On także się uśmiechnął. Odniosła wrażenie, że jest gotów jej pomóc.
– Chyba tak – zgodził się. – Jest tylko jeden problem: nie ma wolnych miejsc.
– Do diabła! – mruknęła. Nagle znalazła się na krawędzi załamania. Czyżby niepotrzebnie zadała sobie tyle trudu? Mimo to postanowiła jeszcze nie rezygnować. – Na pewno uda się panu coś znaleźć. Nie potrzebuję miejsca leżącego, mogę spać w fotelu. Nawet w fotelu kogoś z załogi.
– Pasażerom nie wolno podróżować na miejscach przeznaczonych dla załogi. Jedyne, czym dysponuję, to apartament dla nowożeńców.
– Mogę z niego skorzystać? – zapytała z nadzieją.
– Cóż, nawet nie wiem, ile wynosi cena…
– Ale mógłby pan się dowiedzieć, prawda?
– Przypuszczam, że co najmniej tyle, ile dwa normalne bilety, czyli w sumie ponad siedemset pięćdziesiąt dolarów w jedną stronę, ale całkiem możliwe, że jeszcze więcej.
Była gotowa zapłacić nawet siedem tysięcy.
– Wypiszę panu czek in blanco.
– O rety! Pani chyba naprawdę na tym zależy, prawda?
– Jutro muszę być w Nowym Jorku. To… to bardzo ważne.
Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by powiedzieć, jak bardzo było to dla niej ważne.
– W takim razie, chodźmy do kapitana. Proszę tędy.
Nancy poszła za nim, zastanawiając się, czy przypadkiem nie straciła tyle cennego czasu przekonując kogoś, kto i tak nie mógł samodzielnie podjąć decyzji.
Zaprowadził ją do pomieszczenia na piętrze, gdzie załoga Clippera, bez marynarek i z podwiniętymi rękawami koszul, studiowała mapy i prognozy pogody, pijąc kawę i paląc papierosy. Nancy została przedstawiona kapitanowi Marvinowi Bakerowi. Kiedy przystojny pilot uścisnął jej dłoń, odniosła wrażenie, iż czyni to głównie po to, by zmierzyć jej puls. Może dlatego, że zachowywał się niemal jak lekarz przy łóżku pacjenta.
– Pani Lenehan bardzo zależy na tym, by dostać się do Nowego Jorku – powiedział młody urzędnik. – Jest gotowa zapłacić za apartament dla nowożeńców. Może ją pan zabrać?
Nancy czekała w napięciu na odpowiedź, ale zamiast niej usłyszała pytanie.
– Czy jest pani z mężem, pani Lenehan?
Zatrzepotała szybko powiekami – dobry sposób, kiedy chciało się namówić mężczyznę, żeby coś zrobił.
– Jestem wdową, kapitanie.
– Przepraszam. Ma pani jakiś bagaż?
– Tylko tę walizeczkę.
– W takim razie, z przyjemnością zawieziemy panią do Nowego Jorku.
– Dzięki Bogu! – westchnęła z ulgą Nancy. – Nawet nie ma pan pojęcia, jakie to dla mnie ważne.
Odprężenie przyszło tak nagle, że aż ugięły się pod nią kolana. Opadła na najbliższe krzesło. Było jej trochę wstyd, że reaguje aż tak emocjonalnie; by pokryć zmieszanie, wyjęła z torebki książeczkę czekową, drżącą dłonią wypełniła czek nie wpisując sumy i podała go młodemu mężczyźnie.
Teraz nadeszła pora na konfrontację z Peterem.
– W wiosce spotkałam kilkoro pasażerów – powiedziała. – Nie wiedzą panowie, gdzie może być reszta?
– Większość siedzi w barze „U Pani Walsh” – poinformował ją urzędnik. – To w tym samym budynku, tyle tylko, że wejście jest z drugiej strony.
Wstała z krzesła. Osłabienie minęło równie nagle, jak się pojawiło.
– Jestem panom bardzo wdzięczna.
– To my się cieszymy, że mogliśmy pani pomóc – odparł kapitan.
Wyszła z pokoju.
