Echo z otchłani - Mróz Remigiusz 17 стр.


Polecił Ingo Freedowi, by został na swoim statku, a potem udał się z resztą na Kennedy’ego. Próbę przeprowadzili już w korytarzu, przy pierwszym z brzegu pulpicie. Skandynaw wprowadził swoje dane, a potem podał hasło. System zaakceptował jego logowanie.

Nozomi cofnęła się, a Jaccard pokręcił głową.

– Gideon musiał znać inne kody… – powiedział.

– Żartujesz? Nie byłby w stanie wyciągnąć ich z systemu. Jeśli jest cokolwiek, czego komputery pokładowe ISS-ów strzegą jak oka w głowie, to właśnie kodów.

– Mówiłem, że to Lindberg – odezwał się Dija Udin. – Wszędzie poznam to nieboskie stworzenie.

Håkon spoglądał po ludziach, których uważał za przyjaciół – i którzy teraz patrzyli na niego, jakby pochodził z innego świata. Z ulgą przyjął, że Alhassan nadal żyje. Mimo że zapewne kombinował, jak nawiązać kontakt z Diamentowymi, Lindberg wciąż mógł go uratować.

– Håkon? – zapytała Nozomi.

Na jej twarzy malował się jedynie ból, nie było ani śladu ulgi.

Skandynaw rozłożył ręce i uśmiechnął się blado. Spojrzawszy na swoje dłonie, poczuł się dziwnie – choć przypuszczał, że najbardziej osobliwego uczucia doświadczy, gdy stanie przed lustrem lub będzie brał prysznic. Wzdrygnął się na samą myśl.

– Jak to się stało? – zapytała.

– Nie do końca wiem.

– Więc chociaż nie do końca wytłumacz.

– La’derach jest potężnym narzędziem – powiedział, patrząc na Dija Udina. – Najwyraźniej potężniejszym, niż sądziliśmy. Choć na dobrą sprawę mogliśmy spodziewać się wszystkiego. Ta maska wskrzesiła przecież Hallforda.

– I wskrzesi ciebie – powiedziała z przekonaniem w głosie Ellyse.

– Co do tego nie jestem przekonany – odparł i zauważył, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Postanowił czym prędzej zmienić temat, ale Loïc go wyręczył.

– Byłeś cały czas świadomy? – zapytał. – Od tego incydentu na Tristan da Cunha?

– Nie. Ocknąłem się dopiero w ciele Gideona. Początkowo mogłem jedynie patrzeć, i to wyłącznie tam, gdzie akurat spoglądał Hallford. Potem sytuacja powoli zaczynała się zmieniać. Zupełnie jakby ustępował paraliż, choć stopniowo, powoli. Ostatecznie wróciło czucie w nogach, ale daleki byłem od możliwości nawiązania z wami kontaktu. I wtedy stało się coś przedziwnego.

– Przypomniałeś sobie, że padłeś trupem na wulkanicznej wyspie – dodał Dija Udin.

– Nie, tego byłem świadomy od początku. Ale kiedy przejąłem władzę nad ciałem Gideona, usłyszałem głos, który mnie instruował.

– Bóg do ciebie przemówił – rzekł Alhassan, unosząc otwarte dłonie.

– Myślę, że to znacznie bardziej prozaiczna rzecz. Ktoś poprowadził mnie za rękę, jak dziecko we mgle. Wiedziałem, co mam robić, do kogo się zwrócić i jakimi słowami.

Lindberg patrzył na zebranych w korytarzu załogantów. Nadal nie obejmowali umysłem tego, co się działo – może z wyjątkiem Alhassana. On doskonale zdawał sobie sprawę, do czego zdolna jest koncha. Nie był zaskoczony – i dlatego on jako pierwszy dał wiarę jego słowom.

Håkon głowił się nad tym, co tak naprawdę wie jeszcze Dija Udin. I co zachowuje dla siebie.

– Załóżmy, że masz rację – odezwała się Channary Sang. – Jesteś tym, za kogo się podajesz, i rzeczywiście słyszałeś jakiś głos.

