W lepszym nastroju, a to dzięki bezbłędnemu wywodowi logicznemu, jaki właśnie przeprowadził, i dzięki nie mniej bezbłędnym wnioskom, do jakich doszedł, wrócił do salonu. Książka telefoniczna ciągle leżała otwarta na biurku, wszyscy trzej Santa – Clara nie zmienili swojego miejsca. Wykręcił numer pierwszego i czekał. Czekał i dalej czekał jeszcze, czas jakiś po tym, kiedy stwierdził z całą pewnością, że już nikt nie odbierze. Dzisiaj jest sobota, pomyślał, pewnie wyjechali. Wyłączył telefon, zrobił tyle, ile było w jego mocy, nikt nie mógł mu zarzucić niezdecydowania czy też nieśmiałości. Rzucił okiem na zegarek, była akurat bardzo dobra pora, żeby wyjść na kolację, lecz posępne wspomnienie obrusów w restauracji, białych jak pośmiertne całuny, byle jakich wazoników z plastikowymi kwiatami na stołach i, przede wszystkim, nieustające zagrożenie ze strony żabnicy, skłoniły go do zmiany zamiarów. W pięciomilionowym mieście z pewnością istnieje wystarczająco dużo restauracji, przynajmniej kilka tysięcy, a nawet odrzucając najbardziej luksusowe z nich z jednej strony oraz okropne z drugiej strony, zostanie mu jeszcze sporo możliwości do wyboru, na przykład to sympatyczne miejsce, gdzie dzisiaj zjadł obiad z Marią da Paz, przypadkowe miejsce, jednakże Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi nie uśmiecha się znaleźć w publicznym miejscu samemu, podczas gdy wcześniej był w tak znakomitym towarzystwie. Zdecydował się więc nie wychodzić, zje, jak to się mówi, cokolwiek i wcześniej pójdzie do łóżka. Nie będzie musiał ścielić łóżka, jest ciągle w stanie takim, w jakim je zostawił rano, pozwijane prześcieradła, przygniecione poduszki, zapach zimnej miłości. Pomyślał, że trzeba będzie zadzwonić do Marii da Paz, obdarzyć ją miłym słowem, uśmiechem, który ona na pewno wyczuje w słuchawce, to prawda, że ten związek ma się zakończyć wcześniej czy później, ale istnieje ciche zobowiązanie do delikatności, które nie może i nie powinno zostać zlekceważone, oznaczałoby to okazanie kompletnego braku wrażliwości, żeby nie nazwać tego nieusprawiedliwionym grubiaństwem moralnym, zachowywać się, jakby w tym domu, tego poranka nie wydarzyły się rzeczy przyjemne, dobroczynne i rozluźniające, które zwykle odbywają się w łóżku, poza spaniem, rzecz jasna. Bycie mężczyzną nigdy nie powinno oznaczać, że nie można się zachować po rycersku. Nie mamy wątpliwości, że Tertulian Maksym Alfons zachowałby się jak rycerz, bez względu na to, w jakim stopniu wyjątkowy wydaje nam się na pierwszy rzut oka, właśnie wspomnienie Marii da Paz nie skłoniło go do powrotu do obsesji trawiącej go od kilku dni, to znaczy, jak odnaleźć Daniela Santa – Clara. Zerowy wynik poszukiwań przez telefon nie pozostawia mu innego wyjścia jak napisać list do przedsiębiorstwa, skoro osobiste pojawienie się tam mogłoby doprowadzić do ryzykownej sytuacji, w której proszona o informację osoba odpowiedziałaby mu, Jak się pan miewa, panie Santa – Clara. Uciekanie się do przebrań, do klasycznych sztucznych wąsów, brody i peruki, będące sposobem niebywale żałosnym, byłoby jeszcze w dodatku głupkowate, sprawiałoby, że czułby się jak mierny aktor odgrywający osiemnastowieczny melodramat, jak ojciec szlachcic albo cynik z czwartego aktu, i ponieważ jak zawsze bał się, że życie przypomni sobie o nim, żeby płatać mu żałosne figle, na jakie i tak nierzadko się wysila, był przekonany, że broda i wąsy odkleją mu się dokładnie w momencie, gdy zadaje pytanie o pana Daniela Santa – Clara, i że osoba zapytana wybuchnie śmiechem i natychmiast zawoła wszystkich kolegów, Świetny kawał, świetny kawał, chodźcie tu zobaczyć pana Daniela Santa – Clara pytającego o samego siebie. List był zatem jedynym sposobem, i najwyraźniej najpewniejszym, na spełnienie konspiracyjnych zadań, które na niego spadły, pod nieodzownym warunkiem, że nie wymieni w nim swego nazwiska ani nie poda adresu. Możemy przysiąc, że Tertulian Maksym Alfons skupiał myśli na tym splocie różnorodnych taktyk, jednak czynił to w tak mętny i skomplikowany sposób, że tej jego umysłowej pracy w żadnym razie nie możemy określić mianem myślenia, chodziło raczej o swego rodzaju dryfowanie, krążenie rozkołysanych fragmentów myśli, które dopiero w tej chwili zdołały jakoś się uorganizować z wystarczającą stosownością, dlatego też dopiero teraz je tutaj rejestrujemy. Decyzja, którą dopiero co podjął Tertulian Maksym Alfons, jest w rzeczy samej zaskakująca swą prostotą, klarowna jak niebo w południe. Nie podziela tej opinii zdrowy rozsądek, który właśnie wszedł przez drzwi, pytając oburzony, Jak to możliwe, że podobna myśl zrodziła się w twojej głowie, Jest jedyna i najlepsza, odpowiedział chłodno Tertulian Maksym Alfons, Może i jest jedyna, może i jest najlepsza, ale jeśli interesuje cię moja opinia, to wstyd, żebyś pisał list, podpisując się jako Maria da Paz i podając jej adres do korespondencji, Wstyd, dlaczego, Biedny jesteś, skoro trzeba ci to wyjaśniać, Jej to nie będzie przeszkadzać, A skąd ty wiesz, że nie będzie jej to przeszkadzać, skoro jeszcze nawet z nią o tym nie porozmawiałeś, Mam swoje powody, by tak uważać, Twoje powody, drogi przyjacielu, są znane aż za dobrze, nazywają się samczą próżnością, pychą uwodziciela, chełpliwością zdobywcy, Rzeczywiście jestem samcem, taką mam płeć, ale tego tam uwodziciela nigdy jakoś nie dostrzegłem w lustrze, a co się tyczy zdobywcy, to lepiej dajmy sobie spokój, jeśli moje życie jest książką, tego rozdziału akurat w niej brakuje, A to mi niespodzianka, Ja nie zdobywam, jestem zdobywany, I jakie jej podasz wyjaśnienie tego, że piszesz list z prośbą o wiadomości o jakimś aktorze, Nie powiem, że interesują mnie dane aktora, No to co powiesz, Że list dotyczy badań, o których jej mówiłem, Jakich badań, Nie zmuszaj mnie do powtarzania, Jakkolwiek jest naprawdę, tobie się oczywiście wydaje, że wystarczy pstryknąć palcami i Maria da Paz przybiegnie, żeby zaspokoić twoje kaprysy, Proszę ją tylko o przysługę, W fazie, w jakiej znajduje się wasz związek, nie masz już prawa do proszenia jej o przysługi, Mogłoby nie być rozsądne podpisywanie listu własnym nazwiskiem, Dlaczego, Nie wiadomo, jakie mogłyby z tego wyniknąć konsekwencje w przyszłości, Dlaczego więc nie użyjesz fałszywego nazwiska, Nazwisko mogłoby być fałszywe, ale adres musiałby być prawdziwy, Nadal uważam, że powinieneś skończyć z tą przeklętą historią z sobowtórami, bliźniakami i duplikatami, Może powinienem, ale nie potrafię, to jest silniejsze ode mnie, Odnoszę wrażenie, że