Kiedy Margaret uświadomiła sobie, że oto trafia się jej niepowtarzalna szansa, jej serce wywinęło z radości koziołka.
– Naprawdę? – zapytała. – Naprawdę przyjęłaby mnie pani do pracy?
– Oczywiście.
– A jaką otrzymałabym posadę?
Nancy Lenehan zastanowiła się przez chwilę.
– Na początek umieściłabym cię w dziale sprzedaży. Musiałabyś nalepiać znaczki na koperty, przyrządzać kawę, udzielać informacji przez telefon, zabawiać klientów rozmową. Gdybyś się sprawdziła, wkrótce awansowałabyś na młodszą asystentkę.
– Co to znaczy?
– Że robisz dokładnie to samo, tylko za większe pieniądze.
Margaret wydawało się, że to jakiś nieprawdopodobny sen.
– Mój Boże! Prawdziwa praca w prawdziwym biurze… – wyszeptała z rozmarzeniem.
Nancy roześmiała się.
– Większość ludzi uważa to za niewdzięczną harówkę!
– Dla mnie to byłaby niezwykła przygoda.
– Może początkowo.
– Czy pani mówi zupełnie serio? – zapytała poważnie Margaret. – Jeśli za tydzień zjawię się w pani gabinecie, da mi pani tę pracę?
Nancy Lenehan spojrzała na nią z zaskoczeniem.
– Boże, ty nie żartujesz, prawda? Wydawało mi się, że nasza rozmowa jest czysto teoretyczna…
Margaret poczuła, jak ogarnia ją czarna rozpacz.
– A więc nic z tego? To były tylko słowa?
– Bardzo chciałabym cię zatrudnić, ale istnieje jeden mały problem: może tak się zdarzyć, że za tydzień sama będę bez pracy.
– Co pani ma na myśli? – wykrztusiła Margaret przez łzy.
– Mój brat usiłuje zabrać mi fabrykę.
– W jaki sposób?
– To bardzo skomplikowana sprawa, a poza tym, może mu się nie udać. Walczę z nim, ale nie jestem w stanie przewidzieć, jak to się skończy.
Margaret nie mogła uwierzyć, że szansa, która jeszcze przed chwilą wydawała się tak realna, teraz może wymknąć się jej z rąk.
– Musi pani zwyciężyć! – stwierdziła stanowczo.
Nim Nancy zdążyła odpowiedzieć, do salonu wkroczył Harry. W czerwonej piżamie i niebieskim szlafroku wyglądał jak słońce na tle błękitnego nieba. Ujrzawszy go Margaret poczuła się znacznie pewniej. Usiadł koło nich, ona zaś przedstawiła go swojej rozmówczyni.
– Pani Lenehan chciała napić się brandy, ale stewardzi są okropnie zajęci – dodała.
Harry zrobił zdziwioną minę.
– Może i są zajęci, ale to nie znaczy, że nie mogą roznosić drinków. – Wstał i wsunął głowę do sąsiedniej kabiny. – Davy, bądź tak miły i przynieś lampkę koniaku dla pani Lenehan, dobrze?
– Oczywiście, panie Vandenpost – odparł steward. Margaret po raz kolejny stwierdziła, że Harry ma odpowiednie podejście do ludzi.
Usiadł ponownie.
– Już dawno zwróciłem uwagę na pani kolczyki, pani Lenehan – powiedział. – Są przepiękne.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem. Komplement sprawił jej chyba przyjemność.
Margaret przyjrzała się kolczykom. W każdym z nich w misternym ornamencie ze złota i małych diamentów tkwiła duża naturalna perła. Rzeczywiście, były bardzo eleganckie. Żałowała, że nie posiada żadnej biżuterii, która mogłaby wzbudzić zainteresowanie Harry'ego.
– Kupiła je pani w Stanach? – zapytał.
– Owszem, u Paula Flato.
Harry skinął głową.
– Ale jestem prawie pewien, że zaprojektował je Fulco di Verdura.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – przyznała pani Lenehan. – To niezwykłe, żeby młody mężczyzna tak dobrze znał się na biżuterii – dodała.
