Zapałka Na Zakręcie - Siesicka Krystyna 17 стр.


– Widziała go pani po raz ostatni na boisku szkolnym- sprostował.

– Tak, słusznie! – przyznałam. – Ja źle rozumiałam to pytanie! Ostatni raz rozmawiałam z nim na dworcu, a ostatni raz widziałam go na boisku!

– Teraz pani widzi, dlaczego zależy mi na rzeczowych odpowiedziach. Każda nie przemyślana może jedynie wprowadzić mnie w błąd. Czy pani ma jakieś osobiste przypuszczenia, czy pani domyśla się, gdzie obecnie przebywać może Marcin?

– Nie. Nie mam pojęcia…

– Proszę przedstawić mi w ogólnym zarysie przebieg waszej znajomości!

Przedstawiłam. Słuchał wszystkiego nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Tak… więc pani dowiedziała się prawdy od swojego przyjaciela i wtedy… co pani wtedy zrobiła?

Powiedziałam, co zrobiłam.- Czy pani żałuje tego? Czy chciałaby pani cofnąć swoje posunięcie?- Nie.- Rozumiem…- Proszę pana! Jest wielu innych chłopców, którzy nigdy nic złego nie zrobili – wyjaśniłam samorzutnie- nie potrzebują niczego ukrywać przed swoimi dziewczętami… ja mówię o tym, ponieważ… Wojtek, na przykład… on uważa, że postąpiłam bardzo źle…

– Stanowisko Wojtka w tej sprawie nie jest teraz istotne, jego stanowisko ja zresztą znam! Interesuje mnie podejście pani… czy zwrot łańcuszka mógł wywrzeć jakieś wrażenie na Marcinie? Jak pani sądzi? Jeżeli tak, to dlaczego?

– Mógł wywrzeć, owszem… Dlaczego? Bo myślę, że Marcin mnie kochał… chociaż… nie wiem! Być może wcale nie kochał… spotykał się przecież z tą Mariolą, okłamywał mnie…

– Okłamywał panią? Kiedy pani to stwierdziła? Jakiego rodzaju to były kłamstwa? Proszę dać przykład…

– No, proszę sobie przypomnieć!

– Ja się znowu źle wyraziłam… on mi nie mówił wszystkiego!- Aha… czy pani dopiero w tej chwili uprzytomniła sobie, że to jest pewna różnica?

– Być może…

– Ale nie żałuje pani odesłania łańcuszka?

– Nie żałuję.

– Uważa pani, że Marcin był złym człowiekiem? Że jest złym człowiekiem, tak?

Nie odpowiedziałam na to pytanie.

– Proszę mi powiedzieć, czy ma pani jakieś podejrzenie, czy przypuszcza pani, że Marcin mógł wplątać się w jakąś aferę, obcować z podejrzanymi ludźmi… czy jest coś, co według pani mogłoby go obciążyć w tej chwili? Co mogłoby stać się przyczyną jego odejścia z domu? Proszę sobie dokładnie przypomnieć…

– Nie wiem… nie przypominam sobie!

– Czy Marcin woził panią kiedyś na skuterze, motocyklu?

– Nigdy.

– Czy wspominał pani kiedyś o tym że chciałby mieć skuter?

– Chyba nie…

– W dniu, kiedy Marcin wyszedł z domu, skradziono skuter stojący przed sąsiednią bramą. Czy Marcin z całą pewnością nie zwierzał się pani z chęci posiadania motoru? Czy planując jakieś przyszłe wycieczki, spacery braliście pod uwagę możliwości wycieczek motocyklowych?

– Nie.

– Jeżeli założymy, że Marcin ukradł wspomniany skuter, to nasuną się pani jakieś powody, którymi mógł się kierować?

– Nic mi się nie nasuwa.

– Pani jest w tej chwili zupełnie spokojna, dlaczego? Czy pani nie zdziwił fakt, że skuter został skradziony i że być może łączy się to z Marcinem?

– Nie… nie dziwi mnie…

– Dlaczego? Jakie są przyczyny, dla których uważa pani ten fakt za prawdopodobny?