puściłeś w ruch maszynę kruszącą, która zmierza prosto w twoim kierunku, ostrzegł zdrowy rozsądek, a ponieważ rozmówca mu nie odpowiedział, wycofał się, kręcąc głową, zasmucony wynikiem rozmowy. Tertulian Maksym Alfons wybrał numer telefonu Marii da Paz, prawdopodobnie odbierze matka, i krótka rozmowa będzie kolejną małą komedią fałszu, groteską z lekkimi elementami żenady, Czy jest Maria da Paz, zapyta, Kto chce z nią mówić, Przyjaciel, Jak pan się nazywa, Proszę powiedzieć, że dzwoni przyjaciel, ona będzie wiedziała, kim jestem, Moja córka ma też innych przyjaciół, Nie sądzę, żeby było ich aż tak wielu, Wielu czy niewielu, ci, których ma, mają nazwiska, Dobrze, proszę więc jej powiedzieć, że dzwoni Maksym. W ciągu sześciu miesięcy związku z Marią da Paz nie było takiej potrzeby, żeby Tertulian Maksym Alfons musiał dzwonić zbyt wiele razy do niej do domu, ale zawsze kiedy słuchawkę podnosiła matka, odzywała się głosem zdradzającym podejrzliwość, z jego zaś strony nieodmiennie dominował ton źle skrywanej niecierpliwości, ona odzywała się tak pewnie dlatego, że nie wiedziała o romansie tyle, ile by chciała, on zaś z pewnością wręcz przeciwnie, dlatego, że wiedziała więcej, niż on by tego sobie życzył. Poprzednie dialogi nie różniły się zbytnio od przedstawionej tu próbki, jest to zaledwie wygładzony przykład tego, co mogłoby się wydarzyć, a w końcu się nie wydarzyło, bo telefon odebrała Maria da Paz, jednakże wszystkie one, ten i pozostałe, znakomicie pasowałyby do hasła Wzajemne Niezrozumienie w Krótkim Zarysie Dziejów Stosunków Międzyludzkich. Już myślałam, że do mnie nie zadzwonisz, powiedziała Maria da Paz, Jak widzisz, myliłaś się, właśnie dzwonię, Twoje milczenie znaczyłoby, że dzisiejszy dzień nie znaczył dla ciebie tego samego, co znaczył dla mnie, To, co znaczył, znaczył dla obojga, Ale może nie w ten sam sposób ani nie z tych samych powodów, Brak nam instrumentów, żeby dokonać pomiaru tych różnic, o ile w ogóle istnieją, Ciągle mnie kochasz, Tak, ciągle cię kocham, Nie wypowiadasz tego z wielkim entuzjazmem, po prostu powtórzyłeś wypowiedziane przeze mnie słowa, Wyjaśnij mi, dlaczego nie miałyby służyć i mnie, skoro tobie posłużyły, Bo powtarzane tracą część siły przekonywania, którą miałyby, gdyby zostały wypowiedziane jako pierwsze, Jasne, brawa dla przemyślności i przenikliwości analityka, Też byś to wiedział, gdybyś bardziej się poświęcał lekturze beletrystyki, Jak chcesz, żebym zajął się czytaniem beletrystyki, powieści, opowiadań czy czegoś innego, skoro brak mi czasu na historię, a to przecież moja praca, właśnie teraz zajmuję się lekturą fundamentalnego dzieła o cywilizacjach Mezopotamii, Widziałam je, leżało na nocnej szafce, No właśnie, W każdym razie nie sądzę, żeby aż do tego stopnia brakowało ci czasu, Gdybyś znała moje życie, nie mówiłabyś tak, Poznałabym je, gdybyś pozwolił mi je poznać, Nie to miałem na myśli, mówiłem o moim życiu zawodowym, Znacznie bardziej niż powieść, którą byś czytał w wolnych chwilach, przeszkadza mu to twoje słynne badanie, któremu się poświęcasz, zważywszy na to, ile filmów musisz obejrzeć. Tertulian Maksym Alfons zrozumiał już, że kierunek, w jakim toczy się rozmowa, zupełnie mu nie odpowiada, że coraz bardziej oddala się od zamierzonego