Ale bibliotekarką została Fanny i rozumie się, najprzód40 chłopcy powiedzieli, że od niej ani jednej książki nie wezmą, a potem i dziewczynki dały spokój. Brały tylko lizuchy, żeby pani się przypodobać. Fanny udawała panią.
To będzie dla ciebie za trudne. Nie dam ci tej książki, bo nie zrozumiesz.
A sama smarkata nawet nie wiedziała, o czym tam pisze41.
Raz nawet ośmieliła się powiedzieć:
Przeczytaj na próbę pierwszą stronicę i opowiedz, to może ci wydam.
Za to brudasowi Dżonowi42 dała zupełnie nową książkę Pennella i Dżon oderwał kawałek okładki, a w środku zamazał masłem. Całe szczęście, że Pennell gamajda43 i każdy z nim robi, co chce, bo inaczej miałaby za swoje.
Wreszcie pani się zniechęciła.
W tamtej szkole, gdzie byłam, doskonale się udało, a tu doprawdy, że się zniechęciłam. Jeżeli nie chcecie, powiedzcie szczerze: Nie chcemy.
Fil nie wytrzymał.
Proszę pani, ja bym powiedział, ale żeby mnie pani za drzwi nie wyrzuciła.
Więc powiedz.
Ale pani mnie nie wyrzuci?
Fil, tylko nie żartuj, bo to doprawdy niewesoła sprawa.
Ja nie żartuję, tylko niech pani powie, żeby się nie śmiali.
No, już mów.
Proszę pani, trzeba kupić ciekawe książki: jakieś takie wesołe albo Bosko czarnoksiężnik44, zagadki, Eddie Polo45, sennik egipski, różne sztuki z kartami. Ja nawet mogę buchnąć46 siostrze ten sennik: jak się komu śni na przykład pożar, to znaczy, że złodzieje. Widzi pani, już się zaczynają śmiać.
Pani powiedziała, że na próbę będzie sama przez miesiąc prowadziła bibliotekę. A potem się zobaczy.
Fanny wszystko oddała pani w największym porządku. Kartki już były ponalepiane, katalog ułożony. Klaryssa pomagała trochę. I niby jakoś szło, ale widać było, że biorą książki tylko dlatego, żeby pani nie obrazić.
A tymczasem Dżek umacniał się w postanowieniu, że nikt inny, tylko on zostanie bibliotekarzem. Już wszystko dokładnie naprzód sobie ułożył, pewien był wygranej, więc przyglądał się, jak to pani robi, słuchał uważnie, co mówi klasa i czekał. A kiedy po miesiącu pani się znów zapytała, kto weźmie klucz od szafki, Dżek spokojnie, ale stanowczo oznajmił, że chce i może. Pani zgodziła się od razu.
Pani kazała dać książki Dżeka i Dżona i tak powiedziała:
Patrzcie, książki Dżeka są czyste i porządnie obłożone, a Dżona pomazane, z rogami pozawijanymi, brudne i zakleksane47. Dżon wszystkim obrazkom dorabia wąsy, nazwisko swoje namazał prawie na każdej stronicy, a jak już chce coś wytrzeć, to ślini brudny palec i robi w stronicy dziurę.
Potem pani powiedziała coś, co nie było prawdą:
Kto lubi czytać, ten szanuje książki. Powiedz, Fulton, prawda, że ty dużo czytasz?
Dżek nie chciał kłamać, a niegrzecznie z panią się sprzeczać. Więc chrząknął tylko i mruknął, co mogło znaczyć i nie i tak. A pani myślała, że dużo, tylko nie chce się chwalić.
Nareszcie. Nareszcie będą wiedzieli, że i Dżek Fulton coś znaczy. Bo do tej pory Dżek mógł być albo nie być, i nikt nawet nie wiedział. Kiedy dwa dni miał gorączkę i nie przychodził do szkoły, tylko sąsiad i Nelly pytali się go, dlaczego. Nelly doszła48 i powiedziała:
Pewnie byłeś chory?
Dżek odpowiedział:
Tak. Miałem gorączkę i kaszel.
A teraz jeszcze kaszlesz?
Troszkę odpowiedział Dżek.
Potem na lekcji Dżek naumyślnie głośno zakaszlał: czy Nelly spojrzy na niego. Ale Nelly nie spojrzała i od tej pory nie rozmawiał z nią ani razu. Ale ona jest bardzo miła: taka cicha i tak się przyjemnie uśmiecha, i takie ma mięciutkie włosy.
