Mimo woli przy tej naiwnej relacji przypomina mi się czterdzieści lat wprzódy odbyta peregrinatia ojcowska; niewiele różnią się od siebie poziomem; takie to i były te szlacheckie wojaże Potem Londyn, Oxford, potem Holandia, gdzie podróżni zwracają uwagę na sztukę fortyfikacyjną; wreszcie dn. 24 lipca 1648 r. wyjeżdżają Sobiescy z Brukseli do Polski. Półtrzecia39 roku blisko trwała ta podróż, mniej zapewne bogata w książkową naukę niż w poznawanie obcych zwyczajów i obyczajów.
Kiedy młodzi panicze stanęli z powrotem na ziemi polskiej, zastali w kraju głębokie i tragiczne zmiany. Król umarł, bezkrólewie ujrzało Polskę w ogniu wojny kozackiej. Chmielnicki pobił wojska hetmańskie nad Żółtymi Wodami; pod Korsuniem obaj hetmani, Potocki i Kalinowski, dostali się z mnóstwem rycerstwa do niewoli. Wreszcie, wyruszywszy w ogromnej sile, w kilkadziesiąt tysięcy ludzi pięciokroć tyle służby! z przepychem rynsztunków, taborów i rzędów, dumnie i bitnie, szlachta uciekła bez bitwy spod Piławiec w ataku niepojętej paniki. Tuż po tej potrzebie piławieckiej plugawieckiej, jak ją zaraz ochrzczono stanęli Marek i Jan Sobiescy, wprost z drogi, przed matką w Zamościu. Wyrzekłabym się was, gdybyście mieli być tacy jak ci spod Piławiec rzekła im podobno rycerska niewiasta. I miała dodać: Z nią albo na niej40, wskazując na tarczę rodową gestem Spartanki. I od tej chwili zaczyna się dla młodych Sobieskich służba, która dla Marka skończyła się rychło chlubną śmiercią, a dla Jana miała trwać aż do zgonu.
Tak by powiedział polski Plutarch. W rzeczywistości, było to jak zwykle mniej prostolinijne. Bo w kilka lat potem matka-patriotka opuści kraj, aby osiąść za granicą, a pozostały przy życiu syn znajdzie się w obozie Szwedów. Dziedzictwo Żółkiewskich zagubiło się na jakiś czas; odnajdzie się z czasem.
Kiedy zważymy rolę matki Sobieskiego, czujemy poza panegirycznym frazesem dziejopisów jakąś tajemnicę. Matka ta, mimo że żyła do końca r. 1661, znika jak gdyby całkowicie z życia syna. Wiemy, że kilka lat bawiła poza krajem, ale wróciła z obczyzny w r. 1658. Poprawny udział w pogrzebie, oto wszystko co wiemy o stosunku Jana do niej. Podobno powodem opuszczenia kraju przez Teofilę Sobieską był wstrząs, jakim stał się dla niej zgon Marka, wsławionego już w obronie Zbaraża: zginął okrutną śmiercią pod Batohem (1652). A zginął w szczególnie bolesnych dla tej matki okolicznościach. Bo nawet nie wiadomo na pewno, co się z nim stało; wedle najczęstszej wersji, ścięto go jako jeńca przed namiotem Kantemira, ale i to nie jest pewne. Jana, który poprzednio walczył przy królu pod Zborowem, nie było wówczas w szeregach; podobno leżał ranny w pojedynku: może raczej w jakiejś zwadzie, bo pojedynki były wówczas w Polsce rzadkością. Podobno matka, która osobliwie kochała Marka, nie mogła darować Janowi tej nieobecności. W Marku widziała ona i inni przyszłość rodu: wichrowatego Jana, skłonnego do burdy i miłostek, mniej ceniła. Pogrążona w boleści, czyni wielkie fundacje dla pamięci starszego syna i przenosi się do Włoch. Wszystko to wiadome jest dość mglisto; może znów historycy woleli nie tykać drażliwych spraw. Szajnocha wspomina o niechęci matki do syna; dworzanin króla Jana, Daleyrac, powiada wprost w swoich zapiskach, że pani Sobieską w tym samym stopniu kochała starszego syna, w jakim nienawidziła młodszego.
