Wszystkie imiona - Jose´ Manuel Arribas A´lvarez 3 стр.


Niestety, tej nocy pan José nie spał tak spokojnie jak zwykle. W labiryncie kłębiących się w głowie myśli próbował odnaleźć przyczynę, dla której sporządził kopię karty nieznanej kobiety, ale nie doszukał się żadnego racjonalnego uzasadnienia dla tego zaskakującego faktu. Pamiętał tylko ruch lewej ręki biorącej czysty druk, potem piszącą prawą rękę i oczy przesuwające się bezustannie z jednej karty na drugą, jakby w rzeczywistości to one przenosiły słowa z jednej karty na drugą. Pamiętał też, że ku własnemu zdziwieniu, całkiem spokojnie, bez najmniejszego zdenerwowania czy lęku, wszedł do Archiwum Głównego, trzymając mocno latarkę, włożył na miejsce wszystkie karty, zostawiając na koniec kartę nieznanej kobiety, którą oświetlał latarką do ostatniej chwili, póki nie zniknęła w głębi szufladki, stając się tylko jednym z wielu nazwisk. Do północy nie mógł zasnąć, wstał więc, narzucił płaszcz i usiadł przy stole. Zasnął bardzo późno, z głową opartą na prawej ręce, lewa zaś spoczywała na przepisanej karcie.

*

Decyzja pana José pojawiła się dwa dni później. Na ogół ludzie raczej nie mówią, że decyzja im się pojawia, są bowiem tak bardzo czuli na punkcie swojej osobowości, choćby całkiem bezbarwnej, oraz swojego autorytetu, choćby znikomego, że zawsze sugerują, iż nim zrobili decydujący krok, dobrze się zastanowili, rozważyli wszystkie za i przeciw, wszystkie możliwości i rozwiązania, a zatem powzięli decyzję w wyniku głębokich przemyśleń. Powiedzmy sobie jednak, że nie zawsze tak się dzieje. Z pewnością nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby jeść, jeśli nie ma apetytu, który wszak nie zależy od naszej woli, lecz wynika z obiektywnych potrzeb organizmu, jest to więc problem natury fizyczno-chemicznej, którego rozwiązanie, mniej lub bardziej satysfakcjonujące, znajduje się na talerzu. Podobnie tak prosta czynność jak wyjście z domu i kupienie gazety zakłada nie tylko chęć zdobycia informacji, co też jest jakimś rodzajem apetytu i wynikiem procesów chemiczno-fizycznych zachodzących w organizmie, choć nieco innej natury, albowiem ta rutynowa czynność zakłada również, choć nieświadomie, pewność, przekonanie lub nadzieję, że samochód rozwożący prasę przyjechał na czas lub że kiosk nie jest zamknięty z powodu choroby bądź zamierzonej nieobecności właściciela. Gdybyśmy jednak upierali się przy tym, że decyzje zależą tylko od nas, musielibyśmy przede wszystkim wyjaśnić, wyodrębnić i sprecyzować, kto w nas jest decydentem, a kto późniejszym wykonawcą, co jest zupełnie niemożliwe. Prawdę mówiąc, to nie my wpływamy na decyzje, lecz one na nas. Świadczy o tym choćby fakt, że mnóstwo naszych działań, nawet takich jak zjedzenie obiadu, kupno gazety czy też poszukiwanie jakiejś nieznajomej, wcale nie musi być wynikiem świadomej decyzji, poprzedzonej chwilą refleksji, rozważań czy deliberacji.

