Echo z otchłani - Mróz Remigiusz 10 стр.


Hallford kiwnął niedbale głową, a potem ruszył na korytarz. W ślad za nim poszła reszta.

– Może to jakiś okręt? – zapytała Ellyse.

– Z pewnością nie naturalny fenomen – odparł Alhassan. – Oprócz tego, że robi się coraz większy, sprawia wrażenie, jakby zmieniał trajektorię lotu.

– Inny ISS ocalał?

– Nie. Sam sprawdzałem, a potem śpiewałem jak poranny ptaszek na torturach, jeśli pamiętasz. Ja w każdym razie pamiętam doskonale.

Nozomi spojrzała na Hallforda.

– W takim razie Diamentowi – powiedziała.

– Nie popadajmy w pesymizm – odparł główny mechanik. – Sprawdzimy wszystko w maszynowni.

– Diamentowi? – odezwał się jeden z Afrykańczyków.

Dija Udin uniósł brwi i spojrzał na niego z uznaniem.

– Ale żeście się rozgadali. A ja powoli zaczynałem sądzić, że po tej apokalipsie cofnęliście się w rozwoju poza punkt, w którym ludzkość opanowała sztukę komunikacji.

– Kim są Diamentowi? – chciał się dowiedzieć czarnoskóry.

– Przyjazną rasą włochatych pociech.

– Dija Udin – zaapelowała do niego Ellyse, po czym zwróciła się do Afrykańczyka. – By odpowiedzieć na to pytanie, potrzeba by tyle czasu, co na przedstawienie tego, co wydarzyło się na Ziemi.

– Czasu, którego nie mamy – dodał Alhassan. – Bo zaraz zginiemy.

Gdy weszli do windy, był pewien, że tak się stanie. Wszystko wskazywało na to, że w ich kierunku nadciąga statek – a w galaktycznej okolicy tylko jedna rasa wiedziała, że na trzeciej planecie od Słońca istnieje życie. Diamentowi nie będą zadawać pytań ani wywoływać statków na orbicie. Gdy tylko Ziemianie znajdą się w zasięgu dział, oddadzą sześć salw. Po jednej na każdy ISS.

– Zmawiajcie swoje modlitwy – dodał Dija Udin, gdy winda dotarła na poziom maszynowni.

– Zamkniesz się w końcu? – zapytał Gideon.

– Nie mogę. Zawsze dużo gadam, jak się stresuję. Poza tym nie chcę odchodzić z tego świata w milczeniu.

Przeszli do maszynowni, a potem stanęli przed stanowiskiem głównego mechanika. Gideon zajął miejsce i aktywował pulpit.

– Niemożliwe… – powiedział.

– Co? Nie strzelają? – zapytał Dija Udin.

– Ellyse, sprawdź komunikację.

Nozomi dopadła do pierwszego lepszego panelu, po czym nawiązała połączenie ze swoim stanowiskiem na mostku. Przez moment wszyscy trwali w pełnej napięcia ciszy.

– Ale… – zaczęła i potrząsnęła głową.

– Masz ten sam odczyt?

– Sygnał… ta jednostka nadaje sygnał…

Dija Udin stwierdził w duchu, że się pomylił. Najwyraźniej Diamentowi mieli zamiar najpierw powiedzieć kilka słów, a dopiero potem zamienić sześć ziemskich statków w kosmiczny pył.

– Żądają, żebyśmy się poddali? – burknął.

– Niezupełnie – odparła trzęsącym się głosem Ellyse. – To nie wiadomość, ale zautomatyzowany sygnał ISS-ów.

Alhassan potrzebował chwili, żeby przyswoić tę wiadomość.

– Co powiedziałaś?

– Ktoś jeszcze przetrwał? – wtrąciła Channary Sang.

– Na to wygląda – odparła Nozomi mimochodem, skupiając się na odczytach z systemu. – Problem polega na tym, że nie mogę zweryfikować przesyłanego kodu. Coś musiało nawalić po ich stronie.

