Podrobienie referencji nie zajęło mu wiele czasu. W ciągu dwudziestu pięciu lat kaligrafowania pod bacznym okiem gorliwych referentów i wymagających kierowników tak wyćwiczył sobie palce, przegub i nadgarstek, że jednym zdecydowanym ruchem ręki kreślił linie proste i krzywe, prawie instynktownie pogrubiając lub pocieniając je w stosownych miejscach, miał też perfekcyjne wyczucie gęstości i lepkości atramentu, toteż dokument, który spreparował, mógłby być bez obaw poddany oględzinom nawet pod lupą. Dowodem obciążającym mogły być jedynie odciski palców i niewidoczne ślady potu, lecz prawdopodobieństwo takich badań było znikome. Najlepszy grafolog z pewnością zeznałby pod przysięgą, że dokument wyszedł spod ręki kustosza i że jest tak autentyczny, jakby został napisany w obecności wiarygodnych świadków. Również psycholog przychyliłby się do opinii uczonego kolegi, gdyż treść, styl i słownictwo wskazywały niezbicie, że autor listu jest osobą władczą, twardą, niezłomną, pewną siebie i swoich racji, lekceważącą opinie innych, co nawet dziecko by stwierdziło na podstawie tekstu, który brzmi następująco, Na mocy powierzonej mi pod przysięgą władzy, którą piastuję, sprawuję i reprezentuję jako kustosz Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, podaję do wiadomości wszystkim osobom cywilnym i wojskowym, prywatnym i publicznym, którym zostanie okazany niniejszy dokument, sporządzony i podpisany moją ręką, że jego okaziciel, pan iksiński, kancelista w Archiwum Głównym Akt Dawnych, którym kieruję, zarządzam i administruję, bezpośrednio ode mnie otrzymał polecenie zbadania i sprawdzenia wszystkiego, co się tyczy przeszłości, teraźniejszości i przyszłości pani igrek, urodzonej w tymże mieście, dnia takiego a takiego, z matki iksińskiej i ojca igrekowskiego, a zatem niniejszy list należy uznać za wystarczający dowód nieograniczonych uprawnień przekazanych mu w zakresie objętym powyższym dochodzeniem na czas jego trwania. W imię dobra służby państwowej i zgodnie z moją wolą. Wykonać. Gdyby wspomniane wyżej przykładowe dziecko przeczytało ten niezwykły dokument, skryłoby się pewnie w fałdach matczynej spódnicy i zapytało, jak to możliwe, że ktoś tak spokojny z natury i tak miły w obejściu jak pan José, nie mając żadnego wzoru do naśladowania, jako że do tej pory w Archiwum Głównym nikt nigdy nie pisał urzędowych referencji, potrafił wymyślić, wykoncypować, ułożyć sobie w głowie dokument będący świadectwem władzy, delikatnie mówiąc, skrajnie despotycznej. Owo przestraszone dziecko będzie musiało zjeść jeszcze dużo soli, nim pozna życie i zrozumie, że gdy nadarzy się sposobność, nawet dobrzy ludzie stają się oschli i bezwzględni, choćby przy okazji pisania referencji, nieważne fałszywych czy nie. Być może ci ludzie tłumaczą się, mówiąc, To nie mój list, ja tylko pisałem w imieniu kogoś innego, ale prawdę mówiąc, sami siebie oszukują, gdyż oschłość, bezwzględność, a może nawet i okrucieństwo, mniej lub bardziej ukryte, tkwią w nich samych, nie w kimś innym. Sądząc jednak po efektach dotychczasowych działań pana José, jest raczej mało prawdopodobne, aby mógł wyrządzić jakieś większe szkody ludzkości, dlatego też powstrzymajmy się od pochopnych sądów, póki inne czyny, tak dobre jak i złe, nie określą wyraźniej jego wizerunku. W sobotę pan José ubrał się w najlepszy garnitur, włożył czystą, wyprasowaną koszulę oraz krawat nieźle pasujący do całości, do