Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński 6 стр.


Nie są to z pewnością najlepsze strofy, jakie wyszły spod pióra Morsztyna, ot, poezja dworska; chce być pochlebnym, przyzwoitym. Ale w innych wierszykach, które krążyły w odpisach po pałacach i alkowach, znajdzie Morsztyn własny ton, będący swoistym wyrazem tej nowej, z francuska nieco przybranej, ale bardzo polskiej muzy, jaka się rodzi w okolicach warszawskiego dworu. Poezja jego, przymilna, figlarna i zmysłowa, przedsiębiorcza i śmiała w potrzebie (Bo co zakrywa pierzynka to dla samego Morsztynka), wznosząc się do rzadkiego naówczas kunsztu formy, niejedną musiała zawrócić główkę. Pochwała jego: cieniutkaś jak łątka (z czym rymowały nadobne drażniątka!) musiała sprawić małą rewolucję i spowodować pierwsze w Polsce odchudzania się Kachen i Marynek. A co powiedzieć o takiej litanii białości, wyprzedzającej o dwa wieki słynną Symphonie en blanc majeur Teofila Gautier; gdzie, wyszczególniwszy wszystkie rodzaje białości, poeta nasz konkluduje dwornie:

Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje,
I Nad marmur, mleko, łabęć, perłę, śnieg, lilije!

Tak w Polsce nie umiano przed Morsztynem mówić do kobiet. Tędy przeszła już précieuse53, wychowanka hôtel Rambouillet. Morsztyna zawdzięczamy Marii Ludwice, przynajmniej w jego dystyngowanej postaci. Bo nie daj Bóg, aby do białogłowskich rąk miały się dostać jego fraszki, często nieskromne tak, że dziś jeszcze muszą wydawcy kropkować w nich całe ustępy, ale znowuż nieskromne inaczej niż zwykłe facecje Sarmatów; owe fraszki, o których on sam mówi, że niech one śmiele, choćbym miał być w winie rżą jak dryganci54, niech kwiczą jak świnie.

Nie tylko do fraszek jest pan Andrzej zdatny. Toż jego przekładania będzie Kornelowa heroiczna komedia o Roderiku Cydzie55, która już po potopie szwedzkim ukaże się na theatrum królewskim na zamku w r. 1662. I gdy, w myśl obrazu, jaki nam sugeruje późniejszy prolog Wyspiańskiego, król poglądał dokoła na tworzących publiczność rycerzy, którymi

                    świat by cały zadziwił:
mało gdzie takich żołnierzy. Byli nimi:
Pan Lubomirski Jerzy,
Pan Sobieski chorąży,
Pan Bogusław Radziwiłł

można by się założyć, że gdzieś na sali w loży (są tam okna, gdzie osoby siedzą pisze o tej nowości współczesny Jarzębski) siedziała wygorsowana po pas i strzygąca dyskretnie okiem w stronę monsieur le Koronge Marysieńka już pani wojewodzina Zamoyska. Ale nie uprzedzajmy wypadków; same z siebie popędzą aż nazbyt szybko.

IV. Potop i arka

Widzieliśmy, jak pan Andrzej Morsztyn, robiąc aluzję do nazwiska d'Arquien, porównał przyszłą panią Janową Sobieską do arki. I oto zjawia się potop. Poeci mają szczęście. Chętnie bym, wyręczając Morsztyna, spłodził jakąś strofę, kojarzącą potop z arką. Ale jak? Że, na falach potopu, wypływa ta, która kiedyś będzie polską królową, arką przymierza Czy w takim razie Sobieski byłby Noem? Dla panegirzystów barokowych nie ma niemożliwości. Ale przyznajmy, że to by było trochę naciągane. Bo, w całym tym potopowym epizodzie Sobieskiego brak po temu elementów. Ani w jego odstępstwie, ani w jego nawróceniu nie widzimy śladów kobiety. Nie na tej arce wypłynął ten Noe. Przynajmniej na razie.

Może arką na falach potopu byłaby raczej Maria Ludwika? To fakt, że wśród powszechnego zalewu, ona jedna trzymała w ręku ster duchowy: gdyby nie królowa, wątpliwe jest, czy Jan Kazimierz zdobyłby się na taką siłę odporu, czy zdołałby skupić wszystko, co było zdatne do obrony. Maria Ludwika odegrała tu jak gdyby rolę Joanny d'Arc. D'Arc! no więc nareszcie dopłynęliśmy do jakiejś arki. Honor panegirzysty ocalony.

A potop? Ten wszyscy znają. Nie będę streszczał w jednym felietonie tego, co genialnym piórem opisał Sienkiewicz na przestrzeni wielu tomów. Powiem chyba o tym, o czym Sienkiewicz nie powiedział, o roli Sobieskiego w owych wypadkach.

