Noc Nad Oceanem - Follett Ken 4 стр.


Plan był tak prosty i śmiały, że z trudem mogła uwierzyć, iż uda się jej go zrealizować. Jednak zanim zdążyła się nad nim dokładniej zastanowić, usłyszała swój głos:

– Och, pani Allen, czy mogłaby mi pani pożyczyć trochę pieniędzy? Zostało mi jeszcze do zrobienia trochę zakupów, ale nie chcę zawracać głowy ojcu, bo jest bardzo zajęty.

– Oczywiście, panienko – odparła bez wahania pani Allen. – Ile panienka potrzebuje?

Margaret nie miała pojęcia, ile kosztuje bilet do Londynu. Nigdy nie miała styczności z takimi sprawami.

– Myślę, że funt mi wystarczy – powiedziała na chybił trafił. Czy ja naprawdę to robię? – przemknęło jej przez myśl.

Pani Allen wyjęła z torebki dwa banknoty dziesięcioszylingowe. Z pewnością dałaby jej całe swoje oszczędności, gdyby Margaret ją o to poprosiła.

Margaret wzięła pieniądze drżącą ręką. To mój bilet do wolności – pomyślała. Choć wciąż jeszcze przerażona, poczuła w piersi gorący płomyk radości.

Pani Allen opacznie zrozumiała jej niewyraźną minę, sądząc, że jej przyczyną jest decyzja o wyjeździe.

– To rzeczywiście smutny dzień, lady Margaret – powiedziała i uścisnęła lekko jej rękę. – Smutny dzień dla nas wszystkich.

Potrząsnęła z goryczą głową, po czym zniknęła w głębi domu.

Margaret rozejrzała się ostrożnie dookoła, ale nikogo nie zauważyła. Serce trzepotało jej jak ptak schwytany w pułapkę, łapała powietrze szybkimi, płytkimi łykami. Wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na chwilę wahania, straci całą odwagę. Nie odważyła się nawet włożyć płaszcza. Ściskając w dłoni pieniądze po prostu wyszła przez frontowe drzwi.

Stacja kolejowa znajdowała się w odległości trzech kilometrów, w sąsiedniej wsi. Margaret w każdej chwili spodziewała się usłyszeć za sobą warkot należącego do ojca rolls – royce'a. Ale skąd właściwie miałby wiedzieć, co zrobiła? Było bardzo mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek zauważył przed obiadem jej nieobecność, a nawet gdyby ktoś zwrócił na to uwagę, zapewne uznano by, że poszła po zakupy, tak jak powiedziała pani Allen. Mimo to cały czas była spięta i niepewna.

Dotarła do stacji na długo przed planowym odjazdem pociągu, kupiła bilet – okazało się, że ma aż nadto pieniędzy – i usiadła w poczekalni dla kobiet, obserwując wskazówki wielkiego ściennego zegara.

Pociąg spóźniał się.

Minęła czwarta pięćdziesiąt pięć, potem piąta, wreszcie pięć po piątej. Margaret była już tak przerażona, że niewiele brakowało, by zrezygnowała z ucieczki i wróciła do domu, choćby po to, żeby uwolnić się od straszliwego napięcia.

Pociąg wjechał na stację kwadrans po piątej. Ojciec wciąż jeszcze nie zjawił się, by zabrać ją do domu.

Margaret weszła do wagonu. Serce miała niemal w gardle.

Stanęła przy oknie i nie odrywała wzroku od wejścia na peron, spodziewając się ujrzeć wpadającego w ostatniej chwili ojca.

Wreszcie pociąg ruszył.

Nie mogła uwierzyć, że jej plan się powiódł.

Pociąg nabierał prędkości i w sercu Margaret pojawiło się radosne drżenie. Kilka sekund później stacja została w tyle, Margaret zaś triumfalnie spoglądała na błyskawicznie malejące zabudowania wioski. Udało się! Uciekła!

Nagle ugięły się pod nią kolana. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego miejsca i dopiero teraz uświadomiła sobie, że pociąg jest pełen. Wszystkie miejsca były zajęte, nawet w pierwszej klasie, a na podłodze siedzieli żołnierze.