Z tych właśnie względów nawet podczas najbardziej skrupulatnego przesłuchania pan José nie byłby w stanie wyjaśnić, skąd wzięła się ta decyzja, i zapewne tłumaczyłby się następująco, Wiem tylko, że stało się to w środę wieczorem, byłem tak zmęczony, że nawet nie miałem ochoty na kolację, nadal kręciło mi się w głowie, gdyż cały boży dzień spędziłem na drabinie, szef mógłby wreszcie zrozumieć, że takie akrobacje nie są odpowiednie dla kogoś w moim wieku, nie jestem już młodzieniaszkiem i w dodatku cierpię na tę przypadłość, Jaką przypadłość, Zawroty głowy spowodowane lękiem wysokości, Nigdy się pan na to nie skarżył, Nie lubię się skarżyć, To ładnie z pana strony, proszę mówić dalej, Miałem zamiar położyć się do łóżka, już nawet zdjąłem buty, kiedy nagle powziąłem tę decyzję, Jeśli ją pan powziął, musi pan wiedzieć dlaczego, Mam wrażenie, że nie miałem na nią wpływu, to ona wpłynęła na mnie, Normalnie decyzja zależy od człowieka, a nie człowiek od decyzji, Do środowego wieczoru też tak myślałem, A co się stało w środę wieczorem, Właśnie to, co mówię, na nocnej szafce leżała karta nieznajomej i zacząłem się jej przyglądać, jakbym ją widział pierwszy raz, Ale już wcześniej pan ją widział, Od poniedziałku właściwie bez przerwy się jej przyglądam, To znaczy, że decyzja w panu dojrzewała, Raczej to ja dojrzewałem do niej, Znów pan zaczyna, wracajmy do rzeczy, Włożyłem buty, marynarkę, płaszcz i wyszedłem, zapominając o krawacie, O której to było, Około wpół do jedenastej, Dokąd pan poszedł, Na ulicę, gdzie urodziła się nieznajoma, W jakim celu, Chciałem zobaczyć to miejsce, ten dom, A więc przyznaje pan, że była to świadoma decyzja, Nie, ja tylko ją sobie uświadomiłem, Jak na kancelistę nieźle pan argumentuje, Kancelistów na ogół się nie dostrzega, nie docenia się ich, Proszę mówić dalej, Dom nadal tam stoi, w oknach paliło się światło, Mówi pan o domu tej kobiety, Tak, Co pan potem zrobił, Stałem przez parę minut, Patrzył pan, Tak, Tylko pan patrzył, Tak, tylko patrzyłem, A co potem, Nic, Nie zadzwonił pan do drzwi, nie wszedł pan na schody, o nic pan nie pytał, Skądże, nawet mi to przez myśl nie przeszło, było przecież późno, Która godzina, Chyba wpół do dwunastej, Poszedł pan tam pieszo, Tak, A jak pan wrócił, Też pieszo, To znaczy, że nie ma świadków, Jakich świadków, Kogoś, kto akurat otworzył drzwi, gdy pan wszedł do środka albo na przykład konduktora tramwaju lub autobusu, A co mieliby poświadczyć, Że naprawdę był pan na tej ulicy, Ale po co, Można by udowodnić, że to nie był sen, Powiedziałem prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, zeznaję pod przysięgą, moje słowo powinno panu wystarczyć, Możliwe, ale w pana relacji jest pewien szczegół świadczący na pana niekorzyść, Co takiego, Krawat, A co do tego ma krawat, Urzędnik Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego nie wychodzi z domu bez krawata, to jest sprzeczne z jego naturą, Przecież powiedziałem, że nie byłem sobą, zawładnęła mną decyzja, A więc mamy dodatkowy dowód na to, że chodzi o sen, Nie sądzę, Jedno z dwojga, albo przyzna pan, że powziął decyzję jak każdy normalny człowiek i w tej sytuacji jestem skłonny uwierzyć, że wyszedł pan z domu bez krawata, zachowanie wielce naganne dla urzędnika państwowego, ale teraz nie zamierzam się tym zajmować, albo będzie się pan upierał przy tym, że to decyzja panem kierowała, co w połączeniu z bezsporną sprawą krawata dowodzi, że był to sen. Powtarzam, że nie powziąłem żadnej decyzji, spojrzałem na kartę, włożyłem buty i wyszedłem, A wiec pan spał, Nie spałem, Położył się pan, zasnął i przyśniło się panu, że poszedł pan na tę ulicę, Mogę ją panu opisać, A jak mi pan udowodni, że wcześniej pan tam nie był, Mogę opisać nawet dom, Nie warto, w nocy wszystkie domy są czarne, To o kotach się mówi, że w nocy są czarne, Domy też, A więc mi pan nie wierzy, Nie, Czemu, jeśli wolno spytać, Gdyż to, co pan mówi, nie mieści się w moich wyobrażeniach, a więc naprawdę nie istnieje, Śpiący człowiek jest prawdziwy, ośmielam się zatem twierdzić, że jego sny też są prawdziwe, Sny są prawdziwe jedynie jako sny, A więc taka jest prawda, Tak, wyłącznie taka, Czy mogę wrócić do pracy, Może pan, jednak do sprawy krawata jeszcze kiedyś wrócimy.

