Chór zapomnianych głosów - Mróz Remigiusz 10 стр.


– Kocmołuch – powitał go Dija Udin.

– Porucznik Jesús Barragán – przedstawił się mężczyzna. – Drugi oficer mechanik.

– To wielki zaszczyt – odparł Alhassan, kłaniając się w pas. Zaraz potem obrócił się i przeszedł na drugi koniec pomieszczenia. Położył się, zaplatając dłonie pod głową.

– Przysyła mnie dowódca – odezwał się Jesús.

– O szczęście niepojęte – burknął muzułmanin.

Håkon skinął głową i wyczekująco lustrował przybysza. W jego oczach dostrzegł obawę, ale nie wiedział, co ją powoduje. Z pewnością nie ich dwóch – byli zamknięci, a badania krwi powinny do tej pory potwierdzić, że miała miejsce pomyłka.

– Pułkownik chce, byście pomogli w wyjaśnieniu tej sprawy.

– Ja mu ją chętnie wyjaśnię – wtrącił Alhassan. – Niech mnie tylko, kurwa, stąd wypuści.

Barragán oparł się bokiem o ścianę, po czym skrzyżował ręce na piersi.

– Panowie – zaapelował. – Rozumiem, że jesteście…

– Nieukontentowani sytuacją – dopowiedział Håkon. – I miło ze strony pułkownika, że okazał cień dobrej woli, ale nie bardzo wiem, jak moglibyśmy pomóc? I w czym?

Jesús rozplótł ręce.

– W udowodnieniu, że należycie do rodzaju ludzkiego.

– Że co proszę? – zapytał Dija Udin.

– Wyniki badań wskazują, że macie z nami tyle wspólnego, co ameba z meduzą.

Obaj załoganci Accipitera zamilkli, wpatrując się w rozmówcę, jakby czekali, aż ten wybuchnie śmiechem i oznajmi, że to wszystko psikus na powitanie.

– Popierdoliło… – zaczął Dija Udin.

– Niech pan mówi – wtrącił Lindberg. – Co wykazały badania?

Jesús Barragán wyłuszczył im najważniejsze kwestie, zgodnie z poleceniem otrzymanym od Reddingtona. Nie czuł się komfortowo przekazując potencjalnemu wrogowi posiadane informacje, ale rozkaz to rozkaz. Zresztą znacznie bardziej martwiło go, że mieli niebawem wrócić do diapauzy. Po wybudzeniu mogły wystąpić nieodwracalne zmiany w mózgu, a mimo to przed chwilą dowództwo dało zielone światło.

Obserwował teraz dwóch mężczyzn, którzy starali się uporać z otrzymanymi wieściami. Sprawiali wrażenie autentycznie zdziwionych odkryciem Yael.

– Czy… – zaczął Håkon, ale od razu urwał, kręcąc głową.

– To jakieś beznadziejnie głupie pierdolenie – skwitował Alhassan. – Ta kobieta jest szalona. I sfałszowała wyniki.

– Sprawdziliśmy je – odparł Barragán. – Ale chcemy powtórzyć badania z nowymi próbkami. Co najmniej kilkakrotnie. Tak postanowił dowódca.

– OK – odparł Lindberg, spoglądając kontrolnie na przyjaciela. Ten skinął głową, choć na jego obliczu rysowało się niedowierzanie.

– Tymczasem musicie opowiedzieć mi, co działo się na pokładzie. Od początku, do końca.

– W porządku – rzekł Håkon, po czym usiadł przy oszklonych odrzwiach. Wyszedł z założenia, że lepiej będzie współpracować, niż udowadniać, że nie jest wielbłądem. Dija Udin spoczął obok niego, ciężko wzdychając.

Zaczęli relacjonować mechanikowi wszystko, co wydarzyło się od momentu, gdy po raz pierwszy opuścili kriokomory. Przysłuchując się relacji, Jesús przesunął im przez niewielką komorę dekompresyjną strzykawki i pojemniki. Napełnili je w półgodzinnych interwałach, a potem wsunęli z powrotem do komory. Po chwili zgłosiła się po nie Yael Dayan i bez słowa wyszła.

