Kordian - Juliusz Słowacki 3 стр.


GRZEGORZ


Trzeba wiary.
Bo widzi panicz, kiedy gada sługa stary,
To w słowach dziecku dawać nie będzie trucizny.
Błąkałem się ja długo z dala od ojczyzny
I tak mi było ciężko od tęsknego żalu,
Że żołnierze ciesali45 kołki na wąsalu;
Odcinając się szablą, nie brałem pociechy,
Bo żadnych kłosów ludziom nie wysieją śmiechy,
A smutek niby mądra książka w sercu żyje
I mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije
Jak muchomor pod sosną, lecz zbiera po szczypcie
Przestrogę do przestrogi Byłem ja w Egipcie!
Ponoś no o tej walce nie mówiłem panu?
Czy wolno?


KORDIAN


Mów! mów, stary.


GRZEGORZ


kręcąc wąsa

Daj go tam szatanu
Kaprala tęgi człowiek! Wywiódł wojsko w pole,
Nie w pole, w piaski raczej; równo jak po stole,
Otwarto na wsze strony, kędyś wzrok obrócił,
Oko biegnąc po piaskach Boga szuka w niebie.
Wódz szyki w pięć kwadratów sprawił ku potrzebie
I niby pięć gwiazd jasnych na pustynię rzucił.
Mnie, świecącemu w jednej, widać było cztery.
Przed walką, przypominam, śmiech nas ruszył szczery;
Bo, trzeba panu wiedzieć, na wojska ogonie
Snuły się z bagażami osły przy bagażach
Przywlekli się z Francyji w bagnetów zachronie
Mędrkowie, co to baśnie piszą w kalendarzach.
Gardziliśmy jak Niemcem tą chmurą komorów46,
Tą psiarnią, co jak truflów wietrzyła kamieni;
Więc gdy do walki wiele stanęło pozorów,
Zawołaliśmy głośno: «Osły i uczeni,
Chowajcie się w kwadraty! dalej za pas nogi!»
Dalibóg, korzystali z łagodnej przestrogi;
Przyznam się jednak panu, że choć żołnierz bitny,
Przed walką byłem nieco nad zwyczaj ponury.
Jak dziś pamiętam, z dala lał się Nil błękitny,
Dalej jakiegoś miasta widać było mury;
I nad głowami niebo czyste, bez obłoku,
A powietrze, choć bardzo jasne, grało w oku,
Nad katafalkiem niby od gromnic płomyki
Lecz co najbardziej ludu zadziwiło szyki,
To były owe wielkie, murowane góry;
Stąd by je było widzieć, gdyby nie Karpaty
I gdyby z nieba można zetrzeć wszystkie chmury.
Wtem wódz przyjechał konno zagrzmiały wiwaty,
Acz bez winnych kielichów. Wódz wskazał na wieże
I rzekł: «Soldats!», co znaczy, powiedział: «Żołnierze!»
Słyszałem wszystko; wódz rzekł: «Patrzcie, wojownicy!
Ze szczytu piramidy co znaczy: z dzwonnicy
Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi».
Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;
Aż tu patrz niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,
Opowiem Klnę się panu, na piramid szczycie,
Jak w kościołach sławnego malują Michała,
Taki stał rycerz w zbroi, promiennego ciała,
I płomienistą dzidą przebijał z wysoka
Wijącego się z dala na pustyni smoka47,
Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.
Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.
A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki48
Krzywymi nas szablami dziobią gdyby kruki49,
To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo50,
Siadają na bagnetach jak małpy.


KORDIAN


Coż daléj51?


GRZEGORZ


A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,
Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,
I gdyby nie ta dżuma Ale pan nie słucha!


KORDIAN


zamyślony, mówi sam do siebie

Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.
Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,
Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,
Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy.
Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi.
Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy
Głupstwo dzieciństwo marzeń myślami takiemi
Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,
Więc szukam kogo? sługi, co rozwlekłym wątkiem
Snuje głupie powieści.

myśli.. potem nagle do Grzegorza

Idź sobie, Grzegorzu!
Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,
Dasz mi znać.


GRZEGORZ


Panicz może dziś nie dospał w łożu?
Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.
Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,
Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie
I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana
Było to piękne wcale i szlachetne dziecię!
Smutno skończył!


KORDIAN


Cóż, umarł?