Ten punkt jest dla nas nader interesujący, całkowite bowiem osamotnienie, w jakim znalazł się młody Jan Sobieski, przygotowuje niewątpliwie ową bezpodzielną nad nim władzę ukochanej kobiety. I nie tylko osamotnienie: jest tu jakby jakiś dość zagadkowy uraz na punkcie rodziny. Miał siostrę; zapewne. Ale w liście swoim do żony w r. 1668 pisze Sobieski, że wszyscy wiedzą z dawna o tej mojej intencji, że gdyby mi się było żenić nie przyszło, tedy bym tak moje dysponował dobra, jakoby się żaden z nich nie cieszył krewny Mimo że Sobieskiego, igrając z jego nazwiskiem, nazywano dość często Sobkiem, deklaracja taka jest w owych pełnych kultu rodowego czasach czymś dość osobliwym i nie mamy dla niej wytłumaczenia. Może by się ono znalazło w tymże liście, bo tuż po owym zdaniu widzimy znak wydawcy, że coś tam opuszczono; i w ogóle może by się w tych listach Sobieskiego znalazło klucz do niejednej poufnej tajemnicy gdyby były inaczej wydane.
Ach, te nasze cenzurki! Dam przykład, jak u nas traktowano wydawanie źródeł. Istnieje bardzo ciekawa korespondencja pana des Noyers, sekretarza Marii Ludwiki, wydana w oryginale w Berlinie w r. 1859. Przedtem, w r. 1844, ogłosił część tych listów w polskim przekładzie zasłużony Edward Raczyński w zbiorze pt. Portofolio królowej Marji Ludwiki. Charakteryzując w którymś liście króla Jana Kazimierza, des Noyers powiada, że w pokoju króla rozmawia się tylko o wszeteczeństwach (on ne parle que de luxure); polski wydawca zmienia to na: W jego pokoju nie rozmawiają o niczym jak o Piśmie Świętym41
Wróćmy do naszego bohatera. Po śmierci Marka Jan zostaje przyszłym dziedzicem trzech rodów: Żółkiewskich, Daniłłowiczów i Sobieskich, spadkobiercą olbrzymich włości. Jest starostą jaworowskim. Ale, urodzony żołnierz, służy dalej wojskowo. W r. 1653 staje przy królu na czele własnej chorągwi pancernej pod Żwańcem; idzie dobrowolnie jako zakładnik między Tatarów; posłuje przy Bieganowskim do Turcji, jak gdyby chciał zawczasu dobrze poznać przyszłego wroga. Bije się z Rosją i z Kozakami pod Ochmatowem. Aż w r. 1655 zjawia się na dworze królewskim w Warszawie, gdy stolica bawi się i szumi, nie przeczuwając bliskiego potopu, który omal nie zatopił całego kraju.
Dwudziestosześcioletni Sobieski był wówczas ideałem młodego polskiego szlachcica. Rosły, przystojny, krzepki, zapalny jak proch (la poudre to jeden z jego pseudonimów w późniejszej korespondencji z Marysieńką), wsławiony męstwem, obyty przy tym w świecie i dworny kawaler, wielce czuły na wdzięk niewieści, musiał ciągnąć ku sobie niejedne piękne oczy. I tam, na dworze, w r. 1655, poznaje kobietę, do której miłość zdecydowała o kolejach jego życia. Bohater spotkał swój los, Celadon swoją Astreę.
Ale to też nie będzie takie proste.
III. Szkoła królowych
W tym samym czasie, gdy młodzi Sobiescy człapali konno przez Niemcy udając się po naukę do Paryża, wiosną r. 1646 wjeżdżała w granice Polski świeża jej królowa, zaślubiona już przez prokurację42 Władysławowi IV, Maria Gonzaga, księżniczka de Nevers i de Cleves, księżniczka Mantui itd. itd. Młoda pani pochodzi z rodu, w którego żyłach płynie krew wszystkich krajów: Francji, Włoch, Niemiec, Hiszpanii, Grecji; rasa awanturnicza, gwałtowna, zarazem inteligentna i skłonna do intrygi. Ród do połowy XVI w. włoski, później przez małżeństwo przeszczepiony do Francji.