Jej euforii nie zmniejszył nawet fakt, że podróż, przynajmniej według normalnych standardów, przypominała senny koszmar. Na każdej stacji do wagonów wsiadało coraz więcej ludzi, a opóźnienie wzrosło do ponad trzech godzin. W związku z obowiązującym zaciemnieniem usunięto wszystkie żarówki, więc po zapadnięciu zmroku pociąg pogrążył się w całkowitej ciemności, rozpraszanej jedynie od czasu do czasu błyskiem latarki konduktora, lawirującego między siedzącymi i leżącymi na podłodze ludźmi. Kiedy nie mogła już wytrzymać stojąc, Margaret także usiadła na podłodze. Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Co prawda pobrudzi sobie sukienkę, ale już jutro ona też będzie w mundurze. Na wszystko należało patrzeć z nowej perspektywy, bo przecież trwała wojna.

Zastanawiała się, czy ojciec mógł zauważyć jej nieobecność, dowiedzieć się, że wsiadła do pociągu, i pojechać szybko do Londynu, by przechwycić ją na dworcu Paddington. Było to mało prawdopodobne, choć możliwe. Kiedy pociąg wjechał na stację, serce dziewczyny ponownie napełniło się niepokojem.

Jednak gdy wysiadła i stwierdziła, że ojca nigdzie nie widać, uśmiechnęła się triumfalnie. A więc jednak nie był wszechmocny! Dzięki poświacie wydobywającej się na zewnątrz z ogromnej jaskini dworca udało jej się znaleźć taksówkę, która z włączonymi tylko pozycyjnymi światłami zawiozła ją do Bayswater. Kierowca zaprowadził ją do domu, w którym znajdowało się mieszkanie Catherine, oświetlając drogę latarką.

Wszystkie okna budynku były zaciemnione, ale hol rozjaśniała feeria świateł. Portier skończył już służbę – dochodziła prawie północ – lecz Margaret znała drogę do mieszkania Catherine. Weszła po schodach i nacisnęła przycisk dzwonka.

Nikt nie odpowiedział.

Zadzwoniła jeszcze raz, choć wiedziała, że to nie ma większego sensu. Mieszkanie było małe, a dzwonek donośny. Catherine nie było w domu.

Po chwili doszła do wniosku, że właściwie nie powinna się temu dziwić. Catherine mieszkała z rodzicami w hrabstwie Kent, używając tego mieszkania jako pied-a-terre. Londyńskie życie towarzyskie zamarło, więc Catherine nie miała żadnego powodu, by zostać w mieście. Margaret nie przyszło to wcześniej do głowy.

Nie była zrozpaczona, ale na pewno odczuwała spore rozczarowanie. Cieszyła się na myśl o tym, że usiądzie z Catherine przy stole i popijając gorące kakao opowie jej o szczegółach swej wielkiej przygody. Wyglądało na to, że będzie musiała wstrzymać się z realizacją tych planów. Co powinna teraz zrobić? Miała w Londynie wielu krewnych, ale gdyby się u nich zjawiła, natychmiast zadzwoniliby do ojca. Catherine na pewno by jej nie zdradziła, lecz Catherine stanowiła wyjątek.

Potem przypomniała sobie, że ciotka Martha nie ma telefonu.

Ta zrzędliwa, siedemdziesięcioletnia stara panna była właściwie jej cioteczną babką. Mieszkała nie dalej niż milę stąd. O tej porze na pewno będzie już spała i wścieknie się, że ktoś śmie ją budzić, ale na 37 to nie było żadnej rady. Najważniejsze, że nie będzie mogła zawiadomić ojca Margaret o miejscu pobytu jego córki.

Margaret zeszła po schodach, wyszła na ulicę… i znalazła się w całkowitej ciemności.

Zaciemnienie było zupełne. Stanęła na progu domu i rozejrzała się dokoła szeroko otwartymi oczami, ale nic nie zobaczyła. Zakręciło się jej w głowie.

Zamknęła oczy, usiłując przywołać obraz ulicy. Za plecami miała Ovington House, gdzie mieszkała Catherine. Zwykle w wielu oknach paliło się światło, działała też wisząca nad drzwiami lampa. Na rogu po lewej stronie stał mały kościółek, którego portal również był zwykle iluminowany. Uliczne latarnie rzucały na chodnik jasne kręgi, jezdnię zaś oświetlały reflektory autobusów, taksówek i prywatnych samochodów.

