– Decyzja nie należała do nas, panie Lindberg – uciął pierwszy oficer Kennedy’ego. – Poza tym czas działał na naszą niekorzyść.
Loïc umilkł, czekając aż lekarka przeanalizuje naprędce wyniki badań. Gdy tylko podłączyła fiołki do datapada, natychmiast pojawiły się na nim wykresy. Yael mruknęła pod nosem, co zaniepokoiło załogantów Accipitera.
– Coś nie tak? – zapytał Dija Udin.
– Dawno wybudziliście się z diapauzy?
Popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami.
– Minął może kwadrans – odezwał się Håkon. – Dlaczego pani pyta?
– Odczyty świadczą, że nie znajdowaliście się w kriostazie.
Na dźwięk tych słów wszyscy z Kennedy’ego dali krok w tył, a dwójka załogantów znajdujących się przy panelach natychmiast sięgnęła po broń.
– Zaraz, zaraz, spokojnie – zaapelował Alhassan. – My…
– Na pewno da się to jakoś wytłumaczyć – dodał Lindberg.
Wpili wzrok w dowódcę, ale ten najwyraźniej nie miał zamiaru dawać im kredytu zaufania.
– Zabrać ich na do komory izolacyjnej – powiedział, wyciągając służbową berettę.
– Ale moment…
– Po to przelecieliście tyle parseków…
– Cisza – polecił Jaccard. – Procedura to procedura. Odczyty zaniepokoiły oficera medycznego, a ja nie mam zamiaru ryzykować. A teraz w drogę. To rozkaz, sierżancie.
Alhassan niechętnie skinął głową i ruszył do śluzy.
– A panu sugeruję dobitnie, by na moment wcielił się pan w żołnierza i pomaszerował grzecznie za swoim towarzyszem.
– W porządku – burknął Håkon. – Nie ma potrzeby wyciągać broni. Przecież czekaliśmy na was jak na wybawców, a nie najeźdźców.
Jaccard polecił Channary Sang, by stawiła się na pokładzie dowódczym Accipitera. Chwilę później szefowa ochrony wraz z lekarką odeskortowały gospodarzy do komory izolacyjnej, a Loïc wypuścił ze świstem powietrze, jakby właśnie zrzucił ciężar z barków.
– Siadaj do swojego stanowiska, Ellyse.
– Tak jest.
– Chcę wiedzieć, czy wszystkie systemy komunikacyjne działają. Musimy zgłosić Ziemi, że jesteśmy na miejscu i mamy pewien problem.
– Obawiam się, panie majorze, że „problem” to wielkie niedomówienie.
3
Astrochemik i nawigator zostali wtrąceni do niewielkiego owalnego pomieszczenia, które w miejscu włazu wejściowego miało rozsuwane, przezroczyste odrzwia. Gdy się zasunęły, lekarka zaczęła majstrować przy maszynerii leczniczej, a druga z kobiet schowała broń i popatrywała na nich spode łba.
– Ale babochłop – odezwał się Dija Udin.
– Mówicie do porucznika, sierżancie – odparła Channary.
– Ach, tak. To przepraszam – odparł, po czym zniżył głos i zwrócił się do przyjaciela. – To jedna z tych, co zajeżdżą cię na śmierć, waląc przy tym po pysku.
Håkon spojrzał na niego unosząc brwi.
– Wiem, co mówię – zapewnił Alhassan. – Znam takie jak ona.
– Niespecjalnie przejmujesz się tym, że de facto wrzucili nas do celi?
– Proszę, bez takich skomplikowanych słów – odparł Dija Udin, siadając na podłodze, przy przeciwległej ścianie. – Nie będę potem spać po nocach, zastanawiając się, co to może znaczyć.
– Srał cię pies, Alhassan.
– A ciebie cała ich wataha – odparł bezwiednie nawigator. – I nie, nie przejmuję się. Jest jakiś błąd w odczytach, wszystko szybko się wyjaśni i wyjdziemy stąd.