celu, czyli wplecenia w rozmowę sprawy listu, w możliwie najbardziej naturalny sposób, tymczasem, już po raz drugi tego dnia, jak gdyby chodziło o grę akcji i automatycznych reakcji, sama Maria da Paz w końcu ofiarowała mu sposobność, praktycznie podając ją na talerzu. Musiał jednakże być ostrożny, nie mógł dopuścić, by przyszło jej do głowy, iż interes był jedynym powodem jego telefonu, że jednak nie zadzwonił, żeby rozmawiać z nią o uczuciach czy o miłych chwilach, jakie razem spędzili w łóżku, jeśli już język odmawiał współpracy przy wypowiadaniu słowa kocham. To prawda, że to zagadnienie mnie interesuje, powiedział pojednawczo, ale nie do takiego stopnia, jak ci się wydaje, Nikt by tego nie powiedział, gdyby zobaczył cię takim, jakim ja ciebie zobaczyłam, rozczochranego, w szlafroku i kapciach, nie ogolonego, tonącego wśród kaset, w niczym nie byłeś podobny do tego roztropnego i rozsądnego mężczyzny, którego, jak mi się zdawało, znam, Byłem rozluźniony, sam w domu, to zrozumiałe, ale skoro już o tym mówisz, przyszedł mi do głowy pomysł, który mógłby mi ułatwić i przyspieszyć pracę, Mam nadzieję, że nie będziesz kazał mi oglądać tych twoich filmów, nie zasłużyłam na taką karę, Bądź spokojna, moje krwiożercze instynkty nie sięgają tak daleko, chodzi po prostu o napisanie do producenta z prośbą o zestaw konkretnych danych związanych przede wszystkim z siecią rozpowszechniania filmów, umiejscowieniem kin i liczbą widzów oglądających każdy film, wydaje mi się, że byłoby to dla mnie bardzo przydatne i pozwoliłoby wyciągnąć pewne wnioski, Nie widzę, żeby był tu jakikolwiek związek ze znakami ideologicznymi, których poszukujesz, Może nie jest on tak wielki, jak mi się zdaje, w każdym razie chcę spróbować, Twoja sprawa, Tak, ale jest pewien problem, Jaki, Nie chciałbym sam pisać tego listu, No to dlaczego nie pójdziesz tam porozmawiać osobiście, istnieją sprawy, które lepiej załatwiać twarzą w twarz, i przypuszczam, że oni poczują się zaszczyceni tym, że nauczyciel historii interesuje się ich filmami, Właśnie tego bym nie chciał, mieszania moich kwalifikacji naukowych i zawodowych ze studium, które jest poza moją specjalizacją, Dlaczego, Nie potrafię wyjaśnić, może to kwestia skrupułów, W takim razie nie widzę, w jaki sposób miałbyś rozwiązać problem, który sam sobie stwarzasz, Ty mogłabyś napisać ten list, Tym razem wymyśliłeś coś zupełnie idiotycznego, pomyśl tylko, jak mogłabym napisać list o sprawach, o których wiem tyle, co o języku chińskim, Kiedy mówię, że napiszesz list, mam na myśli, że ja go napiszę w twoim imieniu i podając twój adres, w ten sposób będę zabezpieczony przed jakąkolwiek niedyskrecją, Która nie byłaby znowu aż tak okropna, myślę, że w żadnym razie twoja godność nie zostałaby wystawiona na szwank ani twój honor podany w wątpliwość, Nie ironizuj, już ci powiedziałem, że jest to zaledwie kwestia skrupułów, Tak, już to powiedziałeś, I nie wierzysz, Wierzę, tak, nie stresuj się, Mario da Paz, Tak, słucham, Dobrze wiesz, że cię kocham, Wydaje mi się, że to wiem, kiedy słyszę, jak mi to mówisz, później zadaję sobie pytanie, czy aby na pewno jest to prawda, To prawda, I zadzwoniłeś, bo nie mogłeś się doczekać, żeby mi to powiedzieć, czy dlatego żebym napisała ten