wewnętrznej kieszeni marynarki schował firmową kopertę zawierającą referencje, po czym wsiadł przed domem do taksówki, nie dlatego, żeby zyskać na czasie, gdyż miał wolny dzień, ale w obawie przed wiszącym w powietrzu deszczem, nie chciał bowiem pojawić się u starszej pani z parteru przemoczony do suchej nitki i narazić się na to, że zatrzaśnie mu przed nosem drzwi, nim zdąży cokolwiek powiedzieć. Był podniecony, zastanawiał się, jak stara go przyjmie, zupełnie bezwiednie tak właśnie o niej pomyślał, jak zareaguje na ostry, nakazujący ton urzędowego pisma, gdyż niektóre osoby reagują odwrotnie niż powinny, oby tylko tym razem tak nie było. Może użył zbyt ostrych i kategorycznych sformułowań, ale wiarygodność wymagała dostosowania stylu do osobowości kustosza, podobnie zresztą rzecz się miała z charakterem pisma, poza tym powszechnie wiadomo, że muchy łapie się na lep, choć z drugiej strony niektórych nie da się złapać nawet na miód. Zobaczymy, westchnął pan José. Zanim uchyliła drzwi, musiał odpowiedzieć na szereg dociekliwych pytań, Kim pan jest, Czego pan chce, Kto pana przysłał, Co ja mam z tym wspólnego, wkrótce okazało się, że pani z parteru nie jest tak stara, jak sądził, nie było nic starczego ani w jej bystrych oczach, ani w prostym nosie, ani w wąskich, lecz kształtnych ustach, które nawet nie miały opuszczonych kącików, jej podeszły wiek zdradzała jedynie zwiotczała szyja, co pan José zauważył pewnie dlatego, że u siebie też dostrzegł tę niewątpliwą oznakę fizycznej degradacji, choć miał dopiero pięćdziesiąt lat. Przez uchylone drzwi kobieta powtarzała w kółko, że jej nie obchodzą sprawy sąsiadów, co miało o tyle sens, że pan José zaczął rozmowę niefortunnym pytaniem o sąsiadów z drugiego piętra. Dopiero gdy wreszcie wymienił nazwisko nieznajomej, nieporozumienie wyjaśniło się i drzwi na chwilę szerzej się otwarły, Czy zna ją pani, spytał pan José, Tak, znałam ją, odparła kobieta, Chciałbym pani zadać parę pytań na jej temat, Ale kim pan jest, Jestem tu służbowo, jak już mówiłem, pracuję w Archiwum Głównym Akt Stanu Cywilnego, Skąd mam wiedzieć, że to prawda, Mam urzędowe referencje od samego kustosza, Nikt nie ma prawa mnie nachodzić w moim własnym domu, W takich przypadkach każdy jest zobowiązany współpracować z Archiwum Głównym, Niby w jakich przypadkach, Gdy trzeba wyjaśnić wątpliwości w aktach stanu cywilnego, Czemu pan jej samej nie zapyta, Nie znamy jej aktualnego adresu, jeśli pani zna, proszę mi podać i nie będę pani więcej niepokoić, Już chyba od trzydziestu lat nie mam o niej żadnych wiadomości, Czyli od czasu jej dzieciństwa, Tak. Wyglądało na to, że kobieta uznała rozmowę za skończoną, lecz pan José nie dał za wygraną i stawiając wszystko na jedną kartę, wyjął z kieszeni kopertę, otworzył ją i powoli, z groźną miną, wyjął list, Proszę czytać, rozkazał. Kobieta potrząsnęła głową, Nic mnie to nie obchodzi, nie przeczytam, Tym gorzej dla pani, bo wrócę tu z policją. Kobieta z rezygnacją wzięła kartkę, zapaliła w przedpokoju światło, włożyła okulary zawieszone na szyi i przeczytała, po czym zwróciła list i usunęła się, żeby go wpuścić, Lepiej wejdźmy do środka, ci z przeciwka pewnie stoją za drzwiami i podsłuchują. Forma my użyta przez kobietę zabrzmiała tak pojednawczo, że pan José stwierdził, iż wygrał potyczkę. W pewnym sensie było to pierwsze prawdziwe zwycięstwo w jego życiu, co prawda oparte na oszustwie, ale skoro tylu ludzi twierdzi, że cel uświęca środki, to niby dlaczego on miałby być odmiennego zdania. Wszedł bez zbytniego puszenia się, jak zwycięzca, któremu szlachetność nie pozwala poniżać pokonanego, lecz oczekuje, że jego wielkoduszność zostanie doceniona.
