Jeżelim się ośmielił niepokoić waszą miłość rzekł ksiądz to właśnie z onej smutnej przyczyny
Z przyczyny? Przerażacie mnie, wielebny panie!
Nasz król miłościwy bardzo chory
Pogorszyło mu się od owego zasłabnięcia?
Wasza miłość raczy być przygotowaną na najgorsze
Jęk bolesny wydarł się z piersi Anny.
Jezu miłosierny! Umarł król?
Jeszcze nie, ale godziny jego policzone.
Królewna pochyliła się nad stołem, wsparła czoło na splecionych rękach i milczała długo.
Król wciąż gniewny na mnie? spytała cicho.
Gniewu on nie miał nigdy przeciw siostrze odpowiedział ksiądz łagodnie ino żal w sercu, acz niesłuszny. Wierzajcie mi, wasza miłość, mówię to jako kapłan; i wy sami wiecie, po czyjej stronie wina.
A! Nie wolno poddance strofować swego pana, chociażby nawet bratem był umiłowanym. Zawiniłam, odtrącił mnie, a teraz umiera.
Nie uznawa on swego stanu ani się bliskości śmierci domyśla; a oto z Bożego natchnienia pan oboźny Karwicki nalazł chwilę sposobną i na podziw łacno skłonił serce najmiłościwszego pana ku wam. Nie mieszkając, zebrałem się co rychlej i przyjechałem oznajmić waszej miłości, że król zgody pożąda, widzieć was pragnie, uściskać, może na wieczne pożegnanie.
Niech będzie uwielbione imię Pańskie, że tę ciężkość bezmierną odejmie z mego serca! Jakożbym spokojną chwilę w życiu miała, gdyby Zygmunt skonał nie pojednany ze mną Jadę natychmiast!
Miłościwa królewno, zezwólcie, bym was przestrzegł rzekł ksiądz noc zapadła, miesiąc na przednówku, wyboje okrutne; ino za wrota wyjedziecie, konie nogi połamią.
Nie zdzierżę, siedzący w miejscu, gdy on mnie może pilno wygląda.
Nic wasza miłość nie zyszcze50; owszem, przygoda w drodze trafić się może samej nawet waszej miłości i odwlec widzenie z królem, a tu każda godzina waży.
Cóż tedy robić?
Udać się niezabawem na spoczynek, a jutro wczesnym rankiem wyjedziemy.
Nie dzwoniono jeszcze na wotywę51 u fary, gdy obie kolasy zajeżdżały przed zamek królewski. Z jednej wysiadł ksiądz Roguski, z kozła drugiej zeskoczył Jaś Chojnacki, otworzył wysokie, zasuwane na rygiel drzwiczki i odwalił stopień. Pierwsza zeszła Kasia Leszczyńska, podała rękę królewnie, która blada i wzruszona, z pełnymi łez oczyma, łatwo się mogła potknąć na oślizgłych od deszczu granitowych schodach.
Raczcie, miłościwa pani, poskromić swą żałość i z wesołym, a przynajmniej spokojnym obliczem powitać króla prosił ksiądz Roguski. Jak już wspomniałem, nie świadom jest niebezpieczeństwa. Obaj z księdzem Piotrem przyrzekamy mu rychłe ozdrowienie, a śmiertelnej niemocy racje mienimy ustąpieniem gorączki. Pójdę do sypialni oznajmić ostrożnie wasze przybycie miłościwemu panu.
Widać Zygmunt August bardzo niecierpliwie oczekiwał siostry, bo zaledwie usiadła w antykamerze52, wszedł śpiesznie dworzanin i prosił z pokłonem, by raczyła potrudzić się za nim.
Minęli dwie obszerne komnaty, trzecie drzwi były tylko przymknięte; dworzanin potrącił je lekko i usunął się, czyniąc miejsce jej miłości.
Stanęła w progu.
Deszcz ustał niedawno, a gorące słońce wpadało przez trzy wysokie okna do sypialni królewskiej. Niosło na swych promieniach woń kwiecia lipcowego i rzeźwe tchnienie ziemi przepojonej ulewą.
Łoże królewskie odwrócone głowami od okien, by światło nie raziło oczu chorego, osłonięte było amarantową kotarą na kółkach, zawieszoną w czworobok. W nogach, na adamaszkowej ścianie baldachimu srebrny krucyfiks na wprost oczu króla, za nim zatknięta palmowa gałąź z ostatniej Wielkiejnocy.