twój list, Pomysł z listem pojawił się jakoś w trakcie rozmowy, Tak, ale nie próbuj mnie przekonywać, że przyszedł ci do głowy dokładnie w trakcie rozmowy, To prawda, że myślałem o tym luźno już wcześniej, W sposób luźny, Tak w sposób luźny, Maksymie, Tak, kochanie, Możesz napisać ten list, Dziękuję, że się zgodziłaś, prawdę mówiąc, byłem przekonany, że nie będzie ci przeszkadzało zrobić coś tak prostego, Życie, kochany Maksymie, nauczyło mnie, że nie ma spraw prostych, że tylko czasem się takimi wydają, a co do prawdy to im bardziej oczywista nam się wydaje, tym bardziej powinniśmy w nią wątpić, Jesteś sceptyczna, O ile mi wiadomo nikt się sceptykiem nie rodzi, No, to skoro się zgadzasz, napiszę list w twoim imieniu, Pewnie będę musiała go podpisać, Nie sądzę, by było to konieczne, sam wymyślę twój podpis, Niech przynajmniej będzie choć trochę podobny do mojego, Nigdy nie umiałem podrabiać pisma innych ludzi, ale postaram się zrobić to najlepiej, jak potrafię, Uważaj na siebie, kiedy człowiek zaczyna falsyfikować, nigdy nie wiadomo, jak daleko go to zaprowadzi, Falsyfikować to chyba niezbyt właściwe słowo, pewnie chciałaś powiedzieć fałszować, Dziękuję za poprawienie, drogi Maksymie, chciałam jedynie dać wyraz pragnieniu, by istniało słowo mogące wyrazić jednocześnie sens tych obu słów, O ile wiem, nie istnieje słowo skupiające w sobie i łączące znaczenia słów fałszować i falsyfikować, Skoro istnieje czynność, słowo też powinno istnieć, Te, które istnieją, znajdują się w słownikach, Wszystkie słowniki razem nie zawierają nawet połowy wyrazów, które są nam potrzebne, by się ze sobą porozumieć, Na przykład, Na przykład nie wiem, jakie słowo mogłoby wyrazić nałożenie się i pomieszanie uczuć, jakie obserwuję u siebie w tej właśnie chwili, Uczuć, w stosunku do czego, Nie do czego, tylko do kogo, Do mnie, Tak, do ciebie, Mam nadzieję, że nie chodzi o nic bardzo złego, Wrócimy do tego tematu kiedy indziej, Chcesz przez to powiedzieć, że nasza rozmowa się skończyła, Nie były to moje słowa ani ich sens taki nie był, Rzeczywiście nie, przepraszam, W każdym razie, jeśli się dobrze zastanowić, lepiej, żebyśmy się zatrzymali w tym miejscu, wyraźnie widać, że jest między nami zbyt duże napięcie, przy każdym zdaniu sypią się iskry, Nie miałem takiego zamiaru, Ja też nie, Ale tak się zdarzyło, Tak, tak się zdarzyło, Dlatego pożegnamy się jak grzeczne dzieci, którymi jesteśmy, pożyczymy sobie dobrej nocy i kolorowych snów i do zobaczenia, Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miał ochotę, Tak zrobię, Mario da Paz, To cały czas ja, Kocham cię, Już mi to mówiłeś.
Po odłożeniu słuchawki na widełki Tertulian Maksym Alfons przesunął wierzchem dłoni po czole mokrym od potu. Zdołał osiągnąć swój cel, dlatego nie powinno mu brakować powodów do zadowolenia, ale inicjatywa przy prowadzeniu tego długiego i skomplikowanego dialogu cały czas spoczywała w jej rękach, nawet kiedy zdawało się, że wcale tak nie jest, kiedy to zmuszała go do nieustannego poniżania się, co nie wyrażało się jednoznacznie w słowach wypowiadanych przez jedno czy przez drugie, ale co stopniowo coraz bardziej zostawiało mu w ustach gorzki smak, jak to zwykle określa się smak przegranej. Wiedział, że wygrał, ale zauważał