Zapałka Na Zakręcie - Siesicka Krystyna 11 стр.


– Proszę bardzo, niech pani wejdzie! Mamusia dziś nie przyjdzie?

– Boli ją głowa. A ja od dawna chciałam przyjść, więc…

– To dobrze! Alusiu, cieszysz się, że pani przyszła?

– Bardzo! – zapewniła Ala żałośnie.

Pielęgniarka spojrzała na zegarek.

– Przyjdę za godzinę. Czy może pomóc ci jeszcze w czymś, Alusiu?

– Nie, dziękuję pani…

– Może zasłonić okno?

– Bardzo proszę…

– Jakbyś czegoś potrzebowała, to zaraz zadzwoń!

– Dobrze, dziękuję… ale przecież będzie tu moja siostra…

– Mówię na wszelki wypadek!

– Tak. Rozumiem.

Gdzieś mi się podział, kolczasty jeżyku? Co zrobiło z ciebie tę układną, dbającą o każde "dziękuję" panienkę? Zostałyśmy same. Usiadłam na krześle i pogładziłam rękę Ali, bladą, szczupłą.

– Alutka…

Uśmiechnęła się i zaraz coś niebezpiecznie drgnęło jej w okolicy ust. Czułam, że mięknie we mnie wszystko, że staję się jakaś zwiotczała i tylko krtań mam sztywną jak z drewna. Ala położyła rękę na olbrzymim przylepcu zasłaniającym jej połowę policzka.

– Dziś zdjęli mi szwy… to się już goi, wiesz?

– Wiem.

– Zajrzyj tu… oddarłam, kiedy nikogo nie było w pokoju.

Uchyliła przylepiec od góry i odsunęła razem z opatrunkiem. Graba blizna przecinała jej twarz od skroni aż do kącika ust. Nieporadnie pogłaskałam ją po drugim policzku.

– Bardzo cię kocham, siostrzyczko, wiesz?

– Och! – krzyknęła zdławionym głosem. – To musi jeszcze strasznie wyglądać, jeżeli tak mówisz.

– Wcale o tym nie myślałam – skłamałam.

– A o czym? O czym mogłaś myśleć?

– Ala! Kiedy mama jest chora, nie ogarniają cię natychmiast wyrzuty sumienia? Że ona leży, biedna, obolała, a ty zawsze byłaś dla niej niedobra?

– Pewno.

– Tak samo jest teraz ze mną. Nie mogę sobie darować, że ci tyle nadokuczałam, że cię traktowałam jak smarkatą, że kpiłam z twojego harcerstwa, które wydawało mi się idiotycznym bluffem z twojej strony! Jak wyzdrowiejesz, na pewno będzie po staremu. Znowu będziemy wymyślać sobie od ostatnich…

– Od świń! – sprostowała Alka.

– Właśnie. Więc korzystam z chwili naszej małej odporności psychicznej, żeby cię przeprosić za to, co było, i…

– i za to, co będzie! – wpadła mi w zdanie. – To świetny pomysł! – skrzywiła się gwałtownie. – Boli mnie ta noga… i swędzi pod gipsem…

Do pokoju weszła salowa. Po drodze rozwijała z bibułki trzy ogromne, różowe goździki.

– Znowu kwiaty dla panienki! Chyba od kawalera?

Ala nie odezwała się i tylko leciutkim uśmiechem odpowiedziała na to pytanie.

Salowa ułożyła kwiaty w wazonie i wyszła.

– To od rodziców tej dziewczynki… przysyłają mi kwiaty co drugi dzień… pilnują, żebym zawsze miała świeże!

– Dziwisz im się?

– Trochę. Bo to jest pomyłka… ja wcale nie myślałam w tamtej chwili. Gdybym pomyślała i to zrobiła, to tak! Wtedy byłabym nawet z siebie dumna. Ale ja działałam instynktownie…

– Różni ludzie mają różne instynkty… ja na przykład nie wiem, jak bym się zachowała na twoim miejscu…

– Tak samo! Jestem pewna, że niedługo będę dalej złą harcerką, niedobrą córką i kłótliwą siostrą, w tych miejscach moje szlachetne instynkty drzemią jak koty pod piecem.

