Jeśli tak pójdzie dalej, za trzy dni będę wolny.
Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Chodzi po ogrodzie i szuka łopaty.
Dlaczego się nie bawisz w Robinsona? pyta się starszy żołnierz straży.
Żołnierze przestali go nazywać królewską mością, a Maciuś się nie obraża, przestał być taki dumny jak dawniej.
Przyzwyczai się dzieciak po troszku. Dobra jest nawet zabawa w Robinsona, bo nieznacznie przejdzie od zabawy do prawdy.
Może i za surowo z nim postępują królowie?
Dlaczego się nie bawisz, Maciusiu?
Chcę wykopać piwniczkę mówi Maciuś a nie mam łopaty. Bez piwnicy bardzo mi jest niewygodnie, bo jak upoluję zwierzynę, nie mam jej gdzie położyć.
Dali Maciusiowi łopatę, nawet pomogli kopać. Kiedy już dół był dość duży, Maciuś włożył cegły i przysypał piaskiem. Ale jeden ze straży widział.
A ty skąd masz cegły?
Znalazłem w ogrodzie, o tam, koło altanki. Mogę pana żołnierza zaprowadzić.
Wziął go za rękę, a po drodze zaczyna opowiadać o wojnie, o ludożercach aż ten zupełnie zapomniał.
I jeszcze drugi raz groziło niebezpieczeństwo, kiedy naczelnik więzienia urządził nagłą rewizję.
Naczelnik idzie! krzyknął przez okno wartownik korytarza.
Zerwali się żołnierze na równe nogi, rzucili papierosy, chwycili karabiny. Maciuś stanął między nimi, spuścił głowę, idzie. Ale już nie zdążyli ustawić się, jak należy.
Dlaczego z przodu idzie dwóch, a z tyłu czterech? Czy nie znacie regulaminu? A to co za klatka?
I naczelnik uderzył laską w dzikie wino, gdzie stała klatka.
Zimny pot wystąpił Maciusiowi na czoło, bo wyraźnie zobaczył otwór w murze. Naczelnik więzienia był wysoki, więc patrzał z góry i dlatego nie zauważył.
A to co za podkop? wskazał na piwnicę.
To spiżarnia Robinsona Kruzoe powiedział Maciuś.
Więc daję dzień aresztu za to, że chodzicie nie tak, jak należy, dzień aresztu za to, że pozwalacie kopać doły więźniowi numer dwieście jedenasty.
Ale naczelnik więzienia tylko naumyślnie straszył. Wiedział, że przebaczy. Bo nie warto zaczynać: jeszcze się poskarży Maciuś królowej, a królowa dała dużo prezentów i obiecała przysłać żonie brylantową broszkę, jeżeli będzie dobry dla więźnia. Zresztą Maciuś niedługo pojedzie oby jak najprędzej.
Tyle tylko było nieprzyjemnie, że żołnierze kazali zasypać spiżarnię, gdzie Maciuś składał jedzenie na drogę. Z każdej porcji zjadał Maciuś połowę, a drugą w tajemnicy przynosił do piwnicy.
Szybko upływały Maciusiowi godziny. Ciągle musiał udawać zabawę. Zbierał żołędzie, patyki, robił ogródek koło muru, niby parkan, niby domki z piasku. A tylko patrzy, gdzie żołnierze, czy blisko, czy widzą. Robota szła teraz wolniej, bo wyjęte cegły musiał Maciuś ukrywać pod marynarką, odnosił na drugi koniec ogrodu i wrzucał przez małe okienko od piwniczki pod altaną. Ażeby nie było słychać, spuszczał je na sznurku.
Mur był gruby. Ale niecierpliwić się nie wolno. Najdrobniejsza nieostrożność i cała praca może pójść na marne. A praca była ciężka. Palce coraz więcej bolały, bo paznokcie od skrobania się pościerały, sporo było zadrapań na całej ręce. Skórka koło paznokci się poobrywała i nieznośnie bolała i piekła.
Ale za to co za radość, co za szczęście, kiedy ustąpiła ostatnia cegła i ręka wysunęła się poza mur. Byle się nie zdradzić, byle się coś nieprzewidzianego nie stało.
A oto się stało. Kiedy Maciuś trzyma tak rękę za murem na wolności, przelatuje pies z tamtej strony. I cap Maciusia za rękę zębami. Syknął Maciuś z bólu, ale nic, udaje, że tak tylko majstruje koło dzikiego wina. Nawet nie wiadomo, czy pies sam biegnie. Bo jeśli idzie i człowiek, zauważy rękę Maciusia za murem, zaraz się domyśli i da znać dozorowi więzienia.