Jeszcze zanim zdążyła dobrze zamknąć drzwi, pomieszczenie wypełnił gwar podniesionych głosów. Wiedziała, że wszystkie komentarze załogi dotyczą atrakcyjnej wdowy, którą stać na wystawianie czeków in blanco.
Wyszła na zewnątrz. Promienie popołudniowego słońca nie dawały już wiele ciepła, ale wilgotne powietrze przesycone zapachem morza nie zdążyło się jeszcze ochłodzić. Powinna jak najszybciej odnaleźć swego nieuczciwego brata.
Okrążyła budynek i weszła do baru.
Był to jeden z tych lokali, których w normalnych warunkach nie odwiedziłaby nigdy w życiu: niewielki, pogrążony w półmroku, surowo, urządzony, bardzo męski. Bez wątpienia kiedyś serwowano tu piwo rybakom i chłopom, teraz jednak roiło się od milionerów popijających drogie koktajle. Atmosfera była gęsta, a gwar rozmów prowadzonych w wielu językach donośny. Wszystko wskazywało na to, że wśród pasażerów zapanowała relaksowa atmosfera. Jednak albo jej się zdawało, albo w wybuchającym co chwila głośnym śmiechu pobrzmiewała ledwo uchwytna nuta histerii. Czyżby beztroski nastrój miał za zadanie zamaskować strach przed długim lotem przez ocean?
Rozejrzała się po otaczających ją twarzach i zobaczyła Petera.
Nie zauważył jej.
Wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, czując, jak ogarnia ją coraz większy gniew. Na jej policzki wypełzł krwisty rumieniec. Z trudem powstrzymała się, by nie podejść do niego i bez słowa uderzyć go w twarz. Postanowiła jednak, że nie okaże mu swego zdenerwowania. Zawsze lepiej jest sprawiać wrażenie kogoś spokojniejszego, niż jest się w istocie.
Siedział w kącie, przy jednym stoliku z Natem. To był dla niej kolejny wstrząs. Wiedziała, że Ridgeway przyjechał do Paryża po nowe modele dla swojej kolekcji, ale nie przyszło jej na myśl, że będzie wracał z Peterem. Wolałaby, żeby go tutaj nie było. Obecność dawnego adoratora mogła tylko skomplikować sytuację. Będzie musiała zapomnieć o tym, że kiedyś całowała się z nim. Wyrzucić to z pamięci.
Przepchnęła się przez tłum i podeszła do ich stolika. Nat zauważył ją pierwszy. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, a także coś w rodzaju poczucia winy, co dało jej pewną satysfakcję. Peter dostrzegł jego dziwną minę i także podniósł wzrok.
Nancy spojrzała mu prosto w oczy.
Zbladł, po czym wykonał taki ruch, jakby chciał się zerwać z krzesła.
– Dobry Boże! – wykrzyknął. Wydawał się śmiertelnie przerażony.
– Czego tak się boisz, Peter? – zapytała z pogardą Nancy.
Przełknął z trudem ślinę i opadł ciężko na miejsce.
– Kupiłeś dla siebie bilet na S/S Orania, wiedząc, że go nie wykorzystasz. Przyjechałeś ze mną do Liverpoolu i zameldowałeś się w hotelu, mimo że nie miałeś zamiaru zostać na noc. A wszystko to dlatego, że bałeś się mi powiedzieć, że lecisz do kraju Clipperem!
Wpatrywał się w nią bez słowa z pobladłą twarzą.
Nie planowała żadnej przemowy, lecz słowa same cisnęły się jej na usta.
– Wczoraj wymknąłeś się z hotelu i pojechałeś czym prędzej do Southampton, mając nadzieję, że o niczym się nie dowiem! – Pochyliła się nad stolikiem, a on cofnął się wraz z krzesłem. – Czego tak bardzo się boisz. Przecież cię nie ugryzę! – Drgnął nerwowo, jakby wcale nie był tego taki pewien.
Nawet nie starała się zniżyć głosu. Otaczający ich ludzie umilkli, przysłuchując się jej tyradzie. Peter rzucał dokoła szybkie, zakłopotane spojrzenia.