On ją kradnie, więc lepiej uważaj! – chciała krzyknąć Margaret, choć w gruncie rzeczy Harry bardzo zaimponował jej swoją znajomością tematu. Nie tylko potrafił rozpoznać wartościowe klejnoty, ale nawet wiedział, kto je wykonał.
Davy przyniósł zamówioną brandy. Szedł zupełnie prosto, mimo że samolot wyczyniał w powietrzu przeróżne podskoki. Nancy wzięła kieliszek z tacy i wstała z fotela.
– Pójdę już spać.
– Powodzenia – powiedziała Margaret, myśląc o walce, jaką ta przystojna Amerykanka musi stoczyć z bratem. Jeśli ją wygra, ona, Margaret, dostanie u niej pracę.
– Dziękuję. Dobranoc.
– O czym rozmawiałyście? – zapytał z odrobiną zazdrości Harry, kiedy Nancy zataczając się i chwytając oparć foteli odeszła w kierunku ogona maszyny.
Margaret wahała się, czy mówić mu o obiecanej posadzie. Była niezmiernie uradowana tą perspektywą, ale nie miała pewności, że wszystko ułoży się po jej myśli, postanowiła więc na razie zachować rzecz w tajemnicy.
– O Frankiem Gordinie – odparła. – Nancy uważa, że takich jak on powinno się zostawić w spokoju. Zajmują się organizowaniem hazardu i… prostytucji w coś w rodzaju przemysłu, a to szkodzi tylko tym, którzy są w to czynnie zaangażowani.
Poczuła, że na jej twarz wypełza lekki rumieniec. Po raz pierwszy w życiu powiedziała głośno słowo „prostytucja”.
Harry zastanowił się.
– Nie wszystkie prostytutki zajmują się tym z własnej woli – zauważył po jakiejś minucie. – Niektóre są do tego zmuszane. Na pewno słyszałaś o białym niewolnictwie.
– A więc to właśnie to znaczy?
Rzeczywiście, od czasu do czasu spotykała w gazetach to określenie, ale wyobrażała sobie, że chodzi o porwania młodych dziewcząt, które następnie wysyła się do Stambułu, by tam pracowały jako pokojówki. Jakże była naiwna!
– Nie ma tego aż tak wiele, jak piszą w gazetach – wyjaśnił Harry. – W Londynie działa tylko jeden pośrednik, Benny Maltańczyk.
Margaret była wstrząśnięta do głębi. Pomyśleć, że takie rzeczy działy się tuż pod jej nosem, a ona nie miała o tym żadnego pojęcia!
– Mnie też mogło to spotkać!
– Zgadza się. Tej nocy, kiedy uciekłaś z domu. Benny tylko czyha na takie właśnie okazje. Wyszukuje młode samotne dziewczęta, bez pieniędzy, błąkające się w nocy po mieście. Zaprosiłby cię na wystawną kolację, po czym zaproponowałby pracę w grupie baletowej wyjeżdżającej z samego rana do Paryża. Uważałabyś tę ofertę za ratunek, który spadł ci prosto z nieba. „Grupa baletowa” byłaby w rzeczywistości zespołem tanecznym nagich dziewcząt, ale to okazałoby się dopiero w Paryżu, gdzie znalazłabyś się już nie tylko bez pieniędzy, ale i żadnej możliwości ucieczki, więc nie mając wyboru wyszłabyś na scenę i podskakiwała w ostatnim rzędzie najlepiej jak potrafisz. – Margaret spróbowała postawić się w takiej sytuacji i przyznała mu rację: niemal na pewno postąpiłaby właśnie w taki sposób. – Potem pewnego wieczoru poprosiłby cię, żebyś była miła dla jakiegoś pijanego bogacza z widowni, a jeśli odmówiłabyś, zmusiłby cię do tego siłą. – Zacisnęła powieki, przerażona i przepełniona odrazą na myśl o tym, co mogłoby się jej stać. – Nazajutrz z pewnością chciałabyś uciec, ale dokąd i za co? Poza tym, zaczęłabyś się zastanawiać, co powiesz rodzinie po powrocie. Prawdę? Nigdy. Zostałabyś więc z innymi dziewczętami, które przynajmniej traktowałyby cię przyjaźnie i ze zrozumieniem, potem zaś doszłabyś do wniosku, że skoro zrobiłaś to raz, możesz i drugi, i z następnym pijakiem poszłoby ci znacznie łatwiej. Nim zdążyłabyś się zorientować, czekałabyś z utęsknieniem na napiwki zostawiane przez klientów na nocnym stoliku.