W tej chwili kotara rozsunięta była na boki. Na wysoko spiętrzonych poduszkach, w postawie siedzącej spoczywał Zygmunt August. Rzedniejące włosy, przycięte krótko, srebrzyły się nad czołem; szara bladość na twarzy, oczy głęboko zapadłe, na wyschłych, wklęsłych skroniach sieć żył niebieskawych, usta na wpół otwarte oto był brat ukochany, na którego patrzyła przez łzy Anna Jagiellonka. Jedynie ciemna broda starannie rozczesana, z charakterystycznym przedziałem, przypominała dawnego, młodego króla.
Anna opuściła ręce wzdłuż szaty i stała sztywna, z zaciśniętymi ustami, by głośnym płaczem nie wybuchnąć.
Otrzyjcie oczy, wasza miłość szepnął jej ktoś do ucha król się przerazi.
Chory, nie poruszając głową, zwrócił oczy ku drzwiom.
Hanusia dobrze, żeś przyjechała szczerym sercem cię witam.
Miłościwy bracie
Pójdź bliżej usiądź przy mnie tak dawnośmy się nie widzieli
Mówił cicho, krótki oddech głos mu przerywał.
Paź podsunął krzesło, królewna przystąpiła na palcach do łoża, przyklękła i pocałowała brata w rękę.
Uśmiechnął się. Przygasłe oczy spojrzały dobrotliwie.
Przecz53 nie siadasz?
Powiedzcie mi pierwej, miłościwy panie, że mi odpuszczacie winy.
Ty mi przebacz wzajem, rzućmy wszystkie urazy w niepamięć.
Usiadła.
Słabym jest54 nieco; było już nawet bardzo źle teraz gorączka ustąpiła dzięki skutecznym lekom, ino siły nadto powoli wracają.
Wielebni księża, lekarze waszej królewskiej miłości, zalecają wam zapewne wzmacniające mięsiwa, stare wino odpowiedziała Anna, udając, że poprawia włosy, by król nie dojrzał, jak ręką łzy ocierała.
Właśnie bieda, że mi co najsmaczniejsze podsuwają, a ja patrzeć na jadło nie mogę.
Trza się przymusić dla zdrowia.
Radzić łacno, zmusić się trudno. Wiesz wyjeżdżam jutro do Wilna.
Anna drgnęła. Czyżby mówił nieprzytomnie?
Wstrzymajcie się jeszcze, miłościwy bracie, aż lepsze zdrowie pozwoli.
Tak, tak, oni obaj mi to samo powtarzają ale mnie się już sprzykrzyło słuchać. Jadę. Powietrze tutaj szkodzi mi gdzie indziej będzie lepsze.
Tak daleko!
Co? Jużci daleko? ale można jechać powoli, wygodnie, spieszyć się nie będę, po drodze mam Tykocin, Knyszyn płaczesz? A to czemu?
Boję się, panie, o was; ledwie się ku lepszemu obróciło, trzeba szanować słabych sił.
Właśnie po siły jadę w insze strony, skoro je tutaj postradałem. Nie lękajże się jak dziecko mówił król coraz głośniej z ożywieniem. Cóż mi grozi? Jeszcze śmierć daleka ode mnie; wszak pamiętasz, co nam obojgu Cyganka wróżyła?55
Nie pomnę.
Jak to? Przyjechałaś do Wilna na wesele Kasi z Janem Finlandzkim, to chyba zapamiętałaś, żeśmy na drugi dzień byli na łowach u Krzysztofa Radziwiłła?
Ach tak, tak; wracaliśmy lasem, wyszła ku nam Cyganka, nawet mój koń się spłoszył, omal nie spadłam.
No, widzisz. Dałem sobie czytać z dłoni, tyś się niby sromała, przecie białogłowska ciekawość przemogła
Teraz mi wstyd.
Nie wielkić to grzech; a dziś się człek tej myśli ima i jakoś go ona krzepi.
Cóż gadała Cyganka?
Tobie wróżyła wielkiego króla za męża.
Widzicie, że się nie sprawdziło.
Cale nie wątpię; każdej godziny stać się to może.
A wam?
A mnie, że do siedemdziesiątego drugiego roku dożyję. Dwadzieścia jeszcze lat przede mną kęs czasu.
A wam?
A mnie, że do siedemdziesiątego drugiego roku dożyję. Dwadzieścia jeszcze lat przede mną kęs czasu.