– Załóżmy – bąknął Lindberg.

– Czemu miałoby to służyć?

– Najwyraźniej temu, żebym zyskał władzę nad Ingo Freedem.

Na dźwięk tego imienia Dija Udin splunął na podłogę. Załoganci popatrzyli na niego z dezaprobatą, ale nikt się nie odezwał.

– I komu miałoby na tym zależeć? – zapytała Sang.

– Nam – odparła Ellyse.

Skandynaw kiwnął głową.

– Otóż to – powiedział. – Cokolwiek się wydarzyło, miało sprawić, że uzyskam kontrolę nad Yorktown. Teraz ją mam. Ingo Freed traktuje mnie jako inkarnację Zbawiciela, twierdząc, że od pokoleń mnie wyczekiwali. Rzekomo wieść o moim powtórnym przyjściu krążyła wśród proroków od dość dawna.

– I jak się z tym czujesz? – zapytał Alhassan. – To duże brzemię.

– Goń się.

– Pytam poważnie. Niełatwo być Wybrańcem.

– Pozwolę im wierzyć w tę bzdurę, póki może nam to pomóc.

– Myślisz?

– Dzięki temu mogę skierować Yorktown tam, gdzie mi się podoba. I miałaś rację, Ellyse, okręt dysponuje napędem nadświetlnym.

– Ale skąd…

– Korzystają też z innych dobrodziejstw – wszedł jej w słowo. – Dzięki niektórym mieli wgląd we wszystkie komunikaty, jakie między sobą wymienialiście. Stąd wiem, co się działo pod moją nieobecność. Resztę przybliżył mi sam Ingo Freed, gdy już się przemógł, by swobodnie mówić w moim towarzystwie.

– Widzę, że ci się to podoba – rzekł Alhassan.

– Bynajmniej.

– Czerpiesz z tego satysfakcję, ty próżny sukinsynu.

– Przeciwnie, jestem po części zażenowany, a po części zmęczony ich upierdliwością. Tak czy inaczej, możemy to wykorzystać.

Jaccard westchnął głęboko, trąc skroń. Podkomendni skupili na nim wzrok, czekając, aż zabierze głos, a on przez moment się zastanawiał.

– Sprawdźmy, czy dobrze rozumiem – odezwał się. – Sugerujesz, że doszło do jakichś machinacji w czasoprzestrzeni?

– Tak przypuszczam – odparł Håkon.

– Jakim cudem? Nie ma tutaj tunelu.

– Tego nie wiemy.

– Słucham?

– Nigdy nie sprawdziliśmy wszystkich korytarzy w Terminalu. Jeden z nich może prowadzić na Ziemię.

– Nie ma mowy – odparł Dija Udin. – Dawno roiłoby się tu od brylantowych łachudrów.

– Może – odparł Lindberg. Jedyne, czego mogli być pewni w kwestii tuneli na Rah’ma’dul, to to, że niczego nie mogli być pewni.

– Alhassan ma rację – zabrała głos Ellyse. – Tym razem najprostsze wyjaśnienie może nie być właściwe.

– Otóż to – dodał Dija Udin.

– Bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że w jakiś sposób sami sobie pomogliśmy.

– To miałem na myśli od początku – wtrącił Håkon.

Jaccard spuścił wzrok.

– Nie żartujcie…

– Proszę się nad tym zastanowić i przez chwilę nie rozważać czasu linearnie.

Loïc westchnął.

– Jeśli skorzystaliśmy z napędu nadświetlnego Yorktown, wszystko jest możliwe – powiedziała Nozomi. – Być może za tydzień lub miesiąc od dziś dotarliśmy do któregoś z tuneli, a potem udało nam się go uaktywnić. Jeśli dostalibyśmy się boczną furtką do Terminala na Rah’ma’dul, możliwości byłyby nieograniczone.

– Mogliśmy cofnąć się w czasie i sprawić, że wiedziałem, co powiedzieć Ingo Freedowi.