Sienkiewicz o nim nie wspomniał i nie miał obowiązku wspomnieć. Młody Sobieski nie był jeszcze wówczas figurą historyczną. Ani powieściową. Chyba żeby w jego sytuacji dopatrzyć się istotnie czegoś z dziejów zbłąkania i nawrócenia się Kmicica.

Widzieliśmy w r. 1655 Sobieskiego w Warszawie na dworze królewskim, kiedy pierwszy raz ujrzał tę, której w liście swoim w r. 1665 powie, że ją kochał dziesięć lat z nieporównaną z niskim56 passyą. A i jej serce jeżeli wierzyć romansowi biograficznemu Bousseau de la Valette (Casimir, roi de Pologne57, 1679) potajemnie wzdychało do Jana Sobieskiego, który je pierwszy dotknąć potrafił. Ale rychło po poznaniu nastąpiło rozstanie i więcej niż rozstanie. W lipcu r. 1655 wkraczają do Polski Szwedzi; większość kraju poddaje się im bez oporu, król i królowa z fraucymerem chronią się do Głogowa na Śląsku, podczas gdy Sobieski znajdzie się niebawem w obozie Szwedów, jako ich pilny adherent. Wytrwa tam prawie aż do marca następnego roku, po czym wróci na stronę prawowitego króla; ale i odstępstwo jego, i powrót nie mają nic romantycznego.

Udział Sobieskiego w tych wypadkach rozpłynął się w blasku późniejszych jego czynów; ujawniony z czasem przez bezsporne dokumenty, stanowił dość kłopotliwy punkt dla naszych historyków w epoce drażliwej na szarganie świętości. Nawet sławna z surowego osądu naszej przeszłości szkoła krakowska58 wolała tego punktu nie tykać. Potraktowany z męską prawdomównością przez Korzona, udział Sobieskiego w najeździe szwedzkim stał się od czasu Doli i niedoli Jana Sobieskiego (1898) stwierdzonym faktem; niemniej do dziś spotyka się próby łagodzenia prawdy, usprawiedliwiania jej służbą wojskową Sobieskiego, obowiązkiem subordynacji. Teza nie do utrzymania, wobec tego, iż, wręcz przeciwnie, wbrew subordynacji i wbrew własnemu hetmanowi, młody Sobieski odegrał czynną rolę w zbuntowaniu części wojska i przeciągnięciu jej na stronę szwedzką. Ale znowuż strzeżmy się patrzeć na to dzisiejszymi oczami: dla współczesnych, światła i cienie tego obrazu nie odcinały się tak ostro. Chciejmy wierzyć, że odstępcy nie zdradzali ojczyzny, zmieniali tylko króla, w swoim pojęciu na lepszego; król elekcyjny był królem za wypowiedzeniem: niedotrzymanie paktów konwentów a cóż tu za pole dla kazuistyki! mogło zwalniać od posłuszeństwa. Samo opuszczenie przez króla granic Polski mogło służyć za argument. Idea unii personalnej między koroną polską a szwedzką była reprezentowana przez samego Jana Kazimierza, który wytrwale pisał się królem szwedzkim. Wreszcie u źródeł najazdu szwedzkiego stała się owa fatalna sprawa Radziejowskiego, która wcale nie była czysta. Słusznie czy nie, Jan Kazimierz uchodził za kochanka podkanclerzyny Radziejowskiej (z pierwszego męża Kazanowskiej), dla której pięknych oczu najpierw Radziejowskiego nad wartość wywyższył, a potem strącił, skazując dygnitarza korony na infamię z pogwałceniem legalności, osobiście wbrew sądom ingerując w tej sprawie. Co najmniej pół Rzeczypospolitej uważało wyrok na Radziejowskiego za akt przemocy królewskiej, za pognębienie świętych praw szlacheckich; Radziejowski raz po raz słał do braci szlachty pisma, upominając się o swoją krzywdę. Do ciebie się zwracam, Najdroższa Ojczyzno! pisał bezczelny Radziejowski w swoim manifeście. Strzeż wolności we mnie uciśnionej i ukarz gwałciciela. Obudź się z letargu, odrzuć prywatne względy, będzie to bowiem znakiem starości i upadku, gdy w rządach nad Tobą więcej kara niż słuszność znaczyć będzie. A Sobieskiego ten wyrok infamii musiał dotknąć bardziej niż kogo innego, bo przecież Radziejowski był jego ciotecznym bratem, urodzonym z Sobieskiej.