Maria Ludwika, urodzona w r. 1611, zatem wówczas trzydziestopięcioletnia, miała przeszłość dość tajemniczą. Mówię o przeszłości serca. Już to samo, że piękna, bogata i można księżniczka pozostała do tak późnego jak na owe czasy wieku niezamężna, było dość niebanalne. Wciąż mijała się ze swoim losem. Mając lat osiemnaście, rozkochała brata królewskiego Gastona, który byłby ją może wykradł, gdyby Richelieu nie uprzedził jego zamiarów, osadzając z kurtuazją Marię w zamku Vincennes, służącym także za więzienie stanu: delikatna wskazówka, że małżeństwo to nie byłoby po myśli dworu. Później omal nie została królową polską: kiedy w r. 1635 sprezentowano Władysławowi IV portrety trzech księżniczek francuskich, kandydatek do jego ręki i tronu, wybrał na oko Marię; ale senat zawyrokował inaczej, zwyciężyła Austriaczka. Czy byłby uzyskał rękę Marii młody Cinq-Mars, ulubieniec króla, który rozkochał się w starszej od niego o dziesięć lat księżniczce, nie wiemy; ale, nim przyszło do decyzji, nieszczęsny młodzian dał jako zbrodzień stanu w r. 1642 głowę na szafocie, licząc lat dwadzieści dwa. Otrze się o życie Marii przyszły wielki Kondeusz wówczas młody książę d'Enghien; zapłacze się w nie jeżeli wierzyć niedyskrecjom jej siostry jakiś Włoch niskiego rodu, dla którego Maria Gonzaga gotowa była poświęcić swoje stanowisko. Co było i jak było, nie zdradzą nam tego rozumne, poważne oczy Marii, która, na wpół już zrezygnowawszy z życia, trawiła je albo na samotnych dumaniach, na dewocji, albo na inteligentnych rozmowach w salonach, gdzie tworzyła się wówczas literacka kultura Francji. Ponowną możliwość korony polskiej przyjęła niby radosną niespodziankę. Miarę jak niecierpliwie, z jakim napięciem czekała księżniczka wiadomości z Warszawy, daje tryumfalny list ambasadora francuskiego, pana de Brégy:
Dzięki Najwyższemu! pisze dn. 13 lipca 1645 r. Wasza Książęca Mość jesteś mianowana polską królową! Jakżem szczęśliwy, że tę pocieszającą nowinę ja pierwszy Najjaśniejszej Pani przynoszę!
Tym razem nie było obawy, aby dwór francuski stawiał przeszkody: następca Richelieugo, Mazarin, chętnie pozbywał się z Francji tej niespokojnej głowy.
Znane są relacje o przybyciu posłów polskich i o zbytku, jakim olśnili Paryż. Z końcem r. 1645 wyruszyła Maria do Polski z licznym dworem, w orszaku młodych i ładnych panienek. Samo to świadczyłoby o geniuszu politycznym początkującej królowej, bo ten seraj miał być najskuteczniejszym orężem w walce przeciw wpływom austriackim. Młode Francuzki rozkochały w sobie wielu panów polskich, a Jan Sobieski może być przykładem, jak królowa umiała używać tych narzędzi. Te panny, to był najsolidniejszy kapitał sławnej partii francuskiej, a zięciowie dworu z prawej i z lewej ręki okazali się jedynymi, na których można było budować.
Wśród tego młodego dworu znajdowała się dziewczynka, której osoba była spowita lekkim cieniem tajemnicy. Po co królowa wiozła z sobą to dziecko do Polski, nie było zupełnie zrozumiałe. Była to Maria Kazimiera, córka margrabiego de la Grange d'Arquien i Franciszki de la Châtre. Ojciec był skromnym kapitanem w gwardii Monsieur (brata królewskiego), rodzina była liczna, majątek skąpy. Matka panny d'Arquien była niegdyś guwernantką Marii Ludwiki, która wzięła z sobą dziewczynkę, aby ulżyć rodzicom. Może się dla niej coś znajdzie z czasem w Polsce.