Ciałem Margaret wstrząsnął dreszcz.
– To najokropniejsza rzecz, jaką w życiu słyszałam!
– Właśnie dlatego uważam, że nie powinno się zostawić w spokoju Frankiego Gordina.
Milczeli przez minutę lub dwie, a potem Harry mruknął w zamyśleniu:
– Jestem ogromnie ciekaw, jaki związek istnieje między Clive'em Memburym a Frankiem Gordinem.
– A myślisz, że jest jakiś związek?
– Percy twierdzi, że Membury ma rewolwer. Od początku wyglądał mi na gliniarza.
– Dlaczego?
– Przez tę czerwoną kamizelkę. Tylko gliniarz mógłby pomyśleć, że jak włoży coś takiego, to będzie wyglądał na playboya.
– Może on też pilnuje Frankiego?
Harry potrząsnął sceptycznie głową.
– Dlaczego miałby to robić? Gordino jest amerykańskim przestępcą eskortowanym do amerykańskiego więzienia. Znajduje się poza terytorium Wielkiej Brytanii, pod opieką FBI. Nie wyobrażam sobie, po co Scotland Yard miałby wysyłać kogoś, żeby go pilnował, szczególnie biorąc pod uwagę, ile kosztuje bilet na ten samolot.
– W takim razie może ściga ciebie? – zapytała Margaret, zniżając głos do szeptu.
– Do Ameryki? Clipperem? Z bronią? Tylko dlatego, że ukradłem parę głupich spinek?
– W takim razie potrafisz wyjaśnić to jakoś inaczej?
– Nie.
– Może z tego zamieszania wokół Gordina będzie przynajmniej taki pożytek, że ludzie zapomną o tym, jak ojciec zachował się podczas kolacji.
– Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?
– Nie mam pojęcia. Kiedyś taki nie był. Pamiętam z dzieciństwa, że zachowywał się zupełnie inaczej.
– Znałem kilku faszystów – powiedział Harry. – Większość z nich była okropnie zastraszona.
– Naprawdę? – zdziwiła się Margaret. – A sprawiają wrażenie bardzo agresywnych…
– Wiem. Ale w głębi duszy są przerażeni. Właśnie dlatego lubią maszerować w tę i z powrotem i nosić mundury: czują się bezpiecznie tylko wtedy, kiedy stanowią część grupy. Nienawidzą demokracji, bo nie daje im żadnej pewności jutra, popierają natomiast rządy dyktatorskie, gdyż wtedy wiedzą, co ich czeka i że nie grozi im wywołany z dnia na dzień kryzys rządowy.
Margaret musiała przyznać, że jest w tym sporo racji. Skinęła poważnie głową.
– Pamiętam, że nawet wtedy, kiedy jeszcze nie stał się taki zgorzkniały, często pomstował na komunistów, syjonistów, związki zawodowe, Irlandczyków walczących o niepodległość, członków „piątej kolumny” albo na kogoś innego, kto miał zamiar doprowadzić kraj do ruiny. Choć jeśli się nad tym zastanowić, to w jaki sposób syjoniści mogliby doprowadzić Anglię do ruiny?
Harry uśmiechnął się.
– Zgadza się, faszyści nienawidzą wszystkich i wszystkiego. Najczęściej są to ludzie z różnych przyczyn bardzo rozczarowani życiem.
– To się nawet zgadza. Kiedy zmarł mój dziadek i ojciec odziedziczył po nim posiadłość, okazało się, że jest bankrutem. Uratował się tylko dzięki małżeństwu z mamą. Potem ubiegał się o miejsce w parlamencie, ale przegrał wybory. Teraz wygnano go z kraju. – Nagle poczuła, że zaczyna znacznie lepiej rozumieć ojca. Harry okazał się zaskakująco spostrzegawczy. – Gdzie się nauczyłeś tego wszystkiego? – zapytała. – Przecież nie jesteś dużo starszy ode mnie?