Relacja o udziale Sobieskiego w buntowaniu wojska znajduje się w raporcie Żytkiewicza, instygatora koronnego, do Jana Kazimierza z dn. 15 października 1655. Duszą akcesu do Szwedów był chorąży koronny Koniecpolski (ten, który okrucieństwem swoim wiele przyczynił się do zaognienia sprawy kozackiej, a potem pod Piławcami jeden z pierwszych drapnął); z nim ręka w rękę działali Sapieha, Dymitr Wiśniowiecki, Sobieski. Pozór ucieczka króla za granicę; warunki poddania się królowi szwedzkiemu wolność religii, wolność szlachecka, konfiskata na rzecz wojska dóbr tych, co opuścili kraj; amnestia dla tych, co wytrwali w szeregach wojsk królewskich. Z tym ślą poselstwo do Karola Gustawa. Potem pan Koniecpolski z adherentami odłącza się od hetmanów i staje w Staromieściu pod Rzeszowem. Musieli się czuć trochę nieswojo, bo powiada Żytkiewicz, że pan Koniecpolski pił, choć tego nie zwykł czynić w sobotę. Tamże popiwszy się, tańcowali sami z sobą. (Cóż za obraz! brakuje tylko muzyki Chochoła!). Objaśniając pobudki zdrady, wymienia Żytkiewicz niechęć do króla, niedostatek w niepłaconym (jak zawsze!) wojsku, zgrzybiałość hetmana; u Koniecpolskiego gra rolę interes osobisty, ile że ma przyrzeczone hetmaństwo; Sobieskiego i Wiśniowieckiego unosi iuventus et inipetus59.

Gdybyż się choć nie dał fotografować! ubolewa Historia. Bo Sobieski figuruje na sztychu w bardzo rozpowszechnionej Historii Karola Gustawa Puffendorfa, jak z podniesionymi w górę palcami składa w ręce gen. Wittemberga przysięgę poddańczą. Groźniejsze jeszcze rzeczy sugeruje nam współczesny Pamiętnik towarzysza chorągwi pancernej (wydał Żegota Pauli), który pisze, że niektórzy imć pp. pułkownicy, a zwłaszcza książę Dymitr, p. Jan Sobieski starosta jaworowski, Krzysztof Sapieha pisarz polny, p. Zbrożek, p. Korycki, p. Kaliński, ci wszyscy z pułkami swymi najpierw bez rady hetmańskiej poddali się królowi szwedzkiemu; w Krakowie, pod Częstochową byli (acz nie wszyscy); w Prusiech na księcia brandenburskiego Szwedowi pomogli; na nasze wojsko potem wojowali

Acz nie wszyscy To znaczy, że niektórzy wcześniej się opamiętali i wrócili do prawego pana. Ale o Sobieskim wiemy, że był jednym z najwytrwalszych w zbłąkaniu, że opuścił obóz szwedzki aż pod koniec lutego 1656. Przyznajmy, że Sobieski oblegający Częstochowę, to by przelicytowało najśmielsze fotomontaże historyczne primaaprilisowego numeru Wiadomości Literackich. Chcę wierzyć, iż los oszczędził naszemu bohaterowi tej próby i że przydział jego pułku był inny.

Tyle jest pewne, że ani konfederacja tyszowiecka, ani obrona Jasnej Góry nie odciągnęły go od najeźdźcy. Dopiero kiedy szansa Szwedów zdecydowanie się pogorszyła, Sobieski, wciąż za Koniecpolskim, porzuca ich sztandary. Pod datą 24 lutego 1656 r. donosi w korespondencji swojej sekretarz Marii Ludwiki, des Noyers, że pan Koniecpolski wraz z 9000 swoich ludzi opuścił Karola Gustawa i połączył się z panem Czarnieckim, pałając żądzą bicia Szwedów; dn. 27 lutego dwór dostaje wiadomość, że Sapieha, Korycki i Sobieski połączyli się z armią polską. Pod komendą Jerzego Lubomirskiego, Sobieski bije Szwedów ich własną bronią. Bo na pociechę powiadają nam historycy, że w obozie szwedzkim Sobieski dużo skorzystał; była to dla niego znakomita praktyka, wodzowie byli tędzy, dyscyplina nienaganna, wojsko pierwszorzędne pod względem technicznym. Sobieski, urodzony kawalerzysta, nauczył się tam operować piechotą i artylerią. Je prends mon bien ou je le trouve60 mógłby ten rycerz powiedzieć wyprzedzając Moliera.

