Niejedenże to sercu rezultat myślał teraz i niejeden życiu okolnemu zysk: to moje spalenie się w żądzy egzotycznej i to ich wytlenie w uczuciach rodzimego zastoju?
I nagle stanęła mu przed oczami ta mała Ola: to ciche marzycielstwo dziewczyny, zakażone gnuśnością okolną; jej drobne, zimne ciałko, spalone przez gnuśnych żarem własnej zmylonej duszy; jej słowa wreszcie, niby tego żagwienia się wnętrznego dymy fatalne: brunatne, rude, rdzawe, ociekłe, błotne, zwiędłe, zmurszałe
Otrząsł się całym ciałem.
A gdy oczy podniósł, wzdrygnąć się musiał po raz drugi. Spozierały na niego ślepia białe tej wielkiej kukły Murzyna, wyciągającej w swych łapach goryla tacę mosiężną, a w niej dzban kryształowy i lodową niby czarę: te same, które onego wieczora podawał było Woydzie.
Bydlęcą powagą nieodpartej jakby siły spoglądał na niego stróż zastoju, jak sam czas niemy, uczuć i namiętności rozkładowych świadek ponury, eunuch czarny z ślepiami jak przerażenie.
Ocknął go z tego otępienia głos śpiewaka donośny:
Perche la festa e del valore,
Perche la festa e del va-lor!!
O czymże to on śpiewa? zamyślił się nagle. O «valore»: dzielności! że jej to świętem radosnym jest miłość tam na świecie: gdzie krew z żył gorąca i w ramiona skore niby żelazo roztopione wpływa, gdzie każda namiętność czyni się sama życia potęgą zwycięską.
Andiam! Andiam in guardia! Andiam!
Andiam! Ah
Śpiew wzbijał się wciąż! jak gdy ostatni na wiosnę słowik w kląsk ostatni uderzy, gardłem czas jaki przebiera, nutę wyciągnie i zapamięta się śpiewakiem: za echem własnym śląc głos już nie swój w te gwiazdy po nocy migające; by tam aż, w gwiazd obliczu, przełamać głos podniebny w krzyk żądzy najniecierpliwszy!
Cieliste kobiety z dobrobytowego opasu, panie o miękkich spojrzeniach i pulchnych policzkach, luksusowe małżonki siedzące zawsze z apatycznym ruchem kolan niedomkniętych i te wiotkie, z cierpkim grymasem nudy na licu zopierzałym wszystkie te kobiety spięła iskra życia w jeden łańcuch oczekiwania, przez który przebiegał niespodziany prąd namiętności egzotycznej. I uderzył w nie ten prąd raz w raz! raz w raz! łechcąc, drażniąc, podrywając nerwy w ciałach tłustych aż do zachwytliwego bólu.
A gdy się śpiew skończył, oczywista na nucie efektu wysokiej, rozdartej, samego śpiewaka podejmującej na palce, wówczas stał się z kobietami szał.
W długim grzmocie oklasków szelest sukien kobiecych podrywny, w zaszum mgły zerwanego stada kuropatw, skłębienie się szelestne barwnego wieńca kobiet wokół śpiewaka, gwarne rozkołysanie złotych i ciemnych główek, ramion w białych rękawiczkach wyrzucanie się w górę i kwiatów pęki przez nie miotane.
Och, jakiż to artysta! wzdychały zasapane na krzesłach matrony.
Od strony gabinetu poczęły wchodzić do sąsiedniego pokoju grupy starszych panów w gęstej dymnicy od cygar i w basowym pomruku rozmów.
Zjawił się i gospodarz: gorzko uprzejmy, grzecznie wyniosły, ubrany z wyszukaną sztywnością. Czarny i tłusty włos okalający łysinę na ciemieniu miał coś z nadmiernego połysku i martwoty peruki, zresztą i niepokalany gors koszuli był trupiego blasku: wszystko jakby martwiało na tym człowieku, niby na uroczystość dworskiej żałoby. Najsztywniejsze wszakże były szeroko rozwidlone szpakowate baki, nadające obgolonym wargom w tej jamie włosów coś z rybiego wyrazu. Pan powrócił dopiero co z Petersburga, miał dużo do powiedzenia i jeszcze więcej do przemilczenia: świeżym kontaktem ze stołecznymi sferami wzbudzał większy niż kiedykolwiek szacunek wśród swoich gości.