też, że był w tym zwycięstwie element iluzoryczny, jakby każdy jego krok do przodu był konsekwencją taktycznego wycofywania się przeciwnika, złote mosty sprawnie ustawiane po to, by go nęcić, z rozwiniętymi sztandarami i w rytm trąbek i werbli, do momentu, aż w pewnej chwili zobaczy, iż znalazł się w okrążeniu. Aby osiągnąć swe cele, otoczył Marię da Paz siecią podstępnych dyskursów, wyrachowanych, ale w końcu węzły, którymi, jak mu się zdawało związał ją, zaczęły krępować jego własne ruchy. W ciągu sześciu miesięcy ich związku, aby nie pozwolić za bardzo się związać, świadomie utrzymywał Marię da Paz na uboczu swego prywatnego życia, a teraz, kiedy zdecydował się skończyć ten związek, i czekał tylko na odpowiednią do tego chwilę, okazało się, że nie tylko został zmuszony do poproszenia jej o pomoc, ale skłonił ją do uczestnictwa w czynach, których powodów i przyczyn, jak również końcowego zamysłu, absolutnie nie była świadoma. Zdrowy rozsądek nazwałby go wykorzystywaczem pozbawionym skrupułów, ale on odparłby, że sytuacja, w jakiej się znalazł, była jedyna w swoim rodzaju na świecie, że nie istnieją podobne precedensy w przeszłości, które mogłyby posłużyć do ustalenia społecznie akceptowalnego sposobu zachowania, że żadne prawo nie przewidziało niesłychanego przypadku podwojenia człowieka i że, w związku z powyższym, on, Tertulian Maksym Alfons, musi wymyślać, w każdej kolejnej sytuacji, procedury, tradycyjne czy nie, które pozwolą mu osiągnąć cel. List był zaledwie jedną z nich i aby go napisać, trzeba było wykorzystać zaufanie jakiejś kobiety, która, jak twierdzi, kocha go, przestępstwo nie jest aż tak poważne, inni popełniali straszniejsze czyny, a nikt ich nie skazał na publiczne potępienie.
Tertulian Maksym Alfons włożył kartkę papieru do maszyny do pisania i zaczął się zastanawiać. List musi sprawiać wrażenie, że jest napisany przez wielbicielkę, musi być entuzjastyczny, ale bez popadania w przesadę, wszak aktor Daniel Santa – Clara nie jest właściwie gwiazdą filmową, zdolną wzbudzić niebywałe uniesienia, wpierw będzie musiał spełnić rytuał poproszenia o zdjęcie z autografem, choć dla Tertuliana Maksyma Alfonsa najbardziej interesujące jest to, gdzie aktor mieszka oraz jakie jest jego prawdziwe nazwisko, jeśli, a wszystko na to wskazuje, Daniel Santa – Clara to pseudonim mężczyzny, który być może nazywa się, on także, kto wie, Tertulian. Po wysłaniu listu możliwe są dwie, wynikające z tego, hipotetyczne sytuacje, albo przedsiębiorstwo odpowie bezpośrednio, podając wszystkie dane, albo wyjaśni, że nie ma prawa do udzielania takich wiadomości i w takim przypadku najprawdopodobniej samo przekaże list zainteresowanemu. Czy tak będzie, zadał sobie pytanie Tertulian Maksym Alfons. Szybka refleksja pozwoliła mu stwierdzić, że druga hipoteza jest o wiele mniej prawdopodobna, gdyż oznaczałaby brak prawdziwego profesjonalizmu bądź też jeszcze większy brak szacunku ze strony przedsiębiorstwa, które obciążałoby aktorów obowiązkiem i wydatkami związanymi z odpowiadaniem na listy do nich kierowane oraz wysyłaniem ich fotografii. Oby tak było, wyszeptał, gdyby osobiście wysłał odpowiedź Marii da Paz, na nic zdałby się cały misterny plan. Przez chwilę wydało mu się, że widzi, jak oto sromotnie wali się w gruzy zamek z kart, który od tygodnia budował milimetr po milimetrze, ale logiki znajomość kierownictwa, a także świadomość, że nie ma innego wyjścia, pomogły mu stopniowo rozdmuchać przygaszony zapał. Ułożenie listu nie było proste, wskutek czego sąsiadka z góry musiała słuchać metalicznych uderzeń maszyny do pisania przez ponad godzinę. W pewnej chwili zadzwonił telefon, dzwonił uporczywie, ale Tertulian Maksym Alfons nie odebrał. Pewnie była to Maria da Paz.