Powyższy dialog pan José wymyślił sobie po przesłuchaniu dotyczącym brakujących druków, jakby chcąc jeszcze raz sprawdzić siłę swojej argumentacji, dzięki której i tym razem wyszedł cało z opresji mimo ostrego i ironicznego tonu oskarżyciela, co może potwierdzić powtórna uważna lektura. Dyskutował z takim przekonaniem, że gotów był bez zastrzeżeń uwierzyć we własne kłamstwa, choć dobrze wiedział, że wszedł do budynku, potem na drugie piętro i podsłuchiwał pod drzwiami mieszkania, w którym przyszła na świat nieznajoma. Nie skłamał jedynie, mówiąc, że nie zadzwonił do drzwi, stał jednak parę minut na ciemnym podeście, nasłuchując z przejęciem odgłosów z mieszkania i nawet się nie bojąc, że ktoś może go wziąć za włamywacza. Usłyszał kwilenie noworodka, To pewnie jej dziecko, potem cichy głos kobiecy nucący kołysankę, To pewnie ona, a następnie męski głos z drugiego końca mieszkania, Kiedy to dziecko wreszcie zaśnie, panu José serce zamarło ze strachu, co będzie, jeśli mężczyzna otworzy drzwi, wyjdzie i spyta, Kim pan jest i czego pan tu szuka, Co robić, zastanawiał się biedny pan José, nic jednak nie zrobił i nadal stał jak wryty, miał szczęście, że ojciec dziecka nie hołduje dawnym zwyczajom, zgodnie z którymi mężczyźni po kolacji chadzali do baru, żeby pogadać z kolegami. Kiedy znów rozległ się płacz dziecka, pan José zaczął ostrożnie schodzić, a że nie zapalił światła, lewą dłonią dotykał ściany, żeby nie upaść na ostrych zakrętach schodów i w pewnej chwili ogarnęło go przerażenie na myśl, że gdyby w tej samej chwili ktoś inny równie cicho wchodził po schodach, dotykając ściany prawą ręką, to niechybnie by się zderzyli, co byłoby znacznie gorsze niż stanie na drabinie z głową w pajęczynach, zwłaszcza, że mógł to być ktoś z Archiwum Głównego śledzący go z zamiarem przyłapania in flagranti w celu zdobycia niepodważalnego dowodu obciążającego w toczącym się zapewne postępowaniu dyscyplinarnym. Kiedy wreszcie wyszedł na ulicę, nogi się pod nim uginały, a czoło miał zlane potem, Jestem kłębkiem nerwów, mruknął z dezaprobatą i ogarnęło go dziwne uczucie, jakby stracił kontrolę nad mózgiem, jakby czas nagle się skurczył, jakby przeszłość stopiła się z teraźniejszością i pomyślał bezsensownie, że wszystko dzieje się trzydzieści sześć lat wcześniej, że płaczące dziecko to właśnie nieznajoma kobieta, a on sam jest czternastoletnim chłopcem, który nie ma żadnego powodu, żeby kogokolwiek szukać, w dodatku o tak późnej porze. Stał na ulicy i rozglądał się, jakby nigdy tu nie był, przed trzydziestu sześciu laty światło ulicznych latarni było słabsze, jezdnia nie była pokryta asfaltem, lecz brukiem, na rogu nie było baru szybkiej obsługi tylko sklep z butami. Po chwili czas ruszył z miejsca, najpierw powoli, potem coraz prędzej, gwałtownymi skokami, niczym pisklę usiłujące wydostać się z jajka. Miniony czas, chcąc nadrobić opóźnienie, zastosował tabliczkę mnożenia przy odliczaniu dni, co okazało się tak skuteczne, że w chwili powrotu do domu pan José miał znowu pięćdziesiąt lat. Jeśli zaś idzie o płaczliwe dziecko, to było ono tylko o godzinę starsze, co niezbicie dowodzi, że wbrew zegarom czas nie biegnie jednakowo dla wszystkich.

