Krysia bezimienna - Domańska Antonina 3 стр.


Tak więc Anna Jagiellonka, uciekając przed zarazą, przeniosła się ze swym małym dworem do Piaseczna.

W cztery czy w pięć dni później właśnie Ewa z Jagną goniły się dookoła trawnika, a Baśka z bolącą nogą siedziała na schodkach i zazdrosnym okiem śledziła ich podskoki, wózek jakiś niepokaźny podjechał ku bramie. Woźnica w białej płótniance zatrzymał konie skromnie przed wrotami.

 Oho cóż za goście znowu? zawołała Ewa chowając się za krzakiem jaśminu. Pójdź ino, Jaguś, zobacz, bo ja z daleka nie dojrzę.

 Ii goście odparła Jagna, ruszając ramionami. Dwie dziewczynki z wiejska odziane, tłumoczek wytarty i zawiniątko w zgrzebnym płótnie.

 Ale czego tu chcą? Do kogo przyjechały? Patrzcie, patrzcie, jej miłość wychyla się oknem i miga palcem na tę starszą!

 Oho, zeskoczyła z wozu, maleńką wzięła na ręce.

 Słyszał kto coś podobnego? Prosto od schodów wali jakby do własnego domu Rety, Jaguś Kachna ku nim wybiega do komnaty jej miłości drzwi otwiera

Marysia Krupska weszła z Kasią do izby, małą Krysię spuściła z ramion na ziemię i przy samym progu pokłoniła się nisko.

 Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

 Na wieki amen odpowiedziała królewna, obrzucając dziewczynę badawczym spojrzeniem.

 Przybliż się, moje dziecko; masz pismo od pani Niewiarowskiej?

Marysia ukłoniła się po raz drugi, wyjęła zza gorsecika papier we czworo złożony, woskiem zapieczętowany i chciała go wręczyć królewnie, aliści dwie małe rączki pociągnęły ją w tył, Krysia uwiesiła się całym ciężarem u spódnicy swej opiekunki.

 Chodźmy stąd, Maryś ja chcę do domu! piszczało dziecko, krzywiąc buzię do płaczu.

 Cichaj, moje złotości szepnęła zmieszana dziewczyna, głaszcząc zgrymaszonego malca po główce. Cichaj, nie płacz, dam ci kukiełeczkę60 świetluśką61 z miodem.

 Daj zaraz!

 Nie, pierwej musisz być grzeczna.

 Nie będę grzeczna, nie puszczę cię.

Anna Jagiellonka, rozweselona tym widokiem, rzekła ze śmiechem:

 Nie brońże jej, niech robi, co chce; już mnie uprzedzono, że ta sierotka na krok cię nie odstępuje. Przybliżcie się obie razem. Wzięła list z rąk Marysi, położyła go na stole i mówiła: Chwalono mi cię, że znasz służbę, szycia się nie zlękniesz, jesteś posłuszna i pilna.

Marysia spuściła oczy skromnie i milczała.

 Tuszę, iż nie za wielkie były pochwały; siła pożytecznych rzeczy mogłaś się nauczyć u pani kasztelanowej płockiej.

 Krom wszelakich robótek umiem czytać i pisać rzekła cicho Marysia.

 Aa to bardzo dobrze; musisz ćwiczyć się co dzień, abyś nie zapomniała. Wypoczniesz dziś z drogi, moja Marysiu; panna Leszczyńska wskaże ci izdebkę, gdzie sypiać będziesz i gdzie swoje skrzynki z rzeczami ustawisz. Ma się rozumieć, ta malutka dostanie łóżeczko wedle twego, coby jej nie było markotno. Jakże ci na imię, dziecinko?

 Pocałuj w rączkę miłościwą panią, Krzysiu, i powiedz, jak się zowiesz. Mówiąc to Marysia popchnęła małą do kolan królewny.

 Ja jestem Krysia rzekło dziecko spoglądając rezolutnie na uśmiechniętą panią a ty?

 O Jezus! Marysia załamała ręce.

 A ja Hanusia odpowiedziała królewna z dobrocią. Pisała mi pani Niewiarowska, że dziecko jest płochliwe; tymczasem śmiele w oczy patrzy, to dobrze.

 Dzikus z niej jeszcze wielki, proszę waszej miłości; ino gdy się mojej spódnicy chwyci, taka ją dzielność ogarnia.

Anna Jagiellonka położyła pieszczotliwie rękę na włosach dziewczynki.

 Bardzo Marysię miłujesz, prawda?

 Jużci bawi się ze mną, a zaś potem bawi się ze mną

 A za matusią ci żal?

 Dlaczego?

 Jak to? Wszak z matusią przyszłaś do Służewa i pomarli.