Alka?… Czy ona przypadkiem nie okazywała się starszą ode mnie? Odwróciła głowę i przyglądała się goździkom.

– Cudne… ale ja wolę ten malutki, fioletowy krokusik. Od Ola, wiesz? Przysłał mi…

– Wiem, byliśmy razem w kwiaciarni. Olo potwornie wydziwiał nad tymi koszyczkami. Każdy wydawał mu się zły.

Zamknęła znowu oczy i przez chwilę sądziłam, że jest zmęczona rozmową. Nie, to tylko szpitalna cisza, spokój i może ból – ułatwiały zwierzenia.

– Kocham Ola… – powiedziała spokojnie.

To było smutne wyznanie. Ala dotknęła przylepca.

– Wiesz, jakie jest to moje bohaterstwo? Takie, że czasami żałuję… to są tylko chwile… żałuję, bo wydaje mi się, że teraz już nie mam żadnych szans. Nigdy ich nie miałam, bo nawet z nas dwóch wolał ciebie, ale zawsze coś mi się marzyło…

– Blizna zagoi ci się i wyrówna! Tak lekarz powiedział mamie! A poza tym mężczyźni nie zwracają uwagi…

Znowu mi przerwała.

– Tylko bez takich! Mówisz głupstwa, Mada! Może mi powiesz, że Marcin nie zwraca uwagi? I on zwraca, i ty dokładasz wszelkich starań, żeby mu się podobać! Czy ja tego nie widzę? Jak wychodzisz z domu, żeby się z nim spotkać, muskasz się jak ptaszek!

– Ty wiesz, że ja się z nim spotykam, Alka? – spytałam zaskoczona.

– Jasne.

– I nie powiedziałaś mamie?

– Nie.

– Zawsze cię miałam za skarżypytę… – przyznałam skruszona.

– Bo nią jestem. W drobiazgach i w tym samym stopniu, co ty. Ale nie wtedy kiedy…

– Kiedy co?

– Widziałam was. W parku. Jesienią. Siedzieliście na ławce. Położyłaś mu głowę na ramieniu, a on gładził cię po buzi. To było ładne. Możesz mówić o mnie, co chcesz, ale nie jestem psują! Nigdy niczego nie psuję celowo. A już na pewno oszczędzam tych rzeczy, które mi się podobają! Kiedy w zeszłym roku zdawałam do ósmej klasy, na egzaminie popsułam swój ukochany długopis. Ale zrobiłam to ze zdenerwowania… – poruszyła się na łóżku niespokojnie. – Dokucza mi ta głupia noga! Wczoraj miałam znowu transfuzję… podziurawili mi całą rękę… ale poszło dobrze, nawet głowa mnie później nie bolała. Krew była z butelki. Matka tej dziewczynki przyszła do ordynatora zaraz po wypadku, powiedziała, że ma grupę O i że może oddać dla mnie całą swoją krew. Pobrali od niej trochę, ale mnie dali z innej butelki. Krwi mojej grupy mają dosyć, a tamtą schowali dla innych przypadków. Wiesz, że ja tutaj jestem przypadkiem? Przypadkiem otwartego złamania kończyny dolnej…

Kiedy wyszłam ze szpitala i owiało mnie mroźne powietrze wieczoru, w przejmujący sposób uświadomiłam sobie sprawność moich dolnych kończyn i gładkość policzków. Co by się stało, gdybym teraz tak jak Ala została w szpitalnej separatce? Z policzkiem rozoranym grubą blizną i z nogą obolałą pod gipsem? Lekarz powiedział mamie, że blizna wyrówna się z czasem. Teraz jednak była przerażająca? Gdybym to ja… Marcin? Co ty byś zrobił wtedy? Ach, nie! Wolałam nie myśleć o tym.

Mama nie spała, kiedy wróciłam do domu.

– Leżałam trochę i przeszło mi jakoś! Zrobiłam dla nas kolację. Mada… Wiesz, jestem tak strasznie zajęta Alusią, że chwilami zapominam o tobie, ale chyba to rozumiesz! Jak ona? Zdjęli jej szwy?

– Tak. To się już goi…

– Siadaj do stołu, kochanie!

– Och, mamo! Leniwe pierożki!

– To dla ciebie: order za wierną służbę. Dopiero dziś zobaczyłam, że zrobiłaś przepierkę!

