E. E. - Tokarczuk Olga 11 стр.


Za jakiś czas drzwi się otworzyły i do pokoju weszła mała Lina.

– Obiad – powiedziała. – Macie iść na obiad.

– Powinnaś zapukać, kiedy chcesz wejść – skarciła ją Christine.

– One są niemożliwe – wybuchła Lina, patrząc z nadzieją na Ernę.

Erna bez słowa wzięła ją za rękę i poszła do jadalni.

Było jej żal małej Liny. Po obiedzie zawarła z nią układ: na dzień oddawała jej do dyspozycji swoje łóżko i swoje terytorium w pokoju dzielonym z Bertą i Marie. Lina powoli zaczęła przenosić tam swoje zabawki i książeczki. Tym sposobem Erna uzyskała prawo przebywania w pokoju bliźniaczek. Katharine i Christine nie zareagowały, udawały, że nic się nie stało. Z czasem zaczęły jej dawać swoje rysunki i prosić o pomoc w lekcjach. Pod koniec stycznia Erna uzyskała oficjalną zgodę matki na zmianę pokoju. Zamieszkała z bliźniaczkami.

W lutym czy marcu, gdy seanse stały się częstsze i bardziej wyczerpujące, bliźniaczki zaintrygowane niespokojnym snem Erny zaproponowały, że będą trzymać przy niej wartę w nocy. Zdziwiona Erna nie zgodziła się. Nie mogłaby spać wiedząc, że ktoś przy niej siedzi.

– Wiemy, co ci się śni – powiedziała jakiś czas później Katharine. – Zaglądamy w twoje sny lusterkiem, ale nie po to, żeby cię podglądać czy śledzić, tylko żeby wiedzieć, co się dzieje…

Po jednym z seansów, gdy osłabiona Erna leżała w dawnym łóżku Liny, obłożyły ją szarym papierem, a kiedy uznały, że “nasiąkł”, zaniosły go uroczyście do spalenia. Erna rzeczywiście poczuła się lepiej. Na zelówkach jej butów rysowały kredkami krzyżyki, wkładały jej do kieszeni muszle i kasztany, których całe pudełko trzymały pod szafą. Rysowały wokół jej posłania niewidzialne kręgi. Ale potem przyszedł czas, że to Erna musiała zaopiekować się nimi, kiedy nagle obie zachorowały na szkarlatynę. Miały wysoką gorączkę i doktor Löwe kazał zawijać je w mokre prześcieradła. Pani Eltzner płakała całą noc, ale rano okazało się, że nastąpiło przesilenie. Erna siedziała przy ich łóżku, czytając im mechanicznie bajki braci Grimm.

– Opowiedz nam lepiej o duchach – poprosiła Christine z takim błaganiem w oczach, że Erna odłożyła książkę.

– Przecież widzicie je w swoim lusterku.

– Ach, nie – powiedziała Christine. – My tylko wiemy, że one tam są, ale nie widzimy ich… Tyje widzisz.

Erna zmyślała. Mówiła, że duchy są białe, przeźroczyste i że poruszają się płynnie jak dym. Ale przecież tego też nie wiedziała, nawet nie była pewna, czy to, co czasem widuje, ma coś wspólnego z takimi duchami. Zresztą gdyby nawet miało, jak mogłaby to opowiedzieć? Powtarzała więc, co słyszała o duchach od sióstr, matki, koleżanek, Frommera, że przechodzą przez ściany, stukają, czasem nawet dotykają obecnych na seansie…

– Jak one to robią? Jak przechodzą przez ściany? – oczy dziewczynek błyszczały z gorączki i z ciekawości.

– Nie wiem, może po prostu przepływają przez przeszkody, tak jak my przepływamy przez wodę.

– Dlaczego więc nie spadają na dół, do sąsiadów?

– Może są tam, gdzie chcą. Potrafią też poruszać przedmiotami.

