Chór zapomnianych głosów - Mróz Remigiusz 3 стр.


– Nieprzypadkowo się tu znaleźliśmy – powiedział Alhassan.

– Może i nie.

– Na którejś z tych planet może być życie.

Lindberg obrócił się i spojrzał w kierunku dziobu statku. Najwyższa pora rozwiać nieco wątpliwości, bo tkwienie na kadłubie na niewiele się zda.

– Ktokolwiek nas zaatakował, musiał pochodzić z którejś z tych planet. Albo innej, ukrytej za tą gwiazdą – ciągnął dalej nawigator.

– Uspokój się.

– Jestem kurewsko spokojny.

Håkon przypuszczał, że systemy kombinezonu już poinformowały towarzysza o tym, że jego tętno stało się za wysokie.

– Chodź – powiedział Skandynaw. – Im szybciej znajdziemy się na mostku, tym szybciej okaże się, gdzie jesteśmy. I czy są tu planety o wysokim ESI.

– ESI?

– Skala podobieństwa do Ziemi – bąknął Lindberg. – Rzeczywiście potrafisz tylko obsługiwać system nawigacyjny, co?

– Mam jeszcze inne talenty – odparł Dija Udin, kiedy ruszyli w kierunku dziobu. Poruszali się wolno, a wraz z kolejnymi metrami nie było łatwiej. Mimo że obaj trzymali się kurczowo poręczy i przypinali do zaczepów, czuli się niepewnie, jakby zaraz jakiś podmuch miał strącić ich z gzymsu.

W końcu dotarli do jednego z włazów na przodzie statku. Håkon ubezpieczył się na uchwycie przy śluzie i otworzył panel kontrolny. Oryglował właz, a potem otworzyło się przed nimi wejście.

Znów zanurzyli się do wnętrza wypełnionego krwistoczerwonym, migającym światłem. Chwilę później zakończył się proces dekompresji i mogli ściągnąć swoje kombinezony.

Wychynęli ostrożnie na korytarz, trzymając beretty w gotowości.

– Czysto – szepnął Alhassan.

Ruszyli w kierunku mostka, obserwując pobitewny widok. Podobnie jak na poprzednim pokładzie, tak i tutaj trup ścielił się gęsto. Podłoga spłynęła wnętrznościami, krwią i fekaliami. W powietrzu unosił się smród, z którym nie radziły sobie systemy wentylacyjne.

Śluza na pokład dowódczy była otwarta na oścież. W progu leżał załogant z rozłupaną klatką piersiową. Biel połamanych kości, wystających ze skręconych zwłok, przyprawiła astrochemika o mdłości. Po mundurze wnioskował, że nieszczęśnik nosił stopień chorążego. Lindberg obrócił się przez ramię, słysząc, jak przyspiesza mu oddech. System alarmowy cicho zawodził, prócz tego nie słychać było niczego.

Dija Udin wszedł na mostek, omiatając wzrokiem pomieszczenie.

– Co tu się, kurwa, stało? – zapytał.

Håkonowi również kołatało w głowie to pytanie.

– Nie widać na ścianach żadnych wyładowań – powiedział. – Jeśli w grę wchodziła broń, to napastnicy byli niezwykle precyzyjni… albo posługiwali się nieznaną technologią.

– Albo nie było żadnych napastników – zaoponował Alhassan. – Przynajmniej nie w sensie, który masz na myśli.

– Co w takim razie?

Dija Udin wzruszył ramionami.

– Tylko Allah wie, co czeka na nas pośród gwiazd.

– Z pewnością – odburknął Lindberg, patrząc na przewrócony fotel dowódcy i kilka rozbebeszonych paneli. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby ktoś próbował ręcznie zdemolować mostek.

Håkon odsunął ciało leżące na fotelu pierwszego oficera, a potem pochylił się nad panelem w podłokietniku. Obrócił do siebie niewielki wyświetlacz i uruchomił go.