– Przecież już raz taka sprawa miała miejsce! Pan mnie dwa razy pytał, czy nie żałuję, że odesłałam łańcuch… dlaczego miałabym żałować? Sam pan widzi, jak jest… prawda? Jeden skuter, drugi skuter…

– Ja nie powiedziałem, że drugi skuter został skradziony przez niego! Powiedziałem, że być może te fakty się łączą! No, tak…

Oparł się o biurko i patrzył na mnie bez słowa.

– Czy pani zna matkę Marcina?

– Tak.

– Jest załamana… – powiedział odrzucając oficjalny ton – zupełnie załamana!

Rozmawiał ze mną jeszcze kilka minut, wreszcie pozwolił mi odejść.

W pierwszej chwili poszłam w stronę szkoły. Wezwanie przyniesiono rano, mamy nie było w domu, Alka spała. Nie miałam odwagi zadzwonić do biura, żeby powiedzieć mamie, dokąd idę. Wyszłam tak jak zwykle, z książkami, z drugim śniadaniem, które automatycznie wrzuciłam do torby. Teraz dochodziła dziesiąta. Za wcześnie było na powrót do domu bez tłumaczenia Alce, dlaczego do szkoły nie mogłam pójść. Błąkałam się po mieście.

"Jestem załamana…" – myślałam stojąc przed wystawą jakiejś księgarni.

Przypomniały mi się słowa kapitana. Matka Marcina była także załamana. I to bardziej niż ja, bo ona nie mogła przestać go kochać… "Nasze matki są skazane na nas, niezależnie od wszystkiego! Na dobre, na złe, na czarne, na białe, na zawsze!" – myślałam.

Czy przestałam kochać Marcina? Tę miłość uświadomiła mi kiedyś tęsknota za nim. A teraz? Czy tęsknię za Marcinem? Tak, tęsknię za Marcinem, jakiego znam, a przecież nigdy nie znałam go naprawdę! Nie wiedziałam, że jak ślepiec potrafi ładować się w błoto! Jak ślepiec… Piotr nie wchodził w kałuże, kiedy była przy nim Miśka. Łapała go za rękaw i mówiła tym swoim oburkliwym tonem, pod którym ukrywała nieustającą czujność.

– Piotr! Uważaj! Tu woda po uszy! Na prawo… na prawo!

Hm… co innego kalectwo psychiczne! Zatrzymać? Pomóc? Stanęłam przed wystawą antykwariatu i przypomniała mi się babcia Emilia. Dlaczego nie mieszka tutaj. Mogłabym pójść do niej teraz, opowiedzieć wszystko, poradzić się! Ale ja jestem sama… tylko Wojtek Ligota na moje rozterki ma gotową odpowiedź!

– Nie mogę ciągle tylko wybaczać i wybaczać! – powiedziałam, kiedy przyleciał do mnie tamtego wieczoru.- Po co, dlaczego?

– Bo człowieka trzeba ratować, póki starcza sił! – krzyknął patrząc na mnie z taką nienawiścią, z jaką jeszcze nigdy nikt na mnie nie patrzył.

– Czy zamierzasz zostać księdzem? – spytałam jadowicie.

– Nie! Komunistą! – zatkał mnie.

– Póki starcza sił. Tak powiedziałeś. W takim razie przyjmij do wiadomości, że ja już ich nie mam!

Jakie to wszystko jest do siebie podobne! W założeniu oczywiście. I tu chodzi o człowieka, i tam chodzi o człowieka. W jednym wypadku rzecz się opiera o pomoc boską, a w drugim o ludzką… zawsze o pomoc… zawsze o pomoc! Człowiek nie może być sam. Zwłaszcza człowiek ułomny. Taki jak Piotr, taki jak… Gdybym nie zostawiła kiedyś pierścionka w Bistro, nie miałabym łańcucha, gdybym nic nie odsyłała Marcinowi, wszystko mogłoby się ułożyć inaczej, mniej drastycznie… Marcin nie odszedłby z domu nie ukradł drugiego skutera… takie myślenie nie zmieni niczego, jest bzdurą…

Mosiężna tabliczka z nazwiskiem. Dzwonek. Wiedziałam, że dojdę tu w końcu. Wiedziałam świetnie i tylko udawałam przed sobą, że idę bez celu. Jeżeli nie powinnam odsyłać łańcucha, jeżeli zrobiłam źle, to ona musi o tym myśleć. Obciąża mnie. Kiedy zadzwonię, otworzy mi drzwi i zobaczę w jej oczach nienawiść, tę samą, którą widziałam w oczach Wojtka. Nie! za nic!