GRZEGORZ


A gdzie tam, mój panie!


KORDIAN


Więc żyje!


GRZEGORZ


Oj nie żyje! Gdy nas Rosyjanie
Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę
I na Sybir zawiedli Dwóchset naszych było.
Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;
A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło;
Jeden drugiemu nigdy nie powie jak «Bracie»,
Chleb łamią jak opłatki, w jednej chodzą szacie.
Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.
Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,
Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potem z głowy
Dobył myśli zawołał na tajemne zmowy
I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.
Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały52,
Ten rozpaczy szalonej w ludziach nie potępi.
Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,
Zmarłym wydrze żelazo i polskie wiarusy
Do Polski odprowadzi Poznali się Rusy
Na malowanych lisach; wywiedli na pole;
Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,
Wołga stała za nami pułkownik tatarski
Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,
A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce
Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.
Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce
Krzyknęli: «Nie pójdziemy!» Zamiast nas wystrzelać,
Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany
Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,
Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.
Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny53!
Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły
Pamiętam, z prawej strony nie, z lewej, od serca
Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,
Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;
Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął.
Potem ociężał na niej, bezwładny obwisnął,
Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,
Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.
Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,
Skoczył a starzec jak koń uwiązany lozem
Pociągnął się po piasku, po krzemiennej warście.
Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście,
Z krwi wyrwane kroplami Koń leciał jak strzała,
Już trup zniknął a jeszcze widać było konia
I myśl przy koniu starca krwawego widziała.
Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;
Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.
Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,
Wybierali oczyma, gdzie powrozem skiną,
Śmierć dając, chcieli zabić przedśmiertną godziną.
Wtem, panie! nasz Kazimierz! ów Kazimierz młody!
Skoczył w tłumy Baszkirów i z tłumu wyskoczył
Z pułkownikiem tatarskim, rzucił się do wody;
Tak ujętego wroga między dwie kry wtłoczył,
A kry się zbiegły, głowa z Baszkira odpadła
Jak mieczem odrąbana i na krze usiadła
Z otwartymi oczyma


KORDIAN

KORDIAN


A Kazimierz?


GRZEGORZ


Zginął


KORDIAN


Grzegorzu, czy nie pomnisz zmarłego nazwiska?


GRZEGORZ


Nie wiem: On pod imieniem Kazimierza słynął,
Co mu tam dziś nazwisko po śmierci? Pan ściska
Rękę starego sługi


KORDIAN


Boże! jak ten stary
Rósł zapałem w olbrzyma; lecz ja nie mam wiary,
Gdzie ludzie oddychają, ja oddech utracam.
Z wyniosłych myśli ludzkich niedowiarka okiem
Wsteczną drogą do źródła mętnego powracam.
Dróg zawartych przesądem nie przestąpię krokiem.
Teraz czas świat młodzieńca zapałem przemierzyć
I rozwiązać pytanie: żyć? alboli nie żyć?
Jam bezsilny! nie mogę, jak Edyp zabójca,
Rozwiązać wszystkich sfinksów zagadki na świecie;
Rozmnożyły się sfinksy, dziś tajemnic trójca
Liczna jak ziarna piasku, jak łąkowe kwiecie;
Wszędzie pełno tajemnic, świat się nie rozszerzył,
Ale zyskał na głębi wierzchem człowiek płynie,
Lecz jeśli drogi węzłem żeglarskim nie mierzył,
Nie wie, czy bieg jest biegiem, gdy brzeg z oczu ginie
Chyba, że w owej drodze jak milowe słupy
Mija stare przesądy zbladłe wieków trupy.
Nie, to są raczej krzyże przy ubitej drodze,
Prostak przy nich koniowi zatrzymuje wodze
I żegna się, i pokłon oddaje gdy mija
Potem mędrkowie prostsze wytkną ludziom szlaki,
Z wolna na drogę nową zjeżdżają prostaki;
Na zapomnianym krzyżu bocian gniazdo zwija,
Mech rośnie, pod nim dzieci w piasku sadzą kwiaty;
Nieraz krzyż, u stóp samych podgryziony laty,
Pada, zabija dzieci z sielskiego pobliża,
A lud płacze, że zwalić nie pamiętał krzyża.
Więc idę na świat rąbać nadpróchniałe drewna.
Miłość? zapomnę o niej wśród światowej burzy
Pozostanie głos wspomnień jak pieśń dzika, rzewna,
Jak pieśń żurawia, co się opóźnił w podróży
I samotny szybuje po błękicie nieba.
Ostatni, z licznych szczęsnych tłumów odbłąkany.
Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba.
Jak Kolumb na nieznane wpływam oceany
Z myślą smutną i z sercem rozbitym


LAURA


wołając z ganka

Kordianie!