Ta noc, podobnie jak poprzednie, była dla pana José bardzo ciężka. Mimo niezwykle silnych emocji związanych z nocną wyprawą, ledwie naciągnął na ucho brzeg prześcieradła, jak to miał w zwyczaju, natychmiast zapadł w sen, na pozór głęboki i krzepiący, z którego jednak znienacka się obudził, jakby ktoś bezceremonialnie szarpnął go za ramię. Obudziła go niespodziewana myśl, która pojawiła się tak nagle, że nie zdążyła stać się zalążkiem jakichś sennych marzeń, pomyślał mianowicie, że może to właśnie nieznajoma kobieta, ta z karty, jest matką płaczącego dziecka i żoną niecierpliwego mężczyzny, co oznaczałoby idiotyczny koniec ledwie rozpoczętych poszukiwań. Nagła trwoga ścisnęła go za gardło, choć rozsądek radził, aby podszedł do tego obojętnie i powiedział sobie, Tym lepiej, kłopot z głowy, lecz trwoga nie dawała za wygraną, coraz mocniej ściskała i pytała rozumu, Co on ma robić, skoro nie może zrealizować tych planów, To, co zawsze, wycinać z gazet wiadomości, zdjęcia, wywiady, jakby nic się nie stało, Biedulek, chyba już nie potrafi, Niby dlaczego, Bo trwoga, kiedy się pojawia, tak łatwo nie odchodzi, Może wziąć inną kartę i poszukać innej osoby, Ale to nie był jego wybór, to przypadek wskazał mu tę kobietę, W kartotece pełno jest nieznajomych kobiet, Ale skąd ma wiedzieć, którą wybrać, tę czy inną, Uważam, że przypadek nie powinien rządzić ludzkim życiem, Tak czy siak, to właśnie przypadek sprawił, że wpadła mu w rękę karta tej, a nie innej kobiety, A jeśli nieznajoma kobieta jest matką płaczącego dziecka, No cóż, to znaczy, że taki jest ten przypadek, Bez dalszych konsekwencji, Nie nam rozprawiać o konsekwencjach, gdyż z długiego szeregu konsekwencji, jakie nas czekają, dostrzegamy tylko pierwszą, To znaczy, że jeszcze coś może się zdarzyć, Nie coś, ale wszystko, Nie rozumiem, Jesteśmy ciągle czymś zaaferowani, dlatego nie widzimy, że to, co się stało, nie ma związku z tym, co się stanie, To znaczy, że to, co może się stać, bez przerwy się odnawia, Nie tylko się odnawia, ale i zwielokrotnia, wystarczy porównać dwa kolejne dni, Nigdy mi to nie przyszło do głowy, Tylko pod wpływem trwogi zaczyna się rozumieć takie sprawy.