Pies szczeknął, Maciuś wyrwał zakrwawioną rękę i schował do kieszeni.
Co ty tam robisz? zapytali się żołnierze, którzy grali w karty.
Daję kanarkowi sałatę odpowiada Maciuś, siląc się na spokój.
Głupiś, zdechnie ten twój kanarek.
I grają dalej.
Nagle Maciuś zrozumiał, że dłużej nie może odkładać ucieczki. Otwór widać teraz od ulicy. Nawet dobrze, że pies zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo. Żołnierze kilka razy zauważyli, że Maciuś jest jakiś zmieszany, i częściej teraz pytają:
Co ty tam robisz?
We wtorek przyjdzie sanitariusz więzienny obcinać paznokcie i zdziwi się, że Maciuś ma ręce podrapane. Jak wytłumaczy skaleczenia? Teraz dopiero zrozumiał Maciuś, jak trudno liczyć na powodzenie, ile trudności i niebezpieczeństw go czeka. Ale zamiast zniechęcić, jeszcze bardziej rozpala się w Maciusiu niecierpliwość.
Dziś w nocy! postanawia.
Więc dobrze. Zjadł kolację, rozebrał się, położył bardzo wcześnie: głowa go boli. Zostawił otwarty lufcik: bo mu gorąco. Nakrył się kołdrą na głowę i czeka na zmianę warty nocnej
Nagle otwierają się drzwi. Wchodzi naczelnik więzienia, wchodzi delegat rady królewskiej.
Wasza królewska mość raczy się pakować. Za godzinę wyrusza pociąg na wyspę bezludną. A oto papier z pieczęcią i podpisami królów.
Maciuś wstaje z łóżka, zaczyna się ubierać.
Dziś w nocy ucieknę myśli Maciuś, układając do kufra rzeczy. Nie w ten sposób, to w inny.
Cała praca Maciusia się zmarnowała. Otwór w murze jest gotów, ale cóż z tego? Już Maciuś do ogrodu więcej nie pójdzie. Każdy inny byłby rozpaczał i stracił nadzieję. Tak, każdy inny, ale nie on. Maciuś czuł, że najważniejsze postanowić, a reszta głupstwo. Maciuś uważał nawet, że dla ucieczki, która nastąpi w drodze, praca przy wyjmowaniu cegieł nie jest bez znaczenia. Nauczył się spokoju, rozwagi, ostrożności nie wiedział dobrze, jak to się nazywa. Zdawało mu się, że najważniejsze, żeby w sobie, w głowie, w sercu, w duszy było wszystko gotowe. A reszta no, zobaczymy.
Dlatego się Maciuś nie martwił.
Pakowanie rzeczy nie trwało długo. Naczelnik więzienia był cały czas w pokoju, a kiedy samochód zajechał, prosił Maciusia o zaświadczenie, że się Maciuś na niego nie gniewa.
Waszej królewskiej mości nic nie szkodzi, a mnie się może przydać.
Dobrze.
Przyniesiono kałamarz, pióro i papier.
Zaświadczam pisze Maciuś że nie mam żalu do naczelnika więzienia, bo robił, co do niego należało. Kiedy przed wojną aresztowałem ministrów, pilnował ministrów, bo tak rozkazałem. Po wojnie pilnował więźnia numer dwieście jedenasty, bo taki był rozkaz królów zwycięzców. Stłukłem porcelanową wazę, a on się nie mścił. Życzę, aby nadal robił swoje; ja też zrobię swoje.
Król Maciuś Pierwszy
Jeszcze delegat podpisał w księdze więziennej pokwitowanie, że odebrał Maciusia. Siedli i pojechali.
Maciuś ciekawie patrzy przez okno samochodu na swoją stolicę. Akurat skończyło się przedstawienie i ludzie wracali z teatru. Nikt nie wiedział, że w samochodzie jedzie Maciuś, bo ważnych więźniów zawsze wiozą w nocy i w tajemnicy. Z teatru szli wszyscy dorośli, ani jednego dziecka.
Dzieciaki zapędzili spać, a sami się bawią pomyślał Maciuś gniewnie.
Obok siedzi delegat królów i drzemie.
Otworzę drzwiczki i wyskoczę.
Nie, na nic. Łatwiej byłoby ukryć się między dziećmi niż teraz, kiedy na ulicach są tylko dorośli; latarnie się palą, a na każdym rogu stoi milicjant9.
