zrywa kwiat i obraca się z uśmiechem do Laury
Pani, weź tę gałązkę purpurową wrzosu,
Ale jej nie otrząsaj ze szronu brylanta
zamyślony patrzy na niebo
Pani patrz tam na niebo oto duchy Danta.
Tam się na starym drzewie wichrzy szpaków stado,
Zaleciały przelotem i do snu się kładą,
Wiatr przez noc będzie liście zbijał one prześnią
Noc całą, drzew ginących kołysane pieśnią;
Anioł przeczucia śpiącym wskaże lotu szlaki,
A gdy się zbudzą, drzewo powie: «Lećcie, ptaki!
Nie mam już dla was liści, jam się zestarzało
Przez noc, kiedyście spały»
LAURA
Cóż stąd za nauka?
KORDIAN
Cha! cha! nauka smutku, że drzewo nie spało,
A ptaki spały
LAURA
Kordian, co przyszłości szuka,
Powinien spać jak ptaki
KORDIAN
Gdzież anioł przeczucia?
Czy przyjdzie? poprowadzi? Więc myśli i czucia
Trzeba skąpca przykładem na lata rozłożyć
I nigdy zmysłów w jednej nie utracić burzy.
Trzeba się dziś zwyciężyć, aby jutra dożyć.
Dziwna ciekawość życia prowadzi w podróży,
A za ciekawość trzeba nieszczęściami płacić
I nigdy zmysłów w jednej burzy nie utracić
gwałtownie
Jam je utracił! Boże! zmiłuj się nade mną!
LAURA
Kordianie!
Kordian milczy
Czas powracać, już wietrzno i ciemno
KORDIAN
O pani! zostań jeszcze
LAURA
Więc pan mi przyrzeka,
Że będzie spokojniejszy?
KORDIAN
z obłąkaniem
Tak
LAURA
Przyszłość daleka,
Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami
KORDIAN
zamyślony, patrząc na niebo
Ciemny się błękit nieba wyświeca za mgłami,
Ach księżyc! patrz tam, pani! księżyc srebrny, pełny
Stanął i patrzy na nas, chmur srebrzyste wełny
Spadły nań leci, jakby wyrywał się z chmury;
Teraz go na pół gałąź rozcina spróchniała,
Teraz śród czarnych liści krąg chowa ponury
Pani! gdy kiedyś! kiedyś! twarz księżyca biała
Błyśnie wśród chmur lecących na jesiennym niebie;
Będziesz mój cień natrętny odpędzać od siebie.
po chwili
Bóg promień duszy wcielił w nieskończone twory,
Dusza się rozprysnęła na uczuć kolory,
Z których pięć wzięło zmysły cielesne za sługi,
Inne zagasły w nicość ale jest świat drugi!
Tam z uczuć razem zlanych wstanie anioł biały,
Mniejszy może niż człowiek, atom, środek koła
Rozpryśnionych promieni; ale jasny cały
I plam ludzkich nie będzie na sercu anioła.
Nieskończoności zmysłem dusza się pomnoży,
Bóg aniołowi oczy na przyszłość otworzy,
Aż przestanie zaglądać w ciemną wspomnień trumnę.
Bóg mu pod nogi światła wywróci kolumnę,
Po niej gwiazd mirijady54 zapali i słońca;
Anioł je przejrzy wzrokiem nadziei do końca
I do gwiazdy podobny będzie w przyszłość płynął
O! duch mój chce się wyrwać! już pióra rozwinął.
Dusza z ust zapalonych leci w błękit nieba
opuszcza ręce i z rozpaczą
Na jednego anioła dwóch dusz ziemskich trzeba!
LAURA
Źle, jeśli się pan będzie marzeniem zapalał,
Prawdziwie nie pojmuję, co mu jest?
KORDIAN
ze wzgardą
Oszalał!
