokumentów, a ja się oczywiście zgodzę – pod warunkiem, że będzie głosował wraz ze mną przeciwko połączeniu z General Textiles.

– Zaczekaj chwilę. Jeszcze nie otwieraj szampana. Danny może być przekupny, ale nie jest zupełnie głupi. Na pewno zaświta mu podejrzenie, że zmontowaliśmy tę historię tylko po to, by go przycisnąć.

– Oczywiście, że tak – zgodziła się Nancy. – Ale nie będzie miał pewności ani czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

– To prawda. Zresztą, w tej chwili to nasza jedyna szansa.

– Uważasz, że warto spróbować?

– Tak.

Nancy od razu poczuła się lepiej. Była teraz pełna nadziei i woli walki.

– Zadzwoń do mnie na następnym postoju.

– Gdzie to będzie?

– W Botwood na Nowej Fundlandii. Powinniśmy tam być za siedemnaście godzin.

– Mają tam telefony?

– Muszą mieć, skoro jest port lotniczy. Zamów rozmowę z wyprzedzeniem.

– W porządku. Przyjemnego lotu.

– Na razie, Mac.

Odłożyła słuchawkę. Była w znakomitym nastroju. Co prawda nie miała żadnej pewności, czy Danny da się złapać w pułapkę, ale odczuwała ogromną satysfakcję choćby dlatego, że zdołała obmyślić plan, który pozwolił jej przejść do kontrataku.

Było już dwadzieścia po czwartej, czyli najwyższy czas, by udać się na pokład samolotu. Idąc do wyjścia minęła Mervyna Loveseya rozmawiającego przez inny telefon. Na jej widok podniósł rękę, prosząc ją, by się zatrzymała. Przez okno widziała pasażerów Clippera wchodzących do łodzi, która miała zawieźć ich do samolotu, lecz mimo to przystanęła na chwilę.

– Teraz nie mam na to czasu – powiedział Lovesey do telefonu. – Daj im tyle, ile żądają, i bierzcie się do pracy.

Nancy zdziwiła się. Pamiętała, że miał jakieś kłopoty w fabryce; sądząc z tego, co usłyszała, ustąpił przed żądaniami, a to było do niego zupełnie niepodobne.

Osoba, z którą rozmawiał, też chyba była zaskoczona, gdyż Mervyn dodał:

– Tak, nie przesłyszałeś się, do cholery! Jestem zbyt zajęty, żeby jeszcze użerać się z robotnikami. Do widzenia! – Odłożył słuchawkę. – Szukałem cię – powiedział do Nancy.

– Udało ci się? – zapytała. – Przekonałeś żonę, żeby do ciebie wróciła?

– Nie. Ale tylko dlatego, że źle się do tego zabrałem.

– To przykre. Jest teraz na łodzi?

Spojrzał przez okno.

– Tak. To ta w czerwonym płaszczu.

Nancy bez trudu dostrzegła jasnowłosą, trzydziestokilkuletnią kobietę.

– Mervyn, ona jest piękna! – wykrzyknęła ze zdumieniem. Nie wiedzieć czemu wyobrażała sobie, że będzie w zupełnie innym typie, bardziej Bette Davis niż Lana Turner. – Teraz rozumiem, dlaczego nie chcesz jej stracić. – Kobieta na łodzi trzymała się ramienia mężczyzny w niebieskim swetrze, przypuszczalnie jej przyjaciela. Nie był nawet w połowie tak przystojny jak Mervyn: brakowało mu paru centymetrów do średniego wzrostu i zaczął już trochę łysieć. Sprawiał wrażenie sympatycznego lekkoducha. Nancy natychmiast zorientowała się, że żona Mervyna wybrała kogoś, kto stanowił jego dokładne przeciwieństwo.

– Przykro mi, Mervyn – powiedziała.

– Jeszcze nie zrezygnowałem – odparł. – Lecę do Nowego Jorku.

Nancy uśmiechnęła się. Tak, to było w jego stylu.

– Czemu nie? – mruknęła. – Rzeczywiście wygląda na kobietę, którą warto ścigać nawet przez Atlantyk.

– Chodzi o to, że decyzja należy do ciebie – dodał. Samolot jest pełen.

