Marysieńka Sobieska - Tadeusz Boy-Żeleński 7 стр.


Ale bitwa pod Warszawą była, mimo wszystko, przegrana. Oboje królestwo opuszczają Warszawę, aby się schronić u wielkiego marszałka koronnego, Jerzego Lubomirskiego, w Łańcucie. Podczas całej tej szwedzkiej zawieruchy, Jerzy Lubomirski jest mężem opatrznościowym króla, najwierniejszym z wiernych, ojcem ojczyzny jak go nazwie fama. On nie zachwiał się ani na chwilę, on wprowadził wygnańca Jana Kazimierza do Polski, on dał mężny odpór wrogowi i przykład odstępcom.

I drugi Jan Zamoyski, wnuk wielkiego Jana, mniejszy od Lubomirskiego zasługami i rangą, ale silny posiadaniem jednej z najważniejszych twierdz w Polsce Zamościa. To ów uwieczniony w Potopie przez Sienkiewicza Sobiepan Zamoyski, którego Zamość oddał takie usługi w czasie wojny kozackiej i który zza jego obronnych murów dał tak jowialną odprawę królowi szwedzkiemu. Bo ów koncept z ubitą świnią w rynku jest autentyczny; cytują go zgodnie relacje współczesne. I któż by mógł przeczuć wówczas, że wydawszy swoją ulubienicę za tegoż Zamoyskiego, który okaże się politycznym nieużytkiem, królowa Maria Ludwika uczyni z pani Zamoyskiej wędkę na tego tak dziś niewyraźnego Sobieskiego, aby za jego pomocą pognębić i zgubić dzisiejszego ojca ojczyzny! Niebawem rozpocznie się ten pasjonujący rozdział, w którym miłość, intryga i polityka splotą się z sobą, decydując o losach i o przyszłości naszego bohatera.

Bo, jeżeli od przybycia do Polski Maria Ludwika czuła potrzebę stworzenia sobie partii i umocnienia jej parantelami swoich dworek, o tyle teraz, gdy poznała kruchość korony polskiej, tym bardziej chce zbudować stronnictwo dla przeprowadzenia swoich daleko sięgających planów. Jakich, zobaczymy niebawem.

Stopniowo nawała szwedzka odpływa; kraj oczyszcza się z najeźdźców. Bohaterem odporu staje się Czarniecki, który jest poniekąd wynalazkiem królowej: ona, rozumiejąc jego wartość, daje mu niezależną komendę, mimo niezadowolenia hetmanów. Wojna oddala się, aby się tlić w miastach pruskich i w Inflantach, zanim w r. 1660 zakończy się pokojem w Oliwie. Ale wcześniej jeszcze życie odzyskuje swoje prawa: dwór wraca do Warszawy, ludzie kochają się, żenią, nawet bawią. Wciąż patrząc na wypadki okiem polityka, królowa musiała z przyjemnością widzieć, że jej ulubienica wpadła w oko Janowi Zamoyskiemu. Pisząc do swojej przyjaciółki z wygnania w Głogowie donosi o Zamoyskim jako o młodym człowieku, który zdaje się być zakochany w małej d'Arquien. Jeśli kiedy pokój będzie w Polsce, to będzie miał 700 000 liwrów intraty i najpiękniejsze domy na świecie, ślicznie umeblowane. A później kiedy dwór bawił w Wolborzu, sekretarz królowej des Noyers donosi swemu korespondentowi (Ismaelowi Bouillaud), że Podlodowski, dworzanin pana Zamoyskiego, przywiózł imieniem swego pana krzyż z pięciu wielkich diamentów, szacowany na 10 do 12 tysięcy franków, jako podarek dla panny d'Arquien, w której książę Zamoyski jest bardzo zakochany. Podarek ten daje miarę i miłości i walorów wielbiciela. Zamoyski, człowiek trzydziestoletni, ale dość zużyty, nie orzeł, ale tęgi żołnierz i dobry obywatel, bardzo popularny, mający za sobą tradycję wielkiego dziada, olbrzymio bogaty i skoligacony, każący się tytułować księciem na Ostrogu i księciem na Zamościu, był człowiekiem po myśli królowej. Zakochany jak kot powiadano o panu Janie, który był mocno wrażliwy na płeć piękną, choć jak dotąd niezbyt wybredny w amorach. Ale panna jest bardzo młoda, Zamoyski jest w wojsku, chwila nie jest po temu; dopiero w półtora roku później znajdziemy w listach tegoż des Noyers wzmiankę, że Zamoyski sprowadził tu 300 beczek wina węgierskiego na swój ślub. W istocie, ślub odbył się z początkiem marca 1658 r. Odrzucił dla niej podobno rękę młodej i pięknej wdowy, mającej 300 000 franków rocznego dochodu i znaczną ilość gotowizny czytamy w tym samym, dobrze poinformowanym źródle. Trzysta beczek wina, wzgardzone trzysta tysięcy rocznego dochodu cyfry nad wyraz poważne: ale też za to przejdzie bez opłaty bramę kochanków szczerych, która się znajduje w pałacu Apolidora