Drzwi uchyliły się lekko i ona spojrzała.

– Ach… to ty! – była zaskoczona i przyglądała mi się niepewnie. – Usłyszałam kroki na schodach i myślałam… proszę cię… wejdź!

Weszłam.

– Byłam u kapitana Ligoty. Dostałam wezwanie dziś rano… wiem już o wszystkim i chciałam się zapytać, czy ma pani jakieś nowe wiadomości…

– Rozumiem… tak, mam wiadomości! – ożywiła się. – Milicja znalazła skuter! To nie Marcin…

– A kto? – spytałam bezmyślnie.

– Nie wiem kto. Ktoś inny, nie Marcin!

Nie Marcin! Nie Marcin! Wreszcie dotarło do mnie.

– Rozbierz się, Mada, zdejmij płaszcz!

– Mogę tu zostać chwilę?

– Oczywiście, że tak! – odparła tym swoim uprzejmym tonem. – No, oczywiście, że tak! – powtórzyła.

Nagle zakryła twarz rękoma i stała teraz na wprost mnie nieruchoma i milcząca. Nie wiedziałam, co mam robić. Podeszłam do niej i ostrożnie dotknęłam jej dłoni.

– Proszę pani… – powiedziałam – niech pani nie płacze!

Po chwili wyjęła z kieszeni chustkę i padała mi ją. Teraz ona z kolei mówiła stłumionym głosem:

– No, już, już… nie trzeba tak… no, już, kochanie, przestań…

Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić, jaki jest dom Marcina, a zawsze chciałam wiedzieć. Teraz, kiedy wszystko było przegrane, kiedy nie było nawet Marcina, znalazłam się tu zupełnie obca, gość, który przyszedł nie w porę. Być może matka Marcina spostrzegła mój wzrok błądzący po sprzętach sięgający w głąb, poza wpół otwarte drzwi. Siedziałam tu już dość długo i właściwie powinnam wyjść, ale potwornie bałam się zostać sama. Bałam się moich myśli, rozważań, wolałam odłożyć je na później.

– Może chcesz obejrzeć nasze mieszkanie? – spytała domyślnie.

– Tak! – przyznałam.

Podniosła się z krzesła.- Chodź…Mieszkanie było duże, piękne. Zbyt duże i zbyt piękne. Jedynie w pokoju Marcina poczułam się nieco swobodniej, bo tu nie było tej przestrzeni zamieszkanej tylko przez powietrze. Na biurku stała moja fotografia, obok niej na starannie złożonym papierze leżało małe pudełko. Wystarczyło sięgnąć ręką i mogłam mieć je z powrotem.

– A tu jest gabinet mojego męża… – powiedziała matka Marcina wprowadzając mnie do następnego pokoju.

Puszysty dywan, fotele, niski stół, biurko, monumentalna biblioteka. O, tak! To był zupełnie inny świat mój. To był zapewne świat, o którym marzyłam jeszcze tak niedawno, ten, w którym mężczyźni mieszają koktajle! mój był chyba prostszy. Nie lepszy, nie gorszy – prostszy.

Uchyliłam okno, przez które dotarł z ulicy hałaśliwy, nierówny szum południowego szczytu.

– Bardzo tu duszno… – powiedziała matka Marcina. Wskazała mi ręką fotel. – Usiądź na chwilę, chciałam o coś zapytać…

– Słucham?

– Marcin nie powiedział ci nic, prawda?

– Nie! Widocznie uważał, że nie powinnam wiedzieć. Nie chciał mówić, a ja nie pytałam!

– Nie chciał… – powtórzyła i zastanawiała się nad czymś przez chwilę. – Chciał, wiesz? On chciał, tylko nie wiedział, jak to przyjmiesz! Bał się po prostu. Ja także bałam. Powiedz sama, czy nie mieliśmy racji?