– Co? – zapytał Gideon.

– Ich tożsamość – wtrącił pod nosem Dija Udin. – Diamentowi nie potrafią zbyt dobrze udawać ludzi.

Zbyli jego uwagę milczeniem. Całkiem słusznie, stwierdził. Gdyby mieli do czynienia ze zwycięzcami proelium, nie mogłoby być mowy o fortelach. Diamentowi wpadliby tu przy akompaniamencie wybuchów i krzyków.

– Ellyse? – ponaglił ją Hallford. – Wszyscy czekamy na…

– Wygląda na ISS, ale nie mam potwierdzenia – ucięła. – Dopóki nie znajdą się bliżej, nic nie ustalę. – Odchyliła się i pokręciła głową, ostatecznie rezygnując z dalszych prób.

Alhassan wpatrywał się w obraz z kamery burtowej. Z tej odległości widać było jedynie refleks ze Słońca, który sprawiał, że okręt wyglądał jak jedna z gwiazd. Punkcik stopniowo robił się coraz większy i Dija Udin przypuszczał, że jeśli utrzyma obecną prędkość, za kilkanaście minut będą mogli stwierdzić, kto nadlatuje.

– Nie można wykluczyć, że to inna rasa – dorzuciła Channary.

Dija Udin spojrzał ukradkiem na dwóch przybyszy. Wprawdzie McAllister i reszta nie wspominali nic o kontakcie z obcymi cywilizacjami, ale przez kilkaset lat w okolicy mogło wiele się zmienić – a mieszkańcy Tristan da Cunha i tak żyli w niewiedzy.

– Hej, mruki – odezwał się. – Słyszeliście kiedyś o jakiejś pozaziemskiej cywilizacji, która urzędowałaby w sąsiedztwie?

Spojrzeli na niego ze spokojem, jakby spodziewali się tego pytania… więcej, jakby byli przygotowani, by zełgać mu w żywe oczy. Alhassan szybko odpędził tę myśl. Zadał retoryczne pytanie – oczywiście, że w okolicy nikogo nie było. Jego rasa sprawdzała takie rzeczy skrupulatnie, przeprowadzając przy tym długofalowe analizy rozwoju danych cywilizacji.

– Nie słyszeliście, o co pytał? – dodała Sang, sięgając do kabury.

Nie uszło to ich uwadze. Dwóch Afrykańczyków napięło mięśnie i przygotowało się do odparcia ataku. O ile nie mieli zakamuflowanej broni, Dija Udin nie wróżył im sukcesów.

Jeden z nich najwyraźniej był tego samego zdania, gdyż dał krok w przód i ruchem ręki uspokoił swojego towarzysza.

– Nigdy nie doszło do żadnego kontaktu – odezwał się.

– Dosyć oględne stwierdzenie – odparł Gideon.

– Źle się wyraziłem. Nigdy nie wykryliśmy żadnej obecności pośród gwiazd. Sam sygnał z waszych statków był dla nas nie lada wyzwaniem. Nie używamy już takiej technologii. Jak sami widzieliście, wszystkie satelity na wysokiej orbicie zostały zniszczone.

– Przez kogo? – zapytała Nozomi, nie odrywając wzroku od zbliżającego się punktu świetlnego.

– Nie mnie to oceniać – odparł czarnoskóry. – Teorii jest wiele, a wszystkie przedstawi waszym dowódcom Namiestniczka.

Dija Udin zagwizdał pod nosem.

– Pozazdrościć – powiedział. – Szkoda, że my się już niczego nie dowiemy.

Gdy wskazał na obcy statek, przekonali się, że ten zamiast zwolnić, zaczął przyspieszać. Po chwili dostrzegli kształt kadłuba, który nie przypominał Kennedy’ego ani innej jednostki jego klasy. Nie był także podobny do krążowników Diamentowych.

– Inna rasa musiała zbiec z proelium… – powiedziała słabo Ellyse.

