Najgorsze w tym wszystkim było to, że ostatnio całkiem serio zaczęła się zastanawiać nad dokonaniem pewnych zmian w życiu.
Wiadomości na temat ojca uzyskane od Danny'ego Rileya rzuciły nowe światło na całą historię. Do tej pory zawsze przypuszczała, iż głównym powodem ciągłych kłótni z Peterem jest jego zazdrość i niechęć wynikająca z faktu, że zdawał sobie sprawę z tego, że Nancy góruje nad nim pod każdym niemal względem. Jednak tego rodzaju rywalizacja między rodzeństwem, zupełnie naturalna w dzieciństwie i wczesnej młodości, w wieku dojrzałym zazwyczaj znikała bez śladu. Jej dwaj synowie, przez dwadzieścia lat walczący ze sobą jak pies z kotem, teraz szczerze się przyjaźnili i byli wobec siebie całkowicie lojalni. Jednak wrogość między nią a Peterem przetrwała znacznie dłużej, ona zaś dopiero teraz zrozumiała, że odpowiedzialność za to ponosił ich ojciec.
Powiedział jej, że to ona zostanie jego następcą, ale to samo obiecał także Peterowi. W rezultacie oboje byli przekonani, że to im właśnie należy się fotel prezesa rady nadzorczej. Konflikt sięgał jednak znacznie głębiej, jako że ojciec zawsze unikał sytuacji, w których musiałby jasno i precyzyjnie określić granice kompetencji swoich dzieci. Na przykład kupował zabawki, które miały być ich wspólną własnością, a następnie uchylał się od rozstrzygania wybuchających w całkiem naturalny sposób sporów. Kiedy oboje zrobili prawa jazdy, kupił im samochód, o który toczyli boje przez wiele lat.
W przypadku Nancy plan ojca powiódł się w stu procentach: wyrosła na zaradną kobietę o silnej woli. Peter natomiast stał się słabym, przebiegłym i mściwym mężczyzną. Teraz miała się między nimi rozegrać ostateczna bitwa o najważniejsze miejsce w firmie. Dokładnie tak, jak zaplanował ojciec.
To właśnie nie dawało Nancy spokoju: wszystko działo się zgodnie z planem ojca. Świadomość, że jej ruchy zostały dawno temu przewidziane, a nawet zaprogramowane, psuła smak zwycięstwa. Całe jej życie wyglądało teraz jak praca domowa zadana przez ojca; co prawda dostała piątkę, ale w wieku czterdziestu lat była już trochę za stara, żeby chodzić do szkoły. Pragnęła samodzielnie wytyczać sobie cele i żyć własnym życiem.
W gruncie rzeczy znajdowała się w odpowiednim nastroju, by odbyć z Mervynem zasadniczą rozmowę dotyczącą przyszłości ich obojga, on jednak obraził ją, zakładając z góry, że będzie gotowa rzucić wszystko i polecieć za nim na drugą stronę kuli ziemskiej. Zamiast więc poważnej rozmowy skończyło się na kłótni.
Oczywiście nie oczekiwała, że padnie przed nią na kolana i poprosi ją o rękę, ale…
W głębi duszy uważała jednak, że powinien tak postąpić. Bądź co bądź nie była jakąś podfruwajką, tylko dojrzałą kobietą z katolickiej amerykańskiej rodziny i jeśli jakiś mężczyzna oczekiwał od niej uczuciowego zaangażowania, to mógł to uzyskać tylko w jeden sposób – proponując małżeństwo. Jeżeli nie był w stanie tego uczynić, to w ogóle nie powinien o nic prosić.
Westchnęła ciężko. Łatwo jest się oburzać, ale przy okazji niechcący zraziła go do siebie. Miała nadzieję, że nie na zawsze. Dopiero teraz, kiedy mogła go utracić, uświadomiła sobie, jak bardzo jej na nim zależy.
Rozmyślania Nancy przerwało pojawienie się innego mężczyzny, którego kiedyś odtrąciła: Nata Ridgewaya. Stanął przed nią, uchylił grzecznie kapelusza i powiedział:
– Wygląda na to, że znowu mnie pokonałaś.
Przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę. Nat nigdy nie potrafiłby zbudować od podstaw prężnego przedsiębiorstwa, tak jak jej ojciec stworzył z niczego Buty Blacka; brakowało mu albo wizjonerskich zdolności, albo chęci, by je wykorzystać. Znakomicie natomiast nadawał się do zarządzania dużą firmą, gdyż był inteligentny, twardy i pracowity.
– Teraz wiem, że pięć lat temu popełniłam błąd – odparła. – O ile może to stanowić dla ciebie jakąś pociechę, rzecz jasna.
– Błąd w życiu osobistym czy w interesach? – zapytał z lekkim przekąsem świadczącym o skrywanej urazie.
– W interesach – powiedziała szybko, by zamknąć temat. Zerwany romans właściwie nawet się na dobre nie rozpoczął. Nie chciała teraz o tym mówić. – Najlepsze życzenia z okazji ślubu, Nat. Widziałam zdjęcie twojej żony. Jest bardzo piękna.
Była to nieprawda. W najlepszym razie ledwo można ją było uznać, za atrakcyjną.
– Dziękuję. Ale wracając do interesów… Dziwię się, że uciekłaś się aż do szantażu, żeby uzyskać to, na czym ci zależało.
– Chodziło o poważną sprawę, nie o jakąś błahostkę. Sam mi to wczoraj powiedziałeś.
– Trafienie. – Zawahał się. – Mogę usiąść?
Miała już dosyć tego pokazu dobrych manier.
– Tak, do licha! Pracowaliśmy razem przez wiele lat, a przez kilka tygodni nawet chodziliśmy ze sobą. Nie musisz prosić mnie o pozwolenie, kiedy chcesz usiąść.
Uśmiechnął się.
– Dzięki. – Przysunął sobie leżak Mervyna i usiadł tak, by ją widzieć. – Próbowałem przejąć Buty Blacka bez twojej pomocy. Przegrałem, bo to był głupi pomysł. Postąpiłem jak idiota.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. – Ponieważ zabrzmiało to dosyć wrogo, dodała pośpiesznie: – Ale nie mam o to pretensji.
– Cieszę się, że to powiedziałaś… ponieważ nadal chcę wykupić twoją firmę.
Nancy ledwo zdołała ukryć zaskoczenie. Niewiele brakowało, a popełniłaby fatalny błąd, nie doceniając przeciwnika. Musiała cały czas mieć się na baczności.
– Co masz na myśli?
– Spróbuję jeszcze raz. Oczywiście, następnym razem będę musiał złożyć atrakcyjniejszą ofertę, ale co najważniejsze, chcę mieć cię po swojej stronie, i to zarówno przed, jak i po transakcji. Chcę się z tobą dogadać, a następnie uczynić cię jednym z dyrektorów General Textiles. Podpiszemy kontrakt na pięć lat.
Nie spodziewała się tego i nie bardzo wiedziała, co powinna myśleć o jego propozycji.
– Kontrakt? – zapytała, by zyskać na czasie. – A co miałabym robić?
– Nadal kierować swoją firmą, która stanowiłaby część General Textiles.
– Straciłabym niezależność. Byłabym najemnym pracownikiem.
– To zależy wyłącznie od tego, na jakich zasadach dokonalibyśmy fuzji. Równie dobrze mogłabyś zostać udziałowcem. A dopóki zarabiałabyś pieniądze, miałabyś tyle niezależności, ile tylko byś sobie życzyła. Nigdy nie wtrącam się do interesów, które przynoszą zyski. Jeśli jednak ponosiłabyś straty, wtedy rzeczywiście straciłabyś niezależność. Razem z pracą. U mnie nie ma miejsca dla nieudaczników. – Potrząsnął głową. – Ale ty do nich nie należysz.
Instynkt podpowiadał Nancy, żeby odrzuciła propozycję Nata. Bez względu na to, jak bardzo starał się osłodzić pigułkę, prawda wyglądała w ten sposób, że miał zamiar odebrać jej firmę. Uświadomiła sobie jednak, że natychmiastowa odmowa byłaby dokładnie tym, czego życzyłby sobie ojciec, a ona przecież postanowiła kierować swym życiem na własną rękę, by uwolnić się spod jego wpływu. Musiała jednak coś odpowiedzieć, więc zostawiła sobie otwartą furtkę.