Dzieciaki zapędzili spać, a sami się bawią pomyślał Maciuś gniewnie.
Obok siedzi delegat królów i drzemie.
Otworzę drzwiczki i wyskoczę.
Nie, na nic. Łatwiej byłoby ukryć się między dziećmi niż teraz, kiedy na ulicach są tylko dorośli; latarnie się palą, a na każdym rogu stoi milicjant9.
I na dworcu kolei nic się zrobić nie dało. Delegat królów wziął Maciusia za rękę, prędko przeprowadził przez poczekalnię i prosto do wagonu pierwszej klasy pociągu, który za pięć minut ma ruszyć za granicę. Kufer postawiono koło okna, na kufrze klatkę z kanarkiem.
No, będziemy spali.
Czy on naprawdę taki śpioch, czy tylko udaje?
Nie, pułkownik Dormesko10 nie udawał. Był to znany, sławny nawet, śpioch czwartej dywizji ciężkiej artylerii. Już jako uczeń drugiego oddziału11 szkoły powszechnej12 spał często na lekcjach. Ale że nie chrapał wcale, a spał cichutko, więc nie przeszkadzał i nauczycielka była z niego zadowolona. Dyktanda pisał dobrze, z czytania miał czwórkę z plusem, na arytmetyce spał. Żartowali z niego koledzy, ale Dormesko się nie obrażał. Lubili go bardzo wszyscy. Raz zasnął na lekcji religii, ale ksiądz się nie gniewał:
Kto śpi, ten nie grzeszy13.
I Dormesko zadowolony był, że nie ma grzechów. I dobrze mu się wiodło.
Raz zasnął na przyrodzie. Nauczyciel był bardzo surowy. Na lekcji musiało być cicho jak makiem zasiał. Nauczyciel wykłada mówi mówi, a jemu oczy się kleją.
Powtórz, Dormesko.
On śpi, proszę pana.
Pchnął go łokciem sąsiad. Dormesko oczy przeciera wstaje.
Co ci się śniło? pyta się nauczyciel.
Śniło mi się takie duże, duże mrowisko.
Klasa w śmiech, a nauczyciel mówi:
Całe szczęście, że ci się śniła przyroda, bo inaczej dostałbyś pałkę.
Kiedy Dormesko miał lat szesnaście, w domu rodziców byli goście i jeden stary kapitan powiedział:
Najważniejsze jest w życiu zamiłowanie. Lubisz malować, zostań malarzem. Lubisz śpiewać, zostań śpiewakiem. W służbie wojskowej najważniejsza jest karność, posłuszeństwo.
No tak powiedział z żalem ojciec ale co będzie z chłopca, który tylko spać lubi?
Wierzaj14 mi pan, jeżeli chłopiec naprawdę z zamiłowania, z całej duszy jest śpiochem, na pewno zrobi karierę. Grunt to zamiłowanie.
I Dormesko wstąpił do szkoły wojskowej. I jako młody oficer wzbudzał ogólny podziw swoją odwagą. Do ataku się nie nadawał, za to jedyny w obronie.
Stać dają mu rozkaz. Ani kroku naprzód, ani kroku w tył.
Dormesko okopie się ze swym oddziałem i niech się tam wali i pali nie ruszy się z miejsca trwa.
Nie boisz się? pytają się koledzy.
A czego? Każdy musi umrzeć. Żona po mnie płakać nie będzie.
Dormesko był starym kawalerem i nie lubił dzieci.
Hałasują, krzyczą, tupią, wariactwa im się w głowach trzymają. Spać nie dają. Małe w nocy piszczą, starsze w dzień dokuczają.
Chętnie odwiedzał kolegów oficerów, ale omijał starannie rodziny, gdzie były dzieci. Więc łatwo się domyślić, dlaczego właśnie jego wybrano, żeby odprowadził Maciusia. I któż był odpowiedniejszy? Wojskowy, pułkownik, w dodatku wróg dzieci: niech jedzie.
Pułkownikiem został Dormesko za mężną obronę Czwartego Fortu Śmierci. Był to najważniejszy fort całej fortecy. Czterdzieści sześć ataków wytrzymał Dormesko, ale się nie poddał. Prochu dali mu dosyć, bo przewidywali, że nieprzyjaciel zechce zdobyć ten klucz fortecy. Dormesko wydał rozkaz: Strzelać dzień i noc, bez wytchnienia i basta. Bo wiedzieć należy, że tylko wtedy hałas przeszkadza, kiedy jest nagły, wśród ciszy; a wcale nie przeszkadza, jeśli jest bodaj głośny, a ciągły, bez przerwy.