Channary Sang popukała w szybę, starając się przykuć uwagę mężczyzn.
– Bardziej prawdopodobne, że to mistyfikacja mająca na celu zakamuflowanie prawdy – zaoponował Lindberg. – Jesteś obcym, który nie poddał się w ogóle diapauzie. Sfałszowałeś moje wyniki, by zrzucić z siebie cień podejrzeń.
– Tu mnie masz.
Sang znów zapukała w szkło. Tym razem na tyle głośno, że obaj spojrzeli w jej stronę.
– Długo będziecie tak nadawać? – zapytała. – Bo już na wstępie robi mi się słabo.
– Jeszcze chwilę – odparł Håkon.
Channary aktywowała wyświetlacz po prawej stronie, a potem pomieszczenie powoli zaczęło się obracać. Gdy ściana, pod którą siedział Alhassan znalazła się tuż przy przezroczystych odrzwiach, Sang przekrzywiła głowę.
– Mogę zwiększyć tempo obrotów – powiedziała.
– Jeśli chcesz obserwować latające rzygi i dwóch gości gdzieś pomiędzy nimi, to nie krępuj się i włączaj to cudo – odparł Dija Udin, nie odwracając głowy. Jego towarzysz zbliżył się o kilka kroków.
– Czy to absolutnie konieczne, byśmy siedzieli w izolacji? – zapytał Håkon.
– Tak.
– Przecież jeśli jesteśmy nosicielami jakiegoś wirusa, dawno już zdążyliście się zainfekować.
Spojrzał błagalnie na Yael Dayan, która podpięła datapada pod systemy statku i teraz gorączkowo poszukiwała czegoś w meandrach danych Accipitera. Nikt nie odpowiedział na uwagę Lindberga.
– Niewiarygodne – wtrącił Dija Udin. – Czekamy na was tyle czasu, a…
– Zamknij się – powiedziała Channary, dostrzegając, że lekarka posłała jej zdezorientowane spojrzenie. – Co jest? – zapytała.
Yael popatrzyła z obawą na mężczyzn za osłoną.
– Może pani mówić w naszej obecności – żachnął się Håkon. – W końcu sprawa nas dotyczy, prawda?
Dayan wyprostowała się i obróciła datapada ku szefowej ochrony.
– Co to znaczy? – spytała Sang. – Nic mi to nie mówi.
– Przede wszystkim, tych ludzi nie ma w wykazie załogi Accipitera.
Dija Udin wybuchnął śmiechem, Lindberg pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Co to za brednie? – zaindagował astrochemik.
Lekarka przesunęła palcem po wyświetlaczu, by porucznik mogła na własne oczy przekonać się, że nie figurują w wykazie.
– Są tutaj wszyscy załoganci, ale nie ma mowy o astrochemiku Lindbergu czy nawigatorze Alhassanie – dodała Żydówka. – Nie ma też żadnych podobnych nazwisk, więc pomyłka nie wchodzi w grę.
– Ale…
– Musiała zajść jakaś pomyłka – wtrącił Håkon.
– W dodatku – ciągnęła dalej Yael – wszystkie odczyty świadczą o tym, że ci ludzie nie znajdowali się w kriostazie.
Zapadła chwilowa cisza.
– To niby, kurwa, w czym? – wypalił Dija Udin. – Sam widziałem, jak ten sukinsyn wygramolił się ze swojej komory, a on widział mnie.
– Cokolwiek się tu dzieje, jest kolejnym etapem gry, którą…
– Milczeć – ucięła Channary Sang, rozcierając jedną ręką skronie. – Tłumaczyć będziecie się przed dowódcą.
Håkon uznał, że nie ma sensu sprzeczać się z babochłopem. Rzeczywiście lepiej było rozmówić się z dowódcą, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa funkcję tę sprawuje rozsądny człowiek.
Sang nacisnęła przycisk interkomu przy wejściu.