No tak. Nikt go w klasie nie zna, nikogo Dżek nie obchodzi. Nawet pani tak jakby go wcale nie znała. Pani zwraca się zawsze do kilku: jeżeli coś trzeba zrobić, przynieść albo rozdać kajety. A o innych jakby zapomniała. Tamci się nie wstydzą, rozmawiają, proszą, jak im czego potrzeba. A tak to się dochodzi jak do obcej.
Teraz jest zupełnie inaczej. Dżek musi z panią rozmawiać, bo jest bibliotekarzem. Dżek nie może chorować, bo ma klucz od szafy, Klaryssa w żaden sposób nie chce trzymać klucza: jeszcze zgubi albo zapomni, boi się, jednym słowem.
Pani wydawała książki w poniedziałki i czwartki. Dżek wydaje pięć razy na tydzień; tylko w sobotę49 nie warto, bo na niedzielę daje biblioteka szkolna. Dżek korzysta z wolnego dnia i porządkuje szafę.
Z początku woźny się trochę krzywił.
Czego ty nie idziesz do domu?
Ale widzi, że Dżek spokojny i można go w klasie zostawić. Nawet czasem pomoże przy zamiataniu. Po dwóch tygodniach powierzył mu kawałek kredy na zapas i Dżek był bardzo zadowolony, bo kiedy pani od rysunków powiedziała, że małym kawałkiem niewygodnie rysować, Dżek podczas lekcji otworzył szafę i zamienił mały kawałek na zapasowy duży. I zaraz po lekcjach oddał woźnemu i znów dostał inny.
Klaryssa właściwie nic mu nie pomaga, bo nawet nie ma w czym. Po ostatniej lekcji pyta się:
Czy jestem ci potrzebna?
Dżek odpowiada:
Nie.
Więc idzie do domu. A potem się i pytać przestała.
Wszystkie książki zajmowały w szafie tylko jedną półkę i kawałeczek drugiej. A właściwie nawet tylko jedną, bo kilka książek było w czytaniu. I prawie zawsze te same najładniejsze. Z książek Dżeka chłopcy brali Robinsona, a dziewczynki Chatę wuja Toma i bajki. Kota w butach nikt nie chciał, bo za dziecinna. Dziewczynki brały więcej niż chłopcy.
Kiedy po paru tygodniach pani się zapytała, czy są z Dżeka zadowoleni, wszyscy powiedzieli, że tak, najgłośniej krzyczeli tacy, którzy wcale książek nie brali. Ale Dżek był im mimo to wdzięczny.
Myliłby się, kto by sądził, że Dżek był zadowolony. Na początek i tak dobrze, ale Dżek musi zrobić, żeby wszystkie półki były pełne. Tymczasem pani chowa do szafy to jakieś wypchane zwierzęta, to globus, to kamienie, liście suche, to karton. Ale szafa z pustymi półkami drażni Dżeka.
Nie dawały Dżekowi spokoju słowa Fila:
Gdybym ja był bibliotekarzem, toby cały oddział50 tak czytał, ażby furczało jak aeroplan51.
Zwróciłby się chętnie po radę do Fila, ale się bał z nim zaczynać: niepewny człowiek; choć kto wie, czy nie ma słuszności. Gdyby tak jakieś wesołe książki albo sennik egipski. Na przykład coś się śni, chce wiedzieć, co znaczy przychodzi do Dżeka. Dżek zajrzy, pozwoli poszukać to się może zachęci i weźmie coś do czytania.
Zresztą Dżek wie, że nie wszystkie książki dali do biblioteki: jedni się boją, że zginie, innym szkoda, innym rodzice nie pozwolili.
I Dżek musiał się pytać, czy rodzice pozwolą.
Bo jak się coś ma, nigdy nie wiadomo, czy to jest zupełnie własne. Inna sprawa: ubranie. Chociaż i ubranie, jeżeli się podrze, powinni zostawić podarte, a nie krzyczeć i kupować nowe. Ale prezenty powinny być już naprawdę własne. Jeżeli się złamie zabawkę albo chce podarować koledze, nie powinno obchodzić rodziców.
Aż Dżek nie miał innej rady, tylko poradził się Fila.
Wybrał dzień, kiedy Fil był smutny, bo pani kazała przyjść jego matce na nieprzyjemną rozmowę; pewnie dziś nie będzie żartował.