– W takim razie, jak możesz lecieć? I dlaczego decyzja należy do mnie?

– Dlatego, że dysponujesz jedynym wolnym miejscem. Wykupiłaś apartament dla nowożeńców, w którym mogą lecieć dwie osoby. Proszę cię, żebyś odstąpiła mi drugie miejsce.

Parsknęła śmiechem.

– Mervyn, nie mogę dzielić apartamentu dla nowożeńców z nieznajomym mężczyzną! Jestem szanowaną wdową, nie dziewczyną lekkich obyczajów.

– Wyświadczyłem ci przysługę – przypomniał jej.

– Owszem, ale chyba nie jest ona tyle warta, ile moja reputacja?

Mimo to nie dawał za wygraną.

– Jakoś nie myślałaś o swojej reputacji, kiedy leciałaś moim samolotem.

– Ale to nie oznaczało konieczności wspólnego spędzenia nocy! – Żałowała, że nie może mu pomóc; w uporze, z jakim dążył do odzyskania pięknej żony, było coś wzruszającego. – Naprawdę ogromnie mi przykro, Mervyn. W moim wieku po prostu nie mogę sobie pozwolić na to, żeby stać się przyczyną skandalu.

– Posłuchaj, wszystkiego się dowiedziałem. Ten apartament właściwie niczym się nie różni od pozostałej części samolotu. Są tam dwie oddzielne koje. Jeśli na noc zostawimy otwarte drzwi, będziemy dokładnie w takiej samej sytuacji jak dwoje zupełnie obcych pasażerów, którym przyszło spać w sąsiadujących ze sobą łóżkach.

– Ale pomyśl, co powiedzą ludzie!

– A kim się tak bardzo przejmujesz? Przecież nie masz męża, który mógłby poczuć się urażony, a twoi rodzice nie żyją. Kogo obchodzi, co robisz?

Kiedy czegoś chce, potrafi być brutalnie bezpośredni – pomyślała.

– Mam dwóch dwudziestoletnich synów – zaprotestowała.

– Na pewno uznają to za wspaniały kawał.

Choć niechętnie, musiała jednak przyznać mu rację.

– Poza tym, obawiam się reakcji mojego środowiska. Taka rzecz na pewno rozniesie się lotem błyskawicy.

– Posłuchaj: kiedy przyszłaś do mnie na lotnisku pod Manchesterem, byłaś zdesperowana. Znalazłaś się w poważnych opałach, ja zaś uratowałem ci skórę. Teraz ja jestem zdesperowany. Chyba to widać, prawda?

– Owszem.

– Jestem w kłopotach i proszę cię o pomoc. To ostatnia szansa na ocalenie mojego małżeństwa. Wszystko w twoich rękach. Pomogłem ci, więc teraz ty pomóż mi. Ryzykujesz tylko paroma plotkami i niewielkim skandalem, a to jeszcze nikogo nie zabiło. Proszę cię, Nancy!

Pomyślała o tym „drobnym” skandalu. Czy to naprawdę będzie miało jakieś znaczenie, jeśli pewna czterdziestoletnia wdowa pozwoli sobie w swoje urodziny na trochę swobody? Tak jak powiedział Mervyn, to na pewno jej nie zabije, i chyba nawet nie zaszkodzi jej reputacji. Dostojne matrony uznają ją za „łatwą”, ale rówieśnicy będą prawdopodobnie podziwiać jej odwagę. Przecież nikt nie myśli, że jestem jeszcze dziewicą – pomyślała.

Spojrzała na zaciętą w bolesnym, upartym grymasie twarz Mervyna i poczuła dla niego ogromne współczucie. Do diabła z opinią środowiska.

Ten człowiek cierpi. Pomógł mi wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Bez niego nie dotarłabym tutaj. Ma rację: jestem jego dłużniczką.

– Pomożesz mi, Nancy? – zapytał błagalnym tonem. – Proszę!

Wzięła głęboki oddech.

– Tak, do licha! – odparła.