Jeżeli gdzie, to w polityce większa jest radość z jednego nawróconego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. Toteż nie minęły grzeszników nagrody. Jan Kazimierz nie czuł się dość silny ani dość zawzięty, aby karać tych, co go odstąpili. Byłby musiał zresztą ukarać pół kraju. Wszyscy mieli z czasem wrócić do łask i godności, nawet zrehabilitowany w r. 1662 Radziejowski, nawet nie lepszy od niego Bogusław Radziwiłł Cóż dopiero ci, którzy z bronią w ręku wrócili w szeregi królewskie. Przy pierwszym wakansie chorąży Koniecpolski został wojewodą sandomierskim, a na jego miejsce, 26 maja 1656 r. a więc niespełna w trzy miesiące po nawróceniu król mianuje Sobieskiego wielkim chorążym koronnym. Urodzony wiernie nam miły, Zasługom Wierności Twoiey wdzięczność oświadczając tymi słowami rozpoczyna się dekret nominacji, gdzie, na przestrzeni kilkunastu wierszy, pięć razy powtarza się zwrot: Wierność Twoia. Czyżby kancelaria królewska miała poczucie ironii? Wątpię. Po prostu załatwiono kawałek według utartej formuły.

A równocześnie Karol Gustaw każe nazwisko Sobieskiego, wraz z innymi odstępcami, przybić na szubienicy. Nie można zadowolić wszystkich.

I wciąż trzeba się strzec, aby nie brać tych rzeczy dzisiejszymi pojęciami. Bo nie upłynie kilka lat, jak ta sama Maria Ludwika będzie planowała sprowadzenie Szwedów na Polskę, aby w tajnym porozumieniu z Francją za pomocą ich rapierów wprowadzić swego kandydata na tron polski. A po śmierci chronicznego zdrajcy, Bogusława Radziwiłła, Sobieski wówczas wielki hetman koronny wystosuje do swego szwagra Radziwiłła pismo kondolencyjne, w którym będzie tę śmierć opłakiwał jako nieszczęśliwość, której jako żałuję, wypowiedzieć niepodobna

W ciągu owego roku 1656 szanse Jana Kazimierza poprawiają się z wolna. Odzyskano Warszawę wraz z zamkiem, doszczętnie ogołoconym przez Szwedów. Posadzki nawet wyrwali i wywieźli. Konie trzymali na trzecim piętrze żeby zapaskudzić. To dobry znak: widać nie wierzyli, aby się tam mieli osiedzieć. Ale też to była straszna rozprawa pisze królowa Maria Ludwika w liście do przyjaciółki, pani de Choisy, dn. 27 czerwca, jeszcze z Głogowa. To go (Wittemberga) najbardziej boli, że go ciury zwyciężyli. Albowiem, gdy się ta hałastra nastręczyła, król J. M., który miał niewiele piechoty i rad był ją oszczędzić, przyjął chętnie tych ochotników. Ochotnicy z paniąt nie narażają się tu jak we Francji dodaje królowa, jakby popierając tezę dzisiejszych historyków, podkreślających przemożny udział chama w zwycięstwach, których chluba przypadała samej szlachcie. To samo notuje i cytowany powyżej towarzysz pancerny: Generalny szturm uczyniwszy, samymi prawie ciurami wzięli Warszawę.

Królowa pisała ów list jeszcze z Głogowa. Ale już w połowie lipca opuszcza Śląsk i przybywa do Warszawy, a towarzyszą jej trzy panny dworskie: Potocka, Radziwiłłówna i ulubiona Maria Kazimiera d'Arquien. Czy ta Oleńka spotkała się wówczas ze swoim Kmicicem dzieje milczą. Ale tuż pod Warszawą miała się jeszcze raz stoczyć krwawa bitwa z końcem lipca 1656 r. z samym królem szwedzkim na czele. Maria Ludwika jest obecna na polu bitwy; z własnej karety każe konie wyprząc, aby nimi zatoczyć armatę; osobiście czuwa nad strzelaniem. Potem w południe, siadłszy na bębnie nakrytym kożuszkiem tatarskim, je obiad, patrząc wciąż na walkę, która skończyła się aż o jedenastej wieczór. To był styl francuski w najlepszym gatunku, styl zainaugurowany przez Grande Mademoiselle w czasie Frondy. Ów dzień to był dzień symboliczny; od tej chwili ster państwa, za cichą zgodą króla, przechodzi w ręce królowej.

Ale bitwa pod Warszawą była, mimo wszystko, przegrana. Oboje królestwo opuszczają Warszawę, aby się schronić u wielkiego marszałka koronnego, Jerzego Lubomirskiego, w Łańcucie. Podczas całej tej szwedzkiej zawieruchy, Jerzy Lubomirski jest mężem opatrznościowym króla, najwierniejszym z wiernych, ojcem ojczyzny jak go nazwie fama. On nie zachwiał się ani na chwilę, on wprowadził wygnańca Jana Kazimierza do Polski, on dał mężny odpór wrogowi i przykład odstępcom.

Назад Дальше