Nie martw się, Fil, pani ci pewnie przebaczy.
A już; cztery razy mi przebaczyła, ale zapomniała i mówi, że trzy. Czy ja im się każę śmiać? I co ja takiego powiedziałem? Jak pani mówiła, że Murzyni nie chcą być czarni, więc poradziłem, żeby pili dużo mleka, to może zbieleją. Dlaczego nie spróbować; przecież jak się je jagody, to się ma potem czarne usta i język. A te barany zaraz w śmiech a pani na mnie.
Słuchaj, tyś wtedy mówił o jakiejś książce ze sztukami.
Aaa, Bosko czarnoksiężnik.
Możesz mi ją pożyczyć na jeden dzień? Ja ci nie zniszczę.
Nie ma już tej książki: ojciec ją w piec rzucił i spalił. Tam był taki doskonały przepis na fajerwerki. Wszystko można samemu robić: perfumy, atramenty różnych kolorów jak łykać ogień, jak przewrócić szklankę do góry dnem, żeby się woda nie wylała, jak zagotować wodę w papierze, jak nożyczkami krajać szkło.
I udawało ci się?
Nie bardzo, bo się dopiero uczyłem. I mama mi przeszkadzała. Wiesz przecie, jak dorośli lubią wszystko przesadzać. Troszkę się coś zapali, to zaraz mówią: pożar.
A zapaliło się?
No, zapaliło się: ważna rzecz. Przecież sam ugasiłem.
I poparzyłeś się?
Jak się poparzyłem, to mnie bolało, a nie ojca.
Fil był rozżalony.
Wiesz, Fil, bo z tą biblioteką. Myślę, żeby tak zrobić. Kupię trochę obrazków, wiesz malowanki: aniołki, kwiatki, motyle takie różne. I kto przeczyta pięć książek, dostanie obrazek. A kto przeczyta wszystkie książki albo kto będzie miał dziesięć obrazków, ten dostanie order.
A skąd będziesz miał ordery?
Są, ale drogie. One się jakoś nazywają kotylionowe. Wiesz: ze złotego papieru. Nie widziałeś?
Co nie miałem widzieć. Kotylionowe? Skąd wiesz, że się tak nazywają?
Pytałem się w sklepie, jakeśmy się w wojsko bawili. Już dawno.
Także frajerska nazwa. Czy to dla kotów ordery?
Nie. Jakiś taniec tak się nazywa i panny dają kawalerom.
Wariaty zadecydował Fil.
Ja bym kupił złoty papier, kupiłbym na wzór jeden kotylionowy order i może by pani pozwoliła na robótkach. Morris by potrafił jak myślisz?
Bo ja wiem: on robi ładne rzeczy; ale czy zechce?
Nie szkodzi poprosić.
Nie przypominam sobie dodał Fil ale w Bosko czarnoksiężniku musiało być także, jak się robi ordery. Bo tam wszystko było. A matka zaraz: Oczy sobie wypalisz, oślepniesz, spalisz dom, do więzienia przez ciebie pójdę. No, patrz tylko: tu trochę sparzone już nawet nie znać. A serwetę siostra zacerowała. Słuchaj, Dżek, pomów z panią: ty jesteś przecież bibliotekarzem. Okropnie mi akurat teraz nie na rękę ta cała historia. Powiedz, że przez cały tydzień będę cicho siedział na lekcji od poniedziałku, rozumiesz?
Dlaczego nie od dzisiaj?
Tak od razu nie mogę. Bo jak się nie wiedzie, to już cały tydzień jest jakiś kotylionowy. Powiedz pani; co szkodzi, jak się trochę pośmieją? Mnie to pani już nie wypada przebaczyć, ale tobie uwierzy. Bo pani mnie lubi: jak nie jest zła, to też się lubi pośmiać. Wiesz, co pani powiedziała nauczycielowi śpiewów: że ja urozmaicam lekcję. Rozumiesz?
Fil wziął Dżeka pod pachę i siłą wepchnął do kancelarii.
Tylko pamiętaj: spraw się dobrze.
I pani rzeczywiście ostatni już najostateczniejszy raz przebaczyła.
Potem był dzwonek, a na następnej przerwie Fil uczył klasę grać na zębach, więc nie miał czasu rozmawiać z Dżekiem.