KORDIAN


Ten głos rozwiewa złote zapału świtanie.
Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczem,
Nie wyjdę z niego Mogłem być czymś będę niczem

SCENA II

Ogród. Lipowe aleje krzyżują się w różne strony wśród drzew widać dom opuszczony z wybitymi oknami Jesień liście opadają wietrzno Kordian i Laura zsiadają z koni, przy których Grzegorz zostaje, i wchodzą do alei Długo nic do siebie nie mówią


LAURA


z uśmiechem na pół szyderczym

Czemu Kordian tak smutny?

Kordian patrzy na nią oczyma zamglonymi i milczy

Znalazłam dziś rano
W imionniku wierszami kartę zapisaną,
Poznałam rękę, pióro o! nie, raczej duszę

Kordian zarumieniony schyla się ku ziemi

Czemu się pan mój schyla?


KORDIAN


Odmiatam i kruszę
Gałązki, ciernie, chwasty spod stóp twoich, pani.
Cierń, co mi zrani rękę, nikogo nie zrani!


LAURA


Kordian zapomniał, że ma matkę, matkę wdowę.
Cóż to? Kordian brwi zmarszczył, chmurzy się, rumieni?


KORDIAN


Zapytaj się drzew, pani, dlaczego w jesieni,
Szronem dotknięte, noszą liście purpurowe?
To tajemnica szronu


LAURA


Usiądźmy w alei.
Któż z nas pierwszy obaczy gwiazdę dobrze znaną?


KORDIAN


Nie ujrzę jej, jeżeli to gwiazda nadziei!.


LAURA


A jeśli gwiazda wspomnień?


KORDIAN


O! dla mnie za rano
Na bladą gwiazdę wspomnień!


LAURA


Gdzież gwiazda Kordiana?

Kordian wznosi oczy na twarz Laury i odwraca się

Jak się nazywa?


KORDIAN


Przyszłość.


LAURA


z uśmiechem

W której stronie nieba?


KORDIAN


O! nie wiem! nie wiem jest to gwiazda obłąkana,
Co dnia ją trzeba tracić, co dnia szukać trzeba


LAURA


Kordian ma piękną przyszłość, talenta, zdolności


KORDIAN


Tak, gdy mię spalą męczarnie,
To będę świecił ludziom próchnem moich kości.
Talenta są to w ręku szalonych latarnie,
Ze światłem idą prosto topić się do rzeki.
Lepiej światło zagasić i zamknąć powieki,
Albo kupić rozsądku, zimnych wyobrażeń,
Zapłacić za ten towar całym skarbem marzeń


LAURA


Jaki dziś Kordian gorzki?

Usiada na ławce darniowej Kordian u nóg jej się kładzie i mówi patrząc na niebo


KORDIAN


Czarowna natura!
Jak koń Apokalipsy szara leci chmura,
Jesiennym gnana wiatrem; a w chmurze myśl gromu,
Omdlała zimnem, iskry wydobyć nie może;
Więc co ma w łonie gniewu, nie powie nikomu?
I przepłynie nad światem Z gromem myśli złożę,
Niechaj płyną nad światem zimne i bez głosu

zrywa kwiat i obraca się z uśmiechem do Laury

Pani, weź tę gałązkę purpurową wrzosu,
Ale jej nie otrząsaj ze szronu brylanta

zamyślony patrzy na niebo

Pani patrz tam na niebo oto duchy Danta.
Tam się na starym drzewie wichrzy szpaków stado,
Zaleciały przelotem i do snu się kładą,
Wiatr przez noc będzie liście zbijał one prześnią
Noc całą, drzew ginących kołysane pieśnią;
Anioł przeczucia śpiącym wskaże lotu szlaki,
A gdy się zbudzą, drzewo powie: «Lećcie, ptaki!
Nie mam już dla was liści, jam się zestarzało
Przez noc, kiedyście spały»


LAURA

Назад Дальше