Gamedec Granica rzeczywistości - Przybyłek Marcin


Marcin Przybyłek

Granica rzeczywistości

Gamedec

Warszawa 2004

Spis treści

Od Autora

1. Małpia pułapka

2. Błędne koło

3. Zawodowiec

4. Syndrom Adelheima

5. Rajska Plaża

6. Granica rzeczywistości

7. Polowanie

8. Finta

9. Flashback

10. 3 listopada

11. Mrok.

12. Anna.

Od Autora

Urodziłem się w Pułtusku w roku 1968 i od razu chciałem być kosmonautą. Kiedy odkryłem, że pojawiłem się na świecie o stulecie za wcześnie, wpadłem w depresję. Szukając pocieszenia, zostałem psychiatrą, lecz chociaż przez lata pracy w koncernie farmaceutycznym przejechałem ponad 300 tys. kilometrów, nigdy nie udało mi się wejść w hiperprzestrzeń; chociaż poznałem setki nowych istnień, nigdy nie byli to Obcy.

Zmęczony nieudanymi eksperymentami założyłem własną firmę, w której uczę zasad komunikacji międzyludzkiej, przemycając gdzie się da metody gestykularnej konwersacji transgalaktycznej.

GAMEDEC narodził się z moich fascynacji grami komputerowymi oraz tęsknoty za kosmiczną przygodą. Opowieści o gierczanym detektywie, który toczy wirtualne boje ze złem czyhającym w sieci, znajdą kontynuację w cyklu powieściowym.

Bardzo dziękuję:

Ani (mojej żonie) za miłość i poświęcenie, Tadeuszowi Kobierzyckiemu (nauczycielowi) ;a wiedzę i przyjaźń, Maciejowi Parowskiemu Redaktorowi „Nowej Fantastyki’) za serdeczność pierwszą szansę, Ojcu za inteligencję techniczną, matce za zwrócenie uwagi na subtelności literatury oraz Jarkowi Bralskiemu, Arkowi Michalskiemu i Łukaszowi Grochowiczowi za to, że są.

1. Małpia pułapka

W życiu każdego mężczyzny pojawia się moment refleksji. Nie chodzi o chwile nad kuflem w jednym z high-barów na Jagiellońska Street, lecz o ten szczególny moment, gdy człowiek zaczyna widzieć w pełnej krasie pierwszą połowę życia. Taki nastrój mnie ogarnął, kiedy tkwiłem w swoim biurze na trzysta czterdziestym drugim piętrze linowca Stockomville wdrapującego się na orbitę z Cotomou – dzielnicy Warsaw City położonej w rozwidleniu rzek Vistula i Narau. To był wyjątkowo upalny marzec. Radiator regulujący temperaturę apartamentu pracował jak szalony. Siedziałem rozparty w fotelu, patrzyłem poprzez żaluzje na konające słońce i czekałem na zlecenie. Moja agencja znalazła się na skraju bankructwa. Jedna dziesiąta populacji Warsaw City pogrążona była w Światach Sensorycznych, więc rynek był olbrzymi. Ogłoszenia zamieściłem we wszystkich portalach, lecz nie tylko ja wpadłem na taki pomysł: wyroiło się mnóstwo partaczy i lamerów podających za gamedeców, a będących zwykłymi naciągaczami.

Reputacja profesji zaczęła podupadać, i tak z powodu zgrai patałachów powoli godziłem się z myślą o zmianie zawodu.

Zadzwonił telesens. W nozdrza uderzył oszałamiający zapach perfum. Zanim odwróciłem się w kierunku ekranu, wiedziałem, że mam pracę. I to nie byle jaką. Chanelu nr 101 używają wyjątkowe kobiety Powoli spojrzałem spod ronda biokapelusza i za chwilę dziękowałem stwórcy, że cień zasłaniał mi oczy, które postanowiły pospiesznie opuścić moje zepsute ciało.

Z ekranu patrzyła najpiękniejsza kobieta, jaką do tej pory widziałem. Okay, była podretuszowana przez gierczany make-up, ale stary wyga bez trudu rozpozna klejnot. Za nią rozpościerał się Deep Past World – jeden z najbardziej ekskluzywnych światów – zaś ona sama prezentowała stosowny image: połyskująca łuskami obcisła sukienka rozcięta była od bioder w dół, by nie krępować ruchów; znad ramienia wystawała kolba lejzergana, dobrze wyrobiona i – spostrzegłem to od razu – często używana; całości dopełniał napierśnik z kompozytów wyrzeźbiony w motywy wzburzonych fal. Info wyświetliło jej nazwisko. Jane Seymour. Z tych Seymourów?, zastanawiałem się, gdy usłyszałem jej aksamitny alt:

– Pan Torkil Aymore?

– Do usług.

Poruszyła się niepewnie.

– Jest pan licencjonowanym solverem, prawda?

– W dzisiejszych czasach, droga pani, zawód ten nazywają gamedecem lub, dłużej, game detectivem.

– W każdym razie pomaga pan graczom? Wziąłem głębszy oddech.

– Z całym szacunkiem, pani… – Panno.

– Panno Seymour, nie bezinteresownie.

– Jaka jest pana stawka?

– Najpierw muszę poznać sprawę.

Kobieta rozejrzała się

– Czy to jest bezpieczny kanał?

Harry Norman, mój doradca i przyjaciel, twierdził, że zabezpieczenia są solidne, lecz ostatnio gdzieś zniknął i nie mogłem go złapać. Nie miałem pewności.

– Absolutnie, droga pani.

– Dobrze. Sprawa wygląda tak. Niedaleko stąd jest ekranowana świątynia, w której utkwił mój… narzeczony. Siedzi tam już dwa dni i nie może wyjść. Próbowałam dostać się do środka, ale nie udało się. Nie wiem, co robić.

– Mam nadzieję, że nie usiłowała pani zdejmować jego hełmu?

– Nie. Wiem, że to niebezpieczne.

Hełmy sensoryczne stymulują mózg impulsami grawitacyjnymi w setkach miliardów miejsc jednocześnie, dając wrażenie pełnego uczestnictwa w grze. Po włożeniu kasku pobudzenia te odłączają od ciała ośrodki ruchowe i czuciowe, co w slangu graczy nazywane jest dewitalizacją. Dzięki temu centra motoryczne mogą wydawać polecenie ruchu ręką, a ta leży bezwładnie. Za to rusza się inna – w świecie cyfrowych przepływów. Przed zdjęciem hełmu należy przeprowadzić zabieg odwrotny – rewitalizację.

Mówiąc o ekranowanej świątyni, panna Seymour miała na myśli nielicencjonowany twór, swego rodzaju wirus zaimplementowany do Deep Past World przez jakiegoś dowcipnisia. Narzeczony Jane nie mógł wewnątrz budowli wyjść z gry, gdyż haker wprowadził program uniemożliwiający rewitalizację. W sumie nie powinienem go potępiać. To między innymi dzięki takim jak on wciąż miałem pracę. Hakerzy to nie zabójcy. Zawsze pozostawiają złapanym w pułapkę drogę wyjścia. Która jednak otwiera się dopiero po rozwiązaniu jakiejś piekielnej zagadki. Znałem tego typu sprawy Robota niewdzięczna i wymagająca cholernego skupienia. Może nie najdroższa, ale z pewnością nie najtańsza. Potarłem czoło.

– Panno Seymour… wezmę to zlecenie za… dziesięć tysięcy W razie niepowodzenia pięćdziesiąt procent – ryzykowałem.

Wiedziałem jednak, że DPW jest jedną z najdroższych rzeczywistości, zaś makijaż i perfumy zleceniodawczyni podpowiadały, że mam do czynienia z nieprzyzwoitym bogactwem. Poza tym byłem zadłużony.

Kobieta okazała się prawdziwą arystokratką. Nie drgnęła jej brew.

– Dopuszcza pan niepowodzenie?

– Nie jestem geniuszem, droga pani.