– Zaraz… – powiedział Alhassan. – Błagam, nie zaczynajmy znowu. Jeszcze kręci mi się w głowie od ostatniego.

– Sam proponowałeś tę wersję – odparł Lindberg.

– Ale nie byłem świadomy, co macie na myśli. Wycofuję się z tego. Może rzeczywiście istnieje tunel na Ziemi.

Håkon zastanawiał się przez moment, ale bynajmniej nie nad gadaniną Alhassana. Ellyse miała rację – wszystko, co się działo, musiało być wynikiem ingerencji z przyszłości. Głowa rozbolała go na samą myśl o teorii samospójności Nowikowa, która ostatecznie zdawała się wygrać w starciu z innymi liniami czasu. Wszystko, co zrobili na Rah’ma’dul, okazało się tożsame z tym, co zastali w przyszłości. Tyle tylko, że wówczas udało im się oszukać Prastarych i samych siebie. Teraz trudno było powiedzieć, kto i dlaczego zmieniał ciąg zdarzeń.

– I co w związku z tym wszystkim? – zapytała Channary Sang. – Co teraz mamy niby zrobić?

– Kontynuujemy plan Nozomi – powiedział Lindberg bez zastanowienia.

– Nawet nie wiesz, na czym polegał.

Håkon popukał się w czoło.

– Wszystko jest tutaj – oznajmił. – Gideon dał mi dostęp, czy tego chciał, czy nie.

– Wyczuwasz go? – zapytał Dija Udin. – Powiedz, czujesz go w sobie?

Zignorował pytanie przyjaciela i spojrzał na Jaccarda, czekając na decyzję dowódcy.

– Mamy do dyspozycji Yorktown – powiedział. – Lećmy do najbliższego tunelu, przejdźmy na Rah’ma’dul, a stamtąd do kryjówki Yan’ghati. Bez trudu odnajdziemy Ev’radata i damy mu konchę do naprawy. Wrócimy, wskrzesimy mnie i…

– Nie brzmi to jak gadanie normalnego człowieka – wtrącił Alhassan.

– Trudno. Świat nie należy do normalnych.

– Nie przesadzaj.

Håkon odchrząknął.

– Potem wrócimy na Ziemię i zajmiemy się zarodkami. Oficjalna doktryna Kościoła Lindberga powiada, że to Arka Pańska.

– Będziesz się za to smażył w piekle – ocenił Dija Udin.

– Tylko jeśli nie zrobię z tym nic dobrego. A zamierzam sprawić, że ludzkość znów zasiedli tę planetę.

Patrzyli w milczeniu na głównego mechanika i starali się dostrzec w nim Håkona. Przez kilka chwil panowała pełna wyczekiwania cisza, którą w końcu przerwał Loïc.

– Potrzebuję dokładnego planu – powiedział. – Jeśli Ingo Freed ma być naszym taksówkarzem, nie może być tego świadomy.

– Bez obaw. O wszystkim zdążyłem już pomyśleć – odparł z pewnością w głosie Lindberg, choć pewien wcale nie był.

9

Dija Udin z uwagą obserwował przyjaciela, gdy ten stanął przed dowódcą Yorktown i zaczął swoje przemówienie. Mówił nabożnym tonem, jakby przelewał na rozmówcę mądrość usłyszaną bezpośrednio od Boga.

W pewnym sensie Alhassan brzydził się myślą, że Håkon podszywa się pod proroka – bo tym w przekonaniu Dija Udina było to, co wyczyniał Skandynaw. Nie miał jednak zamiaru choćby zająknąć się o tym słowem. Zburzyłoby to jego image, na który tak długo pracował.

– Bóg przemówił przeze mnie – perorował dalej Lindberg. – I ukazał nam kierunek, który powinniśmy obrać.

Ingo Freed patrzył na niego wyczekująco.

– Konieczne dla przetrwania naszej rasy jest, byśmy odnaleźli planetę, którą wskazał mi Pan.

– Jaką planetę? – zapytał kontradmirał.