– Być może będę zainteresowana.
– To mi wystarczy – odparł, podnosząc się z leżaka. – Pomyśl nad tym i zastanów się nad rozwiązaniem, które by cię satysfakcjonowało. Oczywiście nie wystawię ci czeku in blanco, ale wiedz, że jestem gotów pójść na daleko idące ustępstwa. – Nancy słuchała go z rosnącym zdumieniem; w ciągu ostatnich kilku lat zrobił się z niego znakomity negocjator. Spojrzał nad jej głową w kierunku lądu. – Zdaje się, że twój brat chce z tobą porozmawiać.
Obejrzała się i zobaczyła zbliżającego się Petera. Nat oddalił się dyskretnie. Wyglądało na to, że została wzięta w dwa ognie. Przyglądała się bratu z pogardą; oszukał ją i zdradził, nic więc dziwnego, że nie miała najmniejszej ochoty na pogawędkę. Wolałaby rozważyć w spokoju zaskakującą propozycję Nata i spróbować dopasować ją do swoich nowych poglądów na życie, ale Peter nie dał jej na to czasu. Stanął przed nią, przechylił w charakterystyczny sposób głowę i zapytał:
– Możemy pogadać?
– Wątpię! – prychnęła.
– Chciałbym cię przeprosić.
– Dopiero teraz, kiedy twoje zamiary spełzły na niczym.
– Chcę zawrzeć pokój.
Każdy ma dzisiaj do mnie jakiś interes – pomyślała z goryczą.
– W jaki sposób masz zamiar wynagrodzić mi to, co uczyniłeś?
– To mi się nie uda – odparł natychmiast. – Nigdy. – Usiadł na miejscu Nata. – Kiedy przeczytałem twój raport, poczułem się ostatnim głupcem. Napisałaś, że nie potrafię prowadzić interesów i że nie dorównuję naszemu ojcu. Zrobiło mi się wstyd, bo w głębi serca wiedziałem, że masz rację.
Cóż, to już pewien postęp – przemknęło jej przez myśl.
– Ale jednocześnie wściekłem się jak diabli, Nan, nie będę tego ukrywał. – Jako dzieci mówili do siebie Nan i Petey; usłyszawszy to zdrobnienie poczuła, że coś ją dławi. – Nie wiedziałem, co robię.
Potrząsnęła głową. Była to jego typowa wymówka.
– Doskonale wiedziałeś, co robisz – powiedziała bardziej ze smutkiem niż złością.
Przy wejściu do budynku zebrała się grupka głośno rozmawiających pasażerów. Peter obrzucił ich zniecierpliwionym spojrzeniem:
– Może przejdziemy się trochę wzdłuż brzegu? – zaproponował.
Nancy westchnęła ciężko i podniosła się z leżaka. Bądź co bądź, był jej młodszym bratem.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
Zeszli z mola, przekroczyli tory kolejowe, a kiedy znaleźli się na plaży, Nancy zdjęła pantofle i szła po piasku w samych pończochach. Wiatr potargał jasne włosy Petera; stwierdziła ze zdumieniem, że zaczął już wyraźnie łysieć. Zastanowiło ją, dlaczego wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale zaraz przypomniała sobie, że zawsze bardzo starannie zaczesywał włosy na skronie – teraz już wiedziała dlaczego. Nagle poczuła się bardzo staro.
Byli na plaży sami, lecz mimo to Peter nie odzywał się ani słowem. Wreszcie Nancy postanowiła przerwać milczenie.
– Dowiedziałam się od Danny'ego Rileya o bardzo dziwnej rzeczy. Otóż nasz ojciec podobno celowo starał się doprowadzić do tego, żebyśmy ciągle mieli ze sobą na pieńku.
Peter zmarszczył brwi.
– Po co miałby to robić?
– Byśmy stali się twardsi.
Parsknął śmiechem.