– Czy zdarzyło się panu zawieść?

Wkroczyła na niebezpieczny teren. Postanowiłem ominąć pytanie:

– Pamiętam przypadek, gdy rozwiązałem pewien problem… za późno. W przypadku pani narzeczonego czas jest istotnym czynnikiem, a ja bardzo nie lubię pracować w pośpiechu.

– Zgoda. Kiedy pan wejdzie?

– Za godzinę. Gdzie jest najbliższa brama?

– Przekażę panu koordynaty. Będę czekała.

Po rozłączeniu się dokonałem rutynowego oglądu łoża. Złączki i kontrolki wydawały się funkcjonować prawidłowo. Przeprowadziłem szybki test automasażu przeciwdziałającego odleżynom oraz regulatora ciepłoty ciała podłączanego do kombinezonu. Poszedłem do lodówki i wyjąłem z kontenera zasobnik z płynem infuzyjnym. Podłączyłem go do zaczepu:

Wykonałem kilka prostych ćwiczeń fizycznych i wziąłem tusz. Odświeżony zażyłem gamepill – kapsułkę przestawiającą biochemiczne tory mojego ustroju na minimalizację produkcji metabolitów. Dzięki niej przez cztery doby nie musiałem się martwić o przepełnienie pęcherza moczowego i jelita grubego. Kosztowały majątek, lecz w mojej pracy były nieodzowne. Sprawdziłem czas. Byłem w cuglach. Naciągnąłem kombinezon, podłączyłem nanowtyczkę płynu do gniazdka na przedramieniu i wygodnie się ułożyłem. Zanim założyłem kask, zdążyłem jeszcze pomyśleć, że nie jestem pewien, czy zaryglowałem drzwi.

Sprawdziłem pocztę. Jane przekazała adres bramy i numer swojego konta bankowego. Wszedłem na stronę DPW i zalogowałem się. Poproszony o uiszczenie opłaty, podałem numer panny Seymour. Za chwilę stałem przed menu z ubraniami. Przywdziałem kolczugę ozdobioną fantazyjnymi naramiennikami wraz ze stosownymi dodatkami. Z talerza ozdób wybrałem skromny tatuaż na policzkach. Na broń obrałem obosieczny topór noszony na plecach. Byłem gotowy Wydałem instrukcję transportu do wskazanego przez Jane miejsca i za chwilę podziwiałem rzadki las, wysokie paprocie, kolorowe ptaki krzyczące wśród listowia, głęboko błękitny kolor nieba cudowną muzykę otaczającą mnie ze wszystkich tron. Byłem w Deep Past World!

Niedaleko kamiennego portalu, z którego się wyłoniłem, stała panna Seymour.

– Standard? – spojrzała rozczarowana. – Sądzi, że taki obieżyświat jak pan dorobił się jakichś artefaktów.

Uśmiechnąłem się półgębkiem. Postanowiłem nie odpowiadać na zaczepkę.

– Gdzie jest ta świątynia?

– Poprowadzę pana.

Szedłem za nią i powoli zaczynałem żałować, że nie jestem piękny i bogaty Zaprosiłbym wówczas pannę Seymour na drinka. A tak mogłem co najwyżej popatrzeć.

– Nie widzę innych Graczy – zagaiłem.

– Mało ich – przyznała. – Przenieśli się na wschód i polują na smoki. Tutaj nie ma już dzikich zwierząt. Weszliśmy z Henrym, by trochę odetchnąć od realium. Potem zamierzaliśmy wyruszyć na łowy. I gdyby nie ta diabelska świątynia, już od dwóch dni bawilibyśmy się wraz z innymi – w jej głosie słychać było wyraźne rozżalenie.