Wszystko w tych początkach Marii Kazimiery jest trochę niejasne, począwszy od wieku. Dawniejsi kronikarze i historycy określali datę jej urodzenia rozmaicie: 1634, albo 1635, albo około 1635 inni wreszcie 1638. Aż, znaleziony pod koniec ubiegłego stulecia własnoręczny diariusz królewicza Jakuba Sobieskiego, kreślony już po śmierci matki, niespodzianie odmłodził Marysieńkę43, podając wyraźnie w dwóch miejscach datę jej urodzenia: 28 czerwca 1641 r. Ogłaszając ów zapisek, Mycielski (Cztery portrety królowej Marysieńki) konkluduje: Kwestia więc jest już nareszcie przecięta: wszystkie możliwe dotychczasowe porównawcze kombinacje i hipotezy upadają przed wiarogodnością tej własnoręcznej syna królowej zapiski Jakoż, od tego czasu, przyjęto rok 1641.
Nie mam nic przeciwko temu, aby ładną kobietę odmładzano; mimo to nie wydaje się, aby ten diariusz królewicza rozstrzygał rzecz tak stanowczo. Syn zapisał zapewne tylko to, co mógł wiedzieć od matki; czyli datę, którą raczyła ustalić sama Maria Kazimiera. Ale oto zaraz natykamy się na sprzeczności. Wedle tej daty, miałaby Marysieńka cztery lata w chwili przybycia do Polski; natomiast nadworny lekarz króla Jana, O'Connor, podaje w swoim pamiętniku, że przybywając do Polski, przyszła królowa miała lat niespełna dwanaście. Komu wierzyć w epoce, gdy z datami obchodzono się dość swobodnie?
Z punktu widzenia romansu psychologicznego który tu na marginesie historii kreślimy, nie jest obojętne, czy, poznając Jana Sobieskiego, Marysieńka miała lat 14, czy 20 lub 21; czy, puszczając się w swoją zuchwałą podróż do Paryża, będzie młodziutką 21-letnią mężatką, czy też 28-letnią kobietą; niestety, wątpliwe jest, aby się kiedy udało rozstrzygnąć te sprzeczności.
Jeżeli co by mogło poprzeć tezę Marysieńki odmłodzonej, to metryki hipotetycznych jej ojców. Bo plotka może niedorzeczna, ale dość uparta czyniła ją córką Marii Ludwiki, jedni szeptali, że to jest owoc miłości z Cinq-Marsem, inni przypisywali ojcostwo Kondeuszowi. Podsycił plotki epizod, który się zdarzył w podróży królowej i który opóźnił o kilkanaście dni przybycie jej do Warszawy. Mianowicie król Władysław, dotąd niecierpliwie oczekujący nowej małżonki, dał jej nagle do poznania, aby się nie śpieszyła do stolicy, ale aby zaczekała w Gdańsku na dalsze zlecenia. Przyczyną miały być rewelacje, jakie ktoś przywiózł królowi co do przeszłości Marii Ludwiki właśnie w związku z tym dzieckiem.
Nikt z historyków a zajmowano się tym dość wyczerpująco nie bierze dziś serio tej wersji. Król Władysław posiadał zbyt dobry wywiad, aby prosząc o rękę Marii Gonzagi nie miał być dobrze poinformowany o jej życiu i charakterze. Zarazem, skoro raz otrzymał ją z rąk królowej Francji, która wydała Marię za mąż jak własną córkę, nie do pomyślenia jest, aby mógł wszczynać tak niewczesne kwestie. Zdaje się, że o ile były tarcia (które w istocie opóźniły przyjęcie królowej w Warszawie), były one jak na królów przystało wyłącznie natury finansowej. Chodziło o resztę posagu i o jakiś cenny krzyż diamentowy, który w skład tego posagu miał wchodzić. A posag Marii Gonzagi miał doniosłe przeznaczenie militarno-polityczne.