 Jużci, żal; ale to była ino moja niania..

 Niania?

 Moja matusia prześliczna w czerwonej sukni chadza, o w takiej jak raz w takiej! I pokazała paluszkami adamaszkową kotarę nad łóżkiem jej miłości.

 Naprawdę?

 A jakże I żółty łańcuszek na szyi nosi, a katankę ma wyszytą jarzącymi kamykami, tak się błyszczą a świecą, a migają, aż strach! Moja matusia ładniejsza niż wy.

Marysia potrząsnęła głową.

 To tak co dzień, proszę miłościwej pani; wiecznie jedno w kółko rozpowiada. A powiedz, Krysiu, jak tatuś wygląda?

 Na koniku jedzie, tup, tup, tup, cały w żelaznym odzieniu za nim wojsko białe skrzydła furczą od wiatru, szumią, szumią, tatuś ino wąsy kręci matusia z okna patrzy tatuś się śmieje do matusi

 A czemuż cię niania zabrała od mamy?

 Nie zabrała; to oni pojechali.

 Kto taki?

 Ano tatuś i mamusia.

 Dokąd pojechali?

 Nie wiem. Ponoś do Bozi.

Spojrzenia Anny i Marysi skrzyżowały się znowu.

 I ciebie ostawili samiutką?

 Ano samiutką, z nianią. Dopiero jak czarny pan przyjechał na gród

 Na jaki gród?

 Jakoż mam gadać? Do naszego domu przecie. Wszyscy tak mówią. Niania zbudziła mnie w nocy, zawiniątko na plecy, mnie na ręce i uciekła. Gadała, że czarny pan to gorszy od diabła.

 Coś się tam złego musiało dziać, proszę waszej miłości odezwała się Marysia bo ta niewiasta, co z Krysią przyszła, nie chciała się przyznać, ani skąd idą, ani po co, ani do kogo. Mowę miała cale odmienną, choć polską, widno szła z dalekiego kraju. Jeden raz tylko, na kilka godzin przed śmiercią (nikogo przy niej nie było krom mnie), rozpłakała się i lamenciła: O Jezu miłosierny, opiekuj się biedną sierotą! Niech jej wrogi nigdy nie znajdą! Pokaraj ich śmiercią i ogniem piekielnym! Klękam wedle łóżka i pytam: Gdzie te wrogi? Powiedzcie, cobym umiała dziecka strzec przed nimi. Pojrzała na mnie zalęknionym wzrokiem, koniecznie chciała coś rzec, aż tu skurcz jej gardło ścisnął, zamknął mowę i już tak została do skonania.

 Dziwy, dziwy, kto nam wytłumaczy, co to za tajemnica? troskała się królewna. Dziecina z wielkiego domu, nie ma wątpienia, ale czyja? Co tam takiego? Któraż beze drzwi zaziera? No, wejdź, czego chcesz?

 To ja, Ewunia.

 Co powiesz?

 Z Knyszyna.

 Co?

 Przyjechał

 Kto przyjechał? Cedzisz słówko za słówkiem

 Pan oboźny Karwicki. Czy może wejść?

 Proś, proś, czekam z upragnieniem!

Ewa drzwi uchyliła, pan Karwicki przekroczył próg i szedł powoli ze spuszczoną głową, jakby nie śmiał w oczy spojrzeć królewnie.

Anna powstała z ławy.

 Złe wieści? spytała cicho.

 Bardzo złe odpowiedział poseł.

 Miłościwy pan?

 Onegdaj, siódmego lipca, o godzinie szóstej wieczorem życie zakończył.

Rozdział II

Mijały dni, miesiące, królewna Anna przenosiła się ze swymi w coraz to inne strony, uciekając przed zarazą. Nareszcie zamieszkała w Łomży.

Miłościwa pani upodobała sobie maleńką Krysię, pieściła sierotkę i rada ją widziała w swych komnatach. Tajemnicza przeszłość dziecka utkwiła jej w pamięci; nieraz przemyśliwała całymi godzinami, jakby to i z czyją pomocą dociec prawdy.

I znowu przyjechał gość. Tym razem był to pan kasztelanic krakowski, Samuel Zborowski, którego królewna bardzo lubiła, a z matką jego była w przyjaźni od lat dziecinnych. Toteż gdy Jaś Chojnacki pełniąc swój paziowski obowiązek oznajmił pana kasztelanica, jej miłość aż klasnęła w ręce z uciechy.

I znowu przyjechał gość. Tym razem był to pan kasztelanic krakowski, Samuel Zborowski, którego królewna bardzo lubiła, a z matką jego była w przyjaźni od lat dziecinnych. Toteż gdy Jaś Chojnacki pełniąc swój paziowski obowiązek oznajmił pana kasztelanica, jej miłość aż klasnęła w ręce z uciechy.