Henry był głupcem, włażąc do jakiegoś budynku, kiedy obok miał taką świątynię rozkoszy, pomyślałem. Za niewielkim wzgórzem, porośniętym przez skrzypy i widłaki, rozpościerała się kolorowa dolina okryta kobiercem wysokich, słodko pachnących kwiatów. W jej centrum przycupnęła okrągła kaplica. Zatrzymałem się i odetchnąłem. Od tej chwili każdy szczegół mógł mieć znaczenie. Otworzyłem menu screenshotów i uwieczniłem obraz całej niecki. Potem ruszyłem w ślad za przewodniczką. Wraz ze zbliżaniem się do budowli monumentalne tony ustąpiły miejsca melodii dziwnie nostalgicznej, granej na zwielokrotnionych smykach, punktowanej głębokimi uderzeniami bębna i miękkimi odciskami basów. Układ łąki zdawał się być pozbawiony wzoru. Kamienne bloki świątyni również.

– Pozwoli pani – odezwałem się – że najpierw sam obejrzę obiekt, a potem, jeśli uznam to za stosowne, zadam kilka pytań.

– Zgoda.

Dziewczyna usiadła na pobliskim kamieniu. Otworzyła okno podglądu innych zakątków świata i pogrążyła się w zadumie.

Uruchomiłem notatnik i włączyłem nagrywanie. Dla wygody zwiększyłem jaskrawość krawędzi obiektywu i kontrast obrazu.

– Deep Past World, dzień zero, godzina… – włączyłem chronometr – czternasta czasu lokalnego. Sektor… – zerknąłem na mapę. – F 45 łamane na D 334. Narzeczony klientki, Henry.. Jak pani narzeczony ma na nazwisko?

– Wallace! – odkrzyknęła Jane.

– A więc Henry Wallace uwięziony został w tym obiekcie dwie doby temu…

Okrążyłem strukturę, poszukując wystających elementów, kamieni innego koloru czy zwyczajnych przycisków, które mogłyby pełnić rolę dźwigni, lecz, jak się tego spodziewałem, nic nie znalazłem. Ściana, wykonana z bloków piaskowca, była stosunkowo gładka, wsparta na niskiej podmurówce z otoczaków. Wróciłem do wejścia. Wyglądało zwyczajnie. Pomiędzy dwiema białymi kolumnami mieściły się dębowe gładkie drzwi z pojedynczym kasetonem. Mosiężna klamka nie dawała się poruszyć nawet pod najsilniejszym naciskiem. Nie było dziurki na klucz. Cofnąłem się i przyjrzałem portykowi. Zdawało mi się, dostrzegłem wyryty niewielki napis. Przybliżyłem raz. Rzeczywiście były tam greckie litery układa się w ciąg: kappa, alfa, lambda, omega, sigma. Zrobiłem zdjęcie. Odszedłem dalej i przyjrzałem budowli na tle drzew i wzgórz. Nie odnalazłem prawidłowości. Obszedłem całą dolinę, od czasu do czasu robiąc fotki i rzucając zdawkowe zdania do nagrywarki. Potem przyszła pora na wspinaczkę. Na szczęście pobliskie dęby i jesiony były stare, rosochate i chętnie przyjmowały gości. Obserwacje poczynione z wysoka również nie przybliżyły mnie do tajemnicy. Szpiczasty dach kaplicy pokryty był drewnianym gontem. Szczyt zdobiła niewielka złota iglica zakończona kulką. Odwiedziłem jeszcze kilka drzew, patrząc z różnych kątów i szukając powiązań. Badania zajęły mi kilka godzin. W końcu ponownie zbliżyłem się do gmachu i postanowiłem przejść do drugiej fazy.

– Okay – mruknąłem do siebie – skończyliśmy oglądanie, przechodzimy do osłuchiwania…

Nie zauważyłem, że od dłuższej chwili obserwuje mnie zleceniodawczyni. Wydawała się zdegustowana.

– Przez tyle czasu nic pan nie znalazł? – zapytała, nie kryjąc rozdrażnienia.

Wyłączyłem nagrywarkę.

– Szanowna panno Seymour – ukłoniłem się dwornie. – Raczy pani wybaczyć, lecz sądzę, że mamy do czynienia z robotą profesjonalisty Pozwoli pani zatem, że będę postępował zgodnie ze wszystkimi zasadami, bo jeśli je złamię i coś przeoczę, będzie pani musiała zaaplikować Henry’emu elektrowstrząsy.