– Wierzysz w to?
– Tak.
– Ja chyba też.
– Postanowiłam, że jak najprędzej muszę rozpocząć życie na własny rachunek.
Skinął głową, po czym zapytał:
– Ale co to ma właściwie znaczyć?
– Jeszcze nie wiem. Może przyjmę propozycję Nata i sprzedam mu naszą firmę?
– To już nie jest nasza firma, Nan. Należy do ciebie.
Spojrzała na niego uważnie. Czy mówił serio? Czuła się okropnie, nie mogąc wyzbyć się podejrzliwości. Postanowiła mu uwierzyć.
– A co ty będziesz robił?
– Pomyślałem sobie, że kupię ten dom. – Mijali właśnie atrakcyjny biały budynek o pomalowanych na zielono okienniicach. – Będę miał mnóstwo czasu na wypoczynek.
Zrobiło jej się go żal.
– To ładny dom – przyznała – ale czy jest na sprzedaż?
– Po drugiej stronie wisi tabliczka. Zdążyłem się już trochę rozejrzeć. Chodź, to sama zobaczysz.
Obeszli budynek. Zarówno drzwi, jak i okiennice były starannie pozamykane, w związku z czym nie mogli zajrzeć do środka, ale z zewnątrz sprawiał imponujące wrażenie. Na obszernej werandzie kołysał się hamak, w ogrodzie znajdował się kort tenisowy, a na samym skraju posiadłości niewielki, pozbawiony okien hangar.
– Mógłbyś tu trzymać łódkę – zauważyła. Peter uwielbiał żeglowanie.
Boczne drzwi hangaru były otwarte. Peter wszedł do środka.
– Dobry Boże! – wykrzyknął nagle.
Weszła za nim wytężając oczy, by dojrzeć cokolwiek w mroku.
– O co chodzi? – zapytała z niepokojem. – Peter, nic ci się nie stało?
Nagle pojawił się obok niej i chwycił ją za ramię. Na jego twarzy ujrzała paskudny, triumfalny grymas; natychmiast zrozumiała, że popełniła okropny błąd, ale nie zdążyła zareagować, gdyż Peter szarpnął ją gwałtownie, wciągając głębiej do hangaru. Krzyknęła przeraźliwie, zatoczyła się i upadła na zakurzoną podłogę, wypuszczając pantofle i torebkę.
– Peter! – zawołała z wściekłością. Usłyszała jego szybkie kroki, a zaraz potem drzwi zatrzasnęły się z hukiem; została sama w całkowitej ciemności. – Peter? – Coś skrzypnęło, a potem stuknęło, jakby jej brat podpierał drzwi od zewnątrz. – Peter, powiedz coś! – krzyknęła rozpaczliwie.
Odpowiedziała jej cisza.
Ogarnął ją paniczny strach. Niewiele brakowało, by zaczęła wrzeszczeć, ile sił w płucach. Przycisnęła dłonie do ust i zacisnęła zęby na palcach. Po chwili panika zaczęła stopniowo ustępować.
Stojąc nieruchomo w ciemności, ślepa i zdezorientowana, uświadomiła sobie, że wszystko zostało z góry zaplanowane. Najpierw znalazł ten hangar, a potem zwabił ją tu i zamknął, żeby nie wsiadła do samolotu, a tym samym spóźniła się na zebranie rady nadzorczej. Jego skrucha, przeprosiny, bajki o wycofaniu się z interesów, bolesna szczerość – wszystko było udawane. Z całkowitym cynizmem odwołał się do wspomnień z dzieciństwa, aby zmiękczyć jej serce. Znowu mu zaufała, on zaś znowu ją oszukał. Chciało jej się płakać.
Przygryzła wargi i zaczęła się zastanawiać nad swoją sytuacją. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzała wąski pasek światła sączącego się przez szparę pod drzwiami. Ruszyła w tamtą stronę z wyciągniętymi do przodu rękami. Dotarłszy do drzwi zaczęła po omacku szukać po obu stronach futryny, aż trafiła na wyłącznik. Kiedy go przekręciła, wnętrze małego hangaru zalało światło. Bez większej nadziei spróbowała nacisnąć klamkę, ale nie ustąpiła; była czymś podparta z zewnątrz. Naparła całym ciężarem ciała na drzwi, lecz one również ani drgnęły.