Przez te rozmyślania pan José przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, Jeśli to ta sama kobieta, powtarzał, jeśli okaże się, że to ona, podrę tę przeklętą kartę i zapomnę o całej sprawie. Wiedział jednak doskonale, że te słowa były tylko próbą złagodzenia rozczarowania, wiedział też, że nie zniósłby powrotu do dawnych myśli i gestów, to tak jakby się wybierał w podróż na nieznaną wyspę i w chwili gdy postawił nogę na trapie, nagle pojawiłby się ktoś z rozłożoną mapą i powiedział, Nie warto tam płynąć, wyspa, którą chciałeś odkryć, leży na takiej a takiej szerokości i długości, są tam miasta i porty, góry i rzeki o historycznych nazwach, zrezygnuj z tego, zostań tym, kim jesteś. Lecz pan José nie chciał rezygnować i uparcie wpatrywał się w daleki horyzont, wtedy nagle, jakby zza ciemnej chmury znienacka rozbłysło słońce, zrozumiał, że myśl, która go obudziła, jest bezsensowna, przecież na karcie nieznajomej były wpisy dotyczące małżeństwa i rozwodu, a matka płaczącego dziecka była mężatką, a zatem gdyby chodziło o tę samą osobę, w karcie powinien być wpis dotyczący powtórnego zamążpójścia, chociaż, jak wiadomo, w Archiwum zdarzają się pomyłki, ale wolał o tym nie myśleć.

*

Pan José poprosił o pozwolenie na wyjście z pracy o godzinę wcześniej, podając jako powód sytuację wyższej konieczności spowodowaną względami osobistymi, których wszakże wolał nie ujawniać, wspomniał przy tym, że czyni to po raz pierwszy po dwudziestu pięciu latach gorliwej i nienagannej pracy. Zgodnie z obowiązującą w Archiwum Głównym Akt Stanu Cywilnego skomplikowaną hierarchią służbową zwrócił się z tym do siedzącego najbliżej referenta, od którego humoru zależał sposób przedstawienia prośby odpowiedniemu kierownikowi, który z kolei też w jakimś stopniu mógł wpłynąć na decyzję szefa, dodając lub pomijając jakieś słowo, akcentując lub nie pewne sylaby. Wydaje się to jednak raczej wątpliwe, gdyż racje, jakimi kieruje się szef, akceptując coś lub nie, znane są tylko jemu, jako że nigdy, ani w formie ustnej, ani pisemnej nie uzasadnia swoich decyzji. Dlatego też na zawsze pozostanie tajemnicą, dlaczego pozwolił panu José wyjść tylko pół godziny wcześniej. Można się tylko domyślać, choć to czyste spekulacje, że referent lub kierownik albo jeden i drugi dorzucili od siebie, że godzinna nieobecność odbije się negatywnie na pracy Archiwum, lub też, co bardziej prawdopodobne, szef skorzystał z okazji, żeby kolejny raz pognębić podwładnych, demonstrując swoją nieograniczoną władzę. Kiedy pan José dowiedział się o tej decyzji, przekazanej mu przez referenta, którego z kolei poinformował kierownik, wyliczył sobie, że jeśli nie chce dotrzeć na miejsce zbyt późno, co groziło spotkaniem z panem domu, który powinien niebawem wrócić z pracy, musi wziąć taksówkę, co było dla niego niesłychanym luksusem. Wprawdzie nie był z nikim umówiony i było całkiem prawdopodobne, że o tej porze nikogo nie zastanie w domu, wolał jednak nie narażać się na kłopotliwe wyjaśnienia, jakich musiałby udzielić niecierpliwemu i podejrzliwemu mężczyźnie, uważał, że łatwiej będzie zdobyć jakieś informacje od kobiety z dzieckiem na ręku.