Lindberg perorował tak długo, że zaschło mu w gardle. Mechanik raz po raz zapisywał coś w swoim notesie, ale większość informacji zapamiętywał.

– Sprawdziliśmy wszystkie kajuty na pokładzie, a potem dotarliśmy do ostatniej – monologował dalej Skandynaw. – Zanim do niej weszliśmy, usłyszeliśmy chrapliwy dźwięk.

– Dźwięk?

– Słowa, lub słowo, którego znaczenia nie znaliśmy – dodał Håkon.

Rah’ma’dul – powiedział Alhassan.

Oczy Latynosa się rozszerzyły, a szyja wyciągnęła. Grdyka drgnęła, przepychając z trudem ślinę przez gardło. Barragán wyglądał, jakby miał zejść na zawał.

Podniósł się powoli, po czym sięgnął do interkomu.

– Ellyse, możesz tu przyjść?

6

Nozomi stanęła przed drzwiami do komory izolacyjnej zupełnie skołowana. Mężczyźni wstali z podłogi i odsunęli się o krok. Nie trzeba było wiele, by stwierdzić, że coś jest naprawdę nie w porządku.

– Otwórz mi – powiedziała Ellyse.

– Oszalałaś? – zapytał Barragán.

Dzieliła ich niemała różnica w hierarchii, ale wobec kocmołuchów Nozomi mogła pozwolić sobie na nieco więcej, niż względem załogantów z mostka.

– Otwieraj – powtórzyła.

– Nie ma mowy. Ci ludzie, o ile są to ludzie, mogą…

– Yael przeprowadziła badania na nowych próbkach. Nic tam nie ma.

– Jak to nic?

– Nic podejrzanego – odparła radiooperatorka, obracając się do Jesúsa. Ten zawahał się, ale ostatecznie skinął głową i wprowadził odpowiedni kod, odblokowując wejście. Szklane odrzwia się rozsunęły, a Nozomi zrobiła krok do środka.

– Jaja sobie z nas robicie? – zapytał Dija Udin.

– Sami tego nie rozumiemy – odparła Ellyse. – Ale wygląda na to, że z każdym kolejnym badaniem wracacie do normy.

– Jak to możliwe? – zapytał Håkon.

Nozomi wzruszyła ramionami.

– Daleka jestem od przekonania, że nie stanowicie żadnego niebezpieczeństwa, ale dowódca uznał, że nie ma powodu, by trzymać was tu dłużej. Poza tym niebawem znajdziemy się w kriokomorach.

– Ale…

– To słowo, o którym wspomnieliście – ucięła. – Słyszeliście je na statku?

Potaknęli, niechętnie przypominając sobie dźwięk, który odbijał im się echem w głowie przez długi czas. Zwiastun obłąkania, tak pewnego razu określił go Lindberg.

– Dochodziło z głośników? – zapytała Nozomi.

– Tak wywnioskowaliśmy – odparł Håkon. – W pomieszczeniu nikogo nie było. Uznaliśmy, że ktoś pogrywa sobie z nami z poziomu maszynowni, ale tam również było pusto. Zaraz potem wszystkie systemu wróciły do normy.

– I przez pół roku nie doszliście do tego, co w istocie się wydarzyło?

– Nie.

Ellyse aktywowała datapada i pokazała go mężczyznom. Widniała na nim wiadomość, jaką Alfa Centauri Bb odebrała od Accipitera. Na widok znanego słowa, przeklęte echo znów rozbrzmiało w głowie astrochemikowi. Poczuł, jakby ktoś drapał o jego duszę postrzępionymi paznokciami. Skrzywił się i oderwał wzrok od wyświetlacza.

Alhassan odchrząknął.

– Po prostu stąd spierdalajmy – powiedział. – Jak najdalej i jak najszybciej.

