Odprawił wreszcie Braci, kiedy im już senność znużone języki plątać poczynała, ale sam długo jeszcze nie szedł na spoczynek. Wielkimi krokami przemierzał salę i zachodził kilkakroć w opustoszałe krużganki świątyni, jak gdyby odnaleźć w nich chciał na powrót coś sam nie wiedział, jak to ma nazwać: wiarę? spokój? pewność? Ale troskę znajdował tylko i strach niepojęty.
Śnieg już nocny pokrywał księżycowe pola i padał dużymi płatami na marznące morskie zatoki, kiedy Malahuda, znużony i stargany wewnętrzną rozterką, udał się nareszcie do swojej sypialnej komnaty. Sen jednak nie czepiał się jego powiek tej nocy. Budził się co kilka godzin, nim nadchodziły pory zwykłych nocnych posiłków i długo później nie mógł zasnąć. Po północy o drugim wstawaniu zaszła ku niemu Ihezal, odprawił ją jednak pod pozorem, że ma ważne zajęcia, wymagające samotności i poszedł znów do świątyni.
Nie zdawał sobie nawet sprawy, po co idzie i czego chce, aż dopiero gdy stanął w wielkiej sali u drzwi z kutej złoconej miedzi, znajdujących się poza wyniosłą kazalnicą, a wiodących do miejsca najświętszego, gdzie księgi prorockie chowano, zrozumiał naraz, że to było nieświadomą myślą jego od wieczora, której tylko przez dziwny lęk jakiś nie śmiał wykonać: iść tam i przejrzeć jeszcze raz te wszystkie księgi odwieczne i święte, księgi, które tylko w porze wielkich uroczystości, w drogie tkaniny owinięte, wnoszono za nim na kazalnicę, aby z nich Słowo czytał ludowi.
Tak! iść tam i tych ksiąg, którym zawsze był tylko posłuszny, spytać się nareszcie, czy nie kłamią przebiec gasnącymi oczyma jeszcze raz ich treść, ale nie jako dotychczas bywało, ze czcią jeno a nabożeństwem, lecz z tą badawczą ciekawością, która niewątpliwie jest grzechem Czuł, że popełnia świętokradztwo, wchodząc tu dzisiaj z tą myślą, ale nie mógł się już oprzeć Dawnym, codziennym nałogiem sięgnął jeszcze po złotą obręcz u dźwierzy31 wiszącą i nakrywszy nią włosy, przycisnął zamek tajemny
Za rozwartymi drzwiami zionęła czeluść w dół wiodących schodów. Zstępował nimi z kagankiem, od stóp kazalnicy wziętym, czytając bezmyślnie złote na ścianach napisy, które zapowiadały śmierć nagłą i klęski wszelakie tym, którzy by się tutaj bez nabożnej myśli wnijść ośmielili. A potem, kiedy się już znalazł w sali podziemnej, bogatym nakrytej sklepieniem, drzwi nawet za sobą nie zamknąwszy, jął z pośpiechem dobywać ze skrzyń rzezanych32, suto drogim metalem i kamieniami nabitych, pergaminy stare, jak twarz jego pożółkłe i działaniem wieków zetlałe: karty nieliczne z proroctwami pierwszej kapłanki Ady, jej ręką pono w Kraju Biegunowym, gdzie życia dokonała, spisane, a z trudem wielkim przed dwoma setkami lat od Braci Wyczekujących dobyte, i potem księgi inne, na przemian proroctwa i historię ludu zawierające, aż do grubych foliałów spisanych przez ostatniego męża bożego, Tuheję, którego znali jeszcze jego pradziadowie.
Rzucił to wszystko całe brzemię stuleci na stół marmurowy i rozjarzywszy świecznik, czytać począł szybko, pośpiesznie, nawet zwykłego znaku przed otwarciem księgi na czole nie kreśląc.