– Niemożliwe – odparł Alhassan. – Ten numer z Lindbergiem i Ev’radatem mógł przejść tylko raz.

– A jednak to żadna ze znanych nam konfiguracji.

– I mimo to nadaje kod ISS?

Zaległo długie milczenie, podczas gdy obcy okręt pędził wprost na nich.

17

Jaccard posadził prom tuż obok miejsca, gdzie wylądowała Romanienko. Zerknął jeszcze na system komunikacyjny, ale najwyraźniej wahadłowiec z dwoma gośćmi nie dotarł jeszcze na Kennedy’ego. Major zrobił głęboki wdech, po czym wyłączył systemy. Teraz był zdany tylko na siebie.

Stanął przed włazem od hangaru i wcisnął kontrolkę na panelu. Gródź natychmiast się podniosła, a Loïc dostrzegł czekającą na zewnątrz pułkownik. Ruszył ku niej bez słowa.

– Wiem, co myślisz – odezwała się, gdy szli w kierunku opadającej chmury pyłu, zostawionej przez skuter. – Że piszemy się na śmierć.

– Może.

Chwyciła go za ramię i zatrzymała. Jaccard zwalczył w sobie ochotę, by odtrącić jej rękę.

– Nie ma innego sposobu – powiedziała. – Albo okażemy sobie na wstępie zaufanie, albo możemy się pożegnać z pojednaniem między nami. A nie muszę ci chyba mówić, że to kluczowe dla całego gatunku ludzkiego.

– Pieprzy pani bzdury.

Przez moment sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar go spoliczkować. Ostatecznie jednak puściła jego ramię i ruszyła przed siebie. Meaza Endale już na nich czekała.

Loïc rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegł wejścia do podziemnego kompleksu, który spodziewał się ujrzeć. Wiatr zawodził cicho, rozwiewając drobiny piasku, a w zasięgu wzroku nie było niczego, co wyróżniałoby się z równinnego krajobrazu.

– Dobrze się maskujecie – powiedział, gdy podeszli do Namiestniczki.

– To warunek przeżycia. Padlinożercy nie ustają w poszukiwaniu naszych miast.

– Miast? – zapytał Jaccard. – Sądziłem, że…

– Pozwólcie, że wam pokażę, zamiast opisywać.

Wyciągnęła z kieszeni niewielkiego pilota, a potem przyłożyła palec wskazujący do przycisku na środku. Odezwał się głos w nieznanym Loïcowi języku, a Endale natychmiast odpowiedziała. Wywiązała się krótka wymiana zdań – a w zasadzie hasłowych wypowiedzi, które musiały stanowić jakiś rodzaj procedury bezpieczeństwa.

Gdy Meaza skończyła, schowała urządzenie do kieszeni, a potem uśmiechnęła się do oficerów. Chwilę później rozpętała się wokół nich burza piaskowa – a raczej coś, co ją przypominało. Znajdowali się jakby w oku cyklonu, choć major nie czuł nawet lekkiego powiewu.

– Piach zakamufluje nasze pojazdy – oznajmiła Namiestniczka.

Metr dalej z ziemi wysunął się czarny panel. Endale podeszła do niego i wprowadziła kolejny kod. Po tym piaski rozstąpiły się, ukazując wejście do kilkuosobowej windy.

– To jedno z wejść na terytorium Amalgamatu – wyjaśniła Meaza. – Mamy także szyby towarowe.

Loïc bezmyślnie kiwnął głową, gapiąc się na windę.

– Zapraszam – powiedziała Afrykanka, po czym sama weszła do środka. Dwójka oficerów stanęła obok niej, a potem kabina zamknęła się i popędziła w dół, nie czekając na jakiekolwiek instrukcje.

– Jasna cholera – powiedział Jaccard, czując się, jakby spadał w przepaść z naprawdę wysokiej góry. – Mogliście zamontować tu jakieś stabilizatory…

– Pierwsza podróż zawsze jest najtrudniejsza. Kolejne zaczynają sprawiać przyjemność.