Po upadku bolały ją kolana i łokcie. Pończochy nadawały się już tylko do wyrzucenia.
– Ty świnio – powiedziała do nieobecnego Petera.
Założyła pantofle, podniosła torebkę i rozejrzała się dookoła. Większość miejsca zajmowała duża żaglówka spoczywająca na niskim wózku. Maszt wisiał poziomo pod sufitem, a starannie złożone żagle leżały na pokładzie. W przedniej ścianie hangaru znajdowały się szerokie dwuskrzydłowe drzwi, ale, jak należało się spodziewać, okazały się dokładnie zamknięte.
Hangar nie stał przy samej plaży, lecz mimo to istniała szansa, że ktoś z pasażerów Clippera, albo ktokolwiek inny, będzie przechodził w pobliżu. Nancy wzięła głęboki oddech i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak mogła:
– Na pomoc! Na pomoc!
Postanowiła powtarzać wołanie w minutowych odstępach, żeby zbyt szybko nie ochrypnąć.
Zarówno główne, jak i boczne drzwi były dobrze dopasowane i sprawiały dość solidne wrażenie, ale może udałoby się wyważyć je za pomocą łomu lub czegoś w tym rodzaju? Rozejrzała się uważnie; niestety, właściciel łodzi musiał bardzo lubić porządek, gdyż nie trzymał w hangarze żadnych narzędzi.
Krzyknęła ponownie o pomoc, po czym wdrapała się na pokład żaglówki, w dalszym ciągu szukając czegoś, co pozwoliłoby jej uporać się z drzwiami. Niestety, wszystkie szafki były solidnie pozamykane. Jeszcze raz rozejrzała się po wnętrzu hangaru, lecz nie dostrzegła niczego, co wcześniej mogło umknąć jej uwagi.
– Niech to szlag trafi! – zaklęła głośno.
Usiadła na podniesionym mieczu i pogrążyła się w ponurych rozważaniach. W hangarze było dość zimno; dobrze, że miała wełniany płaszcz. Mniej więcej co minutę powtarzała wołanie o pomoc, lecz w miarę upływu czasu jej nadzieje coraz bardziej malały. Pasażerowie z pewnością wrócili już na pokład Clippera. Wkrótce maszyna wystartuje do dalszego lotu, a ona zostanie tutaj, zamknięta jak w więzieniu.
Nagle przyszło jej do głowy, że utrata firmy może okazać się najmniej istotnym z jej zmartwień. Przypuśćmy, że przez najbliższy tydzień nikt nie pojawi się w pobliżu hangaru? Wtedy po prostu tu umrze. Ponownie ogarnięta paniką zaczęła krzyczeć bez przerwy, najgłośniej jak mogła. W swoim głosie słyszała coraz wyraźniejszą nutę histerii, co przeraziło ją jeszcze bardziej.
Dopiero zmęczenie przywróciło jej spokój. Peter był podstępnym draniem, ale nie mordercą; na pewno nie pozwoli jej umrzeć. Prawdopodobnie zadzwoni do policji w Shediac i poinformuje ich, że w hangarze w pobliżu plaży siedzi zamknięta kobieta. Oczywiście zrobi to dopiero po posiedzeniu rady nadzorczej. Powtarzała sobie, że nic jej nie grozi, lecz w głębi duszy nadal odczuwała poważny niepokój. A jeśli Peter okaże się bardziej bezwzględny, niż przypuszczała? Albo jeśli zapomni o niej? Może przecież zachorować albo mieć wypadek… Kto ją wtedy uratuje?
Do jej uszu dotarł stłumiony ryk potężnych silników Clippera. Nancy przestała się bać, pogrążyła się natomiast w czarnej rozpaczy. Nie dość, że została zdradzona i pokonana, to jeszcze straciła Mervyna, który siedzi teraz na pokładzie samolotu, czekając na start. Może nawet zastanawia się, co się z nią stało, ale ponieważ ostatnie słowa, jakie od niej usłyszał, brzmiały: „Ty głupcze”, dojdzie zapewne do wniosku, że postanowiła z nim ostatecznie zerwać.