– Wcale się nie dziwię, że czujesz się głupio. Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! Przez tyle lat chroniłam cię, tuszowałam twoje głupie błędy i pozwalałam, byś pełnił funkcję prezesa dużej firmy, choć nie masz nawet tyle oleju w głowie, żeby poprowadzić przykościelny kramik A ty w ramach podziękowania postanowiłeś mnie okraść. Jak mogłeś to zrobić? Jak możesz spojrzeć sobie w twarz w lustrze?
Oblał się szkarłatnym rumieńcem.
– Nigdy mnie nie chroniłaś! – zaprotestował. – Cały czas myślałaś tylko o sobie! Zawsze chciałaś być szefem, ale nie udało ci się! Ja nim zostałem, a ty od początku spiskowałaś, żeby zrzucić mnie ze stołka.
Było to tak niesprawiedliwe oskarżenie, iż Nancy nie wiedziała, czy ma się roześmiać, czy napluć mu w twarz.
– Ty idioto! Robiłam wszystko, żebyś mógł na nim zostać!
Gwałtownym ruchem wyszarpnął z kieszeni jakieś papiery.
– Na przykład to?
Nancy rozpoznała swój raport.
– Naturalnie – odparła. – Ten plan stanowi dla ciebie ostatnią szansę, jeśli chcesz zachować posadę.
– Podczas gdy ty przejmiesz nad wszystkim kontrolę! Od razu cię przejrzałem. – Spojrzał na nią wyzywająco. – I właśnie dlatego wystąpiłem z własnym planem.
– Który jednak spalił na panewce! – dokończyła triumfalnie Nancy. – Kupiłam bilet na samolot i wracam do Bostonu, żeby wziąć udział w zebraniu rady nadzorczej. Coś mi się zdaje, że nie uda ci się wchłonąć naszej firmy, Nat – powiedziała, zwracając się bezpośrednio do Ridgewaya.
– Nie bądź tego taka pewna – odparł Peter.
Spojrzała ponownie na niego. Był rozdrażniony i agresywny. Czyżby chował w rękawie jeszcze jakąś niespodziankę? Na to chyba brakowało mu sprytu.
– Oboje mamy po czterdzieści procent udziałów. Ciotka Tilly i Danny Riley dysponują pakietem dwudziestu procent, ale zawsze postępowali zgodnie z moimi sugestiami. Znają mnie i znają ciebie. Wiedzą, że ja zarabiam pieniądze, ty zaś je tracisz, a jeśli są dla ciebie uprzejmi, to tylko ze względu na pamięć o ojcu. Będą głosować tak, jak im powiem.
– Riley mnie poprze – stwierdził stanowczo Peter.
W jego uporze było coś, co ją zaniepokoiło.
– Dlaczego miałby cię popierać, skoro doprowadziłeś przedsiębiorstwo niemal do całkowitej ruiny? – zapytała z przekąsem, ale w głębi duszy nie czuła nawet połowy tej pewności siebie, jaką starała się okazać. Peter jednak wyczuł jej obawy.
– Przestraszyłaś się, co? – parsknął.
Niestety miał rację. Z każdą chwilą bała się coraz bardziej. Nie sprawiał wrażenia tak przybitego, jak się tego spodziewała. Musiała się koniecznie dowiedzieć, czy tylko blefuje, czy też istotnie ma jeszcze jakieś atuty.
– Jestem pewna, że jak zwykle próbujesz mnie nabrać.
– Właśnie że nie.
Jeżeli będzie go dalej podjudzać, Peter w końcu nie wytrzyma i wygada wszystko.
– Zawsze lubiłeś udawać, że coś chowasz w zanadrzu, ale jak przyszło co do czego, okazywało się, że to guzik warte!
– Obiecał mi.
– Riley jest równie godny zaufania jak grzechotnik.
To go wyraźnie dotknęło.
– Nie wtedy, kiedy otrzyma… zachętę.