Laura odchodzi ku drzwiom ogrodu, siada na koń i odjeżdża z Grzegorzem. Kordian zostaje sam w ogrodzie nieruchomy
KORDIAN
sam
Światła nocy błyskają na nieba szafirze,
Myśl zbłąkana w błękity niebieskie upadła,
Oto ją gwiazdy w kręgi porywają chyże
I kręcą, aż zmęczona, posępna, pobladła,
Powróci z tańcu niebios w nudne serce moje
Czekam nad otchłaniami niebieskimi stoję,
Zalękniony o myśli w gwiazd tonące wirze.
Gwiazdy! wy gdzieś lecicie jak żurawi stada!
Gwiazdy! polecę z wami po niebios szafirze!
dobywa pistoletu
Nabity niechaj krzemień na żelazo pada
Ból, chwila jedna, ciemno potem jasność błyśnie.
Lecz jeśli nie zaświeci nic? i ból przeminie?
Jeśli się wszystko z chwilą boleści rozpryśnie?
A potem ciemność potem nawet ciemność ginie,
Nic nic i sobie nawet nie powiem samemu,
Że nic nie ma i Boga nie zapytam, czemu
Nic nie ma? Ha! więc będę zwyciężony niczem?
Śmierć patrzy w oczy moje dwustronnym obliczem,
Jak niebo nad głowami i odbite w wodzie
Prawda lub omamienie lecz wybierać trudno,
Gdzie nie można zrozumieć
przykłada broń do czoła
Nie nie w tym ogrodzie.
Znajdę śród lasów łąkę kwietną i odludną.
wychodzi z ogrodu
SCENA III
Noc. Laura sama w pokoju przy lampie
LAURA
Dotąd Kordian nie wrócił, jedynasta biła.
Natrętna niespokojność w serce się zakrada,
Gdybym też dziecię płochym szyderstwem zabiła?
Dmucham w różę, co słońcem palona opada?
A jeśli jego serce z takich kruszców lane,
Że co na nim napiszę, przetrwa napisane
Na wieki wieków? Boże! jeśli jego oczy
Przywykną do ciemności i do łez? Co gorsza!
Jeśli miasto łez, w dzieciach zapalonych skorsza55
Duma gorzkie uśmiechy na twarz mu wytłoczy?
zamyśla się, potem bierze sztambuch i przewraca
Nudnymi grzecznościami zapisane karty,
Ten mię równa do kwiatu, ci do gwiazd a czwarty
Do Dyjanny bogini on sam jak bóg Apis
Zwierzęcą nosi głowę. Ten kwiat chce rozkwitać
Rysunek siostry mojej. Ach! Kordiana napis;
Spojrzałam mimowolnie, muszę raz odczytać
czyta wiersz Kordiana
O! przypłynę ja kiedyś we wspomnień łańcuchu,
Zatrzymam się wspomnienia krokiem się nie ruszą
Aż powiesz: «Natrętny duchu!
Ciężysz na duszy mojej twoją cichą duszą
Jak księżyc, mórz oczyma podnoszący ciemnie.
Jesteś wszędzie, koło mnie, nade mną i we mnie»
Luba, jam koło ciebie i z tobą i w tobie
Nie przychodzę wyrzucać ani przypominać,
Ani śmiem błogosławić, ani chcę przeklinać;
Przyśniło mi się tylko kilka pytań w grobie
Słuchaj, niegdyś ze szczęściem brałaś zaręczyny,
Pokaż mi ów pierścień złoty;
Ha! szczerniał? szczerniał pierścień? to nie z mojej winy!
Dlaczego na twarz włosów rozpuszczasz uploty?
Spostrzegłem we włosów chmurze
Bladość twarzy i coś błyska!
Może to blask w pereł sznurze?
Może światło brylanta? albo kornaliny?
Może rozgrane słońcem topazu ogniska?
Może to łzy? ty płaczesz? to nie z mojej winy!
Mój aniele! mój aniele!
Kwiat ci niegdyś wieńczył głowę,
A było kwiatów tak wiele,
Że nim zwiędły, brałaś nowe.
Dlaczegóż dzisiaj w stroju zmianę widzę jawną?