Kobieta wprowadziła go do zadbanego, lśniącego czystością, staromodnie urządzonego saloniku. Wskazała mu krzesło, sama też usiadła i nim zdążył otworzyć usta, powiedziała, Jestem jej matką chrzestną. Czegoś takiego pan José się nie spodziewał. Z wielkim trudem powstrzymał uśmiech radości, musiał bowiem wystrzegać się jakichkolwiek reakcji osobistych, aby rozmówczyni była całkowicie przekonana, że ma przed sobą urzędnika wykonującego polecenie zwierzchników. Wyjął z kieszeni kopię karty i wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby ucząc się na pamięć wszystkich wypisanych tam nazwisk, po czym powiedział, A pani mąż jest ojcem chrzestnym, Tak, Czy mogę z nim porozmawiać, Jestem wdową, Ach tak, w cichych słowach pana José było tyleż nieszczerego żalu co szczerej ulgi, gdyż dzięki temu ubyła jedna osoba, której musiałby stawić czoło. Kobieta powiedziała, Byliśmy w dobrych stosunkach, mam na myśli nasze rodziny, przyjaźniliśmy się i kiedy urodziła się dziewczynka, zostaliśmy jej rodzicami chrzestnymi, Ile lat miała, kiedy się wyprowadzili, Chyba osiem, Przed chwilą powiedziała pani, że od jakichś trzydziestu lat nie ma pani z nią kontaktu, Zgadza się, Co pani miała na myśli, Wkrótce po przeprowadzce dostałam list, Od kogo, Od niej, Co pisała, Nic specjalnego, to był zwykły liścik ośmioletniej dziewczynki do matki chrzestnej, Zachowała go pani, Nie, A jej rodzice nigdy nie pisali, Nie, Dlaczego, To prywatne sprawy, nie muszę ich ujawniać, Dla Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego nie istnieją prywatne sprawy. Kobieta popatrzyła na niego uważnie, Kim pan właściwie jest, Przed chwilą przeczytała pani dokument, który to wyjaśnia, Dowiedziałam się z niego tylko tyle, że nazywa się pan José, Tak, jestem pan José, Pan może mi zadawać dowolne pytania, a ja nie mogę pana o nic pytać, Prawo wypytywania mnie ma jedynie wyższy rangą urzędnik Archiwum Głównego, Szczęściarz z pana, nie musi pan odsłaniać swoich tajemnic, Nie sądzę, żeby to był powód do szczęścia, Czy jest pan szczęśliwy, To nie ma nic do rzeczy, jak już powiedziałem, tylko przełożeni mają prawo zadawać mi pytania, Ma pan jakieś tajemnice, Nie odpowiem pani, Ale ja będę musiała odpowiedzieć, Tak będzie lepiej, Co by pan chciał wiedzieć, Co to za prywatne sprawy. Kobieta przesunęła ręką po czole, powoli przymknęła pomarszczone powieki i powiedziała, nie otwierając oczu, Matka dziewczynki podejrzewała, że utrzymywałam intymne stosunki z jej mężem, Naprawdę tak było, Tak, od dawna, To dlatego się wyprowadzili, Tak. Kobieta otworzyła oczy i spytała, Podobają się panu moje tajemnice, Interesują mnie tylko o tyle, o ile mają związek z poszukiwaną przeze mnie osobą, zresztą tylko na to mam zezwolenie, Wobec tego nie chce się pan dowiedzieć, co było potem, Oficjalnie nie, Ale może prywatnie, Nie mam zwyczaju podglądać innych, powiedział pan José, zapominając o tych stu czterdziestu paru, których miał w szafie, i po chwili dorzucił, Ale pewnie nic szczególnego, skoro jest pani wdową, Ma pan dobrą pamięć, To podstawowa sprawa dla pracownika Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, dla przykładu powiem