Teraz oto prowadził pod ramię wielkiego jak piec chłopa o podgolonej jasnej czuprynie i ostro rozstawionych wąsach. Profesorowi powiedziano, że jest to podobno korespondent do gazet berlińskich i że na opinii europejskiej zależy nam wszak bardzo. Suchy i sztywny wygląd gościa wywołał na pół ironiczne zaciekawienie gości do koszarowego fashion. Jego bardzo lakoniczne odpowiedzi wzbudzały jednak poważanie dla prasy europejskiej, zaś ostre i krótkie gesty znalazły już naśladowców.
Koło gospodarza i berlińskiego gościa krystalizowała się tedy powaga. Ten stateczny korowód panów, zahaczywszy o profesora z Krakowa, stał się jeszcze bardziej poważny i surowy. W milczeniu gości oraz w ich chrząchaniach30 czuć było chwilę oczekiwania: wiadomo było z doświadczenia, że zebrania w tym domu mają zawsze swoje clou31 sprawy publicznej.
Z salonu biła tymczasem pełną falą muzyka. Gospodarz z lekkim zniecierpliwieniem zamykał cicho wielkie skrzydła i zasuwał portiery, ktoś usłużny uczynił to i przy drugich drzwiach. Półmrok ogarnął panów: rozpłomieniły się w nim zarzewia cygar, rzucając ostre, czerwone błyski i głębokie cienie na twarze starcze. Lecz wnet zapłonęła lampa u góry, ścieląc po twarzach zimniejsze półświatło i łagodniejsze cienie: to lokaj zgasił świecę na kominku i rozniecił elektryczność, by oddalić się wnet krokiem bezszelestnym i tajemniczym. Panowie chrząchali coraz twardziej, na nieomylne świadectwo, że niejeden z nich się czuł niezręcznie; ten i ów doświadczał nawet interesującego dreszczu spiskowca.
Wśród wysztywnionych białych gorsów i dymiących cygar panowała skrzepła, sucha atmosfera wysilonej powagi po tak swobodnych rozmowach przy preferansie. Ta nakazowość chwili schlebiała najwidoczniej wszystkim instynktom gospodarza, bo uznawszy wreszcie moment za stosowny, powstał i, unikając najstaranniej wszystkiego, co by mogło trącić stylem i okrasą, wygłosił w starannie oglądane paznokcie swej ręki, że obecne kłopoty rządowe w czasie, kto wie, czy nie przedwojennym, czynią go bardziej pokojowym na wewnątrz. I tak, na przykład, w rozmowie z pewnym miarodajnym czynnikiem wyniósł gospodarz wrażenie, że pewna finansowa inicjatywa społeczna w zakresie użytku publicznego, przy umiejętnym przepchaniu jej przez niższe dykasterie, nie natrafiłaby na zbyt silny opór u góry. Miano wprawdzie na myśli herbaciarnie lub przytułki, lecz przy umiejętnej formalistyce i zręcznym argumentowaniu interesem rękodzieł, eksportu, zdolności można nakierować pozwolenie na muzeum sztuk pięknych, o którym była już tylokrotnie mowa w gronie panów. Wypadałoby również skorzystać z jakiej okoliczności galówkowej, okazji czy egidy, dla których mają tam smak.
Po tym obwieszczeniu wszczął się gwar bezładnej rozmowy. Uwagę wszystkich pociągali dwaj panowie: stary o czerwonej twarzy i siwych wąsiskach oraz pan smukły o długiej pogarbionej szyi, maskujący zakłopotanie niezmierną dla wszystkich uprzejmością. Wiadomo było, że stary jegomość, bogacz ukraiński, pragnie coś zrobić i że hrabia zamierza zerwać z bardzo przewlekłą i nieco płochą młodością w sposób równie obywatelski, jak hojny. Kilku publicystów miało za to pomysły i ambicję. Stanęła tedy rada tajna przy zachowaniu zwykłych ostrożności, to jest pod osłoną hucznego przyjęcia u gospodarza.
Oto wystąpił pierwszy publicysta z wielkim rękopisem w dłoni.
Panowie zaczął z szerokim gestem pierwszą troską cywilizowanych narodów, powiada mądrość
Gospodarz ujął go bardzo delikatnie za łokieć i z cierpką uprzejmością tłumaczył, że nie wystarczy czasu na wysłuchanie kilku, interesujących skądinąd, prelekcji. Rozległ się pomruk aprobaty.