Zamilkł zmęczony, głowa opadła na poduszki, drzemał. Anna wstała ostrożnie i usunęła się w najdalszy kąt sypialni, gdzie na ławie siedział ksiądz Roguski.
Straszno słuchać szepnęła tyle nadziei, a tu śmierć u wezgłowia stoi.
Dwóch nas czuwa bacznie odparł ksiądz nie dozwolimy odejść duszy z ciała bez pojednania z Bogiem; opatrzymy naszego miłościwego pana świętościami na ostatnią drogę. Możesz wasza miłość być spokojna. A że się chory łudzi, to ino lżej dla niego i dla nas. Łacniej zdolimy otuchę okazować.
Słuszne słowa waszej wielebności. Zresztą, cygańskie plemię czarów uczone, może ta stara prawdę gadała.
Miłościwa królewna raczy porachować, ile ubiegło lat od narodzenia Pańskiego.
Tysiąc pięćsetny siedemdziesiąty drugi przekroczył połowę, o co wam chodzi?
Siedemdziesiąty drugi z naciskiem powtórzył ksiądz.
Hanusiu szepnął Zygmunt nie podnosząc ciężkich powiek.
Stanęła przy łożu, król ujął ją za rękę.
Przespałem się usiądź jeszcze mam ci coś powiedzieć Kto tu jest krom ciebie?
Jego wielebność ksiądz Roguski i jego wielmożność pan oboźny Karwicki.
Niech się przybliżą. Oto was wiernych i zaufania godnych czynię świadkami, jako w ręce miłej siostry mojej Anny oddaję ostatnie woli mej rozporządzenie, czyli testament. Gdyby ktokolwiek i kiedykolwiek wątpieniu podawał to pismo, mocuję was, byście pod przysięgą zeznali to, co dziś mówię i czynię. Schowaj testament, Hanusiu, a dobrze; nie wybieram się jeszcze na tamten świat, jednakowoż przezorność nie zawadzi. Przekonasz się, iż serce moje pamiętało o tobie. Zaopatrzoną będziesz, jak przystoi ostatniej z Jagiellonów Ksiądz arcydiakon Fogelweder ma klucze od moich papierów i skrzynek z klejnotami. Na wypadek zgonu, który Bóg w swej łasce niech oddali ode mnie, ty masz odebrać owe klucze Znowu płaczesz? Lękasz się, żem testament spisać kazał. Bądź dobrej myśli, kawał papieru nie uśmierci mnie; gorszy nieprzyjaciel gorączka, a ten już wyrugowan56 precz, dobrze to czuję. Ostawcie mnie samego, chcę spać, cobym sił nabrał do jutrzejszej drogi.
Nazajutrz, o wczesnej godzinie, by chory mógł zajechać za chłodu na pierwszy popas, wszyscy i wszystko było gotowe do podróży. Lekarze ani słowem nie sprzeciwiali się zamiarowi miłościwego pana, bo wiedzieli, że nic na świecie już mu ani pomoże, ani zaszkodzi. Owszem, jeżeli zmiana miejsca rozerwie, rozweseli króla, tym ci lepiej, kilka dni dłużej pożyje.
Uproszony przez Annę wypił z przymusem kubek mocnego rosołu, przełknął kilka kropel wina, mimo to, gdy go dwóch dworzan przenosiło na łoże umyślnie do drogi przyrządzone, zemdlał i zdawało się, że kona.
Olbrzymi, szeroki wóz, grubo sianem wysłany, a płótnem smołowanym kryty od deszczu, stanął przed podjazdem; sześciu ludzi niosło powolnym, miarowym krokiem miękko uścielone łoże z umierającym królem. Zygmunt August miał oczy zamknięte, twarz martwą, nie widać było, czy oddycha. Anna i pan oboźny spojrzeli ze strachem na księdza Roguskiego. Ten wziął chorego za puls i uśmiechnął się smutnie.
Jeszcze serce bije szepnął.
Wsunięto łoże do furgonu, z boku usadowił się ksiądz Piotr z Poznania i ulubieniec króla: Łukasz Górnicki, starosta tykociński. Dworzanin podał na wóz skrzynię z napojem i trzeźwiącymi środkami. Konie ruszyły stępa.
Anna Jagiellonka chwyciła się rękoma za głowę, z płaczem weszła do dworca i biegła z komnaty do komnaty, jakby uciekając przed własnymi żałobnymi myślami.