– Ale nie zdążyłam poprasować wszystkiego. Mam masę roboty w szkole. Nie mogę zawalić matury, mama! Dziewczyny uczą się jak szalone, nie masz pojęcia! A ja mam trudności z matmą.

– W dalszym ciągu?

– Tak. To znaczy mam tę troję, ale…

– Może trzeba ci wziąć pomoc?

– Nie, mamo! Olo obiecał, że zrobi z tym porządek. Olo też nie ma czasu, ale chce tu przyjeżdżać w każdą sobotę… – Mama nałożyła mi drugą porcję pierożków.

– Zapomniałam ci powiedzieć, Mada! Miałam dziś list od babci Emilii…

– No? Co babcia pisze?

– Przejęta Alą. Oczywiście wdusza we mnie pieniądze, jak to babcia Emilia! Ojciec ma przyjechać do niej na Wielkanoc…

– To babcia zadowolona?

– Chyba tak… Babcia proponuje, żebym na okres świąt pojechała gdzieś z Alą, a ciebie zaprasza tam…

– To znaczy… miałabym się spotkać z ojcem?

– No tak! Nie masz na to ochoty?

– Może ci sprawię przykrość mamo, ale mam ochotę. Chętnie zobaczę tatusia. Nie widziałam go… ile?

– Pięć lat. Ja nie mam nic przeciwko temu, Mada…

– Zawsze będę w stosunku do ciebie lojalna, mamuś! – zapewniłam.

Uśmiechnęła się tylko. Zjadłam trzecią porcję pierożków.

– Tyś chyba wcale nie jadła od tamtego dnia? Te obiady w szkole są bardzo podłe?

Wymamrotałam coś pod nosem. Nie zapłaciłam obiadów, bo chciałam mieć trochę pieniędzy dla siebie. Mamie było teraz bardzo ciężko i tylko od czasu do czasu dawała mi minimalną ilość pieniędzy. To fakt, że chodziłam wiecznie głodna i że Marcin, wiedząc o wszystkim, w drodze do szkoły wpychał mi do teczki swoje drugie śniadanie. Pożerałam je do ostatniego okruszka i często wyobrażałam sobie minę jego matki, gdyby wiedziała, że to ja pochłaniam te bułeczki z polędwicą, które szykowała dla swojego Marcinka. Marcin siedział w szkole głodny, wiedziałam jednak, że w domu czeka na niego wyliczony kalorycznie obiad. Raz tylko zrobiło mi się przykro. Umówiłam się z Marcinem w kinie. Był mróz, mieliśmy się spotkać w poczekalni. Kiedy przyszłam, Marcin już był. Siedział w kącie na fotelu obok grzejnika.

– Coś ty się tak zadekował?

– Siadaj…

Stanął na wprost mnie, zasłaniając moje miejsce od strony poczekalni. Ostrożnie wyjął z kieszeni kurtki zatłuszczony papier.

– Do matki był telefon w czasie obiadu, rozumiesz? Wyszła i zdążyłem poderwać tego siekańca…

Podał mi na papierze siekany kotlet, z jednej strony zaczerwieniony od buraczków.

– To twój kotlet?

– No pewnie, że nie z mamy talerza! Wsuwaj, bo zaraz będzie trzeba wchodzić na salę.

– Kiedy w ten sposób ty będziesz głodny!

– Raz będę ja! Zresztą to tylko goły kotlet, bo nie miałem jak zabrać buraków!

Wzięłam kotlet w palce i zjadłam. Było mi przykro nie dlatego, że podjadałam Marcina. Było mi przykro, bo w tym momencie pomyślałam o swoim ojcu.

Najwięcej miał do zarzucenia tatusiowi Olo.

– Ja bym takiego faceta zniszczył! Dlaczego twoja mama nie odda sprawy do sądu?

– Bo taka jest. Uważam, że ma rację!

– Ale oprócz racji ma prawo!

– Nie chce z niego korzystać! Uważa, że potrafi zarobić na nas sama i zarabia!

– Ja nie wiem… taki gość, jak twój tata, powinien… ech, jak się ma dzieci, to się ma obowiązki!

– No, to ty będziesz wzorem cnót małżeńskich!