Mijały długie godziny, których każdą dwunastkę oznajmiała kula, spadająca z zegaru33 w misę miedzianą; starzec, znużony, zasypiał chwilami w wysokim karle i budził się znów, i znowu czytał księgi, tak dobrze mu znane, a w przerażająco nowej postaci stające dzisiaj przed jego oczyma. Dawniej widział w nich prawdę, a dzisiaj znalazł tylko tęsknotę, która zrazu na kartach kapłanki Ady i u rzadkich pierwszych proroków nieokreślona i mgława, jakimś wyśnionym (amoże nawet rzeczywistym?) widmem Starego Człowieka wywołana, rosła i krystalizowała się w miarę postępu czasów i nieszczęść na lud spadających. Naprzód była tam tylko mowa o Starym Człowieku, który lud na Księżyc z Ziemi przywiódł i odszedłszy na Ziemię, ma z niej kiedyś znowu powrócić, a później dopiero jawić się poczęła obietnica wybawiciela, który, będąc w istocie swej Starym Człowiekiem, będzie zarazem odmłodzoną jego postacią i przyjdzie jako Zwycięzca, aby luduciśniony wyzwolić. I spostrzegł Malahuda, iż Ada pierwszy raz powrót Starego Człowieka zapowiedziała, kiedy jej doniesiono w Kraju Biegunowym o najściu na osady przy Ciepłych Stawach szernów zza morza, o których istnieniu na Księżycu przedtem ludzie podobno nawet nie wiedzieli i że później w ciągu wieków każde nieszczęście i każda klęska miały swego proroka, który tym rychlejsze przyjście Zwycięzcy obiecywał, im cięższa na lud dola spadała.
Gorzki, ironiczny uśmiech osiadł na jego wargach. Z coraz większą zapamiętałością, gorączkowo przerzucał pisma szanowne i czczone, grzebał w nich drżącymi rękoma i okiem rozpłonionym34 i wynajdował sprzeczności i błędy, i tak, nie wiedząc prawie, co czyni (a czynił rzecz nieodwołalną), walił gmach wiary życia swego całego.
Na ostatnią kartę ostatniej księgi ciężko opadły mu dłonie. Wiedział już na pewno, że żaden Zwycięzca nigdy przez nikogo naprawdę nie był przyobiecany i że wszystkie proroctwa były jeno wyrazem tęsknoty ludu, uciemiężonego przez potwornych i złośliwych księżycowych pierwobylców
A jednak przyszedł!
Była to dla niego zagadka nie do rozwiązania, paradoks jakiś ironiczny a straszny! A przy tym jeszcze i druga rzecz: jakieś błędne koło uczucia, z głębi najtajniejszych wnętrzności jego się wyłaniające. Oto przed chwilą zburzył był w duszy całą wiarę swoją, a teraz czuje, że wszystko w nim się oburza na myśl, że ten przybysz dziwny, przez proroków w istocie nieprzepowiedziany, przez proste ukazanie się swoje wywróci całą religię oczekiwania, na owych proroctwach opartą!
I znowu przyszło mu na myśl, że on może nigdy naprawdę nie wierzył, że słowa, które mówił do siebie i do ludu, inne miały znaczenie niż to, które on sam pozornie do nich przywiązywał, że wszystko to był sen jakiś, który teraz przez dziwny i przekorny wypadek stał się rzeczywistością, zgoła niewołaną
A czuł jednocześnie, że żal mu jest wiary.
Starał się ująć to wszystko w jakąś formułę, usiłował zrozumieć sam, o co mu chodzi właściwie, ale myśli rozpierzchały się za każdym razem, pozostawiając jeno bolesną pustkę w jego głowie i sercu.
I właśnie kiedy tak dumał, weszła była jasna Ihezal i oto stoi przed nim z tym strasznym pytaniem na ustach i w oczach płonących:
Dziadku! ty nie wierzysz, że to On?
Postąpił kilka kroków ku dziewczynie i ujął ją miękko oburącz za głowę.
Wyjdźmy stąd, Ihezal
Przed chwilą jeszcze, gdy dłoń ku niej wyciągał, oporna teraz oszołomiona snadź tym, co w oczach starca spostrzegła, dała mu się prowadzić spokojnie i bez słowa. Ujął ją więc wpół i wiódł w górę po schodach, pozostawiając za sobą w nieładzie rozrzucone księgi święte i czcigodne, których był strażnikiem Złoty znak Przyjścia błyszczał za nimi w dogasającym blasku świecznika.
Gdy weszli z powrotem do świątyni, wlewał się już przez okna szary blask dnia przychodzącego, który na kilkadziesiąt godzin przed wschodem słońca na Księżycu jego zjawienie się już zapowiada.
Malahuda, wnuczkę wciąż wpół trzymając, podszedł z nią ku ogromnemu oknu, na wschód zwróconemu. Przez opary, z Ciepłych Stawów wstające, widać było w nikłej szarej poświacie zamarzłe morze i śniegiem pokryte góry na wybrzeżu. Cisza była ogromna po wszystkich ludzkich osadach, jeno z trójszczytowego zamku szerna Awija, snu nieznającego, bił blask pochodni czerwony i krzyki jakieś a nawoływania. Dookoła, w śniegiem przysypanych namiotach, czuwali według rozkazu zbrojni arcykapłana.