Mężczyzna nie pojawił się w drzwiach, z mieszkania nie dochodził też jego głos, co znaczyło, że nie wrócił jeszcze z pracy, może został po godzinach, a może był w drodze do domu, natomiast kobieta nie miała dziecka na rękach. Pan José od razu stwierdził, że stojąca przed nim kobieta, nieważne mężatka czy rozwódka, nie jest tą, której szukał. Choćby nie wiem jak dobrze się trzymała, choćby czas okazał się dla niej niesłychanie łaskawy, niemożliwe, żeby mając trzydzieści sześć lat, wyglądała na mniej niż dwadzieścia pięć. Pan José mógł odwrócić się na pięcie, rzucić jakieś usprawiedliwienie, na przykład powiedzieć, Przepraszam, to pomyłka, szukam kogoś innego, jednakże początek nici Ariadny, żeby użyć mitologicznego określenia używanego w Archiwum, był właśnie tutaj, zwłaszcza, że mogły tu jeszcze mieszkać inne osoby, łącznie z tą, której szukał, choć jak wiemy, zdecydowanie odrzucał tę możliwość. Wyjął więc z kieszeni kartę i powiedział, Dzień dobry, Dzień dobry, czego pan sobie życzy, spytała kobieta, Jestem urzędnikiem Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego i dostałem polecenie wyjaśnienia pewnych wątpliwości w aktach osoby, która urodziła się w tym mieszkaniu, Ani ja, ani mąż nie urodziliśmy się tutaj, jedynie nasza trzymiesięczna córeczka, ale przypuszczam, że nie o nią chodzi, Oczywiście, że nie, kobieta, o którą chodzi, ma trzydzieści sześć lat, Ja mam dwadzieścia siedem, A więc to nie pani, powiedział pan José i zapytał, Jak się pani nazywa. Gdy kobieta odpowiedziała, poczekał chwilę, uśmiechnął się i spytał, Od jak dawna pani tu mieszka, Od dwóch lat, Znała pani poprzednich lokatorów, po tym pytaniu odczytał z karty nazwiska nieznajomej kobiety i jej rodziców, Nic o nich nie wiemy, mieszkanie było wolne, mąż je wynajął przez pośrednika, Czy w domu pozostał ktoś z dawnych lokatorów, Na parterze, po prawej stronie, mieszka bardzo leciwa pani, podobno jest najstarszą lokatorką, Trzydzieści sześć lat temu może jeszcze tu nie mieszkała, ludzie teraz często zmieniają mieszkania, Tego nie potrafię panu powiedzieć, najlepiej niech pan sam ją zapyta, przepraszam, ale mąż zaraz wróci, on nie lubi, jak rozmawiam z nieznajomymi, poza tym właśnie szykuję kolację, Jestem urzędnikiem Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, więc nie jestem nieznajomym, przyszedłem tu służbowo, przepraszam, jeśli sprawiłem kłopot. Uprzejmy ton pana José uspokoił kobietę, Żaden kłopot, ale gdyby mąż tu był, poprosiłby pana natychmiast o urzędowe referencje, Proszę bardzo, oto moja legitymacja służbowa, Dziękuję, a więc pan nazywa się José, ale miałam na myśli coś innego, dokument upoważniający pana do prowadzenia określonego dochodzenia, Kustosz nie sądził, że ktoś mógłby mieć wątpliwości, Ludzie bywają różni, a jeśli chodzi o sąsiadkę z parteru, to nikomu nie otwiera drzwi, ja jestem inna, lubię rozmawiać z ludźmi, Dziękuję pani za uprzejme przyjęcie, Żałuję, że nie mogę panu w niczym pomóc, Wręcz przeciwnie, bardzo mi pani pomogła, mówiąc o sąsiadce z parteru i urzędowych referencjach, Bardzo mnie to cieszy. Wyglądało na to, że rozmowa potrwa jeszcze trochę, ale nagle ciszę panującą w mieszkaniu zakłócił płacz dziecka, To pani synek, powiedział pan José, Córeczka, przecież już panu mówiłam, poprawiła go z uśmiechem kobieta, na co pan José też się uśmiechnął. W tej chwili trzasnęły drzwi