Majorowi trudno było w to uwierzyć. I najwyraźniej nie tylko jemu, bo gdy spojrzał na oficer dowodzącą, przekonał się, że ta zapiera się rękoma o ściany windy. Trzęsła się jak osika, zaciskając mocno powieki.

Warto było odbyć tę przejażdżkę, skwitował w duchu Loïc.

Kabina zatrzymała się z impetem na dole, a Wieronika sprawiała wrażenie, jakby miała pokazać światu, co na Galileo serwowano dziś na śniadanie.

– Witajcie w Nowym Gondarze.

Jaccard nie kojarzył nawet starego, ale przypuszczał, że to jedno z miast na niegdysiejszym terytorium Sudanu, Erytrei lub Etiopii. Nie lecieli daleko – zapewne głównie ze względu na ograniczone możliwości skutera. Winda zjeżdżała pod niewielkim kątem, więc nie mogli oddalić się zbytnio od Port Sudan.

Gdy tylko Loïc przekroczył próg, zmienił zdanie. Wszystko było możliwe.

Znajdowali się na metalowym podwyższeniu, z którego roztaczał się widok na całe miasto. Nowy Gondar nie stanowił byle skupiska ludności – była to prawdziwa metropolia, rozświetlona jak Times Square w Wigilię. Major spodziewał się, że panować będzie tutaj duszna, industrialna atmosfera, ale nie mógł się bardziej pomylić. Powietrze było czyste i przejrzyste, a jak okiem sięgnąć nie widać było choćby namiastki smogu.

– Zapraszam – odezwała się Meaza, skinąwszy w kierunku metalowych schodów prowadzących w dół. – Czas, byście posilili się czymś naturalnym. Z pewnością długo funkcjonowaliście na sztucznych racjach żywieniowych.

Wieronika ruszyła we wskazanym kierunku, ale Loïc nadal obserwował miasto. Zabudowa była nienaturalnie wysoka – biorąc pod uwagę fakt, że znajdowali się pod ziemią. Budynki miały po kilkanaście pięter, część była całkowicie przeszklona. Miasto przywodziło na myśl ascetyczny, aptekarsko zaprojektowany twór, który niewiele ma wspólnego z tym, jak można byłoby wyobrażać sobie koniec ludzkości.

– Jaccard – ponagliła go Romanienko, oglądając się przez ramię.

Skinął głową i ruszył za kobietami. W głowie kołatało mu co najmniej kilka pytań, które w świetle tego, co usłyszał od McAllistera, zdawały się na miejscu.

– Jak utrzymujecie tu porządek? – zapytał.

– Planując urbanistycznie z odpowiednim…

– Mam na myśli bezpieczeństwo.

– Ach. To robimy poprzez budowanie świadomości obywateli.

– To znaczy?

– Każdy mieszkaniec Amalgamatu zdaje sobie sprawę, że niesubordynacja wobec prawa prowadzi do chaosu i anarchii.

Spodziewał się usłyszeć coś podobnego. W rzeczywistości Nowy Gondar z pewnością dysponował wyspecjalizowanymi jednostkami odpowiedzialnymi za trzymanie mieszkańców w ryzach. Na zamkniętej przestrzeni, jakkolwiek ogromnej, w końcu musiało dojść do poważnych tarć.

– Utopia, co? – zapytał.

– W żadnym wypadku. Zdarzają się incydenty, ale…

– A powietrze? – przerwał jej, nie mając ochoty wysłuchiwać kolejnych bzdur. – Jak je filtrujecie?

Endale uśmiechnęła się, obnażając biel zębów.

– Długo was nie było – odparła wymijająco. – Wiele zmieniło się przez ten czas w technologii środowiskowej. Zresztą przy posiłku towarzyszyć nam będzie naukowiec, który odpowie na wszystkie wasze pytania. Ja nie czuję się kompetentna.