To nie była przenośnia. Wyjście z gry bez procedury oznaczało dla mózgu szok porównywalny do serii potężnych elektrycznych wyładowań w obrębie całej kory mózgowej. W najlepszym wypadku kończyło się to bólem głowy. Częściej występowała amnezja i halucynacje – pozostałości ze świata. Zdarzały się, choć rzadziej, długo trwające stany paranoidalne, majaczeniowe, a w końcu – sporadycznie – przypadki utraty osobowości, a nawet śmierci.

Dziewczyna umilkła. Poprawiła się na prowizorycznym siedzisku i zacięła usta. Przybliżyłem ucho do drzwi. Cisza. Osłuchiwanie murów również nie przyniosło rezultatów. Potem przyszła kolej na obmacywanie i opukiwanie. Gdy zapadał zmierzch, miałem za sobą pełny zestaw badań, który absolutnie niczego nie ujawnił.

Nieopodal dostrzegłem kamienny krąg przeznaczony na ognisko.

– Jest pani kleryczką? – rzuciłem. Skinęła głową.

– Niech pani rozpali ogień. Robi się zimno. Otworzyła menu czarów: w powietrzu przed nią zawisła księga. Wybrała zaklęcie zapalające i wycelowała w palenisko. W powietrze strzelił wesoły płomień.

Usiedliśmy na trawie. Przestrzeń dookoła wypełniona była graniem cykad, pohukiwaniami puchaczy i szumem drzew. Gwiazdy błyszczały jak brylanty. Gdzieś daleko na wschodzie żarzyła się łuna. Być może to łowcy świętowali ubicie kolejnego smoka. Albo odwrotnie. Po raz nie wiem który zdumiałem się nad fenomenem gier: człowiek nie odczuwał senności ani znużenia, bo cały czas jakby spał. Moje ciało spoczywało gdzieś tam, w Cotomou, i odbywało przymusowe leżakowanie. Wspomnienie realnej rzeczywistości, zwanej w gierczanym slangu „realium”, było tak ległe, że zdawało się ułudą.

– Teraz nadszedł czas… – powiedziałem i przestraszyłem się własnego głosu; kilka godzin milczenia zrobiło swoje – …żebym zadał kilka pytań.

– Myślałam, że się nie doczekam – patrzyła nieruchomo w ogień. – Nawet pan nie wie, jak nudne jest obserwowanie pańskiej pracy.

:– Nie denerwuje się pani losem narzeczonego?

Żachnęła się.

Henry to dżentelmen. Dopóki działa jego łoże gamepill, nie będzie panikował. Znam go. Poza tym wie, że w razie czego zmienię mu zasobnik i podam następną dawkę prochu.

Zmarszczyłem czoło w niemym podziwie.

– Przejdźmy do interesujących mnie kwestii – ponowiłem. – Niech pani opowie ze wszystkimi szczegółami, jak się tutaj znaleźliście i jak Henry wszedł do świątyni.

Skrzywiła się.

– Niewiele mam do powiedzenia. Weszliśmy dwie i pół doby temu. Tą samą bramą, którą wszedł pan. Trochę pobiegaliśmy i cieszyliśmy się otoczeniem. Potem Henry dostrzegł tę kaplicę i zaproponował, byśmy się razem pomodlili. Za dwa miesiące mamy ślub. To miała być medytacja za nasze szczęście. Zgodziłam się. On wszedł pierwszy, a ja jeszcze przez chwilę patrzyłam na świat. Wie pan – uśmiechnęła się niewinnie – euforia po wejściu.

Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Nawet mnie odurzał DPW. Fotorealistyczna jakość obrazu i krystaliczny dźwięk dawały pełnię złudzenia. Na dodatek doskonale imitowane zapachy, poruszenia powietrza, strefy chłodniejsze i cieplejsze, i jeszcze ta słodka muzyka – można się było zachłysnąć.

Дальше