– Chyba nie! Gdybym wiedziała od początku, gdyby Marcin powiedział mi o wszystkim sam, myślę, że potrafiłabym… chyba na pewno… nie wiem zresztą… ale czas działałby tu na korzyść Marcina! Nabierałabym do niego zaufania, a tak mogłam je tylko tracić!

– Wiesz co? – podniosła się z fotela – zadzwonię do Ligoty! Może ma jakieś wiadomości, a do nas często nie można się dodzwonić, aparat jest chyba zepsuty czy coś… Myślę, że Marcin nie będzie na mnie zły, jeżeli… – podeszła do stolika z magnetofonem – jeżeli posłuchasz tej taśmy!

Wyszła. Tarcze magnetofonu kręciły się miarowo, Paul Anka śpiewał. Przez ulicę przejeżdżał tramwaj, dzwonił natarczywie. Anka skończył i nagle usłyszałam zmieniony trochę głos Marcina.

"Słuchaj, Mada… wiesz, ja już niejednokrotnie chciałem ci powiedzieć pewne rzeczy dotyczące tego okresu… tego czasu, kiedyśmy się jeszcze nie znali. Ona też zawsze chciała pomarańczówkę! Słuchaj… ta Mariola… ona była ze mną…… odsunęła zasłonę i wyjrzała na ulicę. Spojrzałem i ja. Przed Lajkonikiem stał skuter. Mariola strzeliła okiem w moją stronę. Zrozumiałem……zrobili ze mnie złodzieja skuterów i nie miałem nic, co mogłoby stanowić jakąś obronę. Nie ja mówiłem, mówiły fakty. Fakty znaczą zawsze więcej niż słowa… twarz mojej matki, kiedy otworzyła nam drzwi? Wiele wiedziała o mnie, bo nie żałowałem jej prawdy, kiedy wracałem do domu po północy!"

Po coś to zrobił? Po coś ty to nagrał? Dla kogo? Marcin! Ja słucham, słucham i nic nie mogę zrozumieć. Więc znowu ta dziewczyna? Ona nie może tego usłyszeć!” – Gdzie jesteś, Marcin? – myślałam chaotycznie. – Niech on wróci, zaraz, natychmiast! Gdzie mam go szukać? Dokąd iść? Kiedy weszłam do stołowego, matka Marcina siedziała nieruchomo, wpatrzona w telefon. Odwróciła się słysząc moje kroki. Podeszłam do niej.

– Czy uważasz, że zrobiłam źle? Że nie powinnam puścić tej taśmy?

– Zrobiła pani dobrze, pani zawsze była dla mnie bardzo dobra, tylko że ja nie rozumiałam tego!

– Nie mogłaś rozumieć!

– Nie mogłam!

Przyglądała mi się przez chwilę w zupełnym milczeniu, ale stopniowo jej wzrok stawał się coraz mniej uważny, zatracał zwykłą bystrość, matowiał.

– Mój synek… – powiedziała nagle z ogromną słabością – gdzie on teraz jest? Gdzie on może być?

Jej oczy znowu zalśniły, ale inaczej niż zwykle. Zwilgotniały. Opuściła szybko powieki.

– Nie masz pojęcia, jak on się starał! – mówiła cicho. – Jak on bardzo, bardzo chciał naprawić to wszystko. Początkowo odnosiłam się do tych prób sceptycznie, ale w końcu przekonał mnie! Wszystkich nas przekonał, Ligo tę również…

– I mnie mógł przekonać, proszę pani! Gdybym wiedziała dawniej… nigdy bym przecież… nigdy bym…- Spotkał tę dziewczynę przypadkowo! Nie mógł się od niej odczepić! – przerwała mi gwałtownie.- Wiem! Wojtek mi to tłumaczył! Ale ja nie byłam w stanie uwierzyć! Marcin kręcił od samego początku, ciągle coś taił, a jednocześnie chciał, żebym mu ślepo ufała! Jak długo można ślepo ufać? Jak długo można, proszę pani?