Po tym obwieszczeniu wszczął się gwar bezładnej rozmowy. Uwagę wszystkich pociągali dwaj panowie: stary o czerwonej twarzy i siwych wąsiskach oraz pan smukły o długiej pogarbionej szyi, maskujący zakłopotanie niezmierną dla wszystkich uprzejmością. Wiadomo było, że stary jegomość, bogacz ukraiński, pragnie coś zrobić i że hrabia zamierza zerwać z bardzo przewlekłą i nieco płochą młodością w sposób równie obywatelski, jak hojny. Kilku publicystów miało za to pomysły i ambicję. Stanęła tedy rada tajna przy zachowaniu zwykłych ostrożności, to jest pod osłoną hucznego przyjęcia u gospodarza.
Oto wystąpił pierwszy publicysta z wielkim rękopisem w dłoni.
Panowie zaczął z szerokim gestem pierwszą troską cywilizowanych narodów, powiada mądrość
Gospodarz ujął go bardzo delikatnie za łokieć i z cierpką uprzejmością tłumaczył, że nie wystarczy czasu na wysłuchanie kilku, interesujących skądinąd, prelekcji. Rozległ się pomruk aprobaty.
W takim razie wycofuję się z moim referatem! obwieścił wyzywająco rzecz przez innych już postanowioną.
Wielmożni panowie odezwał się z kolei głos ochrypły i, wyłamując z trzaskiem palce zakłopotanych dłoni, wystąpił uwędzony w dymie tytoniowym niezmiernie długi i zaschły pod żółtą skórą jegomość. Prawdziwie wielmożni panowie! bo fortuna w rzeczach publicznych dobrze użyta całemu narodowi adjuvat32, a jego dobrodziejom chwały i godności przysparza. Gdy głód w Polsce panował, otwierały się królewskie i pańskie śpichrze. Otwórzcie duchowe śpichrze, dobrodzieje nasi! Ten głód ciężką klęską nam grozi, wysiewają się już tylko chwasty i co jałowsze ziarna. Użyczcie książek! Dosypcie grosza! błagał i trzaskał palcami suchotniczy pan. Załóżcie śpichrz pod zasiewy nowe: stwórzcie bibliotekę!
A niech wam tak Bóg fortunę podwoi oraz w tym i przyszłym życiu nagrodzi, amen! zakończył ktoś półgłębkiem i pociągnął suchotniczego pana za rękaw tak silnie, że posadził go z impetem obok siebie. Jak pan może w ten sposób!
Ależ drogi i najmilszy! Suchotniczy pan pochwycił sąsiada za obie dłonie, kierując w jego stronę impet swego wzburzenia. Pan, który bywałeś w Paryżu! Pan, który także nauką się zajmujesz!
Gdy nagle zakasłał ciężko i musiał wyjść z pokoju.
Proś ty ich, młody panie! wykasłał w chustkę na pożegnanie. Proś!
Jakoż młody pan głaskał czas jakiś swą kozią bródkę, układając w myślach przemowę, wreszcie osadził nerwowo binokle i poprosił o głos:
Tradycyjne to wprawdzie kolumny polskiej oświaty: pańska i mieszczańska łaska, a młodzież nasza od wieków nie wychodzi z żebraczej roli żaka z misą na progach cudzych kuchen
Kilku starszych i mniej ruchliwych panów zadowoliło się wypuszczeniem gęstych kłębów cygarowego dymu i wzgardliwym okrzykiem: Ba! ba! ba! Wszakże z ust bardziej krewkich padały pod nosem i obelżywe słowa.
Także owoc pańskiej łaski w czasach demokratycznych! syknął w kącie starszy głos. Pan Karski z Wójtówki posyłał to do szkół. Ekonomem u pana Karskiego był ojciec oratora.
Gdy niespodzianie wyskoczył na środek student i opinając szczupłe piersi w mundurek:
W imieniu! obwieszczał uczącej się młodzieży! okrzykiwał protestuję! roznamiętniał się nerwowo.
A idź pan do stu par diabłów! zniecierpliwił się ostatecznie starczy głos.
Gospodarz ruchem desperackim obu dłoni głaskał tłusty włos na skroniach. Warcholi i smarkacze zburzyli na samym początku całą powagę zgromadzenia. To są sympatie żony! myślał z goryczą.
Na domiar od strony salonu przemycał się raz w raz ktoś obcy. Oto wpadł młodzieniec z ostrym wąsikiem, krótkowzrocznymi oczyma oraz nosem człowieka najwidoczniej zawsze krzętnego; wpadł, rozejrzał się, powąchał i w pas się kłaniał.