 Proś, proś, a cóż za dobra nowina! Miły sercu memu ten gość!

Zborowski już stał w progu, gdy ostatnich słów domawiała: piękna jego twarz zajaśniała dumnym zadowoleniem; pokłonił się w pas, rzucił czapkę i rękawice swemu paziowi i szedł spiesznie. Anna Jagiellonka podała mu rękę do pocałowania i wskazała miejsce na ławie naprzeciw siebie.

 Ani pytam o zdrowie twej miłości, wyglądasz jak krew z mlekiem; wstyd moim dziewkom, gdy pojrzą na cię. Miłościwa matka jak się miewa?

 Pokornie dziękuję, w dobrym zdrowiu była, gdym odjeżdżał. A tu w Łomży wszystko po woli waszej królowej miłości się wiedzie?

 Dawno już minęły te czasy, kiedy się co wedle mojej woli czyniło. Ino mnie rodzic odszedł a matka umiłowana, doznaję sieroctwa niemal na każdym kroku. Panowie Rad Koronnych62 zabaczyli pono, że ostatnia z Jagiellonów jeszcze przy życiu; nijakiego nie mam zaopatrzenia. Powiem ci w zaufaniu obejrzała się, dworki pamiętne rozkazów jej miłości, by nie przeszkadzać w rozmowie, umknęły cichutko. Jedna tylko Krysia bawiła się z pieskiem przy kominie i paź Zborowskiego stał u drzwi, nieruchomy, sztywny, ze spuszczonymi oczyma. Powiem ci w zaufaniu, że niemal wszystko co droższe wysprzedałam. Za całe srebro został mi ino kubeczek63 z którego miłościwa matka raczyła mleko pijać. Ten jeden jedyny chowam jako diamenty, jako świętą pamiątkę. Nazwałam go sierotką. Taki brak cierpię, że mi się usta nie chcą złożyć na wypowiedzenie onej goryczy. Na barwę64 dla mego dworu nie stać mię; w łatanej odzieży chodzi służba córy Zygmuntowej. Głód nieraz cierpimy

Żałość ścisnęła ją za gardło, głos jej się urwał.

Krysia rozłożyła się na podłodze przy kominie z pełnym podołkiem szmacianych laleczek, cennych podarunków szytych przez panny dworskie dla ulubienicy królewny i całego fraucymeru65. Charcik jej miłości zaprzyjaźniony z dziewczynką, która mu nie szczędziła słodkich kąsków niemal z własną krzywdą, wygrzewał się przed ogniem przytulony do jej nóżek.

Zazwyczaj mała Krysia wyborne urządzała zabawy ze swymi lalkami. Raz byli to książęta i księżniczki z nieznanych krajów, co przyjechali w odwiedziny do miłościwej pani. Wtedy nadawała im przedziwne jakieś imiona własnego pomysłu; to znowu ona sama była królewną Anną, a płócienne bałwanki nazywały się Kasia, Ewa, Jagna, Baśka, Wronosia, Szmigielsia, Marcinowa. Niekiedy, ale rzadko bardzo, z najstrojniejszej lalki robiła się mamusia, największa z poczernioną głową to był tatuś, gruba i krótka stawała się nianią i rzecz się działa gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, daleko, daleko, tam, u nas na grodzie.

Lalki, których było ze dwadzieścia, najlepiej lubiły tańczyć, potem zajadać dobry obiadek, na który dostarczała słodkich okruszyn i suszonych owoców pani Wronowska; czasem królewna Krysia przybierała surową minkę i strofowała leniwe dworki, sadzała je do kątów na pokutę, zupełnie tak jak Marysia ją nieraz stawiała noskiem do ściany za nieposłuszeństwo. Nawet starsi mieli niemałą uciechę, gdy im się udało podsłuchać paplaniny rozbawionego dziecka.

Aż tu dziś jak na złość nic się nie udawało; laleczki czegoś zbrzydły, nie chciały gadać, żadna nie umiała stać ani siedzieć, pozapominały swych cudackich imion, rozpacz prawdziwa.

Aha to ten chłopak nieznośny stoi pod drzwiami jak tyka, niby to w ziemię patrzy, a raz wraz łypie okiem na Krysine królewny.

 Ty pójdź ino tutaj zaszemrał nieśmiały głosik od komina.

Służbisty paź ani drgnął. Powieki tylko uniosły się odrobinę, z oczu strzelił jasny promyczek i zagasł pod rzęsami.

 Ty powtórzyła Krysia głośniej pobaw się ze mną.

 Nie wolno odmruknął chłopiec.