Otworzyła oczy i ponownie ujrzała nieprzeniknioną ciemność.

Było to ze wszech miar deprymujące. Przez chwilę wydawało jej się, że wokół niej nic nie ma, że ulica zniknęła, ona zaś pozostała w próżni, spadając w bezdenną otchłań. Ogarnęły ją mdłości, ale zaraz wzięła się w garść i zaczęła przypominać sobie drogę do domu ciotki Marthy.

Muszę stąd iść na wschód, na drugim skrzyżowaniu skręcić w lewo i iść prosto aż do następnej przecznicy. Dom ciotki stoi na rogu. Powinnam tam łatwo trafić, nawet po ciemku – myślała gorączkowo.

Przydałaby się jakaś pomoc: oświetlona taksówka, księżyc w pełni albo życzliwy policjant. Wkrótce jej życzeniu stało się zadość, gdyż ulicą przejechał powoli samochód. Jego słabe światła pozycyjne lśniły w ciemności jak oczy kota, ale Margaret zdążyła dojrzeć w ich blasku linię krawężnika aż do najbliższego skrzyżowania.

Ruszyła przed siebie.

Tylne czerwone światełka samochodu zniknęły w oddali. Margaret sądziła, że od skrzyżowania dzielą ją jeszcze co najmniej trzy lub cztery kroki, kiedy nagle spadła z krawężnika. Przeszła na drugą stronę jezdni i zdołała wejść na chodnik nie potykając się. Dodało jej to wiary we własne siły, więc przyśpieszyła nieco kroku, czując się znacznie pewniej.

Nagle coś uderzyło ją mocno w twarz.

Krzyknęła z bólu i strachu. Ogarnęła ją panika. Niewiele brakowało, a odwróciłaby się i rzuciła na oślep do ucieczki, ale z najwyższym trudem udało się jej zapanować nad sobą. Potarła dłonią obolały policzek. Co się stało, na litość boską? Co mogło uderzyć ją w twarz na środku chodnika? Wyciągnęła przed siebie obie ręce; natrafiły na coś niemal natychmiast, więc cofnęła je trwożliwie, by zaraz potem zacisnąć zęby i znowu wyciągnąć dłonie. Dotknęła czegoś zimnego, twardego i okrągłego, jakby przerośniętej babki drożdżowej unoszącej się w powietrzu. Badając dłońmi tajemniczy przedmiot wymacała okrągłą kolumnę z kwadratowym otworem i uchylnym wieczkiem. Mimo obolałej twarzy o mało nie parsknęła śmiechem. Została zaatakowana przez skrzynkę na listy.

Ominęła ją ostrożnie, po czym ruszyła w dalszą drogę z ramionami wyciągniętymi na wysokości twarzy.

Wkrótce natrafiła na kolejny krawężnik. Odzyskawszy równowagę po niespodziewanym potknięciu odetchnęła z ulgą; dotarła do ulicy, przy której mieszkała ciotka Martha. Skręciła w lewo.

Nagle przyszło jej do głowy, że ciotka może nie usłyszeć dzwonka do drzwi. Mieszkała sama, bez służby ani nikogo z rodziny. Gdyby tak się stało, Margaret musiałaby wrócić do domu Catherine i przespać noc w korytarzu. Perspektywa spędzenia nocy na twardej podłodze nie budziła jej obaw, ale bardzo bała się kolejnego spaceru przez zaciemnione miasto. Chyba raczej skuli się na progu domu ciotki Marthy i zaczeka do świtu.

Mały domek stanowiący własność ciotki stał na końcu długiego rzędu budynków. Margaret szła powoli w jego stronę. Miasto było pogrążone w ciemności, lecz nie w ciszy. Od czasu do czasu słyszała w oddali jakiś samochód, obszczekiwały ją psy, kilka razy rozległo się obojętne miauczenie kotów. W pewnej chwili do jej uszu dotarły przytłumione dźwięki muzyki, nieco dalej zaś wydobywające się zza ciemnych zasłon odgłosy rodzinnej kłótni. Marzyła o tym, by jak najprędzej znaleźć się w przytulnym wnętrzu domu oświetlonym blaskiem lamp, z ogniem buzującym w kominku i dzbankiem herbaty na stole.