– Takie jest zamierzenie – odparła niepewnie Ellyse.

– Co?

– Pułkownik Reddington postanowił, że będziemy kontynuować misję – odparła. – Obierzemy kurs na Krauss-deGrasse-7, podczas gdy drugi oficer zabierze Kennedy’ego z powrotem na Ziemię.

– Po co?

– Weźmie ze sobą próbki waszej krwi. Zarówno te pierwsze, jak i aktualne.

– Nie wiem, czy to rozsądne – powiedział cicho Håkon. – Nie wiemy przecież, co spowodowało tę reakcję…

– Na moje oko, nie wiemy nawet, czy jesteście ludźmi – potwierdziła Nozomi. – Ale nie ode mnie zależy ostateczna decyzja.

Lindberg musiał przyznać, że dowódca Kennedy’ego ma jaja. Jeśli w próbkach krwi tkwiło coś niebezpiecznego, mógł podpisać wyrok śmierci na całą populację Ziemi. Astrochemikowi przemknęła myśl, że być może właśnie o to chodziło najeźdźcy.

Håkon znów skarcił się w duchu za paranoiczne myśli, choć tym razem bez przekonania. Obcy byt był wyrachowany, przebiegły, przejawiał makiaweliczne cechy… i z pewnością mógł planować coś takiego.

Trójka załogantów spoglądała po sobie, podczas gdy Jesús stał w progu.

– Naprawdę chcecie znów wejść w diapauzę? – odezwał się Alhassan. – To czysty debilizm.

– Jestem zmuszony się z nim zgodzić – powiedział Lindberg. – A wybitnie tego nie lubię.

– To potwierdza, że naprawdę wam odbiło – ocenił Dija Udin.

Nozomi pokręciła głową.

– Decyzja zapadła.

– W takim razie trzeba się odwołać do wyższej…

– Dowództwo dało placet – przerwała Skandynawowi. – Wszystko ustalone, nie ma o czym mówić.

– Ryzykujemy uszkodzeniem mózgu – zaoponował Dija Udin. – Mało mnie interesuje, że w dowództwie zasiadają teraz kretyni. Bardziej zależy mi na…

– Wykraczacie poza swoje kompetencje, sierżancie – wtrąciła Nozomi.

– A ty kim jesteś, żeby…

– Mam stopień chorążego.

Alhassan niechętnie się wyprostował i skinął głową. Håkon stwierdził, że to on musi teraz przejąć inicjatywę.

– Nie rozumiem – odezwał się. – Skąd ten pośpiech?

– Niech pan pyta pułkownika Reddingtona.

– Obawiam się, że nie miałem okazji go spotkać.

– Nie jest pan jedyny.

Lindberg gorączkowo zastanawiał się, co robić. Nie miał zamiaru dać się na powrót zamrozić, nie po tak krótkiej przerwie. W dodatku wcześniejsza diapauza najwyraźniej spowodowała jakieś zmiany w ich organizmach. A może rzeczywiście ich sklonowano? Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, na tym etapie nie można było niczego wykluczyć.

– Zapraszam na mostek – powiedziała Ellyse. – Dopniemy wszystkie procedury na ostatni guzik, a potem udamy się do kriokomór.

Ruszyła w kierunku korytarza, a mężczyźni spojrzeli po sobie i poszli za nią.

– Sprawdziliśmy wszystkie systemy Accipitera, w których mógłby zostać po was ślad – odezwała się. – Nigdzie go nie ma. Dla okrętu nie istniejecie.

– To jakaś bzdura – odparł Dija Udin. – Nie myślicie chyba, że…

– Spokojnie – ucięła Nozomi. – Sprawdziliśmy to na Ziemi. W archiwach armii jest o was wzmianka, więc wszystko w porządku.

– O tyle, o ile – zauważył astrochemik. – Bo oznacza to, że ktoś majstrował w systemach, kiedy byliśmy pogrążeni w kriośnie.