– Erna, ty kłamiesz, one nie są takie, one są dużo straszniejsze. Powiedz, kim one są i czego chcą od nas?

– To są dusze zmarłych. Przychodzą do nas, żeby nam powiedzieć, jak tam jest.

– A gdzie się jest, jak się umrze? W piekle? W niebie?

– Chyba jeszcze gdzie indziej.

– Czy to jest jakaś kraina?

– Tak, to jest kraj, gdzie wszystko zrobione jest z cienia. Zamiast lampy jest tylko cień lampy, zamiast stołu cień stołu…

– Czy na takim stole można postawić filiżankę?

– Można postawić cień filiżanki.

– Aha – powiedziały razem, jakby nagle wszystko zrozumiały.

Obecność niezwykłej siostry podsycała wyobraźnię dziewczynek. Czuły, że jest inna. Snuła się w milczeniu po domu, nigdy nie odzywała się pierwsza, nie chciała rozmawiać, jęczała przez sen, a czasem w nocy siadała na łóżku i mówiła coś bez ładu i składu. Kiedyś powiedziała: “Nucąc pląsają na mchu”, a kiedy indziej powtarzała: “Chłopcze, chłopcze”. Zapisały to na kartkach, które schowały w pudełku. Zazdrościły jej ważności. Matka sama przebierała ją do seansu, schodzili się ludzie, pytano o jej zdrowie. Uczył ją pan Frommer, a Erna nie chciała mówić, o czym z nim rozmawia. Bliźniaczki traktowały ją trochę jak księżniczkę, trochę jak osobę świętą. Dlatego oddały jej swoją część słodyczy i orzechów, które dostały na święta. Próbowały ją oswoić i zjednać sobie jak bożka.

Podarowały jej także lusterko, to samo, którym odkryły martwą nauczycielkę muzyki. Wręczyły je zawinięte w bibułkę.

– To lusterko pozwala zobaczyć więcej – powiedziała Christine.

Erna odwinęła je i przyglądała się najpierw damie w kwiecistym kapeluszu na odwrocie, a potem sobie. Zobaczyła czerwone krostki na czole i wzbudziło to w niej jakąś niechęć. Potem obejrzała swój nos, który wydał się jej zbyt wydatny. Potem usta – zbyt małe, jak narysowana kreseczka. Coś było w tym widoku takiego, że Erna poczuła się smutna i rozbita, schowała lusterko do kieszeni sukienki i nie wyjmowała go przez kilka dni.

TERESA FROMMER

Teresa Frommer płakała. Łzy spływały po jej drobniutkiej, zasuszonej twarzy i wpadały za kołnierzyk czarnej sukni. Łaskotały jak pieszczota.

Usłyszała kroki brata w korytarzu i szybko wytarła nos rękawem. Przypomniało jej się wtedy, że babka naszywała im na mankietach guziki, żeby oduczyć ich tego nieeleganckiego gestu. Zatęskniła za przeszłością tak intensywnie, że aż poczuła ból w piersiach. Łzy popłynęły znowu, tym razem jeszcze obficiej.

Odwróciła się od drzwi i udawała, że coś robi przy stole. Długie palce drżały.

– Tereso, wiesz, że będę musiał wyjść. Jest moim obowiązkiem zająć się Erną. Jeżeli ja tego nie zrobię, przechwycą ją psychiatrzy i rozhisteryzowane panie.

Nie odpowiedziała. Stali bez ruchu w chłodnej, za dużej na ich potrzeby kuchni. Nawet nie spojrzeli na siebie.

– Ona ma dar, ten sam, który ty straciłaś – powiedział wreszcie Frommer. – Wtedy nic nie mogłem zrobić, bo byłem dzieckiem. Ją mogę uchronić.

– Chciałabym umrzeć.

– Bzdura – rzucił Frommer. – Chciałabyś umrzeć dlatego, że zostajesz sama w domu? Tak, to rzeczywiście wystarczający powód do śmierci.