Rząd budynków wydawał się dłuższy, niż powinien, ale przecież nie mogła się pomylić. Skręciła w drugą ulicę w lewo. Mimo to podejrzenie, że zabłądziła w ciemności, nie dawało jej spokoju. Straciła poczucie czasu; jak długo szła już tą ulicą? Pięć minut? Dwadzieścia? Dwie godziny? Całą noc? Nagle straciła pewność nawet – co do tego, czy w pobliżu w ogóle znajdują się jakieś domy. Być może dotarła już do środka Hyde Parku, przeszedłszy za sprawą ślepego trafu przez jedną z jego bram. Zaczęło się jej zdawać, że otaczają ją jakieś nieprzyjazne istoty, przypatrując się jej kocimi oczami i czekając na chwilę, kiedy potknie się i wpadnie im prosto w pazury. Z trudem przełknęła podchodzący do gardła krzyk.

Zmusiła się do myślenia. W którym miejscu mogła się pomylić?

Wiedziała, że dotarła do przecznicy, bo potknęła się spadając z krawężnika, ale przecież z ulicą, którą szła poprzednio, łączyło się także wiele wąskich alejek i dróżek. Równie dobrze mogła skręcić w jedną z nich. Oznaczałoby to, że przebyła co najmniej milę podążając w niewłaściwym kierunku.

Usiłowała przywołać uczucie podniecenia i triumfu, jakiego doznawała w pociągu, lecz bez powodzenia. Teraz czuła się po prostu samotna i opuszczona.

Postanowiła zatrzymać się i stać bez najmniejszego ruchu. W ten sposób nie narazi się na żadne niebezpieczeństwo.

Wytrzymała w tej pozycji bardzo długo – nie była w stanie stwierdzić, ile dokładnie. Bała się poruszyć. Strach zupełnie ją sparaliżował. Była gotowa stać tak aż do chwili, kiedy zemdleje, albo do samego rana.

Właśnie wtedy pojawił się samochód.

Jego światła pozycyjne dawały bardzo niewiele blasku, ale w porównaniu z ogarniającą ją dotąd ciemnością wydawały się jasne jak słońce. Margaret przekonała się, że stoi na środku jezdni, więc uciekła szybko na chodnik, schodząc samochodowi z drogi. Znajdowała się na małym placyku, który chyba już kiedyś widziała… Samochód minął ją i skręcił za róg, a ona pobiegła za nim, w nadziei, że ujrzy jakiś szczegół, który pozwoli jej zorientować się w położeniu. Dotarłszy do skrzyżowania zobaczyła samochód sunący powoli wąską, krótką uliczką ze sklepami po obu stronach – stałą klientką jednego z nich, modniarskiego, była matka. Margaret zorientowała się, że jest dosłownie kilkanaście metrów od Mable Arch.

O mało nie rozpłakała się ze szczęścia.

Na następnym rogu zaczekała na kolejny samochód, który oświetlił jej drogę, i skręciła w Mayfair.

Kilka minut później stanęła przed hotelem Claridge. Budynek był oczywiście zaciemniony, ale udało jej się znaleźć drzwi. Mimo to nie mogła się zdecydować, czy wejść do środka.

Przypuszczała, że ma za mało pieniędzy, by zapłacić za pokój, choć z drugiej strony wydawało się jej, że rachunek uiszczało się dopiero opuszczając hotel. Mogła wynająć pokój na dwa dni, wyjść jutro rano jakby nigdy nic, zapisać się do P. O. T., A potem zadzwonić do hotelu i powiedzieć, żeby przesłali rachunek prawnikowi ojca:

Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi.

Ponieważ, jak w większości budynków publicznych, były otwarte całą noc, w środku zamontowano dodatkowe drzwi, tworząc coś w rodzaju śluzy, tak by goście mogli wchodzić i wychodzić z hotelu nie wypuszczając na zewnątrz nawet jednego promyka światła. Margaret zamknęła za sobą zewnętrzne drzwi, po czym otworzyła wewnętrzne i z ulgą weszła do rzęsiście oświetlonego foyer. Oto znowu znalazła się w normalnym świecie. Koszmar dobiegł końca.