Wszak kwiaty przeżyć burze musiały i spieki;
Prócz jednej bladej róży, która dawno! dawno!
Nie pomnę, z jakiej przyczyny,
Zwiędła na wieki
Jeśli tak wszystkie zwiędły? to nie z mojej winy!
przestaje czytać
czyta wiersz Kordiana
O! przypłynę ja kiedyś we wspomnień łańcuchu,
Zatrzymam się wspomnienia krokiem się nie ruszą
Aż powiesz: «Natrętny duchu!
Ciężysz na duszy mojej twoją cichą duszą
Jak księżyc, mórz oczyma podnoszący ciemnie.
Jesteś wszędzie, koło mnie, nade mną i we mnie»
Luba, jam koło ciebie i z tobą i w tobie
Nie przychodzę wyrzucać ani przypominać,
Ani śmiem błogosławić, ani chcę przeklinać;
Przyśniło mi się tylko kilka pytań w grobie
Słuchaj, niegdyś ze szczęściem brałaś zaręczyny,
Pokaż mi ów pierścień złoty;
Ha! szczerniał? szczerniał pierścień? to nie z mojej winy!
Dlaczego na twarz włosów rozpuszczasz uploty?
Spostrzegłem we włosów chmurze
Bladość twarzy i coś błyska!
Może to blask w pereł sznurze?
Może światło brylanta? albo kornaliny?
Może rozgrane słońcem topazu ogniska?
Może to łzy? ty płaczesz? to nie z mojej winy!
Mój aniele! mój aniele!
Kwiat ci niegdyś wieńczył głowę,
A było kwiatów tak wiele,
Że nim zwiędły, brałaś nowe.
Dlaczegóż dzisiaj w stroju zmianę widzę jawną?
Wszak kwiaty przeżyć burze musiały i spieki;
Prócz jednej bladej róży, która dawno! dawno!
Nie pomnę, z jakiej przyczyny,
Zwiędła na wieki
Jeśli tak wszystkie zwiędły? to nie z mojej winy!
przestaje czytać
Słyszę tętent to Kordian! więc okno otworzę
Nie, może bym za zbytnią troskliwość wydała
Co nikt drzwi nie odmyka?
otwiera okno
Boże! wielki Boże!
Koń przeleciał bez jezdca Co to jest? Drżę cała!
dzwoni, Panna pokojowa wchodzi
Gdzie Grzegorz?
PANNA
Nie wiem, pani, nie siadł do wieczerzy,
Widać było, bo dzbankiem z nami się nie dzielił
Jak Żyd płaszczem Chrystusa.
LAURA
Szukaj go! niech bieży!
GRZEGORZ
wchodząc
Nieszczęście! Oh nieszczęście! panicz się zastrzelił!
AKT DRUGI. ROK 1828. WĘDROWIEC
James Park w Londynie wieczór Kordian siedzi pod drzewem wokoło łąki zielone dalej sadzawka ocieniona drzewami, trzody dokoła parku pałace i dwie wieże Westminsteru
KORDIAN
Wyspę łąk porzucono na pałaców stepy,
Uciekam tu opodal od wrącego gminu;
Lud woli pić dym węgli i zaglądać w sklepy;
A ten ogród, czarowna sielanka Londynu,
Jak ustęp złoty w nudnym ginie poemacie.
Ludzie! wy się tym drzewom przypatrywać macie
Jak cudom Boga obok cudów waszej ręki.
Drzewa nietknięte, rajskie zachowały wdzięki;
Nieraz mgły nadpłynione w kłęby czarne zwiną
I liściowym wachlarzem na miasto odwieją.
Po sadzawkach łabędzie rozżaglone płyną.
Ludzie piaskiem Paktolu56 węże ścieżek sieją,
A łąki flamandzkiego aksamitu puchem.
Tam! miasto Zegar ludzkim kręcący się ruchem,
A tu cisza tu ludźmi nie kwitną ogrody,
Ale się po murawach wyperliły trzody
Był wiek, żem ja w dziecinnych marzeniach budował