Malahuda, wnuczkę wciąż wpół trzymając, podszedł z nią ku ogromnemu oknu, na wschód zwróconemu. Przez opary, z Ciepłych Stawów wstające, widać było w nikłej szarej poświacie zamarzłe morze i śniegiem pokryte góry na wybrzeżu. Cisza była ogromna po wszystkich ludzkich osadach, jeno z trójszczytowego zamku szerna Awija, snu nieznającego, bił blask pochodni czerwony i krzyki jakieś a nawoływania. Dookoła, w śniegiem przysypanych namiotach, czuwali według rozkazu zbrojni arcykapłana.
Milczeli długo oboje, we wstający świt nowego dnia zapatrzeni, aż nareszcie biała Ihezal, odstąpiwszy kilka kroków, rzuciła futro na posadzkę świątyni i stając nago, jako prawo przysięgającym każe, obróciła dłonie ku wschodowi, a potem ku północy, w stronę, kędy jest Ziemia, i rzekła:
Jeślibym kiedy zaprzestała wierzyć w Niego, jeślibym Mu nie oddała wszystkich sił moich, mojej młodości i życia mego całego i tętna wszystkiej krwi mojej, jeślibym oprócz Niego pomyślała o jakimkolwiek innym człowieku: niech zginę marnie i przepadnę, albo niech matką morca się stanę! Słyszy Ten, który jest!
Malahuda zadrżał i mimo woli pokrył oczy dłonią, słysząc to straszliwe zaklęcie, ale nie wyrzekł ani słowa.
Świt coraz srebniejszy35 robił się na świecie, rzucając perłowe blaski na nagą dziewczynę, falą złotych włosów jeno okrytą.
II
Elem stał na szczycie wzgórza, oddzielającego Kraj Biegunowy, w którym słońce nigdy nie wschodzi ani nie zachodzi, od wielkiej bezpowietrznej pustyni, blaskiem świętej gwiazdy, Ziemi, oświetlonej. Różowe, po horyzoncie ślizgające sięsłońce płonęło mu na gładko wygolonej czaszce i drżało metalicznymi połyskami po długiej, kruczej, kędzierzawej brodzie. Ziemia stała w pierwszej kwadrze; tam daleko, nad Wielkim Morzem, w krainie przez ludzi zamieszkałej, był właśnie poranek. Zakonnik, tyłem od srebrnego sierpa Ziemi odwrócony,patrzył w dół, w mroczną zieloną kotlinę. Większa część Braci rozeszła się już była za jego rozkazem na cały świat księżycowy, roznosząc po ludzkich osadach radosną nowinę o przybyciu Zwycięzcy nieliczna garść tych, którzy pozostali, krzątała się około przygotowań do podróży. Elem widział z góry, jak w długich, ciemnych habitach, z golonymi czaszkami snuli się skrzętnie dokoła namiotów (jako wyczekujący bowiem w namiotach, nie w domach mieszkali), wynosząc sprzęty i zapasy na drogę potrzebne lub przygotowując wózki i psy do zaprzęgu. Zwycięzca snadź spał jeszcze w swoim lśniącym wozie, do wydłużonej kuli podobnym, w którym przebył międzygwiezdne przestrzenie, bo cisza tam była i nikt się wpobliżu nie ruszał.
Za godzin kilkanaście miano już na zawsze opuścić KrajBiegunowy, dachy te, niezliczonym pokoleniom mnichówsłużące, tę łąkę chłodną i zieloną i różowym słońcem ozłocone wzgórza, skąd na widnokręgu nad pustynią Ziemię widać jasną. Elem myślał o tym bez żalu; owszem, duma radosna pierś mu rozpierała, że za jego życia i przełożeństwa dokonały się czasy i przyszedł ten od wieków zapowiedziany i oczekiwany. Odtąd poczynała się nowa era. On widział ją już w myśli, jasną, tryumfalną widział pokonanych i upokorzonych szernów nienawistnych, którzy jako pierwobylcy śmią sobie rościć jedyne do Księżyca prawo, mimo że on przez Starego Człowieka ludziom był oddany myślał z rozkoszą o wytępieniu do nogi, do imienia przeklętych morców, a ponadto myślał o wielkim tryumfie i władztwie Braci niegdyś Wyczekujących, a dzisiaj Weselnych, którzy pierwsi według obietnicy przychodzącego Zwycięzcę ujrzeli i przyjęli, i z nim teraz razem, jak orszak wierny i nieodstępny, pójdą zaprowadzać nowe królestwo na księżycowe kraje
Pilno mu było wyruszyć już na południe, w one ludzkie dziedziny, których nie widział w pustynię i daleką Ziemię wpatrzony od kiedy chłopięciem wstąpił do Zakonu, ale które go znały panem co najmniej równym arcykapłanowi na stolicy przy Ciepłych Stawach, a nawet wyższym od niego, bo władnącym36 z dala duchami i od zdobywczej mocy szernów niezawisłym.