– Nadaliśmy sygnał alarmowy – powiedział.

– Świetnie – odparł Dija Udin. – Niech cała galaktyka wie, że jesteśmy w dupie i czekamy, aż ktoś wepchnie nas głębiej.

– Mam potwierdzenie otrzymania sygnału z odbiornika na Alfa Centauri Bb.

– Czyli Ziemia wie, że mamy przesrane?

– Mhm – mruknął astrochemik. – Ale nasz odbiornik został wyłączony, kiedy system przeszedł w stan oszczędzania energii.

Håkon próbował dojść, dlaczego tak się stało, ale nie był odpowiednio obeznany w systemach. Potrafił poruszać się głównie w aplikacjach Europlanet, zaś program operacyjny ISS-ów znał tylko w stopniu podstawowym.

– Jak długo byliśmy w diapauzie? – zapytał Alhassan, spozierając niepewnie w kierunku otwartego włazu.

– Pięćdziesiąt lat.

– Ożeż, kurwa, w mordę.

– Miałeś spać grubo ponad sto, czym się bulwersujesz?

– Nie wiem – odparł Dija Udin. – Czuję się z tym wszystkim jakoś niepewnie.

Lindberg spojrzał na ciała rozkładające się na mostku. Chętnie przeniósłby je na korytarz, jednak najpierw musiał dowiedzieć się, dlaczego okręt zatrzymał się akurat w tym systemie – i gdzie ów system jest.

5

Oficjalne rozkazy przyszły zaraz po tym, jak generał pożegnał pierwszego oficera ISS Kennedy’ego. Nozomi i Jaccard przejrzeli je pobieżnie, byle tylko uaktywnił się na dole przycisk, który należało wdusić, informując armię, iż zapoznano się z wytycznymi.

– Mogę na ciebie liczyć, Ellyse? – zapytał Loïc.

– Oczywiście, panie majorze.

– Tak po prostu, bez zastanowienia?

– Nie pisałam się na diapauzę, ale nie wyobrażam sobie, że miałabym wysiąść na najbliższej stacji.

Jaccard wypuścił ze świstem powietrze, podpierając plecy rękoma.

– Doceniam to – powiedział. – Skontaktuj się z rodziną… i, wiesz.

Nozomi skinęła głową. Piętnaście komór. Piętnaście osób, które dziś wykonają najtrudniejsze połączenie, jakie przyszło im nawiązać z Ziemią. Niełatwo będzie się pożegnać, ale przecież każdy zdawał sobie sprawę, że może nie wrócić. W taki czy inny sposób, kosmos zabierał już niejednego.

– Ten system… – zaczął Loïc, wskazując na jeden z wyświetlaczy.

– Mi Arae w gwiazdozbiorze Ołtarza.

– Są tam jakieś planety?

– Kilka orbituje wokół żółtego karła, gwiazdy typu widmowego G3IV-V. Temperatura powierzchni prawie sześć tysięcy kelwinów. Paralaksa sześćdziesiąt pięć tysięcznych sekund kątowych wędrówki Ziemi.

– Planety gazowe?

– Nie tylko – odparła Nozomi. – Najbliższa gwieździe planeta ma ESI wynoszące 0,84.

– To prawie jak Ziemia.

– Tak.

– Dlaczego nie była celem podróży? – zapytał major.

– Uznano, że istnieje nikłe prawdopodobieństwo wykrycia śladów życia pozaziemskiego.

– W porządku… – powiedział Loïc bardziej do siebie, niż radiooperatorki. Westchnął, obracając się przez ramię. Omiótł wzrokiem nielicznych oficerów zgromadzonych na mostku. – Wygłoś oświadczenie przez interkom, niech ochotnicy podpiszą oświadczenia, a potem zbiorą się w ładowni numer cztery.

– Poinformować dowódcę?

– Nie, sam to zrobię.

Na moment zamilkli, wpatrując się w wyświetlacz, na którym kilka planet okrążało żółtego karła.