ROZDZIAŁ 13

Europa pożegnała Harry'ego Marksa widokiem białej latarni morskiej wznoszącej się dumnie na północnym, urwistym skraju ujścia rzeki Shannon, nad rozbijającymi się z piekielnym hukiem o skaliste wybrzeże falami Oceanu Atlantyckiego. Kilka minut później stracił z oczu ostatni skrawek lądu; gdziekolwiek spojrzał, wszędzie roztaczało się bezkresne morze.

Kiedy dotrę do Ameryki, będę już bogaty – pomyślał.

Przebywanie w bliskim sąsiedztwie słynnego Kompletu Delhijskiego było tak kuszące, że aż zmysłowo pociągające. Gdzieś na pokładzie tego samolotu, nie dalej niż kilka metrów od niego, leżały klejnoty warte prawdziwą fortunę. Świerzbiły go palce, by ich dotknąć.

Za zestaw wartości miliona dolarów mógł dostać od pasera co najmniej sto tysięcy. Kupię sobie samochód i ładne mieszkanko albo może nawet wiejski domek z kortem tenisowym. Albo wsadzę wszystko do banku i będę żył z procentów. Stanę się gogusiem z własnymi pieniędzmi! – marzył.

Ale najpierw musiał zdobyć te klejnoty.

Lady Oxenford nie miała ich na sobie, co oznaczało, że musiały znajdować się w jednym z dwóch miejsc: w bagażu osobistym tutaj, w kabinie, albo w jednej z waliz lub kufrów umieszczonych w lukach bagażowych. Na jej miejscu starałbym się mieć go w zasięgu ręki – pomyślał Harry. – Bałbym się stracić go z oczu. – Nie był jednak w stanie stwierdzić, czy lady Oxenford myślała tak samo.

Zacznie od sprawdzenia bagażu osobistego. Spod jej fotela wystawał skraj kosztownej skórzanej walizeczki z metalowymi okuciami. Tylko jak dostać się do środka? Może w nocy, kiedy wszyscy pójdą spać, nadarzy się jakaś okazja.

Na pewno uda mu się coś wymyślić. Oczywiście wiązało się z tym znaczne ryzyko; zabawa w złodzieja nie należała do najbezpieczniejszych. Jednak do tej pory zawsze udawało mu się wynieść cało skórę, nawet wtedy, kiedy sytuacja wydawała się zupełnie beznadziejna. Nie dalej niż poprzedniego wieczoru przychwycono go niemal na gorącym uczynku, z kradzionymi spinkami w kieszeni. Spędził noc w więzieniu, a teraz jakby nigdy nic leciał do Nowego Jorku Clipperem Pan American. Szczęście? To za mało powiedziane!

Słyszał kiedyś dowcip o człowieku, który wyskoczył z dziesiątego piętra, a kiedy przelatywał obok piątego, usłyszano, jak powiedział: „Na razie wszystko w porządku.” To jednak nie był dowcip o nim.

Steward przyniósł kartę dań oraz zaproponował drinka. Harry'emu wcale nie chciało się pić, lecz mimo to zamówił kieliszek szampana, gdyż wydawało mu się, że właśnie tego się od niego oczekuje:

To dopiero życie, chłoptasiu! – westchnął w duchu. Uniesienie spowodowane faktem przebywania na pokładzie najbardziej luksusowego samolotu na świecie walczyło w nim o lepsze z niepokojem przed lotem przez Atlantyk, ale kiedy pojawił się szampan, uniesienie zwyciężyło.

Zdziwiło go niezmiernie, że menu jest po angielsku. Czyżby Amerykanie nie wiedzieli o tym, że wszystkie eleganckie karty dań powinny być po francusku? A może byli zbyt rozsądni, żeby bawić się w drukowanie menu w obcych językach? Zanosiło się na to, iż spodoba mu się w tej Ameryce.

Steward poinformował pasażerów, że kolacja będzie podawana w trzech turach, jako że w jadalni mieści się jednorazowo tylko czternaście osób.

– Życzy pan sobie jeść o szóstej, siódmej trzydzieści czy o dziewiątej, panie Vandenpost?