– Niekoniecznie – odparła Ellyse. – Mógł to zrobić wcześniej. Nie sprawdzaliście przecież takich rzeczy, prawda?

Skinęli głowami.

– Tak czy inaczej, to cholernie niepokojące – odparł Skandynaw.

Nikt z nim nie polemizował.

Po chwili znaleźli się na mostku, zastając Jaccarda doglądającego procedury przygotowawczej do diapauzy. Na głównym ekranie trwało już odliczanie. Kennedy widoczny był przez iluminator na sterburcie.

– Lindberg – szepnął Dija Udin.

– No?

– Oni wszyscy to zasrani szaleńcy.

– Wiem.

– Cokolwiek by nie sądzić o tych rzekomych wynikach badań, jedno nie ulega wątpliwości.

– Że prowadzą nas na śmierć.

– Otóż to – potwierdził Alhassan. – Proponuję rozpętać rebelię. Przejąć statek.

– W porządku. Jak tylko przysną w kriokomorach.

Obaj uśmiechnęli się blado, obserwując jak załoga przygotowuje się do kontynuowania misji Ara Maxima. Naraz Lindberg uświadomił sobie, że wszystkie decyzje, jakie zapadały w tej sprawie, miały wymiar polityczny. Od kiedy Accipiter opuścił Układ Słoneczny, minęło pięćdziesiąt lat. Kolejne pół wieku upłynęło podczas podróży Kennedy’ego. Misja miała ogromne opóźnienie, inne statki z pewnością docierały już do swoich celów.

Bezpieczeństwo załogi i Accipitera było drugorzędne. Chodziło o dotrzymanie terminów i zapobieżenie PR-owej katastrofie. Jak zawsze.

– Kapitan jest w swojej kajucie na Accipiterze – odezwała się Ellyse, nie odrywając wzroku od przyrządów pokładowych. – Drugi oficer melduje, że Kennedy jest gotowy, by rozpocząć procedurę powrotu do Układu Słonecznego.

– Przyjąłem – odparł Jaccard.

Tym razem wszystko miało pójść jak z płatka. Loïc sam wszystko sprawdził, a nowe odczyty zdawały się potwierdzać, że tych dwóch to w istocie astrochemik Lindberg i nawigator Alhassan.

Jaccard spojrzał na nich przelotnie. Sprawiali wrażenie, jakby mieli pretensje – tymczasem powinni się cieszyć, że jeszcze żyją. Gdyby trafili na załogę mniej skłonną do ryzyka, wracaliby teraz na pokładzie Kennedy’ego w trumnach.

– Przygotować się do procedury inicjacji napędu.

– Tak jest – odparł Gideon Hallford, główny mechanik, po czym zabrał się do roboty.

Kwadrans później wszystko było gotowe.

Håkon przyglądał się całemu procesowi, myśląc o tym, że to tylko fasada. Systemy mogły poradzić sobie same, niepotrzebny był czynnik ludzki. A mimo to oficerowie musieli wydać swoje rozkazy i otrzymać ich potwierdzenie. Najwyraźniej nawet najlepsza technologia nie zastąpi człowieka – przynajmniej nie jeśli chodzi o próżność i chęć posiadania władzy nad innymi.

– Dziesiąta czternaście czasu Zulu. Wyzerować zegary.

Lindberg przypuszczał, że zaraz zgonią ich z mostka. Zaczynała się żmudna procedura sprawdzania wszystkiego po dziesięć razy, by przez najbliższe kilkadziesiąt lat nic nie nawaliło.

Tymczasem Jaccard zlustrował dwóch intruzów, po czym się do nich zbliżył.

– A więc słucham – powiedział.

Obaj byli zbici z tropu.

– Czego? – zapytał Alhassan.

– Chcę wiedzieć, czym jest Rah’ma’dul.

– To jest nas trzech – burknął Dija Udin. – Albo i czterech, bo moją ciekawość można liczyć za dwóch.

– Nigdy wcześniej nie słyszeliście tego terminu?