wejściowe i na schodach zapaliło się światło. To mój mąż, szepnęła kobieta, poznaję go po krokach, proszę odejść i udawać, że wcale pan ze mną nie rozmawiał. Pan José nie zszedł na dół. Na palcach, bezszelestnie wbiegł na wyższy podest, oparł się o ścianę i z bijącym sercem, jakby spotkała go niebezpieczna przygoda, nasłuchiwał odgłosu szybkich, coraz bliższych i głośniejszych kroków młodego mężczyzny. Rozległ się dzwonek, odgłos otwieranych drzwi, płacz dziecka, po czym klatka schodowa pogrążyła się w głębokiej ciszy. Po chwili zgasło światło. Pan José uświadomił sobie wówczas, że prawie cała rozmowa z kobietą odbywała się pod osłoną mroku, jak gdyby mieli coś do ukrycia, właśnie to wyrażenie przyszło mu do głowy, pod osłoną, ale osłona kogo, czego, przed czym, zastanawiał się, faktem jednak było, że światło zgasło na samym początku rozmowy i kobieta nie zapaliła go ponownie. Zaczął schodzić po schodach, najpierw ostrożnie, potem coraz prędzej, zatrzymał się jedynie na chwilę pod drzwiami na parterze, skąd dochodziły jakby dźwięki radia, nie zadzwonił jednak do drzwi, postanowił odłożyć dalsze dochodzenie na koniec tygodnia, na sobotę lub niedzielę, ale tym razem nikt już nie ośmieli się kwestionować wiarygodności i oficjalnego charakteru wizyty, jako że będzie wyposażony w odpowiednie referencje. Oczywiście dokument będzie fałszywy, ale dzięki prawdziwym pieczęciom oszczędzi mu zbędnych wyjaśnień przed wyłuszczeniem sedna sprawy. Z podpisem szefa nie będzie żadnych problemów, gdyż staruszka z pewnością nigdy nie widziała podpisu kustosza, którego fantazyjne zawijasy nie powinny być trudne do podrobienia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w co nie wątpił, będzie mógł wykorzystywać ten dokument, ilekroć pojawią się jakieś trudności w dalszych poszukiwaniach, był bowiem pewien, że sprawa nie skończy się na rozmowie z lokatorką z parteru. Gdyby nawet była dawną sąsiadką rodziców nieznajomej kobiety, to wcale nie znaczy, że się ze sobą przyjaźnili. Być może informacje staruszki ograniczą się do mglistych wspomnień, nie wiadomo przecież, jak dawno lokatorzy z drugiego piętra przenieśli się do innego mieszkania. A może do innego kraju, a nawet świata, pomyślał z niepokojem, już po wyjściu na ulicę. Sławnym ludziom z jego kolekcji, gdziekolwiek są, zawsze depczą po piętach dziennikarze w pogoni za kolejną wypowiedzią czy zdjęciem, ale zwykli ludzie nikogo nie obchodzą, nikt się nie martwi tym, co robią, myślą, czują, a jeśli nawet czasem ktoś twierdzi, że jest inaczej, to tylko udaje. Gdyby nieznajoma wyjechała za granicę, byłaby poza jego zasięgiem, zupełnie jakby umarła, Koniec kropka, po wszystkim, szepnął pan José, ale po chwili skonstatował, że niezupełnie, gdyż przecież zostawiłaby tu cząstkę swojego życia, choćby niewielką, może jakieś cztery czy pięć lat, ale równie dobrze piętnaście lub dwadzieścia, w ciągu których były jakieś spotkania, oczarowania i rozczarowania, uśmiechy i łzy, a więc na pierwszy rzut oka życie jak każde inne, choć prawdę mówiąc, każde życie jest inne. Posunę się najdalej, jak będzie można, stwierdził pan José z niezwykłym dla siebie spokojem. W wyniku tej konkluzji wszedł do sklepu papierniczego i kupił gruby zeszyt w linie, taki, jakiego uczniowie używają do szkolnych notatek z różnych przedmiotów, łudząc się, że w ten sposób czegoś się uczą.

Назад Дальше