Wzruszył ramionami.
– Battersea to bardzo rozpolitykowana dzielnica. Zdaje się, że komuniści tam właśnie mają największe poparcie w całym Londynie.
Zrozumiawszy częściowo uczucia miotające ojcem przestała tak bardzo wstydzić się tego, co się stało. Naturalnie nic nie usprawiedliwiało jego zachowania, lecz mimo to wolała myśleć o nim jako o człowieku przerażonym i rozgoryczonym niż mściwym i obłąkanym. Harry Marks okazał się znacznie mądrzejszy, niż przypuszczała. Byłoby dobrze, gdyby zechciał pomóc jej w planowanej ucieczce od rodziny. Czy jednak będzie miał ochotę zaprzątać sobie nią głowę, kiedy znajdą się w Ameryce?
– Czy już wiesz, gdzie będziesz mieszkał? – zapytała.
– Wynajmę sobie jakiś pokój w Nowym Jorku. Mam trochę pieniędzy, a wkrótce powinienem zdobyć jeszcze więcej.
W jego ustach brzmiało to tak łatwo! Mężczyźni mieli chyba znacznie większe możliwości. Samotna kobieta potrzebowała opieki.
– Nancy Lenehan zaproponowała mi pracę – powiedziała, zaskakując tym samą siebie. – Ale nie wiem, czy uda jej się dotrzymać słowa, bo brat usiłuje odebrać jej firmę.
Spojrzał na nią, po czym odwrócił wzrok. Jednocześnie na jego twarzy pojawił się niezwykły dla niego wyraz wahania, jakby nagle utracił nie opuszczającą go do tej pory ani na chwilę pewność siebie.
– Wiesz… Gdybyś miała ochotę, to ja… To znaczy, mógłbym ci pomóc, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Właśnie to miała nadzieję usłyszeć.
– Naprawdę?
– Mógłbym ci pomóc znaleźć pokój.
Poczuła ogromną ulgę.
– Wspaniale! – ucieszyła się. – Nigdy nie wynajmowałam pokoju. Nawet nie wiedziałabym, gdzie pytać.
– Najlepiej poszukać w gazecie.
– W jakiej gazecie?
– Codziennej.
– Gazety informują o pokojach do wynajęcia?
– Zamieszczają ogłoszenia.
– Nigdy nie widziałam w Timesie żadnych ogłoszeń o pokojach do wynajęcia. – Times był jedynym pismem prenumerowanym przez ojca.
– Najlepsze są popołudniówki.
Zrobiło się jej głupio, że nie wie o tak prostych sprawach.
– Naprawdę potrzebuję przyjaciela, który by mi pomógł.
– Przypuszczam, że przynajmniej uda mi się ochronić cię przed amerykańskimi odpowiednikami Benny'ego Maltańczyka.
– Jestem taka szczęśliwa! Najpierw pani Lenehan, a teraz ty! Wierzę, że dam sobie radę, jeśli będę miała przyjaciół. Jestem ci tak bardzo wdzięczna, że nawet nie wiem, co powiedzieć!
Do saloniku wszedł Davy. Margaret dopiero teraz uświadomiła sobie, że co najmniej od pięciu minut samolot leciał bez żadnych wstrząsów.
– Proszę wyjrzeć przez okna po lewej stronie – powiedział steward. – Za chwilę zobaczycie państwo coś interesującego.
Margaret posłusznie spojrzała w okno, Harry zaś rozpiął pas, wstał z fotela i pochylił się nad jej ramieniem. Maszyna przechyliła się nieco w lewo. Przelatywali nad wielkim pasażerskim liniowcem, oświetlonym jak Piccadilly Circus.
– Zapalili światła specjalnie dla nas – odezwał się ktoś z pasażerów. – Od początku wojny wszystkie statki pływają w zaciemnieniu. Boją się okrętów podwodnych.