 Dlaczego? Boisz się pana? Rozmawia przecież z jej miłością, ani cię widział nie będzie. Patrzaj, jakie ładne lalusie

 Co mi po kukłach syknął przez zęby. To nie dla mnie zabawka.

 Nie lubisz lalusiów? Naprawdę nie lubisz? Ach, szkoda! A pieski lubisz? Widzisz, jaki ten przedziwny? Takie ma nóżki cieniuśkie, niczym gałązeczki, a pyszczuś, widzisz, jak wydłużony? Śmiech zbiera, prawda? No połóż tę czapkę i te rękawice na przymurku, a siędnij sobie wedle mnie ot tak, widzisz, nic ci pan nie uczyni, bo okrutnie zagadany.

 Plagi66 dostanę.

 Gdzie zaś! Będziemy dawać pozór: ino smyrnie nogą, ty poskoczysz do drzwi. Toś ty jego pacholik?

 Paź jestem! odpowiedział chłopiec i zadarł nos ku powale.

 Paź aha, tak jak nasz Jasiek; już wiem. A tobie jak?

 Co mnie?

 No Jasiek, Wojtek, Staszek, czy co takiego?

 Aha Jędruś mi jest! Chciałem rzec: Andrzej. Andrzej Chwalibóg. A ty?

 Ja? Krysia.

 A dalej?

 Cóż ma być dalej? Sad za dworem, a potem las.

 Et, co z tobą gadać! Pytam, jak się dalej nazywasz?

 Ano dziewczynka maleńka; a gdy urosnę, to będę panną u jej miłości, tak jak Ewusia albo Kachna. Pogłaskaj pieska, prawda, jaki gładziutki? Niczym odświętna szata jej miłości. Wiesz co, bawmy się tak; ja będę żoną, ty mąż, a to nasze dzieci.

 I piesek też?

 Co też ty gadasz! Taki duży, a nie wie, że pieskowe mamy muszą też być pieski. Ino lalusie są nasze.

 No i co?

 No i ożenię się z tobą, no i pójdziemy do sadu wiśnie rwać, niby to, bo przecie teraz jeszcze zima. Narwiemy pełny kosz, i tego.

 I czego?

 Już nie pomnę, zabaczyłam. Znowu ty wymyśl co nieco, dlaczego ja ino mam gadać?

 Ano dobrze. Ja pojadę na łowy.

 Tak właśnie jak mój tatuś! A ja zostanę na grodzie, będę przędła tak jak moja matusia.

 I będziesz tęskniła za mną.

 A jakże. Oknem wyglądała będę i tak sobie zaśpiewam:

Czekam na cię, Jasiu, oczy wypatruję,
Widzi Bóg na niebie, jako cię miłuję.

 Śliczna śpiewka; ino dlaczego Jasiu?

 Bo mnie tak niania nauczyła.

Anna Jagiellonka wyjęła chustkę z torebki zwisającej u pasa na jedwabnym sznurze, otarła oczy i dalej powierzała swe skargi życzliwemu sercu Samuela Zborowskiego.

 Przewłóczą mnie to tam, to sam; w lutym koniecznie żądali, bym jechała do Krasnegostawu albo do Łęczycy; oparłam się, ledwie mi dali spokój. Ale za to, gdym się rwała do Tykocina po śmierci Zygmunta, by uczcić modlitwą najdroższego brata zwłoki, to mię nie dopuszczono67. Panowie Rad Koronnych dozorują mię ściśle, lękają się, bym co nie knowała wedle elekcji nowego króla.

 Miłościwa pani gdzieżby to być mogło! Chyba złośliwe języki donoszą wam nicpotem.

 Wierz mi, twoja miłość, że tak jest, jako mówię. W sam Nowy Rok przyjeżdżał dworzanin księdza biskupa krakowskiego z pisaniem srodze niegodziwym. Pomawiają mnie o tajemne porozumiewanie się z dworem wiedeńskim i z siostrą moją Katarzyną. Ksiądz biskup ważył się przyganiać mi z tej przyczyny. Odpowiedziałam krótko, że istotnie odbieram listy od krewnych i przyjaciół, czego mi za życia najmiłościwszego rodzica mego, jako i za panowania brata, nikto68 nie wzbraniał. Czyliż nie jawno jechał od granicy dworzanin cesarski z listami? Zarówno i siostry moje, Zofia i Katarzyna, nierzadko pisują do mnie. Sama obyczajność nakazuje na listy odpowiadać; a jednak znając powinność względem swego stanu królewskiego i panieńskiego, że bez wiedzy panów Rad Koronnych nic nie mam czynić, ani jednym słowem na one listy, nawet jej królewskiej miłości siostrze mej nie odpisałam69.

Назад Дальше