– Myśli pan, że…

– Nie chciałbym gdybać – uciął Jaccard. – Rozkaz jest jasny. Polecieć, sprawdzić sytuację, a potem kontynuować plan Ara Maxima. To jest wartość nadrzędna.

Ellyse nie była przekonana, czy Kennedy będzie w stanie przejąć pałeczkę. Mimo że technologia na jego pokładzie była o kilkadziesiąt lat nowsza od tej na Accipiterze, trudno było wyobrazić sobie, by piętnaścioro załogantów mogło zbadać planetę stanowiącą cel podróży. Załoga Accipitera składała się z egzobiologów, astrofizyków, planetologów, astrochemików, selenologów i innych naukowców. W przypadku Kennedy’ego poleci zapewne tuzin wojskowych i może trzech specjalistów, o ile aż tylu się zgłosi.

– Próbuj nawiązać kontakt – powiedział Loïc, nadal wlepiając wzrok w Mi Arae i jej planety. – Do skutku.

– Tak jest – odparła Nozomi. – Ale dopóki statek nie przełączy się na normalny tryb zużycia energii, ich odbiornik pozostanie wyłączony. Nie nadadzą nic więcej ani nas nie usłyszą.

– Mimo to próbuj.

– Tak jest.

Pierwszy oficer usiadł przy stanowisku obok i nawiązał połączenie z dowódcą. Ellyse włączyła tryb komunikatu pokładowego, po czym beznamiętnym głosem poinformowała załogę o zaistniałej sytuacji. Przypuszczała, że na Kennedym najpierw zapanuje pełna marazmu konsternacja, a potem wybuchną ożywione rozmowy. Wątpiła, by na kontynuowanie misji Accipitera było wielu chętnych. Wprawdzie każdy liczył się z sytuacjami losowymi, które sprawią, że powrót na Ziemię może zająć nawet kilka lat, ale to było co innego. To jednoznacznie przekreślało dotychczasowe życie.

Kiedy wrócą – jeśli wrócą – znajdą się w zupełnie innym świecie. Accipiter opuścił Układ Słoneczny przed kilkudziesięciu laty, a niektórzy już zdążyli zapomnieć, jak nazywał się statek. Za sto lat mało kto będzie pamiętał, że Kennedy wyruszył w misję ratunkową.

Chyba że odkryją coś przełomowego.

– I jak? – rozległ się głos pierwszego oficera, który wyrwał ją z przemyśleń.

Nozomi rzuciła okiem na boczny wyświetlacz. Ze zdziwieniem zobaczyła, ilu ludzi natychmiast pognało do swoich kajut, by przyłożyć kciuk do monitora.

– Mamy kilkadziesiąt podpisanych deklaracji – powiedziała, obracając się do przełożonego.

– Zawsze twierdziłem, że mamy na pokładzie samobójców.

– I najwyraźniej miał pan rację.

– Zgłosili się jacyś uczeni? – zapytał Loïc.

– Kilkunastu – odparła Ellyse, przeglądając listę nazwisk. – Jest też pułkownik.

Jaccard zbył to milczeniem. Nozomi była przekonana, że dowódca skorzysta z okazji, by pozbyć się brzemienia, ale najwyraźniej chciał pokierować Kennedy’ego prosto w nieznane. Dziwny człowiek.

– Panie majorze?

– Myślę.

– Mnie również wydawało się, że pułkownik…

– Pułkownik Reddington może dowodzić tym statkiem tak, jak uzna to za słuszne – uciął pierwszy oficer, ściągając brwi.

– Oczywiście, panie majorze.

– Prześlij dowódcy listę chętnych.

– Tak jest.

– I zacznijmy zastanawiać się nad tym, kogo należałoby ze sobą zabrać – dodał Loïc. – Co to za misja? O jaką planetę chodzi?

– Moment, panie majorze.