– Jasne, że będę! Jakbym sobie znalazł taką babkę jak twoja matka, to bym jej podawał śniadanie do łóżka w poniedziałki, środy i piątki!

Olo błąkał się teraz bez przydziału. Jego Hania poznała jakiegoś wybijającego się oszczepnika i ponad Olowe zalety postawiła sprężyste bicepsy.

– Głupi, ale silny! – mawiał o nim Olo zgryźliwie.

Przez kilka tygodni chodził na ćwiczenia kulturystyczne, później zrezygnował i ten czas poświęcił na moją matmę.

– Kto by to pomyślał, że można dobrnąć do matury z wiedzą matematyczną nie sięgającą ponad tabliczkę mnożenia! – jęczał, kiedy zabierałam się do rozwiązywania zadań z trygonometrii.

O Marcina pytał często, ale o ile dawniej komentował zawsze moje odpowiedzi, o tyle teraz wysłuchiwał ich uważnie, bez przycinków, może nawet z pewnym zastanowieniem. Wyraźnie ucieszył się historią z kotletem.

– To jest okay! Zrobiłbym tak samo! Była to pierwsza pochwała, której Marcin doczekał się od Ola.

– Taki kotlet to się chyba pamięta do końca życia, Mada! Tu jest przecież sinus alfa! Sinus, uważaj!

Ala wróciła do domu pod koniec lutego, ciągle jeszcze bardzo słaba, z nogą uwięzioną w gipsie. Byłyśmy z mamą przejęte tym powrotem i chciałyśmy sprawić jej możliwie największą ilość niespodzianek. Nie tylko my zresztą. Wszyscy nasi najbliżsi starali się o to samo. Babcia Emilia przysłała dla Ali nową kołdrę. Koleżanki ze szkoły i z drużyny zjawiły się tego dnia z maleńkim radiem tranzystorowym, które kupiły opodatkowując na ten cel swoich rodziców. Od koleżanek biurowych mamy Ala dostała longplaya Paula Anki, o którym marzyła. Wreszcie późnym wieczorem przyjechała pani Ewa z Olem. Przytaszczyli dziesięć butelek rumuńskiego soku pomidorowego, kilka metrów ozdobnej słomianej maty i kosz kwiatów, w które Alka schowała twarz, zanim odważyła się spojrzeć na Ola. Po koszmarnych sześciu tygodniach była znowu razem z nami. Pomału dom wracał do jakiej takiej stabilizacji. Zaczęłyśmy jadać, sypiać bez poprzedniej nerwowości i dręczącego niepokoju. Może to było brzydko z mojej strony, że wykorzystałam moment, w którym mama miała dla mnie odrobinę wdzięczności. Ale to chyba ludzkie.

– Mamo – zapytałam któregoś dnia – czy w niedzielę mógłby przyjść tutaj Marcin?

Mama zmywała po kolacji, ja wycierałam naczynia.

– Oczywiście! – odparła machinalnie. Dopiero po sekundzie jej ręka, w której trzymała talerz, znieruchomiała w powietrzu. Spojrzała na mnie.

– Jaki Marcin…? – zapytała gwałtownie.

– No, Marcin!

– Ten z Osady?

– Znam tylko jednego Marcina – wyjaśniłam spokojnie.

Podsunęła talerz pod strumień gorącej wody i starannie myła go szczoteczką.

– Przełóż jeszcze marchewkę do mniejszego garnuszka, Mada. Ten duży będzie potrzebny na mleko.

– Więc jak, mamo?

Najwyraźniej chciała wzruszyć ramionami, ale powstrzymała ten gest w zalążku. Wyglądał jak drgnięcie.

– Przecież już powiedziałam!

– Więc może? – nie wierzyłam własnym uszom.

– Tak. Możesz poprosić go na niedzielę.

– Dziękuję, mamo! Olo też ma przyjechać! Cieszę się!

Odrzuciłam ścierkę i pognałam do naszego pokoju.

– Alka! Mama pozwoliła mi zaprosić Marcina na niedzielę!

– Chryste! Jak tego dokonałaś!

– Nie wiem! Nie było problemu!

– Jutro przestawiamy graty! – zdecydowała natychmiast Ala.