pani, że mój szef pamięta wszystkie imiona, jakie kiedykolwiek istniały, wszystkie imiona i wszystkie nazwiska, Co komu po tym, Mózg kustosza jest jakby repliką Archiwum, Nie rozumiem, Dzięki temu, że mózg mojego szefa nie tylko pamięta imiona wszystkich żywych i umarłych, ale także przewiduje wszystkie możliwe kombinacje imion i nazwisk, może również przewidzieć, jak będą się nazywać wszyscy, którzy urodzą się od dziś do końca świata, Ale pan wie więcej od szefa, Nic podobnego, w porównaniu z nim jestem nikim, dlatego on jest kustoszem, a ja tylko zwykłym kancelistą, Obydwaj wiecie, jak się nazywam, Zgadza się, Ale poza tym on nic więcej o mnie nie wie, Ma pani rację, ale on wcześniej to wiedział, a ja dopiero od chwili powierzenia mi tego zadania, Ale w jednej chwili pan go wyprzedził, jest pan w moim domu, wie pan, jak wyglądam i że zdradziłam męża, jest pan jedyną osobą, której o tym powiedziałam w ciągu tych wszystkich lat, co więcej trzeba, żeby pana przekonać, że szef nie dorasta panu do pięt, Proszę tak nie mówić, to nie wypada, Chciałby mnie pan jeszcze o coś spytać, Na przykład o co, Czy moje małżeństwo było szczęśliwe po tym, co zaszło, To nie ma związku z prowadzoną przeze mnie sprawą, Wręcz przeciwnie, skoro pański szef ma w głowie wszystkie imiona, to sprawa jednej osoby jest sprawą wszystkich, Dużo pani wie, To zrozumiałe, długo żyję, Ja mam pięćdziesiąt lat i w porównaniu z panią nic nie wiem, Nawet pan sobie nie wyobraża, jak wiele człowiek się uczy między pięćdziesiątką a siedemdziesiątką, Tyle lat pani ma, Trochę więcej, Czy była pani szczęśliwa po tym, co zaszło, A jednak ciekawi to pana, Mało wiem o życiu innych, Podobnie jak pański szef i całe wasze Archiwum, Chyba tak, Mąż mi wybaczył, Wybaczył, Tak, to się często zdarza, wybaczaj bliźniemu jak sobie samemu, jak to mówią, Mówi się inaczej, kochaj bliźniego jak siebie samego, Na jedno wychodzi, bo wybacza się wtedy, kiedy się kocha, a kiedy się kocha, to się wybacza, dziecko z pana, musi się pan jeszcze dużo nauczyć, Na to wygląda, Jest pan żonaty, Nie, Nigdy nie był pan związany z żadną kobietą, Nie, tak naprawdę nigdy z nikim nie byłem związany, Miewał pan przelotne znajomości, Też nie, mieszkam sam i jeśli potrzeba mnie przyciśnie, robię to, co wszyscy, to znaczy płacę. Zaczął pan odpowiadać na moje pytania, Tak, ale teraz jest mi to obojętne, może właśnie poprzez odpowiedzi człowiek się uczy, Coś panu powiem, Słucham, Czy wie pan, z ilu osób składa się małżeństwo, Z dwóch, kobiety i mężczyzny, Nie, proszę pana, z trzech, z mężczyzny, kobiety oraz czegoś, co nazywam trzecią osobą, która jest najważniejsza i którą tworzą razem mężczyzna i kobieta, Nigdy mi to nie przyszło do głowy, Jeśli któreś z małżonków popełni cudzołóstwo, to osobą najbardziej poszkodowaną, choć trudno w to uwierzyć, nie jest współmałżonek, ale ta trzecia osoba, to znaczy stadło, a więc cierpi nie jedna osoba, lecz dwie. Najczęściej w małżeństwie jest tak, że jedno z małżonków lub też każde z nich z osobna stara się zniszczyć to trzecie, które wspólnie tworzą, lecz to się broni, chce przetrwać za wszelką cenę, Ta arytmetyka jest dla mnie zbyt skomplikowana, Niech pan się ożeni, to się pan przekona, Już na to za późno, Niech się pan nie zarzeka, kto wie, co pana jeszcze spotka przed zakończeniem tej, jak pan to nazywa, misji, Mam wyjaśnić wątpliwości Archiwum, nie moje własne, A cóż to za wątpliwości, jeśli wolno spytać, Jestem związany tajemnicą służbową, więc nie mogę pani powiedzieć, Co panu po tej tajemnicy, skoro wyjdzie pan stąd tak samo mądry jak przedtem, Ma pani rację, powiedział z rezygnacją pan José.