Ellyse wyświetliła odpowiednią dokumentację, po czym pobieżnie ją przejrzała. Znała ogólny zarys Ara Maxima, ale daleko temu było do pogłębionej wiedzy na temat każdej misji. Lepiej orientowali się w tym astrofizycy i kosmolodzy, względnie dziennikarze śledzący postępy poszczególnych jednostek.

– Planeta to Krauss-deGrasse-7c. Odkryta przeszło osiemdziesiąt lat temu przez teleskop, od którego wzięła nazwę. Jedna z dwóch superziem w układzie, w samym środku ekosfery.

– Gdzie się znajduje?

– W konstelacji Oriona, ponad sto dwadzieścia lat świetlnych od nas.

– Gwiazda?

– Krauss-deGrasse-7, pomarańczowy karzeł. Typ widmowy K2V, chłodniejsza od Słońca. Na powierzchni temperatura wynosi niecałe pięć tysięcy kelwinów. Wiek około siedmiu miliardów lat.

– Charakter misji?

– Egzobadawcza. Weryfikacja planety pod względem kolonizacji.

– Na Accipiterze są kolonizatorzy?

– Kilkudziesięciu. Mieli zostać na Krauss-deGrasse-7c, podczas gdy statek wróciłby na Ziemię ze skarbcem próbek. O ile, oczywiście, planeta okazałaby się…

– Tak, tak – uciął Jaccard.

Nie wyglądał na wniebowziętego.

– Czego dowództwo od nas oczekuje? – zapytała Ellyse, świadoma, że pierwszy oficer zapewne dostał oddzielną dokumentację z rozkazami. Od generała usłyszeli jedynie oględne polecenia – to jego sztab miał sformułować konkrety.

Spojrzał na nią z rezerwą, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć.

– Jeśli statek jest sprawny, zabierzemy go na Krauss-deGrasse-7c – powiedział po chwili.

– A Kennedy?

– Z załogą w diapauzie, systemy wszystko załatwią. Wyślemy go z powrotem.

– Panie majorze, z całym szacunkiem…

– Nie chcę tego słuchać.

– A ja i tak zamierzam to powiedzieć – odparła Nozomi.

Jaccard uśmiechnął się blado, więc uznała, że mimo dzielącej ich różnicy w hierarchii, może pozwolić sobie na wygłoszenie obiekcji.

– To naprędce sklecona misja, która nijak…

– Wiem – uciął, unosząc otwartą dłoń. To tyle, jeśli chodzi o wygłaszanie obiekcji. – I masz rację, wszystko dzieje się ad hoc. Ale nie ma czasu do stracenia. Zanim wrócilibyśmy na Ziemię po odpowiednich specjalistów, czy zanim dowództwo wysłałoby inny statek, minąłby rok, może dwa. Jesteśmy najbliżej, Ellyse. Wybór jest prosty.

– Tak, panie majorze, ale…

Nozomi urwała, zobaczywszy, że na jednym z ekranów miga kontrolka informująca o nadchodzącym połączeniu tekstowym. Wpiła weń wzrok, na moment nieruchomiejąc. Czuła, jak krew odpływa jej z twarzy.

– Co jest? – zapytał pierwszy oficer, nachylając się do niej.

– Accipiter – powiedziała, wskazując pomyślną autoryzację kodu weryfikacyjnego statku.

– Włączaj – rzucił Loïc.

6

Ociekając potem, Håkon i Dija Udin wyciągnęli ostatnie zwłoki na korytarz. Systemy wentylacyjne statku ledwo dyszały, generując tylko tyle tlenu, ile było niezbędne do przeżycia. Nie było nawet ich słychać, co sprawiało, że na pokładzie panowała niezdrowa cisza. Nieustanny szum był immanentnym elementem egzystencji w kosmosie. Gdy zanikł, robiło się niepokojąco.

Lindberg otarł czoło, a potem spojrzał na mostek.