Łzy znowu potoczyły się po drobnej twarzy Teresy.

– Proszę cię, zostań dzisiaj w domu. Będziemy sobie siedzieć w salonie, zagramy w wista, zrobię suflet z jabłkami…

– Nie – powiedział krótko Frommer i wyszedł do przedpokoju.

Nie podała mu kapelusza ani palta. Stała przy stole, zbierając okruszki chleba na małą kupkę. Potem usłyszała trzaśniecie drzwi. Znowu została sama. W kuchni zaczęło się robić ciemno. Czas gęstniał, zwalniał bieg, zastygał, więżąc w sobie Teresę na długie godziny, aż przyjdzie jej brat i ją uwolni. Nie miała teraz innego wyjścia. Musiała znowu przypominać sobie to, co się wydarzyło i czego nie można było zmienić.

Zobaczyła więc Rainera pochylonego nad nią w pokoju, gdzie dawno, dawno temu wywoływano duchy. Jej ciało doskonale pamiętało tamten dotyk i uczucie utraty wszelkiej kontroli, zupełnie jak wtedy, gdy miał nadejść atak. Teraz, zawsze w tym samym miejscu wspomnień, zjawiał się wstyd, który przesłaniał wszystko inne. Dręczące, bolesne uczucie, bez którego Teresa nie mogła już żyć. Musiała coś zrobić, coś głośno powiedzieć, żeby pozwolić myślom płynąć dalej. Musiała przebiec jak najszybciej ten moment, kiedy Rainer zsunął się z niej i zapinał spodnie, a ona nie mogła wstać, zaplątana w swoje halki i okręcone wokół kostek długie batystowe majtki. Teresa Frommer widziała tamtą siebie z boku. Nie mogła nie patrzeć, bo obraz, który się przed nią rozwijał, był ośrodkiem jej życia. Stawała z boku i czuła tylko pogardę, lecz gdy pozwalała sobie być tam, na kanapie, w tej śmiesznej pozycji, ogarniała ją jakaś wstydliwa radość. Czuła jedno i drugie. Nie była pewna, czy ma jeszcze z tą radością coś wspólnego, czy to była ona i czy ten mężczyzna zapinający spodnie był Rainerem, czy może to wszystko jej się wczoraj śniło?

Zburzyła palcem kupkę z okruchów chleba i zimnym korytarzem poszła do pokoju, który był ich bawialnią. Usiadła w swoim fotelu, niezmiennie od wielu lat odwróconym do okna. Była senna i zmęczona. Pomyślała, że chciałaby umieć widzieć przez te kilometry powietrza, poprzez tę całą przestrzeń rozpostartą między ludźmi. Chciałaby, żeby jej wzrok umiał wędrować. Poszedłby teraz za Walterem, który sunął ulicami Starego Miasta, a potem wypłynąłby za Wrocław i nad polami leciałby na południe, gdzie Rainer może poza czasem wciąż jeszcze hodował swoje pajęczaki.

Wyobrażając to sobie, Teresa czuła przy sobie nie twarz, nie głos, ale samo ciało, które jest ciepłe i ma zapach. Wszystko zamazywało się, tylko nie ciało i zapach. Czy on ją wspominał? Potem przychodziła myśl, że przecież on nie żyje i jej wędrujący po świecie wzrok nie odnalazłby już Rainera. Wtedy właśnie najbardziej chciała umrzeć i być tylko wzrokiem, który bez bólu i tęsknoty podąża za tymi, których kocha.