– W ogóle nie można ślepo ufać! – przyznała. – Masz rację i chyba w tej twojej racji tkwi nasz błąd! A także i moja wina! Bo w końcu i mnie udzielił się ten paniczny lęk Marcina, że nie zechcesz rozgraniczyć przeszłości i teraźniejszości! A tu, widzisz, jest nasza racja, bo rzeczywiście nie powinno się rozgraniczać takich rzeczy zbyt pochopnie! Ty także zrozum to stanowisko…

Zamilkłyśmy, bo sprawa była do dyskusji, a żadna z nas nie miała na to siły. Zresztą w tej chwili nie była ważna ani przeszłość, ani teraźniejszość! Liczył się jedynie czas przyszły, ten, który miał rozstrzygnąć jakoś nasze sprawy. Ale do takich rozstrzygnięć potrzebny był Marcin! A Marcina nie było.

"Jak bym się zachowała, gdyby nagle wszedł do pokoju?" – myślałam. Poprzedni żal do niego, rozgoryczenie – wszystko to pierzchło nagle, pozostawał mi jedynie smutek i uczucie, że nie sprostałam zadaniu, które postawiło przede mną życie! Powinnam była zmusić Marcina do mówienia o sobie, człowieka, którego się kocha, trzeba znać na wylot. Inaczej: zanim się kogoś pokocha, trzeba go poznać na wylot! A ja nie. Kochałam Marcina gesty, słowa, rysy, wszystko to, co znałam, co było dla mnie dostępne, zrozumiałe i jasne. Pokochałam także jego mroczność, zgodziłam się na nią, nie wiedząc, co kryje. A potem zlękłam się, kiedy wyjrzała z niej obca Marcina twarz i uznałam ją natychmiast za jego aktualne oblicze! A przecież domyślałam się od dawna, że cała ta skrytość wynika z obawy lub zwykłego wstydu! I nie zrobiłam nic, nic, żeby poznać jego kompleksy i zawikłania! Czy teraz jest za późno? Chyba nie, chyba nigdy nie jest za późno i na nic nie jest za późno, kiedy w grę wchodzi człowiek. Nawet tego, który odszedł, można dogonić, nie dopędza się tylko pociągów! Ale to przecież nie wszystko, bo kto wie, może Marcin wcale nie chce, żebym dopędzała go teraz i nadrabiała stracony dystans? Spróbuję jednak! – postanowiłam. – Spróbuję dogonić go i rozdzielić te dwa czasy stawiając wszystko na czas trzeci!

A potem ogarnęło mnie znowu drżące, bezsilne oczekiwanie.

***

Wysiadłem na małej stacji z doskonałą świadomością, że moja tu obecność wynika z całkowitej bezradności. Bezradny człowiek zdolny jest czasami do posunięć wymagających niesłychanej energii. Tak było ze mną. A jednak sprawdziłem na tablicy rozkład pociągów i przez chwilę rozpamiętywałem ewentualność natychmiastowego powrotu. Rozważania były platoniczne, bo wiedziałem przecież, że nie wrócę, dopóki nie wypróbuję tej dziwnej szansy, która objawiła mi się po południu i której uczepiłem się błyskawicznie. Kiedy wyszedłem na mały plac przed dworcem, cisza i spokój tego miasteczka ostatecznie wciągnęły mnie w głąb, poprowadziły krętymi uliczkami między domy, w których nie znałem nikogo.

Był wieczór. W świetle gazowych latarni snuli się przechodnie, ich cienie o zmiennej wielkości plątały się wokół nich, bardzo wyraźne, rzucające się w oczy jakby inne niż cienie ludzi w większych miastach. Nigdy nie zwracałem uwagi na swój cień i jego natręctwo, tu jednak musiałem dostrzec obecność swojego satelity i to śmieszne, ale przeszkadzał mi. Ciągle musiałem na niego patrzeć, nie mogłem skoncentrować myśli i zupełnie rozkojarzony doszedłem do rynku. Koło fontanny stał milicjant i patrzył w górę, na niebo pełne gwiazd, na księżyc pomarańczową kulą zawieszony nad placem. Może poeta?

Sprawdziłem w notesie zapisany niedawno adres. Poeta poprawił pasek, zbyt mocno widać ściągnięty pod brodą, i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.

Назад Дальше