– Wypadałoby jeszcze pościerać krew i…

– Tonę gówna – dopowiedział Alhassan.

– Miałem zamiar ująć to bardziej oględnie.

– Słyszałem po tonie głosu. Dlatego ci przerwałem. – Nawigator złapał za otwartą śluzę i przechylił się do środka. – Niesamowite, że tyle tego tkwi w ciele ludzkim, gdy trzymają zwieracze i inne…

– „Niesamowite” to niekoniecznie słowo, którego bym użył.

– Najwyraźniej dysponujemy innymi słownikami.

Lingua universalis nie pozostawiała wiele możliwości opacznego zrozumienia rozmówcy. Od przeszło wieku większość Ziemian posługiwała się powszechnym językiem, choć lokalne dialekty najwyraźniej nie zanikły całkowicie – dowodziła tego modlitwa, którą Håkon miał okazję usłyszeć.

– Zmyjemy to, jak uporamy się z konkretami – dodał Dija Udin. – Ścierwa znikły, więc możemy się tu zabarykadować.

Håkon bez przekonania spojrzał na otwartą śluzę.

– Cokolwiek zabiło ich wszystkich, niespecjalnie przejmowało się grodziami.

– Ale lubię mieć psychiczny komfort.

– Na niewiele się zda.

– Zamkniesz się, kurwa, w końcu?

Lindberg uśmiechnął się pod nosem, a potem za muzułmaninem wszedł na mostek. Zamknęli za sobą śluzę, po czym rozejrzeli się wokół.

– Dobra – zaczął Håkon. – Sprawdźmy, co mamy w gablotach awaryjnych.

Zaczęli otwierać niewielkie szafki tuż przy podłodze, wyciągając z nich wszystko, co znaleźli. Było tu trochę zapasów, kilka odbiorników radiowych, kilkanaście sztuk broni, komunikatory awaryjne, a nawet socjalki – wąskie okulary, które na Ziemi pozwalały korzystać z social media. Lindberg uniósł je na wysokość wzroku, patrząc na towarzysza.

– Po kiego grzyba socjalki w gablocie awaryjnej?

– Nie wiesz? – zdziwił się Alhassan. – Jeden z naszych je przerabiał.

– Na co?

– Wyświetlacz fantomatyczny.

Kilkanaście lat przed wylotem Accipitera urządzenia generujące wirtualną rzeczywistość zostały zdelegalizowane na całej planecie – i właśnie wtedy zaczęła się ich złota era. Gdy tylko stały się towarem zakazanym, zaczęły przyciągać rzesze ludzi. Socjalki były niegroźne – pozwalały wprawdzie śledzić znajomych nawet w niedwuznacznych sytuacjach, ale były niczym w porównaniu z fantomatyką. Håkon nieraz widział ludzi, których zupełnie zniszczyła.

– Co się krzywisz? – spytał Dija Udin.

– Po prostu dziwi mnie, że…

– Nie mów, że jesteś jednym z tych świętoszków.

– Nie jestem. Po prostu dziwi mnie, że ludzie tego jeszcze potrzebują.

– Oczywiście, że potrzebują – żachnął się Alhassan. – I oby potrzebowali jak najdłużej. Wolę, by jakiś degenerat kupił sobie przerobione socjalki i zanurzył się w fantomatycznym tworze, niż chodził po ulicach i polował na bezbronne kobiety. Celem gwałtu, rozumiesz.

– Rozumiem.

– Niech się wyżyje wirtualnie, co komu do tego?

– To, że wzmaga to jego… – Lindberg urwał, widząc, że nadajnik Accipitera ponownie zaczął działać. Astrochemik ściągnął brwi i podszedł do konsoli komunikacyjnej, a potem spojrzał bezradnie na odczyty.

– Co toto jest? – zapytał Dija Udin, wskazując na migającą kontrolkę.

– Nic dobrego.

– Czyli?

– Wygląda na to, że znowu zaczęliśmy nadawać.

Назад Дальше