Więc o to chodziło: Danny Riley został przekupiony. Zdumiało ją to, gdyż o Dannym Rileyu mogła powiedzieć wiele złych rzeczy, ale na pewno nie to, że bierze łapówki. Co takiego zaproponował mu Peter? Koniecznie musiała się dowiedzieć, aby nie dopuścić do sfinalizowania transakcji lub przebić jego ofertę.
Roześmiała się pogardliwie.
– Cóż, jeśli twój plan opiera się na wiarygodności Danny'ego Rileya, to chyba mogę spać spokojnie!
– Mój plan opiera się na jego chciwości – odparł Peter.
– Na twoim miejscu podchodziłabym do tej sprawy bardzo ostrożnie – powiedziała, ponownie zwracając się bezpośrednio do Nata Ridgewaya.
– On wie, że to prawda – wtrącił pośpiesznie Peter.
Nat wyglądał na człowieka, który najchętniej w ogóle nie brałby udziału w dyskusji, ale teraz, kiedy oboje wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, skinął niechętnie głową.
– Obiecał Rileyowi, że przekaże mu część obsługi prawnej General Textiles – dodał Peter.
Nancy poczuła, jak na jej gardle zaciska się żelazna obręcz. Największym marzeniem Danny'ego było związać się z jakąś wielką firmą w rodzaju General Textiles. Dla właściciela małej nowojorskiej kancelarii adwokackiej stanowiło to życiową szansę. Za taką łapówkę Danny sprzedałby nawet własną matkę.
Peter i Danny dysponowali w sumie pięćdziesięcioma procentami udziałów. Nancy i ciotka Tilly także miały pięćdziesiąt procent. W przypadku równego rozdziału głosów ostateczna decyzja należała do prezesa zarządu – czyli do Petera.
Zorientował się, że zapędził siostrę w kozi róg, gdyż pozwolił sobie na zwycięski uśmiech.
Jednak Nancy nie zamierzała tanio sprzedać skóry. Przysunęła sobie krzesło, usiadła, po czym skoncentrowała uwagę na Nacie. Podczas całej sprzeczki wyczuwała jego wyraźną dezaprobatę. Zastanawiała się, czy wiedział o tym, że Peter działał bez jej wiedzy i zgody. Postanowiła przedstawić mu jasno całą sprawę.
– Przypuszczam, iż wiesz, że Peter kłamał mi w żywe oczy?
Zacisnął wargi i wpatrywał się w nią nieruchomym spojrzeniem, ale ona doskonale znała te sztuczki i sama często z nich korzystała, więc po prostu cierpliwie czekała na odpowiedź.
– O nic go nie pytałem – odparł wreszcie. – Wasze rodzinne nieporozumienia nic mnie nie obchodzą. Nie jestem pracownikiem pomocy społecznej, tylko biznesmenem.
Ale kiedyś trzymałeś mnie za rękę, całowałeś na dobranoc i pieściłeś moje piersi – pomyślała, głośno zaś zapytała:
– Uczciwym biznesmenem?
– Przecież wiesz, że tak – odpowiedział z godnością.
– W takim razie nie powinieneś akceptować nieuczciwych metod, które inni stosują w twoim imieniu.
Zastanowił się przez chwilę, po czym odparł:
– Tu chodzi o interesy, nie o spotkanie towarzyskie.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie pozwoliła mu na to.
– Skoro korzystasz z nieuczciwości mojego brata, oznacza to, że sam także jesteś nieuczciwy. Zmieniłeś się od czasów, kiedy pracowałeś dla ojca. – Nie czekając na odpowiedź zwróciła się do Petera: – Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że mógłbyś podwoić wartość swoich akcji, gdybyś pozwolił mi wprowadzić w życie mój plan?
– Twój plan zupełnie mi się nie podoba.
– Nawet bez restrukturyzacji firma zyska na wartości w związku z wojną. Zawsze dostarczaliśmy obuwie armii – pomyśl, jak wzrosną zamówienia, kiedy Stany Zjednoczone przystąpią do wojny!
– Ameryka nie będzie się mieszać w tę europejską awanturę.
– Nawet wtedy obroty zdecydowanie wzrosną. – Spojrzała na Nata. – Ty o tym wiesz, prawda? Właśnie dlatego chcesz nas wykupić.