Tego samego dnia wróciły obie z Kachną do Ujazdowa. Czekały tam królewnę liczne kłopoty. Najpierw niezgrabna Basia Szczepiecka, biegnąc na jej powitanie w ciężkich podskokach, potknęła się i skręciła nogę; trzeba było słać na wieś po sławnego owczarza, by to zwichnięcie naprawił. Potem krajczy Kumelski, wieloletni sługa królowej Bony, a teraz najzaufańszy dworzanin Anny, zwiastował swej pani, że w sąsiedztwie zdarzyły się dwa wypadki morowej zarazy, czyli jak wówczas mówiono powietrza; zatem jedyny ratunek przenieść się w dalsze strony, których jeszcze ta straszna klęska nie dosięgła. Z kolei przystąpiła do jej miłości pani Wronowska szafarka, jąkając wśród niskich ukłonów, że zapasy kuchenne wyczerpały się do cna, spiżarnia pusta i wstyd powiedzieć, ale oprócz jajecznicy na skwarkach, nie ma nic na wieczerzę.
Anna Jagiellonka uśmiechnęła się smutnie.
Małeć to nieszczęście, moja Wronusiu rzekła że nie z przepełnionym żywotem57 spać się położymy. Na pierwsze potrzeby dam ci jutro kilka talarów, a co dalej, to się jakoś zaradzi.
Skinęła na Kumelskiego, a gdy podszedł, szepnęła mu do ucha:
Przyjdź wasza miłość jutro po kościele do mojej komnaty, mam jeszcze w skarbczyku nieco srebrnego naczynia.
O, miłościwa królewno! zawołał stary sługa, wpadając jej w mowę poufale; obejrzał się Wronowska wyszła, dworki pobiegły do ogrodu. O, miłościwa królewno toć w onym skarbczyku ledwie resztki! Com się już tych mis i półmisków nanosił do Aarona! A Judaszowy syn korzysta z naszych kłopotów i drze łyka ledwie połowę wartości płaci.
Cóż robić, zmienią się czasy, będzie lepiej. Król jego miłość lada dzień oczy zamknie, gdzie panom senatorom w myśli zaopatrzenie królewny. Dopomnę się ja, dopomnę, nie kiwaj głową; ino teraz, gdy serce płacze, nie zdolę gadać o marnym groszu. Dzban duży, ciężki, osóbki na nim szczerozłote, co najmniej dziesięć czerwonych58 zań wasza miłość dostaniesz; to wystarczy na jakiś czas. Gości nie przyjmujemy, wina ni miodu nie pijamy, co nam po dzbanie.
Według rozkazania miłościwej pani, przyjdę jutro rano odparł krajczy, nisko się kłaniając.
Przebrawszy się z podróżnych szat w letnią suknię z szafirowego płótna Anna Jagiellonka zamknęła się w swej sypialni i kilka godzin tam pozostała. Gdy wyszła zajrzeć do panien dworskich, miała oczy zaczerwienione od płaczu.
Cóż, postąpiła robota? spytała Jagny Kłodzińskiej.
O tak! Czyli właściwie zda mi się że nie bardzo.
Takeśmy się o waszą miłość niepokoiły rzuciła Ewunia z żałośliwą minką.
Ze palce igły utrzymać nie mogły co? rzekła królewna niby surowym głosem, ale oczy nic a nic nie były surowe.
Właśnie. Jak tu szyć złote listki i perełkami dziać po atłasie, gdy człek ma co innego w głowie.
Anna zaśmiała się mimo woli.
O tak, sprawiedliwieś powiedziała; wżdy od rana do nocy macie co inszego w głowie niż robotę. No, dziś trzeci lipca, chyba mi wykończycie ten obrus na wiązanie59?
O, najmiłościwsza pani wykończymy, wykończymy! zawołały jednym głosem trzy młodsze panienki, a Kasia Leszczyńska bez wykrzykników pocałowała królewnę w rękę, nawlokła złotą nić w igłę i zasiadła do krosien.
Jeszcze nie zaczynaj, Kasieńko, mam dla ciebie inszą robotę. Pójdę do mojej komnaty, podyktuję ci list do pani Niewiarowskiej. Jagna i Ewa niech spakują pościel w tłumoki, bieliznę i szatki do skrzynek; Wronowską uprzedzić, by najpotrzebniejsze statki kuchenne i swoje ubiory także przysposobiła do drogi. Kachna zajmie się moimi rzeczami. Jutro pośniadawszy wyjeżdżamy. Pan krajczy straszy mnie powietrzem, tedy musimy pomykać w zdrowsze strony.