Za ladą drzemał młody nocny recepcjonista. Kiedy Margaret chrząknęła delikatnie, natychmiast obudził się, zmieszany i lekko zdezorientowany.

– Chciałam wynająć pokój – powiedziała Margaret.

– O tej porze? – zdziwił się recepcjonista.

– Zaskoczyło mnie zaciemnienie – wyjaśniła. – Nie mogę wrócić do domu.

Chłopak szybko odzyskiwał przytomność.

– Nie ma pani bagażu?

– Nie… – przyznała niepewnie Margaret, ale natychmiast olśniła ją oczywista myśl. – Oczywiście, że nie. Przecież nie miałam zamiaru nocować poza domem.

Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Chyba nie może mi odmówić? – zaniepokoiła się Margaret. Recepcjonista podrapał się wreszcie po szczęce i udał, że zagląda do książki gości. O co mu chodzi? – zastanawiała się. Wreszcie chłopak podjął decyzję.

– Nie mamy wolnych miejsc – oświadczył, zamykając książkę.

– Proszę sprawdzić jeszcze raz, na pewno coś się…

– Pokłóciłaś się ze starym, co? – zapytał i mrugnął porozumiewawczo.

Margaret nie wierzyła własnym oczom i uszom.

– Nie mogę wrócić do domu – powtórzyła, jakby sądząc, że recepcjonista nie usłyszał jej za pierwszym razem.

– Nic na to nie poradzę – odparł, po czym w przypływie dobrego humoru dodał: – To wina Hitlera.

– Czy mogę rozmawiać z pańskim przełożonym?

– Do szóstej rano ja sam odpowiadam za wszystko – poinformował ją urażonym tonem.

Margaret rozejrzała się dokoła.

– W takim razie będę musiała przesiedzieć w holu do samego rana – powiedziała ze zmęczeniem w głosie.

– Nawet nie ma mowy! – wykrzyknął recepcjonista. – Młoda dziewczyna bez bagażu, siedząca w nocy w holu? Natychmiast straciłbym pracę!

– Nie jestem jakąś tam „młodą dziewczyną” – odparła zirytowana Margaret. – Nazywam się lady Margaret Oxenford. – Była wściekła na siebie, że używa swego tytułu, ale nie miała wyboru.

Nic to jej jednak nie pomogło. Recepcjonista obrzucił ją twardym, obraźliwym spojrzeniem, po czym mruknął:

– Doprawdy?

Chciała już na niego krzyknąć, kiedy nagle dostrzegła swoje odbicie w lustrzanej tafli umieszczonej na drzwiach i przekonała się, że ma solidnie podbite oko, potwornie brudne ręce i wymiętą, rozdartą sukienkę. Przypomniała sobie, że zderzyła się ze skrzynką pocztową i siedziała na podłodze wagonu. Nic dziwnego, że nie chcą wynająć jej pokoju.

– Przecież nie może pan wyrzucić mnie w te ciemności! – powiedziała z rozpaczą w głosie.

– Nie tylko mogę, ale nawet muszę – odparł chłopak.

Margaret była ciekawa, jak by zareagował, gdyby po prostu usiadła w fotelu i odmówiła wyjścia z budynku. Miała ogromną ochotę tak postąpić, gdyż była potwornie zmęczona i osłabiona długotrwałym napięciem nerwowym. Jednak doświadczyła już tego dnia tak wiele, że nie pozostało jej dość energii na konfrontację. Poza tym był środek nocy i nie miała żadnych świadków; kto wie, na co odważyłby się ten człowiek, gdyby dała mu odpowiedni pretekst.

Odwróciła się od niego i wyszła, przygnębiona i załamana, w zaczynającą się tuż za drzwiami noc.

Niemal natychmiast pożałowała, że nie okazała więcej stanowczości. Dlaczego jej zamiary były zawsze o tyle bardziej zdecydowane niż działania? Teraz, kiedy było już po wszystkim, odczuwała taką złość, że nie zawahałaby się stawić czoło recepcjoniście. Niewiele brakowało, by zawróciła, ale jednak poszła dalej. Tak było dużo łatwiej.

Nie miała dokąd iść. Teraz z pewnością nie uda jej się znaleźć domu ciotki Marthy ani wrócić do budynku, w którym mieszkała Catherine. Nie mogła zaufać żadnym innym krewnym i była zbyt brudna, żeby dostać pokój w hotelu.