W istocie, musiał Zamoyski być jak kot zakochany, gdyż, o ile się zna jego charakter i zważy jego stanowisko, nie zdaje się, aby w owej decyzji grała rolę chęć zyskania protekcji królowej. Raczej królowa zawiodła się na tym człowieku, który okazał się hulaką bez większych ambicji. Wziął swoją Francuzeczkę bez grosza, dał jej wspaniałe wiano, dwanaście tysięcy talarów rocznie na szpilki, sto tysięcy talarów w upominku i wiele obietnic na przyszłość. Po czym pił dalej.

Ślub odbył się z przepychem. W chwili zaręczyn królowa, siedząc na tronie, włożyła na głowę oblubienicy wspaniały diamentowy diadem, dar oblubieńca. W drodze do kościoła poprzedzało młodą parę stu hajduków, stu lokajów, dwudziestu czterech dojeżdżaczy, osiemnastu paziów i sześciu trębaczów. Trzysta beczek wina wypito sumiennie.

Istnieje ciekawy opis obrządku wplecionego w ceremonię zaślubin. Trzeciego dnia, który zowią dniem kąpieli panny młodej, oblubienica zaprosiła przyjaciółki swoje, aby się z nią przyszły kąpać. Zebrawszy się wszystkie, udały się do sali przeznaczonej dla kąpieli. Znajduje się tam niezmierna marmurowa wanna, do której po sześciu stopniach się schodzi. Gdy podług przyjętych obrządków rozebrano pannę młodą, kąpała się z przyjaciółkami swymi w pachnących wodach, lejących się z rur srebrnych. Gdy się narzeczona kąpie, Zamoyski kazał zanieść do innego pokoju gotowalnię, złocistą, wysadzaną dużymi perłami, formującymi cyfry nowożeńców i więzy miłości. Zwierciadło i inne naczynia były równej piękności i ceny, lecz równać się nie mogły szlafrokowi z soboli i innym najwspanialszym sukniom

Zadziwiające jest, jak po trzystu latach wie się wszystko! Znamy nawet szczegóły nocy poślubnej Jana Zamoyskiego, znów z listu wszechwiedzącego sekretarza królowej:

Pierwszą noc spał na ziemi na kobiercu przy żonie i nie położył się w łóżko: tak tedy nic nie zaszło. Prawda też, że pani się uparła, a jegomość przez grzeczność położył się na ziemi obok niej

I czy warto się było tak kąpać, Marysieńko?

Ale rys ten godzi się zapamiętać. Zanim Marysieńka została królową na tronie, musiała umieć być królową w swojej sypialni. Bo te dwa królowania były z sobą w ścisłym związku. Ujrzymy ją przy robocie.

Jest tedy panią Zamoyską, wojewodziną kijowską, województwo sandomierskie otrzyma pan Zamoyski aż za rok, po śmierci Koniecpolskiego. Czy to był posag Marysieńki?

A równocześnie krążył z rąk do rąk, ku uciesze panów i szlachty, ironiczny Paszport k.m z Zamościa, pióra czyjegoż by, jeśli nie pana Andrzeja Morsztyna? Co za rytm!

Zośka z Zamościa, Baśka z Turobina,
Jewka z Zwierzyńca, z Krzeszowa Maryna,
Te cztery k y, z piątą panią starą,
Pod dobrą idą na wędrówkę wiarą.
Służyły pilnie, póki pański długi
potrzebował ich pilnej posługi;
Teraz że z ślubną związki zwarte żoną,
Precz ich zapewne od dworu wyżoną

Nie lekceważmy i tego wierszyka: przeszłość pana młodego zaciąży na późniejszych losach Marysieńki, Sobieskiego, omal nie Rzeczypospolitej.