– Panie majorze, jest pewien problem – powiedziała. – Najlepiej byłoby, gdyby sam się pan tutaj zjawił. Należy też poinformować dowódcę.
– Kolejny problem?
Lindberg spojrzał na szefową ochrony.
– Tak. Ci dwaj najwyraźniej nie są tymi, za których się podają.
– Żartujesz sobie ze mnie, Sang?
– Nigdy nie żartuję, panie majorze.
Akurat w to Håkon nie wątpił.
– Jak…
– Najlepiej będzie, jak sam pan się tutaj zjawi. Dayan o wszystkim panu zamelduje.
Odpowiedziało jej milczenie. Håkon pokręcił głową i spojrzał na Dija Udina, który zamknął oczy i oparłszy głowę o ścianę, kontemplował niepewną przyszłość. Skandynaw mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy towarzysz nie ma czegoś wspólnego z tym zajściem.
Widział, jak wychodzi z komory kriogenicznej, ale mógł przecież wejść do niej chwilę wcześniej. Jeśli Dija Udin Alhassan nie był tym, za kogo się podawał, miał kilkadziesiąt lat na zmanipulowanie systemów.
Lindberg uśmiechnął się w duchu. Najwyraźniej udzieliła mu się wszechobecna paranoja. Postanowił, że się jej nie podda.
Mimo to uważnie przyglądał się nawigatorowi.
4
Załoganci Kennedy’ego opuścili swój okręt i zgromadzili się w sali obrad na pokładzie dowódczym Accipitera. Przy eliptycznym stole brakowało jedynie pułkownika.
Yael Dayan stała przed iluminatorem, obserwując żółtego karła i bezbrzeżną głębię kosmosu. Trzynaścioro ludzi czekało z niecierpliwością na jej raport.
– Według systemu, tych dwóch nie istnieje – zaczęła lekarka. – Nie tylko nie znalazłam ich nazwisk w wykazie, ale nie ma też dokumentacji medycznej, ani nawet rzeczy osobistych w manifeście pokładowym. Wedle komputera, nigdy nie postawili stopy na pokładzie Accipitera.
Podniosła się Nozomi.
– Przecież sprawdzaliśmy wykaz załogantów przed wyruszeniem – zauważyła. – Ci dwaj figurowali na nim.
– Jesteś pewna? – zapytał Jaccard.
Ellyse musiała przyznać, że nie była. Na Accipiterze służyło kilkuset ludzi, a oni przeglądali listę jedynie pobieżnie, starając się skojarzyć którąś narodowość ze słowem Rah’ma’dul.
– Dostać ten wykaz to nie problem – zauważyła Nozomi.
– Wysłałem już zapytanie na Ziemię – odparł Loïc, po czym skupił wzrok na lekarce.
– Ta sprawa to najmniejszy problem – kontynuowała Yael. – Badanie krwi wykazało, że ci ludzie… cóż, różnią się od nas. I to niebagatelnie.
– Co masz na myśli? – wtrącił Gideon Hallford, główny inżynier.
– Wszystkie elementy morfotyczne krwi zdają się być w złych proporcjach.
– Co?
– Liczba leukocytów szaleje, erytrocytów jest tak mało, że powinno wystąpić poważne niedotlenienie, a…
– Mów po ludzku – bąknęła Channary.
Dayan posłała jej długie, obojętne spojrzenie.
– Ich organizmy są zupełnie rozregulowane – odparła lekarka. – Nie mają prawa normalnie funkcjonować, a mimo to, jak widzieliście, wizualnie wszystko jest z nimi w porządku.
W sali obrad, gdzie po wylądowaniu na Krauss-deGrasse-7 spotykać miało się kolegium kolonizacyjne, zapadła cisza. Załoganci Kennedy’ego spoglądali po sobie z konsternacją. Byli przygotowani na różne scenariusze, ale nie na ten.