Kobieta popatrzyła na niego badawczo i spytała, Od kiedy prowadzi pan to dochodzenie, Prawdę mówiąc od dziś, ale kustosz będzie zły, jak wrócę z pustymi rękami, jest bardzo niecierpliwy, To byłoby niesprawiedliwe wobec kogoś, kto pracuje nawet w sobotę, Nie mam nic do roboty, więc chcę po prostu popchnąć sprawę, Ale niewiele ją pan popchnął, Muszę się zastanowić, Może szef panu coś poradzi, od tego jest, Nie zna go pani, nie znosi żadnych pytań, wydaje rozkazy i koniec, To co dalej, Już powiedziałem, muszę się zastanowić, No to niech pan się zastanawia, Czy pani naprawdę nie wie, dokąd się przeprowadzili, na liście, o którym pani wspomniała, powinien być adres nadawcy, Owszem, ale nie mam już tego listu, Nie odpisała pani, Nie, Dlaczego, Wolałam raz na zawsze z nimi zerwać, Znalazłem się w ślepym zaułku, Może niezupełnie, Co pani chce przez to powiedzieć, Proszę mi dać kawałek papieru i coś do pisania. Drżącą ręką pan José podał jej ołówek, Może pani napisać na odwrocie karty, to tylko kopia. Kobieta włożyła okulary i szybko napisała parę słów, Proszę, to nie jest ich adres, jedynie nazwa ulicy, gdzie znajdowała się szkoła, do której chodziła moja chrzestna córka po przeprowadzce, może tam się pan czegoś dowie, jeżeli ta szkoła jeszcze istnieje. Pan José przyjął tę informację z mieszanymi uczuciami, prywatnie był wdzięczny, lecz oficjalnie rozdrażniony, że otrzymał ją tak późno. Wdzięczność wyraził jednym słowem, Dziękuję, po czym, choć powściągliwie, wyraził swoje niezadowolenie, Nie rozumiem, czemu pani tak długo zwlekała z podaniem adresu szkoły, w dodatku wiedząc, że każda, choćby najdrobniejsza informacja, ma dla mnie istotne znaczenie, Niech pan nie przesadza, Mimo wszystko jestem pani bardzo wdzięczny, zarówno osobiście, jak i w imieniu Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, które reprezentuję, ale nalegam, żeby pani wytłumaczyła mi powody tej zwłoki, To bardzo proste, nie mam z kim rozmawiać. Pan José spojrzał na kobietę, ona zaś patrzyła na niego, nie warto tracić słów na opisywanie wyrazu ich oczu, ważne jest jedynie to, że po chwili ciszy powiedział, Ja też. Wtedy kobieta wstała, otworzyła szufladę w szafie stojącej za jej krzesłem i wyjęła z niej coś, co wyglądało na album. Fotografie, pomyślał z przejęciem pan José. Kobieta otworzyła album, przerzuciła parę kartek i po chwili znalazła zdjęcie umocowane w czterech kartonowych narożnikach, Proszę, to dla pana, jedyne, jakie mi zostało, tylko niech pan nie pyta, czy mam również zdjęcie jej rodziców, Nie zapytam. Pan José wyciągnął drżącą rękę i wziął czarno-białe zdjęcie mizernej, ośmio- lub dziewięcioletniej dziewczynki, spod grzywki sięgającej brwi spoglądały na niego poważne oczy, usta zaś jakby chciały i nie mogły się uśmiechnąć. Pan José, który miał wrażliwe serce, poczuł, że łzy cisną mu się do oczu. Nie wygląda pan na pracownika tego Archiwum, powiedziała kobieta, To wszystko, czym jestem, odpowiedział, Napije się pan kawy, Chętnie.