– Nie, i obyśmy nigdy więcej nie usłyszeli, inszallah.

– Otóż to – przytaknął Lindberg.

Loïc zamilkł, czekając na ciąg dalszy, który nie nadchodził.

– Skąd to się, do cholery, wzięło? Sprawdzaliście systemy statku? – zapytał.

Håkon wziął głęboki oddech, patrząc na najbliższe stanowisko. Z tego co pamiętał, w tym miejscu normalnie pracował planetolog Accipitera. Gdy Jaccard skinął głową, astrochemik usiadł przy ekranie.

– Jak pan wie, wcześniej nie mieliśmy nastrojów samobójczych, więc odczekaliśmy sześć miesięcy od jednej hibernacji do następnej.

– Tak postępują normalni ludzie – wtrącił Alhassan.

– Czasu mieliśmy aż nadto, żeby wszystko sprawdzić – ciągnął dalej Lindberg. – Według systemu okrętowego, nie została na pokładzie nadana żadna wiadomość. Jedyne informacje zostały przekazane ansiblem w kierunku Ziemi.

– Poza tym cisza.

– Już to powiedziałem.

– Ale ja to podkreśliłem – żachnął się Dija Udin. – Do takich ludzi trzeba mówić prostymi słowami.

– Jakich to ludzi ma pan na myśli, sierżancie? – zapytał Jaccard.

– Wie pan.

– Nie.

Nawigator popatrzył na swojego towarzysza i wzruszył ramionami.

– Jest pan kilkadziesiąt lat młodszy, jakby na to nie patrzeć.

Pierwszy oficer zbył to milczeniem i ponaglił wzrokiem Håkona.

– Mhm… – mruknął astrochemik. – Przekonaliśmy się więc, że cokolwiek to było, rozbrzmiało bez pomocy systemów statku. Sprawdziliśmy też, czy to słowo, lub jego człony, znaczą coś w jakimkolwiek ziemskim języku. Chodzi mi zarówno o te, z których wyrosła lingua universalis, jak i wymarłe.

– I?

– Nawet jeśli pojedynczy człon przypisaliśmy do jakiegoś języka, to nic nie znaczyła całość. To słowo nie ma nic wspólnego z żadnym znanym dialektem.

– Mówi pan, jakby istniały inne, nieznane.

– Bo może tak sądzę.

– Rozumiem – odbąknął Loïc.

– We wszechświecie jest oktyliard planet skalistych, panie majorze. Liczba, którą trudno zapisać, co dopiero sobie wyobrazić – rzekł Håkon, odwracając się ku rozmówcy. – Uważam, że wielką arogancją jest twierdzić, że tylko na jednej z nich istnieje inteligentne życie.

– Świetnie.

– W dodatku sądzę, że…

– Nie interesują mnie te teorie, panie Lindberg – zestrofował go Loïc. – Jestem żołnierzem, nie naukowcem. Od gdybania jesteście wy, my zaś od dostarczania was w określone miejsca, byście mogli obalać swoje tezy do woli.

– Mhm.

– Co mnie natomiast interesuje, to słowo, które wisi nade mną jak fatum i każe sądzić, że możemy nie dotrzeć do celu.

– Celne spostrzeżenie – odparł Håkon. – I skoro jest pan tego świadom, może wypadałoby zastanowić się nad zmianą założeń?

– Dowództwo podjęło decyzję. Nic nam do tego.

– Nic, oprócz tego, że to o nasze życie chodzi.

Loïc westchnął i odszedł kawałek, nie siląc się na odpowiedź. Zaczął przyglądać się poszczególnym systemom, zupełnie ignorując rozmówcę, jakby przed chwilą nie prowadzili dyskusji.

W pewnym momencie obrócił się do Håkona i Alhassana.

– Możecie poczekać w sali kriogenicznej.

Channary podniosła się ze swojego miejsca, ale Lindberg szybko powstrzymał ją ruchem dłoni.

Назад Дальше