Ale tymczasem, nim wywieść miał nareszcie z wieczystych siedzib żywych Braci Zakonu, co z nim razem Przyjścia się doczekali, należało zrobić porządek ze zmarłymi.
Obejrzał się. Na szczycie wzgórza, kędy stał, i dalej, na innych ku Pustyni opadających grzbietach, głazami podparci siedzieli wszyscy Bracia Wyczekujący, którzy zmarli, nim nadszedł Zwycięzca i trupimi, zaschłymi twarzami patrzyli bezmyślnie w stronę srebrnej Ziemi na czarnym widnokręgu.
Tak przed wiekami z twarzą ku Ziemi ułożyć się tutaj kazała pierwsza kapłanka i święta Bractwa założycielka, Ada, która po odejściu Starego Człowieka dokonała życia w Kraju Biegunowym, patrząc na Gwiazdę Wielką ponad Pustyniami i tak za jej przykładem umieszczano wszystkich Braci, którzy pomarli.
Kto raz wstąpił do Zakonu, wyrzekał się wszystkiego i nie opuszczał już Biegunowej Krainy za życia ani po śmierci. Bracia tracili rodzinę, nie znali majętności, trunku ani jadła gotowanego, czyści mieli być, wstrzemięźliwi i prawdomówni a zwierzchnikowi swemu posłuszni, a obowiązkiem ich najpierwszym było: czekać w pogotowiu Czas, niemający w tej dziwnej krainie dnia ani nocy, spędzali na pracy ręcznej i modłach, które odprawiano na górze, z twarzą ku Ziemi zwróconą. A kto umarł, zwalniał się od pracy, lecz w modłach żywym towarzyszył. Nie palono go bowiem ani w grobie chowano, lecz wyniósłszy na wzgórze, opierano plecami o głaz,aby patrzył na Ziemię i czekał Przyjścia razem z żywymi.
Byli tacy, którzy, czując zbliżającą się śmierć, wyprowadzać się tam towarzyszom kazali, aby w obliczu Ziemi życia dokonać.
W chłodnym i rozrzedzonym powietrzu trupy się nie psuły. I z biegiem lat ten Zakon umarły liczniejszy się stał od żywego Zakonu. Słońce krążyło około wyschłych trupów, a one trwały tak niezmienne, spokojne i wyczekujące. Kiedy Ziemia była na nowiu i słońce płomienne stało ponad nią, rozjarzały się czerwonym blaskiem poczerniałe twarze i gorzały tak, dopóki blask słoneczny z nich nie zszedł, ustępując miejsca wzmagającemu się wciąż, trupio sinemu światłu Ziemi. O godzinie pełni Bracia Wyczekujący przychodzili modlić się na górę, a kiedy posiadali na głazach wśród trupów, mając słońce za plecami, trudno było zaprawdę rozróżnić, którzy są żywi, a którzy umarli.
Tak właśnie siedzieli byli dnia poprzedniego, zmarli z żywymi pospołu, kiedy owa wielka rzecz się stała. A gdy Elem zawołał: On przybył! zdziwił się, że wstali tylko żywi, aby witać z nim Zwycięzcę, że nie powstały zarazem te trupy i nie zawiodły hymnu radosnego, tak jak oni, że czasy się już wypełniły i koniec nędzy na Księżycu
I teraz patrzył prawie z oburzeniem na tę rzeszę nieżywą, że trwa jeszcze wciąż w bezmyślnym i bezcelowym już oczekiwaniu, twarzami martwymi ku Ziemi zwrócona, chociaż ten, wyglądany i wyczekiwany, jest już pomiędzy nimi. Zdawało mu się ciągle, że ruszyć się winny te wszystkie trupy, stare, zeschłe i w proch się już rozsypujące i inne, niedawne, z pozoru jakoby jeszcze żywe powstać i iść tłumnie tam w dolinę i witać tego, którego za życia i po śmierci oczekiwały.