Gdy zeszli na dół, Jaccard nie mógł nie zauważyć, jak czyste są ulice. Nie miał pojęcia, co je pokrywa, ale materiał zdawał się wręcz wypolerowany.

Przechodzili między oszklonymi budynkami, a gdy tylko nawinął się jakiś mieszkaniec, natychmiast kornie chylił głowę przed Namiestniczką. Dla majora potwierdzało to wszystko, co usłyszał w Edynburgu Siedmiu Mórz – dobrze potrafił odróżnić szacunek od strachu. Ci ludzie byli przerażeni. Być może on i Romanienko też powinni być.

– Hodujecie tutaj jedzenie? – zapytał z głupia frant.

– Nie. Od tego mamy społeczności na powierzchni.

– Mieszkańców wysp.

– Otóż to – odparła z uśmiechem Meaza, jakby była zadowolona, że Loïc wie więcej, niż sądziła.

– Odwiedziliśmy jedno z takich miejsc – dodał.

– Jaccard…

Endale uniosła dłoń, patrząc z sympatią na Romanienko.

– Tristan da Cunha – rzekła Namiestniczka. – Oczywiście byliśmy tego świadomi. Widzieliśmy także, że doszło tam do jakiegoś wypadku. Nie zarejestrowaliśmy jego przebiegu, ale wiemy, że zginął wasz załogant.

– Håkon Lindberg.

Gdy major powiedział to na głos, poczuł ukłucie winy. Był odpowiedzialny za to, co robili podkomendni – nawet jeśli wybierali się na samozwańczą misję, mając w głębokim poważaniu wszystko to, co stanowiło spoiwo załogi.

Z obecnej perspektywy wydawało się to nieco mniej szalone niż wcześniej. Dija Udin z pewnością miał większą wiedzę, niż był gotów przyznać. Skandynaw z pewnością zamierzał ją z niego wydobyć – tyle że nie poprzez tortury, ale modyfikację programowania.

Loïc pożałował, że wypadki nie potoczyły się inaczej.

– Niezwykle pechowa sytuacja – ciągnęła dalej Afrykanka. – Gdyby tylko udało nam się wcześniej nawiązać kontakt, moglibyśmy tego uniknąć.

– Bo z pewnością odradzilibyście składanie wizyt na wyspach.

– Oczywiście. Zamieszkują ją niemal dzikie plemiona.

– Mnie tamto nie wyglądało na dzikie.

Endale uśmiechnęła się pobłażliwie. Trudno było odmówić jej uroku, w dodatku jej gra była na tyle przekonująca, że major również miał ochotę odpowiedzieć uśmiechem. Zawodowa oszustka.

– Od wielu pokoleń żyjemy w symbiozie – dodała. – My zapewniamy im odpowiednią aparaturę medyczną, by mogli przetrwać na powierzchni, a oni odpłacają nam plonami i…

– Kiepski układ, skoro są zamknięci w swojej społeczności.

Romanienko posłała mu wrogie spojrzenie. Meaza zaś rozłożyła ręce i potoczyła wzrokiem wokół.

– A czyż my także nie jesteśmy? Każdy ma swoje własne okowy.

– Mimo wszystko…

– Miasta są ze sobą połączone, ale musimy uważnie kontrolować populację. Nieodpowiednie umiejscowienie danej rodziny czy błędnie wydane zezwolenie na dziecko mogą mieć katastrofalne skutki.

– Tak, tak – odbąknął Loïc. – Każda antyutopia ma to do siebie.

– Dalecy jesteśmy od antyutopii.

– W takim razie co to wszystko jest?

– Świat.

Wskazała na otwarte wejście do budynku po prawej. Wieronika natychmiast ruszyła do oszklonego holu, a Jaccard rozejrzał się jeszcze po ulicy. Wyglądało na to, że nikt ich nie śledzi ani nie pilnuje. Zadbano, by mieli złudne poczucie bezpieczeństwa.

Назад Дальше