*

W każdej sprawie istnieje historia i legenda. Legenda upraszcza. Może ma rację. Historia bywa pełna sprzeczności, zawiła i niepewna; legenda jest zawsze prosta i wdzięczna. Tak i w tej przygodzie. Legenda opowiada nam o Sobieskim, który ujrzał, pokochał i poprzysiągł sobie, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną. Cytowany romans Rousseau de la Valette powiada o wzajemnej miłości młodych: książkę tę posiadał później Sobieski w bibliotece swojej w Żółkwi; figuruje w katalogu. Ale to już było pisane po faktach; znowuż po trosze dorobione wstecz. I on sam, jako szczęśliwy mąż Marysieńki, datuje swoją miłość od roku pierwszego ich ujrzenia się; ale czyż to nie należało do obowiązkowego stylu Celadona? Bo w takim razie spyta ktoś czemu Sobieski nie wystąpił jako konkurent do ręki wzajemnej mu panny? Wszakże i on był nie byle kto; mimo iż za życia matki nie władał jeszcze całą puścizną, majątek jego miał być jednym z największych w Polsce, ród nie byle jaki, warunki osobiste świetne Czy przy wzajemności i chęci Marysieńki mógłby jej nie zdobyć? Czy królowa byłaby nieubłagana, ona, która niebawem miała się przekonać, o ile Sobieski więcej jest wart nawet dla jej planów od Zamoyskiego! Prawda, była stara pani Sobieska: czy ona przyjęłaby za synową ubogą cudzoziemkę, pannę dworską, czy dałaby błogosławieństwo? Ale nie wydaje się przynajmniej nie ma tego śladów aby Sobieski w ogóle próbował pokonywać trudności. Jeżeli się mamy bawić w psychologię, moglibyśmy wnioskować, że owa miłość od pierwszego wejrzenia jest po trosze legendą, w którą on sam uwierzył, dorobił ją niejako do namiętnej miłości, jaką w nim obudziła już pani Zamoyska; ale że wówczas kiedy poznał pannę d'Arquien, młody pędziwiatr brał rzeczy mniej poważnie niż mu się później zdawało. W całej korespondencji Sobieskiego z Marysieńką, gdzie tak chętnie oddaje się wspominkom wspólnej przeszłości, nie ma ani jednego realnego wspomnienia, które by się odnosiło do owych początków. A w którymś z listów już do swojej żony wyrwie się panu hetmanowi takie wyznanie, mające bardziej przekonywający akcent prawdy niż retrospektywne zaklęcia Celadona:

Nie lekceważmy i tego wierszyka: przeszłość pana młodego zaciąży na późniejszych losach Marysieńki, Sobieskiego, omal nie Rzeczypospolitej.

*

W każdej sprawie istnieje historia i legenda. Legenda upraszcza. Może ma rację. Historia bywa pełna sprzeczności, zawiła i niepewna; legenda jest zawsze prosta i wdzięczna. Tak i w tej przygodzie. Legenda opowiada nam o Sobieskim, który ujrzał, pokochał i poprzysiągł sobie, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną. Cytowany romans Rousseau de la Valette powiada o wzajemnej miłości młodych: książkę tę posiadał później Sobieski w bibliotece swojej w Żółkwi; figuruje w katalogu. Ale to już było pisane po faktach; znowuż po trosze dorobione wstecz. I on sam, jako szczęśliwy mąż Marysieńki, datuje swoją miłość od roku pierwszego ich ujrzenia się; ale czyż to nie należało do obowiązkowego stylu Celadona? Bo w takim razie spyta ktoś czemu Sobieski nie wystąpił jako konkurent do ręki wzajemnej mu panny? Wszakże i on był nie byle kto; mimo iż za życia matki nie władał jeszcze całą puścizną, majątek jego miał być jednym z największych w Polsce, ród nie byle jaki, warunki osobiste świetne Czy przy wzajemności i chęci Marysieńki mógłby jej nie zdobyć? Czy królowa byłaby nieubłagana, ona, która niebawem miała się przekonać, o ile Sobieski więcej jest wart nawet dla jej planów od Zamoyskiego! Prawda, była stara pani Sobieska: czy ona przyjęłaby za synową ubogą cudzoziemkę, pannę dworską, czy dałaby błogosławieństwo? Ale nie wydaje się przynajmniej nie ma tego śladów aby Sobieski w ogóle próbował pokonywać trudności. Jeżeli się mamy bawić w psychologię, moglibyśmy wnioskować, że owa miłość od pierwszego wejrzenia jest po trosze legendą, w którą on sam uwierzył, dorobił ją niejako do namiętnej miłości, jaką w nim obudziła już pani Zamoyska; ale że wówczas kiedy poznał pannę d'Arquien, młody pędziwiatr brał rzeczy mniej poważnie niż mu się później zdawało. W całej korespondencji Sobieskiego z Marysieńką, gdzie tak chętnie oddaje się wspominkom wspólnej przeszłości, nie ma ani jednego realnego wspomnienia, które by się odnosiło do owych początków. A w którymś z listów już do swojej żony wyrwie się panu hetmanowi takie wyznanie, mające bardziej przekonywający akcent prawdy niż retrospektywne zaklęcia Celadona:

Najpierw, moja panno pisze Sobieski z obozu w Podhajcach, w r. 1667, w odpowiedzi na jakieś wydziwiania Marysieńki ja z natury mojej byłem tak łacnym do ożenienia, jako łacno złączyć wodę z ogniem. Jedną się kontentować miłością nie tydzień, ale dzień jeden było niepodobna.

Można stąd wnosić, że za młodu Celadon był po trosze dziwkarzem. Jak bardzo miał się odmienić! Ale przede wszystkim, wówczas Sobieskiego trzymała wojna i nie puszczała go; jeszcze się nie skończyła szwedzka, a już przyszła siedmiogrodzka: koniec r. 1656 i r. 1657, to lata jego wojaczki przeciw Rakoczemu. Pochłonęło go życie obozowe. Od jesieni 1658 r. bije się znowuż w Prusach Królewskich ze Szwedami; dowodzi pod Sztumem w zastępstwie Koniecpolskiego, oblega Toruń przy Lubomirskim. Ale, pewnego razu, w momencie chwilowego wytchnienia, wpada do swoich Pielaskowic odległych ledwie o kilka mil od Zamościa. Składa zwykłą sąsiedzką wizytę niedawno ożenionemu przyjacielowi Zamoyskiemu i od tego czasu między Sobieskim a młodziutką mężatką nawiązuje się niebezpieczna przyjaźń flirt amitié amoureuse61, w której wykiełkuje aż nadto owo ziarnko dawniejszej sympatii, czy nie dość świadomego uczucia. I, jeżeli mamy pozostać w kategoriach Sienkiewiczowskich, nasz Kmicic ani się obejrzy, jak się znajdzie w sytuacji bohatera Bez dogmatu Spostrzeże, że przegapił swoją Anielkę, gdy ta będzie już panią Kromicką.

Sobieski w roli Płoszowskiego, Sobieski dekadentem! Ale czyż ów nasz wiek XVII nie jest po trosze wiekiem dekadentyzmu?

V. Konfitury

Byliśmy świadkami zaślubin Jana Zamoyskiego z panną d'Arquien. Wszystkie te uczty, przepychy, wiwaty, drogie kamienie, sobole, mowy weselne, to była poezja życia szlacheckiego, poezja trochę gruba co prawda; jakoż, nazajutrz po ślubie proza odzyskuje swoje prawa. Młoda pani udaje się z mężem do Zamościa; w parę zaś miesięcy później pisze (po polsku, okropną pisownią) do swego podstarościego te słowa: Panie Wacławowicz. Czyli ja nie pani? Co wskażę, to na wspak czynią. Czemu tak nie czynią jak przy Jegomości? A to jak rozkazałam baryłę wina posłać, a oni garncami posyłają, a ja się będę musiała wstydzić, kiedy kto przyjedzie. Owsa kazałam kilkadziesiąt korcy, a oni dwa posłali. Jakom żywa, takich rządów nie widziała jako to są. Niech się już odmienia, dla Boga!

Czyżby wspaniały Zamoyski miał się okazać sknerą? Bynajmniej; ale gospodarka jego dworu zawsze będzie łączyła przepych z niechlujstwem, drobne braki z szaloną rozrzutnością. I wciąż będzie trwała cicha walka domowników, totumfackich, przyjaciół, pieczeniarzy, wieszających się przy Zamoyskim i korzystających z niego, przeciw pani domu, która chciałaby rząd domu ująć w swe ręce. Co więcej, sam pan, zamiast wesprzeć powagą swoją pretensje żony, częściej będzie cichym poplecznikiem opozycji.