Margaret czuła fizyczną bliskość Harry'ego i nie miała nic przeciwko temu. Załoga Clippera rozmawiała chyba przez radio z załogą statku, gdyż pasażerowie liniowca wylegli tłumnie na pokład, gdzie stali z zadartymi głowami i machali przelatującemu samolotowi. Clipper leciał tak nisko, że Margaret mogła dostrzec ich ubrania: większość mężczyzn była w białych marynarkach, kobiety zaś w długich wieczorowych sukniach. Statek płynął z dużą szybkością; jego ostry dziób ciął bez wysiłku fale, wzbijając w powietrze chmury białego pyłu. Margaret była oczarowana niezwykłością chwili. Zerknęła na Harry'ego, a on uśmiechnął się do niej, jakby odgadując jej uczucia. Położył dłoń na biodrze dziewczyny tak, że nikt z obecnych w kabinie nie mógł tego zauważyć. Dotknięcie było niezwykle lekkie, dla niej jednak jego ręka miała temperaturę rozgrzanego do białości żelaza. Nie bardzo wiedziała, jak powinna zareagować, ale na pewno nie chciała, by cofnął dłoń. Statek malał coraz bardziej, a kiedy wygaszono na nim światła, zniknął im zupełnie z oczu. Pasażerowie Clippera wrócili na miejsca, Harry zaś zabrał rękę.
Coraz więcej osób postanawiało udać się na spoczynek. Wreszcie w saloniku zostali tylko gracze w karty oraz Margaret i Harry. Dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak powinna się zachować.
– Robi się późno – wykrztusiła wreszcie. – Może poszlibyśmy spać?
Dlaczego to powiedziałam? – zbeształa się natychmiast w duchu. – Przecież wcale nie chce mi się spać!
Harry sprawiał wrażenie rozczarowanego.
– Chyba jeszcze chwilę posiedzę.
Wstała z fotela.
– Bardzo dziękuję za to, że zaproponowałeś mi pomoc.
– Nie ma o czym mówić.
Dlaczego zachowujemy się tak oficjalnie? – przemknęło jej przez myśl. – Nie chcę pożegnać się z nim w taki sposób.
– Śpij dobrze – powiedziała.
– Ty też.
Odwróciła się, ale niemal natychmiast przystanęła i spojrzała na niego.
– Mówiłeś serio, kiedy zaofiarowałeś mi pomoc, prawda? Nie zawiedziesz mnie?
Rysy jego twarzy złagodniały, a we wzroku pojawiło się coś, co można było wziąć za płomyk uczucia.
– Nie zawiodę cię, Margaret. Daję ci słowo.
Niespodziewanie zdała sobie sprawę, że ogromnie go polubiła. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, nachyliła się i pocałowała go w usta. Ich wargi ledwo zdążyły się zetknąć, ale i tak pożądanie przeszyło jej ciało niczym wstrząs elektryczny. Wyprostowała się raptownie, przerażona zarówno swoim uczynkiem, jak i tym, co poczuła. Przez sekundę lub dwie wpatrywali się sobie w oczy, po czym Margaret wyszła do sąsiedniej kabiny.
Nogi miała jak z waty. Rozejrzawszy się stwierdziła, że pan Membury zajął górną koję po lewej stronie maszyny, pozostawiając dolną Harry'emu. Percy także wybrał górne łóżko, więc szybko wskoczyła na dolne i zaciągnęła za sobą zasłonę.
Pocałowałam go – pomyślała. – Było bardzo miło.
Wsunęła się pod kołdrę i wyłączyła małą lampkę. Czuła się tak, jakby leżała w namiocie. Było jej dobrze. Mogła patrzeć przez okno, ale nie miała na co; na zewnątrz były tylko chmury i deszcz. Mimo to i tak odczuwała rozkoszny dreszcz podniecenia. Przypomniały jej się lata dzieciństwa, kiedy czasem wraz z Elizabeth rozbijały w ogrodzie mały namiot i spędzały w nim ciepłe letnie noce. Zawsze wydawało jej się, że nie zdoła zasnąć, ale zaraz potem robiło się jasno i któryś ze służących pukał lekko w płótno, czekając na zewnątrz z poranną herbatą.
Ciekawe, co teraz porabia Elizabeth – pomyślała.
W tej samej chwili ktoś zapukał lekko w kotarę.
Początkowo była przekonana, że to wywołane wspomnieniami złudzenie, ale pukanie powtórzyło się. Nie bardzo wiedząc, co robić, uniosła się na łokciu i naciągnęła kołdrę pod samą szyję.