Niewiele mówili, popijając kawę i chrupiąc herbatniki, padło tylko parę słów na temat tego, jak ten czas szybko leci, Ani się człowiek obejrzy, dopiero co było rano, a już prawie wieczór, nawiasem mówiąc, istotnie zapadał wieczór, możliwe jednak, że wymienili też parę uwag o życiu, zarówno ogólnikowych, jak i dotyczących życia każdego z nich, ale dokładnie nie wiadomo, pewnie najważniejsze nam umknęło, jako że nie przysłuchiwaliśmy się ich rozmowie dość uważnie. Kiedy wypili kawę, a rozmowa się urwała, pan José wstał i powiedział, Na mnie już czas, podziękował też za zdjęcie i adres szkoły, kobieta zaś powiedziała, Jeśli kiedyś będzie pan w pobliżu, po czym odprowadziła go do drzwi, on zaś wyciągnął do niej rękę, powtórzył, Bardzo dziękuję, i niczym dżentelmen starej daty ucałował jej dłoń, wtedy kobieta figlarnie się uśmiechnęła i rzekła, A może warto zajrzeć do książki telefonicznej.
*
Pan José był tak zaszokowany, że po wyjściu na ulicę przez dłuższą chwilę stał jak wryty, nie czując, że moknie, padał bowiem drobny deszczyk, zacinający ze wszystkich stron, z góry, z boku i z ukosa, pod wszystkimi możliwymi kątami. A może warto zajrzeć do książki telefonicznej, każde słowo tej przewrotnej rady, rzuconej przez starą na pożegnanie, choć w istocie najzupełniej niewinnej, niezdolnej urazić nawet najdrażliwszej istoty, w uszach pana José brzmiało jak najgorsza obelga, jak świadectwo jego bezdennej głupoty, zrozumiał bowiem, że podczas rozmowy, od pewnej chwili tak miłej, był obiektem chłodnej obserwacji ze strony kobiety, która w końcu doszła do wniosku, że niewydarzony urzędnik Archiwum Głównego Akt Stanu Cywilnego, szukający dawnych, zatartych śladów, nie jest w stanie dostrzec rzeczy oczywistych, które ma pod ręką. Pan José nie wziął kapelusza ani parasola, toteż twarz siekł mu wodny pył, wirujący bezładnie niczym kłębiące się w jego głowie przykre myśli, które, jak po chwili zauważył, stopniowo skupiały się wokół jakiegoś niejasnego, lecz powoli nabierającego wyrazistości punktu. Istotnie nie wpadł na to, że najprostszym sposobem znalezienia czyjegoś adresu jest książka telefoniczna. Gdyby od tego zaczął, jak należało, to w jednej chwili znalazłby jej adres i pod pozorem uzupełnienia danych w kartotece mógłby umówić się z nią poza Archiwum, mówiąc na przykład, że w ten sposób oszczędzi jej opłat skarbowych i podczas tego spotkania lub parę dni później, kiedy już pozyskałby jej zaufanie, mógłby się zebrać na odwagę i poprosić, Niech mi pani opowie o swoim życiu. Jednakowoż nie zrobił tego i choć nie był biegły w psychologii i obce mu były tajniki świadomości, zaczynał powoli rozumieć dlaczego. Wyobraźmy sobie myśliwego, tłumaczył sam sobie, który całą duszę włożył w przygotowanie ekwipunku, strzelby, ładownicy, chlebaka, menażki, torby na zwierzynę, butów z cholewami, wyobraźmy sobie, że taki myśliwy ochoczo wyrusza z psami, ciesząc się na długą wyprawę, jak to zwykle bywa na polowaniach z chartami, a tu nagle, za pierwszym rogiem, dwa kroki od domu, pojawia się stado gotowych na śmierć kuropatw, które wprawdzie podrywają się, lecz nie odlatują mimo dziesiątkujących je strzałów, ku uciesze i zaskoczeniu psów, które nigdy jeszcze nie widziały takiej ilości manny spadającej z nieba. Jaką przyjemność miałby myśliwy z polowania, podczas którego kuropatwy po prostu same pchają się na muszkę, spytał pan José i słusznie odpowiedział, Żadną. Tak samo jest ze mną, chyba podobnie jak u innych ludzi istnieje w mojej głowie jakieś samoistne myślenie, zupełnie niezależne od tego, z którym jesteśmy oswojeni od urodzenia i dowolnie nim kierujemy, aby dojść