Jeżeli król Władysław, zastarzały kobieciarz, przy boku półoficjalnej kochanki, panny d'Eckenberg, bez zbytniej niecierpliwości oczekiwał jadącej ku niemu żony, to samo można powiedzieć o tej, która z licznym orszakiem zbliża się do Polski. To, co Maria Ludwika słyszała o królu, nie było zbyt pociągające; pięćdziesięcioletni podagryk, wstający z łóżka aż po obiedzie, ociężały, otyły Ciągnęła ją władza, wielka gra polityczna, do której miała pasję, a której nie mogła się dorwać we Francji. I w istocie Maria Ludwika miała być najczynniejszą z kobiet, jakie kiedykolwiek zasiadały na tronie polskim.
Jechała bez pośpiechu, ale z ochotą i z ufnością w swoją gwiazdę. Jest zima, mróz, droga dobra, królowa dzielnie znosi trudy, nie przerażając się nawet epizodów wojennych, na które natyka się w drodze przez Niemcy. Od granic Polski zaczynają się znowuż nieustające fety, przyjęcia, uczty, kawalkady, łacińskie oracje i repliki. Panowie polscy przesadzają się w zbytku. Wszystko, co Grecy pisali o bogactwach i zbytku dawnych Persów, nie wyrównywa temu, cośmy widzieli notuje towarzyszący królowej Francuz Laboureur. Przy stole uginającym się od potraw Francuzki udają, że jedzą, nieprzywykłe do szafranu i korzeni, stanowiących podstawę polskiej kuchni. Największe fety czekają w bogatym Gdańsku, gdzie dla uczczenia królowej tańczy przed nią pięćdziesięciu Murzynów z bębnami i piszczałkami; słowem jazz! I o ludzie nie zapomniano: na szczycie namydlonego słupa zawieszono kompletne ubranie zdobycz dla najzręczniejszego. Mówiono, że królowa w kieszenie włożyć kazała 100 talarów, lecz to się prawdziwym nie okazało notuje współczesny a sumienny świadek.
Po przymusowym postoju w Gdańsku nowa dyplomatyczna kwarantanna w Falentach wreszcie w marcu r. 1646 przybywa oblubienica do Warszawy. Spotkanie odbyło się w katedrze św. Jana. Król przyjął żonę obojętnie, krytycznie. Wszechwiedząca plotka twierdzi, że był rozczarowany: Toż to jest owa piękność, którąście mi tak zachwalali? miał się wedle relacji pani de Motteville odezwać do ambasadora. Zdaje się, że po prostu miał atak podagry.
Przybycie Marii Ludwiki i jej fraucymeru44 jest pierwszą inwazją wpływów francuskich do Polski, trudno bowiem liczyć krótkotrwały pobyt Henryka Walezego i jego minionów45. Ów mógł zostawić jedynie uprzedzenia i niechęci, które nie ułatwiły roli tej pierwszej naszej królowej z ramienia Francji. Obecność jej zaznaczyła się podwójną rewolucją: w dziedzinie finansów i w dziedzinie mody. Przez sporo lat złoto francuskie miało płynąć dość szeroką strugą do Polski; i trzeba przyznać, że, czy to przez brak zręczności dyplomatycznej, czy przez złą koniunkturę, ekspens46 ten był dla Francji bodajże stracony, bo nic z wielkich zamysłów politycznych na Polskę nie udało się Francji przeprowadzić. Zresztą złoto owo płynęło prawie wyłącznie do kieszeni magnatów, których opłacanie miało wejść w stały zwyczaj, jednych za to, że pomagali, drugich, aby przestali szkodzić, innych za neutralność. Zaczęło się to jeszcze przed przybyciem królowej do Polski. Panu Kazanowskiemu donosi poseł de Brégy Marii Ludwice który się tu bardzo źle WKMości przysłużył, wyliczyłem gotówką z polecenia kardynała 4000 talarów, żeby milczał; lecz wstrzymując się z ofiarowaniem mu stałej pensji, bo wiem, co to za ptaszek! Nie wiem, czy ptaszek Kazanowski osobisty przyjaciel króla, jeden z najbogatszych ludzi w kraju dostał stałą pensję; ale inne ptaszki dostały; najświetniejsze nazwiska rodowe i historyczne znalazłyby się w tej ptaszarni. Ale to dopiero później.