Będzie musiała chodzić po ulicach aż do świtu. Na szczęście pogoda była dobra; nie padało, a powietrze ochłodziło się bardzo nieznacznie. Jeśli nie będzie się zatrzymywać, nawet nie poczuje zimna. Teraz widziała znacznie więcej, gdyż po West Endzie jeździło mnóstwo samochodów. Słyszała dźwięki muzyki i gwar głosów dobiegający z nocnych klubów, a od czasu do czasu mijała ludzi należących do tej samej klasy co ona – kobiety w przepysznych sukniach i mężczyzn we frakach – zajeżdżających przed domy luksusowymi limuzynami prowadzonymi przez szoferów. Na jednej z ulic ujrzała dziwny widok: trzy samotne kobiety. Jedna stała w drzwiach domu, druga opierała się o latarnię, trzecia siedziała w samochodzie. Wszystkie paliły papierosy i najwyraźniej na kogoś czekały. Margaret przemknęła przez głowę myśl, czy nie są to przypadkiem Upadłe Kobiety, jak nazywała je matka.

Zaczęła odczuwać zmęczenie. Na nogach miała cały czas lekkie pantofelki, w których uciekła z domu. Nie zastanawiając się wiele usiadła na progu jednego z domów, zdjęła je i zajęła się rozcieraniem obolałych stóp.

Podniósłszy wzrok stwierdziła, że widzi niewyraźny zarys budynku stojącego po drugiej stronie ulicy. Czyżby wreszcie zaczęło się rozwidniać? Może uda jej się znaleźć jakąś robotniczą kawiarnię; słyszała, że otwierają je bardzo wcześnie. Zamówiłaby śniadanie i zaczekała do otwarcia biur rekrutacyjnych. Od dwóch dni prawie nic nie jadła, więc na myśl o jajecznicy na bekonie ślina napłynęła jej do ust.

Nagle zamajaczyła nad nią czyjaś blada twarz. Margaret krzyknęła cicho, twarz zaś zbliżyła się i dziewczyna zobaczyła, że należy do młodego mężczyzny w wieczorowym stroju.

– Witaj, ślicznotko – powiedział nieznajomy.

Margaret zerwała się szybko na nogi. Nienawidziła pijanych; zachowywali się w taki obrzydliwy sposób!

– Proszę zostawić mnie w spokoju – odparła starając się, by zabrzmiało to możliwie najbardziej stanowczo, ale nawet ona sama usłyszała w swym głosie wyraźne drżenie.

Mężczyzna zatoczył się bliżej.

– W takim razie daj mi buziaka!

– Nie ma mowy! – wykrzyknęła, teraz już autentycznie wystraszona. Cofnęła się o krok, potknęła i wypuściła z ręki pantofle. Nie wiedzieć czemu ich strata sprawiła, że poczuła się zupełnie bezbronna. Odwróciła się i nachyliła, żeby je podnieść, i w tej samej chwili ku swemu przerażeniu poczuła między udami dłoń pijanego mężczyzny, grzebiącą tam nachalnie i boleśnie. Wyprostowała się natychmiast, rezygnując z odnalezienia pantofli, odsunęła się raptownie, odwróciła twarzą do niego i krzyknęła: – Proszę natychmiast odejść!

Obcy mężczyzna roześmiał się, po czym odparł:

– Dobrze, podobasz mi się! Lubię, jak dziewczyna stawia opór!

Z zaskakującą szybkością złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Poczuła na twarzy jego przepity, wywołujący mdłości oddech, a zaraz potem napastnik pocałował ją w usta.

Było to niewymownie odrażające. Margaret odniosła wrażenie, iż zaraz zwymiotuje, ale mężczyzna obejmował ją tak mocno, że prawie nie mogła oddychać; o jakimkolwiek proteście nie mogło nawet być mowy. Wiła się bezskutecznie w jego ramionach, podczas gdy on nachylał się nad nią coraz bardziej. W pewnej chwili chwycił ją brutalnie za pierś i ścisnął tak mocno, że aż jęknęła z bólu. Jednak dzięki temu, że trzymał ją teraz tylko jedną ręką, zdołała odwrócić się częściowo od niego i zacząć krzyczeć.

Назад Дальше