Teresa zamknęła oczy i zobaczyła ciemny dym. Snuł się gdzieś głęboko nad wodą, nad studnią, którą teraz była.,,Śpij – powiedział jej brat – i nie myśl o tym. Myślenie odbiera siłę.” Usypiała, bo zdarzenia, wokół których wirowało jej życie, już nie istniały. Musiała odtwarzać je, tworzyć na nowo, a to męczyło i tak słaby umysł. Obrazy i zdarzenia o naturze dmuchawca delikatnie mamiły zamierające zmysły. W pokoju mrok gęstniał wokół niej, cisza stawała się taflą zimnego lodu. Poruszyły się zasłony i światło latarń z ulicy przygasło. Na krześle przy stole usiadła matka i przyglądała jej się wzrokiem uważnym, wyczekującym, pełnym zrozumienia.

WALTER FROMMER

Walter Frommer nie pozwalał sobie na złość i dlatego idąc szybkim krokiem przez Ritterplatz starał się nie myśleć o siostrze. Nie mógł się już doczekać, kiedy znajdzie się w ciepłym, pełnym ruchu mieszkaniu Eltznerów. Wcale nie spieszył się do Erny, bo Erna była dla niego jak praca, ważna i budząca poczucie obowiązku, może nawet posłannictwa, ale praca. Spieszył się do pani Eltzner. Gdy jednak o niej pomyślał, zwolnił kroku. Serce Waltera Frommera nie miało w zwyczaju bić szybciej, teraz jednak biło i Frommer zanotował ten. fakt ze zdziwieniem. W jego życiu w ostatnim czasie zaczęły się rzeczy nowe i nieoczekiwane. Pojawiały się jakieś przeczucia, niepokoje, radosne uniesienia i nieoczekiwane smutki. Kilka razy zapomniał o czymś ważnym w pracy, co się dotychczas nigdy nie zdarzyło. Któregoś dnia tak szybko i tak nieuważnie szedł po schodach, że po raz pierwszy od wielu lat nie doświadczył przejmującego lęku wysokości. Ale Frommer nie chciał widzieć żadnych zmian, bo nienawidził zmian. Swoje rozkojarzenie wolał przypisać czemu innemu: zajmującym wykładom, których udzielał Ernie, smutkowi siostry, nawet wydarzeniom na świecie.

Stawiał długie kroki i gonił swoje uciekające myśli, nie zdając sobie sprawy, że przygląda się oświetlonym wystawom sklepów. Przystanął, gdy na wystawie galanteryjnego sklepu Krakauera zobaczył damskie rękawiczki. Jedne z nich były z ciemnozielonej koronki we wzór z małych różyczek. Wyglądały bardzo elegancko, nadawały się na wieczór. Frommer przez chwilę ujrzał w nich drobną, pulchną dłoń pani Eltzner. Ale natychmiast przywołał siebie do porządku i ruszył wprost do domu Eltznerów.

Kilka wykładów dotyczyło mediów. Frommer z satysfakcją zauważył, że interesują one Ernę bardziej niż inne. Wygłaszał je z olbrzymim zaangażowaniem, sprawiając nawet wrażenie, że osobiście zna te wszystkie słynne osoby.

Zaczynał od życiorysu każdego medium, a specjalnie dla Erny podkreślał lata dziecięce, wymyślał scenki z ich życia. Media kobiece w jego opowieściach stawały się świętymi dziewicami, a tropiący je dziennikarze, naukowcy i inni sceptycy nabierali cech pogan lub szatańskich smoków. Mężczyźni tacy jak Home, pogromca siły ciążenia, swą niezmierną uczciwością i szczerością przypominali świętego Franciszka. Frommer tworzył dla Erny swoiste żywoty świętych. Święty Douglas Home, święta Eusapia Palladino, święta Florence Cook, święta Leonora Piper.

Jednocześnie ci nowi święci byli wzruszająco zwyczajni: jedli, pili, mieli rodziny. Wcale nie żyli nieustannie w świecie duchów. Spali dobrze i długo, choć może czasem miewali skłonności do somnambulizmu. Nie wszyscy nawet popadali w trans, niektórzy z nich bowiem kontaktowali się z tamtym światem na jawie. W tworzone przez siebie fabuły Frommer wplatał wiele informacji, które według niego potrzebne były Ernie. Po pierwsze czym jest trans, co się dzieje wtedy z medium, w jaki sposób duchy się manifestują.