Na zębach gra się w ten sposób, że się uchyla usta i paznokciami uderza się w zęby i można raz ciszej, raz głośniej wygrywać wszystkie melodie. Właściwie nie Fil zaczął, tylko Barnum, który się nauczył od chłopca ze szkoły sto trzeciej. Ale Barnum grał tylko dla siebie, a Fil, uczeń Barnuma, utworzył naprzód kwartet, potem całą orkiestrę. Od trzeciego oddziału nauczył się drugi i czwarty. A potem już wszyscy umieli i sam kierownik52 zapowiedział, że dosyć, bo będzie sadzał do kozy. Bo już naprawdę zanadto: na pauzie, na ulicy i rozumie się, na lekcjach kto miał chwilę czasu, już nawet sam nie wiedział, tylko grał na zębach.
Dżek więc nie mógł dokończyć rozmowy z powodu zarazy. Bo kierownik powiedział, że to zaraza i jeśli nie odzwyczają się, mogą zgłupieć zupełnie.
Jakże szczęśliwy byłby Dżek, gdyby taka zaraza czytania książek ogarnęła oddział. Dżek otwiera szafę, a tu się wszyscy pchają.
Mnie, mnie! Ja długo czekam! Ja pierwszy! Ja zamówiłem.
Dżek mówi:
Nie mogę się rozerwać.
Zupełnie jak w składzie wędlin przed Wielkanocą.
Tak marzył Dżek, schodząc do szatni po lekcjach. A tu go nagle Fil trzasnął w plecy, że mało nie spadł ze schodów.
Dżek, nie bój się, ja ci pomogę. Ty też masz ruchliwy umysł.
I robiąc po trzy stopnie zbiegł na dół.
No i masz: zacznij tu z takim.
Samotny i stroskany wraca Dżek do domu i ani się domyśla, jaka go czeka wiadomość.
Wiadomość tak niezwykła, tak nadzwyczajna, że sprawie biblioteki nowy nadała obrót.
Ni mniej, ni więcej, tylko Dżek dostał pocztą dolara.
A z dolarem tak było:
Dżek ma dziadka w innym mieście. Mniejsza o to, jak się nazywa, bo też inaczej się pisze i inaczej czyta. Dość że ojciec matki, więc dziadek. I dziadek zaprosił go na wakacje do siebie, ale ojciec nie chciał, żeby Dżek jechał. Dżek był bardzo zmartwiony, bo dziadek ma tam sklep, a ojciec ich nie lubi. Dżek nawet wie za co, więc się nie napierał.
Bo jak jeszcze Dżeka nie było na świecie i ojciec jeszcze nie był mamusi mężem, bardzo dawno więc ojciec chciał się z mamą ożenić, ale dziadek nie dawał. Bo mama była córką kupca i była bogata, a ojciec był zupełnie biednym robotnikiem, jeszcze nawet biedniejszym niż teraz. Długo dziadek nie pozwalał tatusiowi ożenić się z mamą, więc ojciec martwił się długo. Ale mama też chciała wyjść za mąż za ojca. Dziadek widział, że nie ma rady, no i pozwolił. Ale dziadek mamę kocha, a ojca tak sobie; a ojciec nie lubi rodziny mamusi, bo są zarozumiali.
Raz ojciec nawet pokłócił się z mamą wtedy właśnie, kiedy powiedział, że na chleb i mydło zarobi dla rodziny. Wtedy było bezrobocie i mama chciała, żeby wyjechać do tego miasta, gdzie mieszkają wszyscy krewni mamy. A ojciec nie i nie. Ojciec ma zdrowe ręce i poradzi sobie, a łaski żadnej nie potrzebuje.
Właśnie wtedy Dżek zaczął chodzić do szkoły, chciał szanować książki, a pani się na niego gniewała. Ojciec aż pożyczył na książki, chociaż strasznie nie lubił długów.
Dżek wiedział, że wszystko jest tajemnicą i o tych rzeczach dzieci nic nie powinny wiedzieć. Ale co zrobić, kiedy wie i słyszał?
List dziadka był taki a właściwie nie list, tylko dopisek:
Pisała mi mama, że jesteś w trzecim oddziale i pilnie się uczysz, więc posyłam ci dolara, żebyś sobie kupił, czego ci będzie potrzeba.
Tymczasem ojciec nic jeszcze nie wiedział, bo był w fabryce, a Dżek niepokoił się, że może ojciec dolara też od dziadka nie pozwoli przyjąć.