Jestem przyrodnikiem! mówił z ukłonem asystentem stacji biologicznej na Białym Morzu. Korzystając z bytności w kraju i tak szczęśliwego trafu narady szanownych panów, przybiegłem umyślnie, by rzucić myśl, projekt, który tylokrotnie zaprzątał na obczyźnie moją ambicję Polaka. Od czasu gdy stopa polska dotknęła lodów podbiegunowych (mam na myśli pana Arctowskiego), projekt naszej ekspedycji w arktyczne regiony stał się marzeniem przyrodnika i patrioty. Okręt ochrzciliśmy czcigodnym imieniem Jana z Kolna, w pamięć tego, który przed Kolumbem dopłynął pono do brzegów Ameryki. Nie wątpię, że znaleźliby się u nas ludzie hojni i nauce w duszy oddani, których fascynować musi myśl, aby sztandar duchowy naszej stolicy zatknąć na biegunie kuli ziemskiej.
Czerwony wąsal z Ukrainy wypuścił z ust cygaro i otrzepywał impetycznie płonące jeszcze popioły na swoich i cudzych kolanach.
Bój się pan Boga!
Panowie! panowie? piszczał cienko i wymachiwał rękami jakiś frasobliwie niespokojny osobnik. Toż dyskusja się rozprasza! Proszę o głos w sprawie formalnej.
I zwracając się do korespondenta niemieckiego:
Nie mamy wyrobienia parlamentarnego.
Allerdings. Ja. Leider.33
Te twarde, z berlińska odbębnione słowa stropiły zupełnie nieświadomie wielomówny temperament zebrania. Nastała cisza.
To-to! podrzuciła się z basowym pomrukiem otyła osoba o rozlanych szeroko na kanapie brutalnie tłustych udach. Muzea! A tam jeszcze: i sztuki piękne! W porę ktoś skoczył w arktyczne aż regiony. To są, panie, arktyczne regiony na dziś: te wasze muzea i sztuki piękne. I równo mi z tymi sztandarami na biegunach. Śmiech i wstyd! Ot, zrób który ekspedycję na powiat: popatrz, powąchaj! Sprawa krajowa ma być powszechną Chyba! Nie? Ot, któryś z sąsiadów już dobrze mówił: a to drogi! a to szosy! a to spławy! a to melioracje! a to kredyt rolny!
Wyliczając to wszystko, trzymał sztywno do góry palec wskazujący, a raczej kusy pierst34 z ciężkim sygnetem herbowym. Ot, wam dobro publiczne! Jest nad czym głowy suszyć i debaty wszczynać. A tamto? zamyślił się i, opuszczając powoli wyroczny palec, kończył tonem minorowym: Dobre, serdeczne słyszano tu mowy gorącej młodzieży. Szanuję młodzież i ja. Ale gdzie męże do rady?
Podrzuciwszy ciężkie ciało na dłoniach, dał nura w głąb kanapy, wystawiając na salę podeszwy krótkich nóg. W tej pozycji machnął wzgardliwie ręką:
Człowiekowi nieraz za swój naród wstydno!
I tłusty pan przytłoczył sobą całą sprawę. Jak pierzyna wielka stłumił sobą gwary. Tylko na podtrzymanie jego autorytetu rozlegały się w ciszy już twarde i pewne siebie, wyzywające wprost chrząkania panów ze wsi. Milczano.
Gospodarz zwiesił z niesmakiem rybią wargę.
Gdy wąsal czerwony, siedzący obok tłustego pana, począł opozycyjnie trzeć grzbietem o kanapę. Jego autorytet nababa, mający ostatecznie rozstrzygnąć wszystko, czynił ciszę napiętą. Stary przede wszystkim splunął gromko w kraciastą chustkę, chrząknął, wreszcie jął mówić:
Krowy są zaczął od razu od najniedelikatniejszej aluzji do siebie, spoglądając zarazem i na hrabiego. I dójek nie brak. Boję się tylko, że nas w dziurawe beczki wydoić pragną: każda tu sprawa głodna, każde cielę przepaściste. Głodnyś sadowią cię przed misą i mówią: Weź, bracie, ale jedną tylko krupkę, jedynieńką. Co ja mówię! kup sobie krupkę, powiadają, ale jedną, nie śmiej więcej! Myślę, gąb głodnych dziesięć posadź z takim nakazem u misy, każda inną krupkę wybierze: ta moja, pomyśli, najtłuściejsza. Zgody między nami, najmilejsi moi, nie będzie. I nie będzie nigdy zgody między nami o te krupki. Nad siły to i możności ludzkie. Gdyby na rady jawne przyszło, o krupki, najmilejsi, sprzeczalibyśmy się wiek cały. Najswarliwszym narodem na świecie uczynią.