Jeżeli miałyśmy z Alusią jakieś wspólne hobby, było nim przestawianie mebli. Niekiedy robiłyśmy to z potrzeby, niekiedy z nudów, a spontanicznie – przed czyjąś wizytą.

– Ale ja ci nie będę mogła dużo pomóc! – martwiła się Ala. – Może się chociaż Olo napatoczy! Proponuję, żebyśmy postawiły regał w ten sposób… spójrz! o, tak…

– Czekaj, skończę wycierać i przyjdę, to wszystko ustalimy. Pomyśl tymczasem!

– Jestem zupełnie pewna – powiedziała mama, kiedy wróciłam do kuchni – że Ala już przesuwa tapczany…

– Prawie! – przyznałam. Mama roześmiała się.

– Niemożliwe jesteście! Niech ona tylko nie szaleje na tej jednej nodze! W jaki sposób zawiadomisz Marcina? Przecież dziś jest już piątek. Jutro?

– Tak. Zwykle spotykamy się w drodze do szkoły. On do swojej budy idzie tą samą ulicą… Mama pokręciła głową.

– Chyba na tej zasadzie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu… – zwątpiła.

W sobotę rano z obojętną miną zakomunikowałam Marcinowi: – Chciałabym, żebyś przyszedł do mnie jutro o piątej!

– Jak to do ciebie?

– Do mnie. Wiesz przecież, gdzie mieszkam?

– Mamy nie będzie?

– Mojej mamy często nie ma w domu, ale wtedy nie zapraszam cię, Marcin! Może zauważyłeś?

– Och, ty jędzo! Nie zauważyłem… Uszy odmroziłem przez te twoje zasady!

– Nie podobają ci się?

– Hm… – roześmiał się – podobają mi się… – powiedział cichutko i rozwlekle. Zawsze mówił cichutko i rozwlekle rzeczy szczególnie dla mnie miłe.

– Więc powiedziałaś mamie, że się spotykamy? – zapytał.

– Powiedzmy. To było inaczej. Najważniejsze, że możesz do mnie przyjść?

Wychodzimy z konspiracji, Marcin! Jeszcze została tylko twoja matka…

– Moja matka wie już od tygodni… – powiedział Marcin sucho.

– I ty mówisz mi o tym dopiero teraz?

Spojrzał w bok na jezdnię, po której przejeżdżał rozłożysty plymuth.

– Marcin! – nalegałam,

– Tak, kochanie!

– Była niezadowolona! Powiedz prawdę? Twoja matka mnie nie lubi, ja wiem…

– Mylisz się. Bardzo cię lubi. Och, Mada… nie morduj mnie! Wiesz… – westchnął z dziwną rezygnacją – wiesz, ja jestem bardzo zmęczony…

Przyjrzałam mu się uważniej i zauważyłam głębokie cienie pod oczyma i wyraźnie wychudłe policzki. Tak, jemu coś było…

– Masz przykrości w domu… rozumiem…

– I znowu się mylisz. W domu jest, jak było. Jestem zmęczony, bo zbyt wiele wziąłem na swój kark w budzie. Będę musiał zrezygnować z tego szeryfostwa i w ogóle…

– Ależ Marcin! Jeszcze tylko kilka miesięcy! Wytrzymasz przecież… – wzięłam go pod rękę – ja taka jestem dumna, że piastujesz ten urząd! Czuję się jak jakaś ministrowa albo żona premiera!

– Mada!

– Co? Nie podobał ci się ten żart? – zapytałam.

– To nie był żart – powiedział Marcin.

– Nie był. Rzeczywiście czuję się jak premierowa…

Zbliżyliśmy się do skrzyżowania, na którym rozdzielały się nasze drogi.

– O której chcesz, żebym przyszedł?

– O piątej.

– Będę, ciao!

Przemeblowałyśmy pokój gruntownie.

– No! Żaden grat nie stoi na swoim miejscu! – stwierdziła Alka z zadowoleniem. – Wystrzałowy numer! Znowu nie będziemy się mogły znaleźć w tym pokoju! Musimy jeszcze kiedyś przełamać konserwatyzm mamy i przenicować jej celę na wylot!

– Na to się nie zgadzam – zawołała mama z kuchni – nie ma mowy!

– Mama! Jakie ty masz długie uszy! Może ty jesteś wilk?

Назад Дальше