– Jak to wytłumaczysz? – zapytał Jurij Zakarewicz, drugi oficer.
– Nie wytłumaczę – odparła Dayan i wzruszyła ramionami. – Wedle mojej najlepszej wiedzy, ci ludzie powinni być martwi.
– Co takiego?
– Przy tak niskiej wartości hemoglobiny, po wyjściu z kriokomór powinni zwalić się na ziemię z wysoką tachykardią, tracąc przytomność. A mimo to powitali nas, a potem dali się odprowadzić do komory izolacyjnej.
– W dodatku siedzą tam teraz i nadają w najlepsze – dodała Channary.
Loïc podniósł się z miejsca dowódcy i przeszedł wokół stołu. Zatrzymał się przy iluminatorach, wpijając wzrok w żółtą gwiazdę.
– Jakieś hipotezy? – zapytał.
– Co najwyżej strzały w ciemno – odparła Yael.
– Nie krępuj się, lepsze to niż nic.
– Stawiałabym na nieudane klonowanie – powiedziała lekarka, tocząc wzrokiem po zebranych. Spodziewała się wybuchów śmiechu, ale nikt nawet się nie uśmiechnął. Przez kilka chwil trwała grobowa cisza. Wszyscy patrzyli na nią wyczekująco, ale Dayan nie odezwała się słowem.
– Niby kto miałby… – zaczęła Sang.
– Ten sam twór, który zabił załogę – wtrąciła Nozomi. – Nie sposób tego wykluczyć.
Wszyscy przyjęli tę uwagę milczeniem.
– W porządku – odezwał się Jaccard, nadal stojąc tyłem do reszty. – Przyjmijmy, że mamy do czynienia z jakąś formą kopii, skoro nie mamy lepszego…
– Panie majorze – wtrąciła Ellyse, pochylając się nad wyświetlaczem w stole. – Mamy transmisję z Kennedy’ego.
Pierwszy oficer skinął głową, odwracając się na powrót ku załodze. Wskazał wzrokiem ekran w rogu pomieszczenia, a Nozomi natychmiast wyświetliła na nim przekaz. Ujrzeli mężczyznę, który w rzeczy samej przywodził na myśl Hemingwaya. Wszyscy zamilkli, podczas gdy on patrzył leniwie po zebranych. Niektórych widział najpewniej po raz pierwszy.
– Przysłuchiwałem się wymianie zdań – powiedział, nie siląc się na zbędne wstępy. – I podjąłem decyzję.
Kilka osób potaknęło głowami.
– Dayan, przebadasz ich jeszcze raz. A potem jeszcze raz, i ponownie. Chcę mieć absolutną pewność, że anomalie w ich organizmach nie są czymś przejściowym, jakąś aberracją wywołaną diapauzą.
– Tak jest.
– Ellyse, nadasz sygnał do przekaźnika Alfa Centauri Bb, informując o naszej sytuacji. Zapytasz o wytyczne, jednocześnie dołączając mój raport, który przesłałem już na twoje stanowisko.
Nozomi spojrzała na Jaccarda, jakby to od niego zależał ostateczny placet dla tego rozkazu.
– W raporcie zawarłem rekomendację dla dowództwa, byśmy kontynuowali misję.
W sali obrad zapanowało poruszenie, nikt jednak nie odezwał się słowem. Ellyse wpatrywała się w zmęczoną, wychudzoną twarz Reddingtona, zastanawiając się, czy dowódca żyje w tej samej rzeczywistości, co reszta. W jej przekonaniu dalszy lot na Krauss-deGrasse-7 był wykluczony. Mieli dwie potencjalnie obce formy życia na pokładzie, a w dodatku nadal nie ustalili, co zabiło załogę Accipitera.
– Zakarewicz, ustawisz kurs docelowy.
– Tak jest, panie pułkowniku – odparł drugi oficer.
– Hallford, przygotujesz i sprawdzisz wszystkie nasze kriokomory.
– Tak jest.