Harry natychmiast zorientował się, że oto stanął przed ogromną szansą. Jeśli rodzina Oxenford pójdzie na kolację wcześniej lub później od niego, być może uda mu się zostać samemu w kabinie. Ale którą turę wybiorą? W myślach sklął stewarda za to, że zaczął akurat od niego. Brytyjski kelner odruchowo zapytałby najpierw bardziej utytułowanych gości, ten demokratyczny Amerykanin natomiast kierował się zapewne tylko numerami miejsc. Będzie musiał zgadywać i lepiej, żeby się nie pomylił.

– Niech się zastanowię… – mruknął, by zyskać na czasie. Z jego dotychczasowych doświadczeń wynikało, że zamożni ludzie spożywali posiłki później niż ubodzy. Jeżeli robotnik jadł śniadanie o siódmej, obiad w południe i kolację o piątej, to w domu, dajmy na to, lorda śniadanie podawano o dziewiątej, obiad o drugiej, a kolację około ósmej trzydzieści. Należało przypuszczać, iż rodzina Oxenford hołduje podobnym zwyczajom, więc Harry wybrał pierwszą turę.

– Jestem trochę głodny, więc zjem o szóstej – powiedział.

Steward zwrócił się do lorda Oxenford, a Harry wstrzymał oddech.

– Myślę, że o dziewiątej – powiedział ojciec Margaret.

Harry z trudem ukrył uśmiech zadowolenia.

– To za późno dla Percy'ego – odezwała się lady Oxenford. – Wolałabym trochę wcześniej.

W porządku, byle nie za wcześnie! – pomyślał z niepokojem Harry.

– W takim razie wpół do ósmej – rozstrzygnął sprawę lord Oxenford.

Harry nie posiadał się z zadowolenia. Uczynił znaczny krok w kierunku Kompletu Delhijskiego.

Steward czekał już tylko na odpowiedź wyglądającego na policjanta mężczyzny w czerwonej kamizelce, który przedstawił się współpasażerom jako Clive Membury. Powiedz „siódma trzydzieści” i zostaw mnie samego w kabinie – błagał go w myślach Harry. Jednak ku jego rozczarowaniu Membury nie był głodny i wybrał godzinę dziewiątą.

Co za pech – jęknął Harry w duchu. Membury zostanie w kabinie kiedy rodzina Oxenford pójdzie na kolację. Może wyjdzie choć na chwilę? Zachowywał się dość niespokojnie, często wstawał i poprawiał się w fotelu. Jednak jeśli nie wyjdzie z własnej woli, Harry będzie musiał znaleźć jakiś sposób, żeby się go pozbyć. Byłoby to bardzo proste, gdyby nie to, że znajdowali się na pokładzie samolotu. W normalnych warunkach wystarczyłoby powiedzieć, że ktoś prosi go do drugiego pokoju, że jest do niego telefon albo że po ulicy przechadza się naga kobieta. Tutaj jednak sprawa przedstawiała się znacznie poważniej.

– Panie Vandenpost, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, przy posiłku będą panu towarzyszyć nawigator i inżynier pokładowy – powiedział steward.

– Bardzo proszę – odparł Harry. Z przyjemnością porozmawia z kimś z załogi.

Lord Oxenford zamówił kolejną whisky. Ten to dopiero ma spust, jak by powiedzieli Irlandczycy. Jego żona była blada i milcząca. Trzymała w dłoniach książkę, lecz ani razu nie przewróciła kartki. Sprawiała wrażenie bardzo przygnębionej.

Percy poszedł na przód maszyny, by porozmawiać z członkami załogi, Margaret zaś usiadła po drugiej stronie przejścia, obok Harry ego. Wyczuł zapach jej perfum i rozpoznał „Toscę”. Zdjęła płaszcz, dzięki czemu przekonał się, że odziedziczyła figurę po matce: była dość wysoka, o szerokich ramionach, obfitych piersiach i długich nogach. Strój, jaki miała na sobie, choć na pewno kosztowny, nie dodawał jej wdzięku. Harry wyobraził ją sobie w długiej wieczorowej sukni z głębokim dekoltem, z zebranymi do góry rudymi włosami i odsłoniętą długą szyją, na której tle znakomicie prezentowałyby się klipsy w kształcie wydłużonych kropli, najlepiej autorstwa Louisa Cartiera z jego okresu indyjskiego… Wyglądałaby olśniewająco. Jednak nie ulegało wątpliwości, że ona sama nie widziała się w takiej roli. Krępowało ją to, że jest zamożną arystokratką, w związku z czym ubierała się jak żona pastora.