Tap, tap, tap.
Wreszcie uchyliła nieco zasłonę i zobaczyła Harry'ego.
– Co się stało? – zapytała szeptem, choć znała już odpowiedź na swoje pytanie.
– Chcę cię jeszcze raz pocałować.
Była jednocześnie zachwycona i przerażona.
– Nie bądź szalony!
– Proszę!
– Odejdź!
– Przecież nikt nie zobaczy.
Poczynał sobie niezmiernie zuchwale, ale Margaret nie mogła oprzeć się pokusie. Doskonale pamiętała rozkoszny elektryczny wstrząs, jaki towarzyszył pierwszemu całusowi, i pragnęła doznać go powtórnie. Niemal bez udziału woli rozchyliła bardziej kotarę. Harry natychmiast wsunął do środka głowę i wpatrzył się w dziewczynę spragnionym spojrzeniem. Nie mogła mu się oprzeć. Pocałowała go w usta. Poczuła zapach pasty do zębów. Chciała skończyć na przelotnym zetknięciu warg, tak jak poprzednim razem, on jednak miał inne plany. Przytrzymał delikatnie jej dolną wargę. Sprawiło jej to ogromną przyjemność. Instynktownie rozchyliła nieco usta, a on natychmiast wsunął tam język. Ian nigdy tego nie robił. Było to bardzo dziwne uczucie, ale w gruncie rzeczy bardzo miłe. Kiedy ich języki zetknęły się, oddech Harry'ego uległ wyraźnemu przyśpieszeniu. Nagle Percy poruszył się na górnym łóżku, przypominając jej, gdzie są. Ogarnęła ją panika; jak mogła dopuścić do czegoś takiego? Całowała w publicznym miejscu mężczyznę, którego prawie nie znała! Gdyby zobaczył to ojciec, wybuchłaby straszna awantura! Cofnęła się gwałtownie. Harry wsunął głowę jeszcze dalej, pragnąc, by go znowu pocałowała, lecz ona odepchnęła go od siebie.
– Wpuść mnie – zażądał.
– Nie wygłupiaj się! – syknęła.
– Proszę…
Nie mogła mu na to pozwolić. Nie była już podniecona, tylko przerażona.
– Nie, nie! – szepnęła.
Spojrzał na nią, jakby grunt usunął mu się nagle spod stóp. Margaret natychmiast złagodniała.
– Jesteś najmilszym chłopcem, jakiego spotkałam od bardzo dawna, a może nawet w ogóle najmilszym, ale nie aż tak miłym. Wracaj do swojego łóżka.
Zrozumiał, że mówi serio, i uśmiechnął się smutno. Otworzył usta, lecz Margaret wypchnęła go szybko i zasunęła kotarę, zanim zdążył powiedzieć choć słowo. W chwilę potem do jej uszu dotarły cichnące odgłosy stawianych ostrożnie kroków.
Położyła się na wznak, oddychając raptownie. Mój Boże, to było coś niesamowitego – pomyślała. Uśmiechnęła się w ciemności, wspominając namiętny pocałunek. Teraz żałowała, że nie trwał dłużej. Sięgnęła dłonią i delikatnie zaczęła masować swoje najczulsze miejsce.
Myślami wróciła do swojego pierwszego kochanka, a właściwie kochanki. Była nią kuzynka Monica, która przyjechała do nich na letnie wakacje, kiedy Margaret miała trzynaście lat. Monica liczyła ich sobie szesnaście, była śliczna, jasnowłosa i zdawała się wiedzieć wszystko na każdy temat. Margaret od początku darzyła ją bezgranicznym uwielbieniem.
Mieszkała wraz z rodzicami we Francji i może dlatego, a może w związku z tym, że w jej domu obowiązywały mniej surowe zwyczaje, w przeznaczonych dla dzieci sypialniach i łazience chodziła zupełnie nago. Margaret, która nigdy do tej pory nie widziała nagiej dorosłej kobiety, była zafascynowana jej dużymi piersiami i gęstwiną brązowych włosów między udami; ona sama była jeszcze prawie zupełnie pozbawiona biustu i miała bardzo rzadkie owłosienie łonowe.