Nic nie odpowiedział, więc zajęła się znowu Peterem.
– Naprawdę postąpiłbyś dużo mądrzej, gdybyś trochę zaczekał. Posłuchaj: czy kiedykolwiek pomyliłam się w takich sprawach? Czy choć raz straciłeś na tym, że posłuchałeś mojej rady? A może zyskałeś, postępując wbrew niej?
– Ty niczego nie rozumiesz, prawda? – zapytał.
Zbił ją tym z tropu.
– Czego nie rozumiem?
– Dlaczego postanowiłem doprowadzić do połączenia firm.
– A więc, dlaczego?
Wpatrywał się w nią bez słowa, a ona wyczytała odpowiedź w jego oczach.
Nienawidził jej.
Doznała autentycznego wstrząsu. Poczuła się tak, jakby rąbnęła głową w niewidzialną ścianę. Nie chciała w to uwierzyć, jednak nie mogła zignorować wyrazu nienawiści malującego się na jego twarzy. W przeszłości często dochodziło między nimi do napięć powstających na tle całkiem naturalnej rywalizacji między rodzeństwem, ale to, co teraz widziała, było okropne, przerażające i nienormalne. Nigdy nie podejrzewała, że jej młodszy brat może jej aż tak bardzo nienawidzić.
Chyba tak właśnie czuje się kobieta, której mąż oświadcza po dwudziestu latach małżeństwa, że nawiązał romans ze swoją sekretarką i że już jej wcale nie kocha – myślała zrezygnowana.
Była zupełnie oszołomiona, jakby ktoś zdzielił ją mocno w głowę. Potrzebowała trochę czasu, by oswoić się z szokującą rzeczywistością.
Peter nie tylko postępował głupio, wstrętnie i nieroztropnie, ale wręcz celowo czynił szkodę samemu sobie, aby tylko pogrążyć siostrę. Oznaczało to, że musiał być przynajmniej trochę nienormalny.
Musiała to przemyśleć. Postanowiła opuścić duszne, zatłoczone wnętrze i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Wstała i wyszła, nie odzywając się ani słowem.
Kiedy znalazła się na dworze, od razu poczuła się trochę lepiej. Od strony morza wiał chłodny wiatr. Nancy przeszła na drugą stronę drogi, po czym ruszyła wzdłuż nabrzeża, przysłuchując się krzykom mew.
Clipper unosił się majestatycznie na powierzchni wody. Nie wyobrażała sobie, że jest aż tak ogromny; ludzie uzupełniający paliwo wyglądali przy nim jak mrówki. Widok olbrzymich silników i wielkich śmigieł podziałał na nią uspokajająco. W tym samolocie nie miała czego się bać, szczególnie po tym, jak przeleciała jednosilnikową Pchłą przez Morze Irlandzkie.
Co jednak powinna zrobić po powrocie do domu? Nigdy nie uda się jej przekonać Petera, by zrezygnował ze swojego planu. Lata skrywanego gniewu i nienawiści odcisnęły zbyt głębokie piętno na jego duszy. W pewnym sensie wzbudzał w niej litość; musiał być bardzo nieszczęśliwy. Mimo to nie miała zamiaru ustąpić. Musiał istnieć jakiś sposób, by ocalić owoc wieloletniej pracy ich ojca.
Najsłabszym ogniwem w planie Petera był Danny Riley. Człowiek, który dał się przekupić jednej stronie, mógł zostać przekupiony także przez drugą. Może Nancy uda się znaleźć coś, co okaże się dla niego pokusą nie do przezwyciężenia i skłoni go do zmiany sojusznika. Jednak nie wyglądało to na prostą sprawę. Łapówka Petera, w postaci prawnej obsługi części interesów General Textiles, była trudna do przebicia.