Nie było jeszcze w Polsce znane pojęcie kobiety niezrozumianej; ale to pewna, że jeżeli kto mógłby sobie rościć prawa do tego tytułu, to pani wojewodzina. Oblubieniec sprawił zawód i jej, i jej protektorce. Dzielny żołnierz, ale bez większych talentów, jako głowa był raczej zerem. Wesoły kompan, hojny, rozrzutny nawet, niedbały, kochający się w grubym zbytku, popularny, ordynarny, klnący rubasznie, pijak, podagryk niestety i coś więcej nie był pan Jan Zamoyski miłym towarzyszem dla wykwintnej kobiety. Praktyczną Francuzkę drażniło jego marnotrawstwo; pannie chowanej na dworze przykry był dom pełen pijatyk i hałasu. Dzieci też nie miały jej dać pociechy; niewydarzone, marły w wieku niemowlęcym. Zamość obrzydł jej niebawem; gdy mogła, pomykała do Warszawy, gdzie zawsze była mile widziana na dworze.

Bo nawet gdy nie dokuczają drobne kłopoty gospodarskie, w Zamościu jest dość nudno. Grywa się w karty, w ciuciubabkę i w inne zabawy, podczas gdy pan domu zabawia się w swojej kompanii dzbanem; od biedy urządza się szarady i maskarady. Niebawem nastręcza się pani Zamoyskiej w tych wiejskich nudach rozrywka, która z czasem staje się czymś więcej niż rozrywką.

Wspomnieliśmy już, że nie dalej niż o kilka mil od Zamościa znajdował się jeden z majątków młodego chorążego koronnego, Jana Sobieskiego: Pielaszkowice albo Pieleskowice. Sobieski, którego z Zamoyskim, zaledwie o parę lat starszym od niego, łączyła dawna zażyłość, zaglądał tam coraz chętniej; stąd oczywiście sąsiedzkie stosunki, drobne przysługi, z tych znowuż korespondencja. Sobieski pisał po polsku, z lekka makaronizując francuszczyzną, pani Zamoyska pisała po francusku, dość często mieszając słowa polskie i zwroty. Ale z tej pierwszej fazy korespondencji zachowały się jedynie listy Marysieńki.

Pierwszy list, jaki znamy (przypuszczalnie z r. 1659), daje ton ówczesnego stosunku dwojga młodych. Nie, to nie jest ton dramatu miłosnego; nie dźwięczą tu żadne echa jakiejś przeszłości; to raczej na wpół przyjacielski i wesoły flirt, coraz bardziej nabrzmiewający przyszłymi możliwościami. Sam rozmiar tego listu kilkanaście ćwiartek pisma, a jeszcze brakuje końca świadczy, jak skuteczną ta korespondencja jest ucieczką od wiejskich nudów. Jest tam o wszystkim po trosze: o tym że Moskale zapuszczają się często niemal pod Lublin; że mieszkańcy Lublina chronią się do Zamościa; i wpół ironiczna kondolencja z powodu tego, że Jaworów jedna z rezydencyj Sobieskiego spłonął, a w nim jakoby łaźnia wraz z Czerkieskami (votre62 lasznia avec plusieurs63 Czerkieski), które się tam schroniły z Ukrainy wiedząc, że Sobieski lubi być protektorem płci słabej, a to nie byle co, taka reputacja! Te przyjacielskie sekatury64 kończą się ruskim cytatem: Niech pan uważa, żeby panu nie śpiewano jeszcze raz: Czy ja toby nie mówiła, ne bery Wołoszki (Wołoszki czy Czerkieski miały reputację osób ładnych, ale niespokojnych, burzliwych, a także niebezpiecznych dla zdrowia: aluzja byłaby w ustach młodej mężatki dość śmiała!) Potem, wciąż w lekkim tonie, zagaduje pani Zamoyska Sobieskiego o panią podkanclerzynę (Leszczyńską) i dopytuje się go, czy się żeni i kiedy. Rada by, aby się ożenił prędko; to będzie miło mieć tak ładną sąsiadkę! Żałuje, że nie mogłaby być na ślubie, ale za to sama się zaprasza na przenoszyny. Mimochodem dość żywa wymówka; gdzie on miał głowę, aby sprzedawać posiadłość, jaką miał tuż koło Zamościa; to była zawsze siedziba pańskiego ojca dodaje Marysieńka, nagle patriarchalna. Niech się koniecznie stara, aby to jakoś odrobić! Potem następuje zawiła historia pieska, którego chciano otruć na złość jej i to jakoby z poduszczenia jej męża; ot, małe niedole pożycia małżeńskiego Piszę panu o tych drobiazgach, bo pan sobie tego życzy dodaje Marysieńka. Potem prośba o poszukanie obrusów holenderskich i koronek i zlecenie, aby doręczył królowej garnitur szmaragdów, przeznaczony dla jubilera; ale niech dobrze uważa na liczbę kamieni, bo panny dworskie lubią zwędzić jakiś kamyczek

Назад Дальше