– Panie pułkowniku – wtrąciła Yael Dayan. – Muszę przypomnieć, że musimy odczekać kilka miesięcy, nim…
– Jestem tego świadom.
– Oczywiście.
– Barragán – powiedział Jeffrey, spoglądając na drugiego oficera mechanika. – Pójdziesz do tych dwóch, którzy siedzą w komorze izolacyjnej. Porozmawiasz z nimi, dowiesz się wszystkiego. Niech pomogą nam to wytłumaczyć.
Nozomi szczerze wątpiła, by ci ludzie byli gotowi ochoczo współdziałać.
– Reszta rozpocznie przygotowania do diapauzy.
Kilka osób zwróciło wzrok na oficer medyczną, ale ta ani drgnęła. Wyraziła już swoje zdanie, nie na miejscu byłoby powtarzanie się.
– To wszystko – zakończył Reddington, a potem ekran wygasł. Załoganci trwali w milczeniu, nie ruszając się ze swoich miejsc.
– Słyszeliście pułkownika – odezwał się Loïc. – Do roboty.
– Tak jest – odparli gremialnie i bez pośpiechu zaczęli opuszczać salę obrad. Jaccard stanął w progu, przepuszczając resztę. Ostatnia wychodziła Ellyse, która zatrzymała się przy przełożonym i odczekała, aż inni się oddalą.
– Nie chcę tego słuchać – powiedział Jaccard.
– A ja nie chcę tego mówić, ale ktoś musi.
– Rozkaz to rozkaz, chorąży.
– On nas pozabija – odezwała się rzeczowym tonem Nozomi. – Chce wyruszyć za kilka godzin. Tak krótki interwał w diapauzie…
– Nie musisz mi tego tłumaczyć.
– Ale może jemu trzeba, panie majorze.
– Nie – uciął Loïc. – Dowódca jest tego świadomy.
– Na pewno?
– Poza tym każdy zna ryzyko – odparł Jaccard, wychodząc na korytarz.
Nozomi musiała uznać, że rozmowa została zakończona. Wróciła na swoje stanowisko, a potem przez pewien czas się zastanawiała. Ostatecznie jednak zwyciężyło szkolenie i wpojone zasady – wysłała raport Reddingtona, nie nanosząc żadnych adnotacji. Uznała, że dowództwo nie pozwoli, by pułkownik ryzykował życiem całej załogi.
Po kilkunastu minutach nadeszła odpowiedź. Ellyse wezwała pierwszego oficera, a potem szybko przekonała się, że wysocy oficjele armii podzielili stanowisko dowódcy Kennedy’ego. Tym samym jego załoga stała się niczym innym, jak zbieraniną samobójców.
– Dlaczego tak mu się spieszy? – zapytała Nozomi.
Loïc wzruszył ramionami, nie patrząc na nią. Krew odpłynęła mu z twarzy. Najwyraźniej on również w głębi ducha liczył na to, że dowództwo okaże więcej rozsądku.
5
Alhassan szturchnął towarzysza niedoli, wskazując mu otwierającą się śluzę. Do pomieszczenia wszedł Latynos z zasadniczym wyrazem twarzy, a za nim wysoka kobieta.
– Przyszli nas torturować – zauważył Dija Udin.
– Albo wypuścić.
– Nie rozumiem, skąd bierze się twój optymizm.
– Patrzę na twoją gębę i od razu się tak pozytywnie nastrajam.
– Doprawdy?
– Tak. Cieszy mnie, że ja nie mam tak paskudnej.
– Goń się, Lindberg.
– Wzajemnie, Alhassan.
Wstali, obserwując mężczyznę, który zatrzymał się przed przeszkloną celą. Ciemniejsza karnacja kontrastowała ze śnieżnobiałym mundurem. Patki na kołnierzu kazały przypuszczać, że wchodzi w skład kadry oficerskiej. Inne dystynkcje świadczyły, że pracuje w maszynowni.