tam, gdzie, jak nam się wydaje, świadomie zmierzamy, bo przecież mimo to czasem w końcu idziemy inną drogą, nie w stronę najbliższego rogu ulicy, za którym czeka nieświadome niczego stado kuropatw, my jednak w gruncie rzeczy jesteśmy świadomi tego, że prawdziwy sens znajdowania polega na szukaniu i że niekiedy trzeba przebyć długą drogę, by wreszcie odnaleźć to, co jest w zasięgu ręki. Ta klarowna myśl, nieważne świadoma czy nieświadoma, bo liczy się przecież efekt, tak poraziła pana José, że stanął jak wryty pośrodku chodnika, spowity mglistą aureolą mżawki i światła latarni, które dziwnym trafem właśnie rozbłysło. Poczuł wyrzuty sumienia i głęboką skruchę z powodu niesprawiedliwej oceny poczciwej starszej pani z parteru, której przecież powinien być wdzięczny nie tylko za adres szkoły i zdjęcie, ale również za to, że podsunęła mu doskonałe wyjaśnienie jego na pozór niezrozumiałego postępowania. A ponieważ zachęciła go do ponownej wizyty, mówiąc, Jeśli kiedyś będzie pan w pobliżu, co zabrzmiało tak jednoznacznie, że nie musiała kończyć zdania, postanowił, że w najbliższych dniach ją odwiedzi, nie tylko po to, by zdać jej sprawę ze stanu poszukiwań, ale również po to, żeby ją zaskoczyć wyjawieniem prawdziwego powodu, dla którego nie skorzystał z książki telefonicznej. Oczywiście przy okazji musiałby się przyznać, że sfałszował referencje, że prowadzi poszukiwania na własną rękę, nie z polecenia Archiwum, i w konsekwencji byłby zmuszony opowiedzieć całą resztę, czyli o kolekcji sławnych ludzi, o lęku wysokości, o pożółkłych papierach, pajęczynach, monotonii regałów żywych, o chaosie wśród umarłych, o zaduchu, kurzu, przygnębieniu, o karcie, która nie wiedzieć czemu, przyczepiła się do innej, Żeby o niej nie zapomnieć, żeby nie zapomnieć imienia dziewczynki ze zdjęcia, o którym nagle sobie przypomniał i gdyby nie siąpiąca mżawka, chętnie by na nie popatrzył. Gdyby miał opowiedzieć komuś o tym, jak wygląda wewnątrz Archiwum Główne, to tylko starszej pani z parteru. Czas pokaże, zawyrokował pan José. W tej właśnie chwili podjechał autobus pełen zmokniętych ludzi, młodych i starych, mężczyzn i kobiet, różniących się wyglądem i wiekiem, jedni jeszcze po tej, a inni już bardziej po tamtej stronie życia. Archiwum Główne Akt Stanu Cywilnego wszystkich ich zna, ich nazwiska, miejsca urodzenia, imiona rodziców, a także liczy i odlicza im dni żywota, ot, choćby na przykład ta kobieta siedząca z zamkniętymi oczami i głową opartą o szybę, pewnie ma jakieś trzydzieści pięć, góra trzydzieści sześć, pomyślał pan José i puścił wodze fantazji. A może to właśnie jest kobieta, której szukam, niemożliwe, ale właściwie czemu nie, przecież w życiu spotykamy głównie nieznajome osoby i nie ma na to rady, nie można przecież każdego zaczepiać i pytać, jak się nazywa, po czym wyjmować z kieszeni kartę i sprawdzać, czy to właśnie ten, o którego nam chodzi. Kobieta wysiadła na drugim przystanku i widocznie chciała przejść na drugą stronę, gdyż zatrzymała się na chodniku, czekając, aż autobus odjedzie, a że nie miała parasolki, pan José dokładnie widział jej twarz mimo zroszonej deszczem szyby. W pewnej chwili, jakby zniecierpliwiona długim czekaniem, uniosła głowę, ich spojrzenia spotkały się i mimo że autobus ruszył, nadal wpatrywali się w siebie, pan José odwrócił głowę, kobieta zaś stała nieruchomo, pewnie zadając sobie pytanie, Kto to może być, on zaś stwierdził, To ona.