Zachował się bardzo arogancko przypuszczając, że Nancy poleci z nim do Anglii, ale dokładnie tak samo postąpiłby każdy mężczyzna, który znalazłby się na jego miejscu. Zupełnie niepotrzebnie urządziła mu z tego powodu awanturę. Rozstali się w gniewie i kto wie, czy kiedykolwiek się zobaczą. Na pewno nie, jeśli ona tu umrze.
Ryk przybrał na sile. Clipper rozpędzał się do startu. Przez minutę lub dwie hałas utrzymywał się na tym samym poziomie, a potem zaczął cichnąć, kiedy samolot wzbił się w niebo i skierował w stronę punktu docelowego podróży. Już po wszystkim – pomyślała Nancy. – Straciłam firmę, straciłam Mervyna, a wszystko wskazuje na to, że umrę śmiercią głodową.
Znacznie bardziej prawdopodobne było jednak, że wcześniej umrze z pragnienia, skręcając się w nieludzkich cierpieniach…
Starła z policzka samotną łzę. Musi wziąć się w garść. Na pewno istnieje jakaś szansa ratunku. Po raz kolejny rozejrzała się dookoła. Może udałoby się użyć masztu jako tarana? Wstała i spróbowała go poruszyć. Nie, był zbyt ciężki, żeby posłużyła się nim jedna osoba. Może więc uda się przedostać przez drzwi w inny sposób? Przypomniała sobie opowieści o więźniach przetrzymywanych w głębokich lochach, którzy całymi latami wydłubywali ze ścian kamienie w płonnej nadziei, że tą drogą uda im się wydostać na wolność. Ona jednak nie miała tyle czasu, w związku z czym przydałoby się jej coś twardszego niż palce i paznokcie. Zajrzała do torebki; miała w niej niewielki grzebień z kości słoniowej, prawie zużytą szminkę, tanią puderniczkę, którą dostała od chłopców na trzydzieste urodziny, haftowaną chusteczkę, książeczkę czekową, jeden banknot pięciofuntowy, kilka pięćdziesięciodolarowych oraz złote wieczne pióro. Jednym słowem nic, co mogłaby wykorzystać. Pomyślała o ubraniu; miała przecież na sobie pasek z krokodylej skóry z pozłacaną klamrą. Ostry szpikulec powinien być wystarczająco twardy, by wydłubać nim drewno wokół zamka. Będzie to ciężka i długa praca, ale ona nie miała przecież teraz innych zajęć.
Zeszła z łodzi i odszukała zamek w dużych dwuskrzydłowych drzwiach. Drewno wyglądało na dość grube, ale może nie będzie musiała przebijać się na wylot, tylko wystarczy, jeśli zrobi głębokie wyżłobienie, a następnie uderzy czymś mocno.
– Na pomoc! – krzyknęła ponownie, lecz i tym razem nikt jej nie odpowiedział.
Zdjęła pasek, potem zaś także spódnicę, która nie chciała utrzymać się bez niego na biodrach. Złożyła ją starannie i położyła na burcie żaglówki. Choć nikt jej nie widział, była zadowolona, że ma na sobie ładne, obszyte koronką majteczki i elegancki pas.
Wykonała kwadratową rysę wokół zamka, po czym zaczęła ją pogłębiać. Metal, z którego wykonano klamerkę, nie był zbyt twardy, i bolec wkrótce się wygiął. Mimo to kontynuowała pracę, przerywając ją od czasu do czasu tylko po to, by zawołać o pomoc. Rysa zamieniła się w wyraźny rowek, na podłodze zaś zbierało się coraz więcej drzewnego pyłu.
Drewno okazało się dość miękkie, być może z powodu wilgotnego powietrza. Praca posuwała się szybko naprzód; Nancy zaczęła świtać nadzieja, że już wkrótce znajdzie się na wolności.
Kiedy nadzieja zamieniła się już prawie w pewność, bolec się złamał.