Lindberg zamknął oczy i uniósł głowę, jakby odbierał przekaz od Wszechmogącego. Dija Udin znowu poczuł zgrzyt – jakkolwiek rzecz nie dotyczyła bezpośrednio Allaha, nadal sprawiała, że chętnie przywaliłby Skandynawowi.

– Nie jest to dla mnie do końca jasne – powiedział Håkon. – Bóg zamierza nas pokierować, ale nie chce, bym znał wszystkie odpowiedzi już na początku tej wędrówki. Rozumiesz, Stephen?

– Oczywiście – odparł Ingo Freed i skłonił się.

– Pan życzy sobie także, byśmy się zjednoczyli.

– Rozumiem.

– Chciałby, by bracia i siostry wyruszyli w tę podróż razem.

– Yorktown nie pomieści wszystkich – zauważył jeden z załogantów, patrząc na grupę ludzi stojących za Lindbergiem.

– Nie szkodzi – odparł astrochemik. – Wystarczy, że pojednamy tych najbardziej zwaśnionych. Właśnie dlatego ich tutaj przyprowadziłem. Załoganci Kennedy’ego i Yorktown wspólnie wypełnią wolę bożą.

– Amen – powiedział Ingo Freed.

Dija Udin miał ochotę zabrać głos i przemówić tym wszystkim ludziom do rozsądku, ale w porę ugryzł się w język.

– Pan będzie rad – oznajmił Håkon.

Dowódca Yorktown spojrzał na przybyszów.

– Kwater powinno wystarczyć – powiedział. – Moi ludzie zadbają o to, byście zostali odpowiednio przyjęci. Pokażą wam także, jak korzystać z systemów. Różnią się nieco od tych, do których jesteście przyzwyczajeni.

Jaccard kiwnął głową, Alhassan zaś z niedowierzaniem patrzył na człowieka, który nie tak dawno temu okładał go bez pamięci. Przypuszczał, że niebawem jego temat zostanie poruszony. I tak też się stało.

– Czy obecność tego… tworu jest konieczna? – zapytał Ingo Freed.

– Przede wszystkim musisz powiedzieć mi, pod jaką postacią go znacie i co wam uczynił.

– Wiele złego, Zbawicielu.

Lindberg obejrzał się przez ramię i na chwilę zawiesił wzrok na Dija Udinie. Ten pomyślał, że przyjaciel czerpie z tej sytuacji nielichą przyjemność. Zaklął w duchu, po raz kolejny poprzysięgając mu zemstę.

– Muszę to wiedzieć, nim wyruszymy – powiedział Håkon.

– Sądziłem, że wiesz o wszystkim, nauczycielu.

Lindberg uśmiechnął się pobłażliwie.

– Nie o wszystkim – odparł. – Nie było mnie z wami, gdy mieliście z nim do czynienia.

Ingo Freed przez moment się zastanawiał.

– Kim on jest tak naprawdę, nauczycielu?

– Istotą zasługującą na przebaczenie – odparł natychmiast Håkon. – Tylko tyle musisz wiedzieć, a teraz powiedz, co wam uczynił.

– Pojawił się na Terze.

– Na nowej Ziemi?

– Tak, Zbawicielu. Zwaliśmy go Imadem Rehmanim i ufaliśmy, że przynosi Dobrą Nowinę.

– I co się zdarzyło?

– Ściągnął na nas śmierć.

Dija Udin dał krok do przodu, a potem teatralnie powstrzymał ziewnięcie. Spojrzał na przyjaciela, następnie głęboko westchnął.

– Jeśli ten facet będzie mówił w takim tempie, nigdy nie dowiemy się, jakich okropnych zbrodni dopuścił się jeden z moich braci.

– Spokojnie – odparł Lindberg, dostrzegając irytację kontradmirała. Znów przywołał na twarz sympatyczny uśmiech, co zdaniem Alhassana nie robiło najlepszego wrażenia. Poharatane oblicze głównego mechanika nadawało się jedynie do ponurych grymasów.