Była wspaniałą dziewczyną i Harry czuł się trochę onieśmielony jej towarzystwem, ale udało mu się wyczuć jej słabą stronę, co dodało mu nieco otuchy. Mniejsza z tym, chłopcze – pomyślał. – Pamiętaj tylko, że stanowi dla ciebie zagrożenie i dlatego musisz obchodzić się z nią jak z jajkiem.

Zapytał ją, czy latała już samolotem.

– Tylko do Paryża, z matką.

„Tylko do Paryża, z matką”… Jego matka nigdy w życiu nie zobaczy Paryża ani nie wsiądzie do samolotu.

– Jakie to uczucie, kiedy jest się tak bogatym i uprzywilejowanym?

– Nie znosiłam tych podróży – odparła. – Musiałam pić herbatę z różnymi nudnymi Anglikami, mimo że miałam ochotę pójść do jakiejś zadymionej restauracji i posłuchać murzyńskiego jazzu.

– Moja mama zabierała mnie do Margate – powiedział Harry. – Taplałem się w morzu, a potem jedliśmy lody i smażoną rybę.

Jeszcze zanim skończył zdanie, uświadomił sobie z przerażeniem, że mówiąc prawdę popełnia karygodny błąd. Powinien mamrotać coś nieokreślonego o prywatnej szkole z internatem i domu na wsi, jak czynił zawsze, kiedy musiał opowiadać dziewczętom z wyższych sfer o swoim dzieciństwie. Ale przecież Margaret znała jego tajemnicę, a poza tym szum silników Clippera sprawiał, że nikt inny nie mógł ich usłyszeć. Mimo to, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że mówi prawdę, poczuł się tak, jakby właśnie wyskoczył z samolotu i leciał w pustkę, czekając aż otworzy się spadochron.

– My nigdy nie chodziliśmy nad morze – stwierdziła z zazdrością Margaret. – Kąpali się tylko prości ludzie. Elizabeth i ja ogromnie zazdrościłyśmy ubogim dzieciom tego, że mogą robić wszystko, na co mają ochotę.

Harry'ego rozbawiło jej wyznanie. Stanowiło kolejny dowód na to, że miał w życiu szczęście: dzieci możnych tego świata, wożone w wielkich czarnych samochodach, ubierane w najlepsze stroje i jedzące codziennie do syta, zazdrościły mu jego bosonogiej wolności i smażonej ryby.

– Najlepiej zapamiętałam zapachy – ciągnęła Margaret. – Zapach przed drzwiami ciastkarni w porze lunchu, zapach naoliwionych maszyn otaczający karuzelę, zapach piwa i tytoniowego dymu uciekający zimą przez uchylone drzwi pubu… Miałam wrażenie, że ludzie bardzo przyjemnie spędzają tam czas, a ja nawet nigdy nie byłam w pubie.

– Niewiele straciłaś – odparł Harry, który nie lubił pubów. – W Ritzu dają dużo lepsze jedzenie.

– Wygląda na to, że każde z nas woli sposób życia drugiego – zauważyła.

– Ja spróbowałem obu – przypomniał jej Harry. – Wiem, który jest lepszy.

Zamyśliła się na chwilę, po czym zapytała:

– Co masz zamiar zrobić ze swoim życiem?

Nie spodziewał się takiego pytania.

– Zamierzam dobrze się bawić.

– A naprawdę?

– Co to znaczy: „naprawdę”?

– Każdy chce się dobrze bawić. Chodzi mi o to, co będziesz robił?

– To, co robię teraz. – Tknięty nagłym impulsem postanowił powiedzieć jej coś, o czym nie rozmawiał jeszcze z nikim w życiu. – Czytałaś „Włamywacza amatora” Hornunga?

Potrząsnęła głową.

– Głównym bohaterem jest złodziej – dżentelmen nazwiskiem Raffles, który pali tureckie papierosy, nosi eleganckie ubrania, jest zapraszany do domów różnych ludzi i kradnie im biżuterię. Chcę być taki jak on.

– Och, nie bądź głupi! – prychnęła.

Назад Дальше