Zbudził się późno. Budził się w nocy, dręczony przelotnymi i niepokojącymi snami, zebranie rady pedagogicznej, na którym nie było ani jednego nauczyciela, korytarz bez wyjścia, kaseta wideo, która nie chciała dać się wsunąć do odtwarzacza, sala kinowa z czarnym ekranem, na którym wyświetlano czarny film, książka telefoniczna wypełniona tym samym nazwiskiem, powtórzonym we wszystkich liniach, ale którego on nie był w stanie przeczytać, przesyłka pocztowa z rybą w środku, mężczyzna niosący na plecach głaz i mówiący Jestem Amorytą, równanie algebraiczne z ludzkimi twarzami w miejsce liter. Jedynym snem, który potrafił sobie przypomnieć z niejaką dokładnością, był ten z przesyłką, chociaż nie potrafił zidentyfikować ryby, i teraz, jeszcze nie do końca rozbudzony, uspokajał sam siebie, myśląc, że przynajmniej nie mogła to być żabnica, bo żabnica nie zmieściłaby się w pudełku. Podniósł się z trudem, jakby dokonał przesadnego wysiłku fizycznego, do jakiego nie był przyzwyczajony, zastały mu się stawy, i poszedł do kuchni napić się wody, wypił łapczywie pełną szklankę, jakby był zjadł coś zbyt słonego na kolację. Był głodny, ale nie chciało mu się przygotowywać kolacji. Wrócił do pokoju, żeby włożyć szlafrok, i poszedł do salonu. List do producenta leżał na środku stołu, definitywnie ostatnia ze wszystkich licznych prób, których efekty wypełniały niemal po brzegi kosz na śmieci. Jeszcze raz przeczytał list i stwierdził, że nadaje się on do spełnienia swego zadania, nie ograniczał się jedynie do prośby o zdjęcie z autografem aktora, lecz zawierał także prośbę o jego adres. W końcowej części znalazła się wzmianka, co Tertulian Maksym Alfons bez wahania nazwał uderzeniem strategicznym pierwszej klasy, coś o naglącej potrzebie przeprowadzenia badań nad znaczeniem aktorów drugorzędnych, według autorki listu, równie nieodzownych przy rozwijaniu akcji filmu, jak drobne cieki wodne dla powstawania wielkich rzek. Tertulian Maksym Alfons był przekonany, że tak metaforyczne i enigmatyczne zakończenie ostatecznie wyeliminuje taką ewentualność, że firma wyśle list do aktora, który mimo iż ostatnimi czasy zaczął oglądać swoje nazwisko w czołówkach filmów, w których grał, to jednak ciągle należy do legionu tych, których postrzega się jako gorszych, podległych i wymiennych, swego rodzaju zło konieczne, niemożliwych do odesłania z kwitkiem natrętów, którzy tak bardzo obciążają budżet. Gdyby Daniel Santa – Clara otrzymał list napisany w taki sposób, naturalnie zacząłby myśleć o podwyższeniu statusu finansowego i społecznego w proporcjach należnych dopływowi Nilu i Amazonki, głównych postaci z afisza. A gdyby to pierwsze indywidualne działanie, zaczynające bronić zwykłej egoistycznej pomyślności kogoś dochodzącego swoich praw, przeistoczyło