– Imad Rehmani przybył do nas na własnym statku – powiedział ze spokojem Ingo Freed. – Twierdził, że udało mu się odkryć uszkodzony pojazd na Ziemi, naprawić go i nas odnaleźć. Jednostka nie przypominała niczego, co znaliśmy, ale w końcu wiele czasu upłynęło, od kiedy opuściliśmy naszą planetę.

Kontradmirał spojrzał na Håkona, jakby oczekiwał przyzwolenia, by kontynuować swoją relację. Ten skinął głową.

– Przekazał nam wieść, że na Ziemi ponownie kwitnie życie, choć jedynie pod powierzchnią.

– Nie brzmi jak zbrodniarz – wtrącił pod nosem Dija Udin.

– Wygłaszał płomienne przemowy, a my słuchaliśmy z przejęciem – dodał Ingo Freed, spuszczając wzrok. – Głosił prawdy, na które czekaliśmy. Prawdy, które teraz głosisz ty, nauczycielu. Wybacz to porównanie.

Lindberg machnął ręką.

– Utrzymywał, że przybył na Terrę, by zjednoczyć rodzaj ludzki. Chciał, byśmy wrócili do domu.

– I co się zdarzyło? – zapytał Håkon, chcąc przyspieszyć opowieść.

– Wysłaliśmy okręty, które nigdy nie wróciły. Potem misje ratunkowe, a później… – kontradmirał urwał, podnosząc wzrok na Skandynawa. – Później pojawili się oni.

Dija Udin nadstawił ucha.

– Kto? – zapytał.

– Nie nawiązali kontaktu. Zaczęli ostrzał z orbity, nie dając nam szans na obronę. Zanim zdołaliśmy zmobilizować odpowiednie siły, z powierzchni Terry zniknęło kilka największych miast. Potem rozpoczęła się rzeź w kosmosie.

– Zniszczyli wasz świat? – zapytał Håkon.

– Nie. Udało nam się odeprzeć atak, wycofali się. Na jednym ze strąconych statków odkryliśmy technologię, która pozwoliła nam przemieszczać się z prędkością nadświetlną. Było to kilka pokoleń temu. I wówczas zapadła decyzja, by pozostać na Terze. Ostatecznie porzuciliśmy plan zjednoczenia się z naszymi braćmi na Ziemi, a Rehmani stał się synonimem wszelkiego zła. Ściągnął na nas tragedię i widmo eksterminacji.

– Obcy nigdy nie wrócili?

– Nie. Byliśmy gotowi na ich powrót, ale nigdy się nie pojawili.

– Jak wyglądali? Odkryliście jakieś ciała na tym wraku?

– Owszem – odparł niechętnie Ingo Freed. – Wynaturzone, diamentowe twory, które przywodziły na myśl raczej posągi niż istoty żywe.

Załoganci Kennedy’ego wymienili spojrzenia.

– Jak dawno to się wydarzyło? – zapytał Lindberg.

– Około dwustu lat temu.

Dija Udin przeprowadził w głowie szybką kalkulację. Najwyraźniej Diamentowi musieli trafić na Terrę, zmierzając ku Rah’ma’dul. Accipiter i reszta byli już w trakcie proelium, więc najpewniej chciano zadbać o to, by ciążył na nich imperatyw przetrwania. Gdyby wówczas wiedzieli, że ludzkość przeżyła na innej planecie, nigdy nie narażaliby się, by chronić zarodki na Challengerze.

– Wciąż jesteśmy gotowi na kolejny atak z ich strony – odezwał się po chwili Ingo Freed.

– Nie musicie – odparł Dija Udin. – Diamentowi już nie wrócą.

– Skąd ta pewność?

– Bo wiem, jak działają.

Stephen uniósł brwi.

– Chcieli was wybić tylko dlatego, by uczestnicy proelium musieli walczyć o przetrwanie gatunku. Nie zależy im na eksterminacji ludzkości dla samej zasady.

Kontradmirał spojrzał na Lindberga, a ten potaknął.

Назад Дальше