W takim razie, może zdoła go nastraszyć? Na pewno mniej by to ją kosztowało. Ale jak to zrobić? Mogłaby przestać korzystać z usług jego firmy, lecz niewiele by to dało, gdyż straty, jakie poniósłby w ten sposób, nadrobiłby z nawiązką pracując dla General Textiles. Do Danny'ego najłatwiej trafiały argumenty w postaci znacznych sum w gotówce, ale niemal cały majątek Nancy był zablokowany w Butach Blacka. Kilka tysięcy dolarów, które mogła bez większego trudu zdobyć w każdej chwili, to za mało. Danny na pewno zażądałby więcej, kto wie, czy nie stu tysięcy, a ona nie zdążyłaby zebrać na czas tak ogromnej sumy.
Z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos wykrzykujący jej nazwisko. Odwróciła się i ujrzała młodego pracownika Pan American machającego do niej ręką.
– Telefon do pani! – zawołał. – Dzwoni pan MacBride z Bostonu.
Poczuła przypływ nadziei; może Macowi uda się znaleźć wyjście z tej sytuacji? On także znał Danny'ego Rileya. Obaj przypominali jej ojca – należeli do drugiego pokolenia irlandzkich emigrantów, trzymali się z Irlandczykami i odnosili nieufnie do wszystkich protestantów, w tym nawet do tych, którzy także pochodzili z Zielonej Wyspy. Mac był uczciwy, Danny natomiast nie, ale poza tym niemal się nie różnili. Ojciec również był uczciwy, lecz potrafił od czasu do czasu przymknąć oko na jakiś niewielki szwindel, szczególnie jeśli mógł w ten sposób wyświadczyć przysługę rodakowi ze Starego Kraju.
Kiedyś nawet uratował Danny'ego przed bankructwem, przypomniała sobie, wracając szybkim krokiem do budynku. Zdarzyło się to kilka lat temu, na krótko przed śmiercią ojca. Danny był bliski przegrania bardzo poważnej sprawy, więc nie widząc innego sposobu, podczas partyjki golfa zaproponował sędziemu łapówkę. Sędzia jednak okazał się nieprzekupny, Danny'emu zaś pozostały do wyboru dwie możliwości: albo sam się wycofa, albo zostanie pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Ojciec dotarł jednak do sędziego i przekonał go, by potraktował to zdarzenie jako jednorazowy, przypadkowy incydent. Nancy wiedziała o wszystkim, gdyż pod koniec życia ojca stała się jego najbardziej zaufaną powierniczką.
Taki właśnie był Danny: chwiejny, mało wiarygodny, raczej mało inteligentny. Bez trudu powinno jej się udać przeciągnąć go na swoją stronę.
Ale miała na to tylko dwa dni.
Weszła do budynku, a młody urzędnik zaprowadził ją do telefonu. Przyłożyła słuchawkę do ucha i wzięła do ręki mikrofon. Z przyjemnością usłyszała znajomy, przyjazny głos Maca:
– A więc udało ci się dogonić Clippera! Dzielna dziewczyna!
– Będę na zebraniu zarządu, ale mam też złą wiadomość: Peter zdobył poparcie Danny'ego.
– Wierzysz mu?
– Tak. Firma Danny'ego ma dostać do prowadzenia część spraw General Textiles.
– Jesteś pewna, że to prawda?
– Są tu razem z Natem Ridgewayem.
– Z tym draniem!
Mac nigdy nie darzył Nata sympatią, a wręcz znienawidził go w chwili, gdy Ridgeway zaczął spotykać się z Nancy. Mimo że Mac był bardzo szczęśliwy w swoim małżeństwie, nie cierpiał wszystkich, którzy kierowali ku niej choćby tylko trochę romantyczne uczucia.
– Współczuję General Textiles, jeśli Danny rzeczywiście weźmie ich sprawy w swoje ręce – powiedział Mac.
– Przypuszczam, że dadzą mu tylko najmniej istotne ochłapy.
Mac, czy ich propozycja była zgodna z prawem?
– Chyba nie, ale trudno byłoby to udowodnić.
– W takim razie mam poważne kłopoty.
– Obawiam się, że tak. Przykro mi, Nancy.
– Dziękuję, stary przyjacielu. Ostrzegałeś mnie, żebym nie godziła się na objęcie funkcji prezesa przez Petera.
– I to jak usilnie!
Nancy doszła do wniosku, że nie ma sensu dłużej płakać nad rozlanym mlekiem.