się w gromadną i solidarną akcję zbiorową, wtedy cała piramidalna struktura przemysłu filmowego runęłaby niczym domek z kart, a my mielibyśmy niesłychane szczęście, albo jeszcze lepiej, przywilej historyczny, mogąc naocznie obserwować narodziny nowej, rewolucyjnej koncepcji spektaklu i życia. Jednakże nie ma obawy, taki kataklizm się nie wydarzy. List podpisany nazwiskiem kobiety o imieniu Maria da Paz zostanie skierowany do właściwej sekcji, tam pracownik zwróci uwagę swego szefa na złowieszczą sugestię zawartą w ostatnim passusie, szef, nie tracąc chwili czasu, odeśle list do swego bezpośredniego przełożonego i jeszcze tego samego dnia, zanim wirus, przez nieostrożność, mógłby się wydostać na ulicę, tych kilka osób, które miały z listem do czynienia, zostanie bezapelacyjnie zobowiązanych do zachowania absolutnego milczenia, bez zwłoki wynagrodzonego odpowiednimi awansami i znaczącymi podwyżkami pensji. Trzeba będzie zdecydować, co zrobić z listem, czy spełnić prośbę o zdjęcie z autografem i o adres aktora, z punktu widzenia czystej rutyny to pierwsze, ale trochę nietypowe byłoby to drugie, a może po prostu zachowywać się tak, jakby list nigdy nie został napisany albo jakby się zagubił w pocztowym zamieszaniu. Debata dyrekcji nad tym zagadnieniem zajmie cały następny dzień, nie dlatego, że trudno w ogóle osiągnąć jednomyślność w sprawach zasadniczych, ale dlatego, że trzeba by było szczegółowo rozważyć wszystkie możliwe skutki, nie tylko te realne, bo zastanawiano by się też nad innymi, które powstały raczej w chorobliwych wyobraźniach niektórych osób. Końcowe postanowienie będzie jednocześnie radykalne i przebiegłe. Radykalne, bo list zostanie strawiony przez ogień pod koniec zebrania, w obecności wszystkich dyrektorów, którzy odetchną z ulgą, przebiegłe, bo spełni obie prośby tak, by w pełni zaskarbić sobie wdzięczność autora listu, pierwszą, jak już mówiliśmy, rutynowo, bez żadnych zahamowań drugą, Z racji szczególnej uwagi, jaką nam pani poświęciła w swym liście, takie dokładnie były te słowa, jednocześnie zaznaczamy, że przychylamy się do pani prośby w drodze wyjątku. Nie sposób wykluczyć możliwości, że ta tam Maria da Paz, jeśli któregoś dnia pozna Daniela Santa – Clara, skoro teraz ma jego adres, opowie mu o swej teorii dopływów zastosowanej przy rozdzielaniu ról w sztukach dramatycznych, ale, tak jak doświadczenia komunikacyjne nieraz wykazały, zdolność mobilizowania słów ustnych, nie będących w zasadzie niczym gorszym od słów pisanych, a nawet w pierwszej chwili mogących lepiej niż te drugie posłużyć do skupiania woli i tłumów, zostały wyposażone w zasięg historyczny podlegający znacznemu ograniczeniu, co wynika z faktu, że przy ciągłym powtarzaniu dyskursu szybko męczy im się oddech i umykają cele. Nie widać innego powodu, by rządzące nami prawa miały zostać spisane. Najpewniejsze jest jednak to, że Daniel Santa – Clara, o ile kiedyś dojdzie do spotkania i o ile ta kwestia zostanie na nim poruszona, zwróci na zagadnienie dopływów Marii da Paz uwagę jedynie przelotnie i zaproponuje skierowanie rozmowy na tematy znacznie mniej jałowe, niech nam zostanie wybaczona tak ewidentna sprzeczność, a to z racji tego, że mówiliśmy o rzekach i o wodzie, którą one ze sobą niosą.