Erna była teraz uważna. Jej oczy rozszerzały się jak u dziecka, które słucha baśni. Czasami miała nawet na końcu języka jakieś pytanie, ale nie śmiała przerywać Frommerowi, a pytania nie zadane odpływały w mrok pokoju i już nie wracały.

Tego dnia Frommer mówił o zjawiskach parafizycznych produkowanych przez wielkie media. Od gaszenia lamp i poruszania drobnymi przedmiotami, poprzez dźwięki, zjawiska świetlne, aż do tajemnic ektoplazmy i pojawiania się zjaw.

– Ale – zastrzegł się zaraz – zjawiska takie wcale nie muszą występować i zależą od typu medium. Często jednak występują.

Erna słyszała w jego głosie żal.

Opowiadał o tych wszystkich unoszących się nożyczkach, lewitujących stolikach, rozbłyskach światełek, które Erna wyobrażała sobie zupełnie jak promienie Ducha Świętego z widzianego kiedyś obrazu. Mówił o rozmawiających zjawach, takich jak zjawa Katie King, zmaterializowana przez medium Florence Cook, albo o unoszących się chmurach ektoplazmy, które zamieniały się w kształty dłoni, w twarze oderwane od tułowia, białe postaci. Pokazał nawet Ernie zdjęcia z opracowania Crookesa.

– Czy mógłby mi pan pożyczyć tę książkę? – poprosiła Erna.

– Jest po angielsku.

Erna była zawiedziona.

– Kim one są, te zjawy? Czy to dusze zmarłych?

– To różnie bywa, Erno. Mówiłem ci kiedyś, że w jakiś czas po śmierci dusza wciela się w nowe ciało i rodzi się na nowo do życia materialnego. Czasem trwa to dłużej, czasem krócej. Dusze te mogą się tu pojawiać, ale czasem także pojawiają się dusze pomieszane, będące na niskim poziomie rozwoju, które podają się za naszych bliskich czy postaci historyczne. Zmyślają wtedy i kłamią. Nie wiadomo, dlaczego przychodzą, choć nikt ich nie wołał. Zdarza się, że niektóre z nich nawet nie wiedzą, że już nie żyją w ciele, nie wiedzą, gdzie są i co się z nimi dzieje. Stanowią dla medium niebezpieczeństwo, bo chcą używać jego życiowej energii. Dlatego ktoś zawsze musi czuwać w czasie transu nad medium.

Frommer zamilkł, jakby się wystraszył, że powiedział za dużo.

– Czy nie czas już kończyć na dzisiaj? Mama pewnie czeka z kolacją – powiedział po chwili.

Erna nie odpowiedziała. Siedziała sztywno na kanapie, tam gdzie zwykle siadywała jej matka. Frommer czuł na sobie jej wzrok, choć nie widział szczegółów twarzy. W salonie zrobiło się prawie zupełnie ciemno.

– Proszę mi powiedzieć, czy pan także uważa, że jestem chora?

– Chora? – zdziwił się Frommer zbierając po omacku swoje papiery ze stolika. – A kto uważa, że jesteś chora?

– No… doktor, mama…

Frommer uśmiechnął się do siebie.

– Mama na pewno tak nie uważa. Może doktor, ale czyż lekarze nie widzą wokół siebie tylko chorób? To ich zawodowe zwichnięcie.

Erna wstała i ruszyła do drzwi. Przed drzwiami zatrzymała się jeszcze i odwróciła do Frommera, jakby chciała o coś zapytać.

– Nie jesteś chora, Erno – powiedział Frommer i zapalił lampę, nie mogąc się już doczekać, kiedy przyjdzie pani Eltzner.

Назад Дальше