Żołnierze strzelają, a Dormesko śpi. Aż przyszła odsiecz, a z nią zwycięstwo.
Zawołać walecznego obrońcę Fortu Śmierci rozkazał głównodowodzący.
Nie można. Zabronił budzić mówi trochę głupi ordynans.
Dormesko został pułkownikiem, przeniesiono go do ciężkiej artylerii fortecznego garnizonu i leży sobie teraz na kanapie śpi i pogwizduje przez sen.
Fiu-sss, fiu-sss, fiu-sss!
Popfiufasz ty myśli Maciuś. Przysunął się bliżej drzwi i po troszku otwiera.
Źle na korytarzu stoi żołnierz na warcie. Zasunął drzwi, sam na palcach do okna. Okno bez kraty. Bardzo przyjemne są okna bez krat żelaznych. Ale jak się otwiera? Na dole wisi mocny, skórzany pas nie wie Maciuś, po co, ale dobrze może się przydać. W górze okna też jakaś skórka. Nakrył Maciuś ręcznikiem klatkę z kanarkiem, żeby ptak nie śpiewał, zdjął klatkę z kufra, postawił na ziemi, sam wlazł na kufer majstruje. Ciągnie na dół, nie idzie, pcha w górę, trochę się podniosło, potem ani rusz. Jeśli stłucze szybę, może się pułkownik obudzić. Aha, prawda już wie już sobie przypomniał. Już raz otwierano przy nim okno wagonu, ale nie obchodziło go wcale. Nie przypuszczał, że może się przydać. Nie wiedział wtedy, że każda wiadomość może przynieść w życiu pożytek.
Pchnął okno trochę w górę, pociągnął do siebie i spuszcza. Pociąg głośno stuka na szynach. Wyjrzał, czy wysoko: czy można wyskoczyć. Głupstwo wyskoczy. Trzeba zaczekać na stację.
Ale co potem? Pieniędzy nie ma. Gdyby nawet wrócił do stolicy, musi mieć bodaj trochę jedzenia. Już wie. Przypomniał sobie. Ukryje się u zwrotniczego. Jak dobrze, że go odwiedził, wracając ze zwycięskiej wojny. Poczciwa żona zwrotniczego z pewnością go nie zdradzi.
Zamknął Maciuś okno, bo pułkownik dwa razy się niespokojnie poruszył: widocznie chłodny pęd powietrza go ziębi, bo szczelniej się owinął, płaszcz nasunął na głowę. Tak nawet lepiej.
O, jak nieznośnie wloką się minuty. Maciuś boi się, żeby nie przegapić stacji. A może nie czekać. I byłby Maciuś zaraz wyskoczył, ale przypomniał sobie ciężkie pochody wojenne. Wprawdzie nie chce mu się spać, ale co będzie, jeśli go sen zmorzy nad ranem?
Dwa małe przystanki, stacja, nie, nie ta, znów przystanek. Wreszcie jest jego stacja! Otworzyć okno, wyskoczyć było dziełem chwili. Już biegnie, już widzi w ciemności migocące z dala okno zwrotniczego. Biegnie, aż mu dech zamarł w piersi.
Jest wolny!
Ukrył się w komórce i czeka, czy nie będzie popłochu. Może ktoś widział, może zarządzą pościg? Nie pociąg rusza spokojnie w dalszą drogę.
Życzę, aby naczelnik więzienia robił swoje, a ja też zrobię swoje powtórzył Maciuś wesoło ostatnie słowa danego zaświadczenia.
A pułkownik Dormesko obudził się już na samej granicy. Patrzy: okno otwarte, klatka na podłodze, a Maciusia nie ma.
Uciekł Maciuś. Ładna historia. Mam rozkaz odwieźć Maciusia na bezludną wyspę. Jakże go odwiozę? Kazałem mu przecież spać. Pierwszy raz się zdarza, żeby ktoś się ośmielił nie spełnić mojego rozkazu. Co robić? Kazać strzelać? Z czego? Nie mam ani jednej armaty. Zresztą w co celować? I jakże znowu strzelać bez rozkazu?
Pułkownik Dormesko wyjął papier z portfelu15 i czyta:
Niezwłocznie po otrzymaniu tego pisma winien pułkownik Dormesko oddać dowództwo nad armatami kapitanowi Dolce far Niente16, sam uda się do stolicy Maciusia, by go wraz z rzeczami przewieźć na bezludną wyspę. Władze lądowe i morskie winny okazać mu pomoc. O wypełnieniu rozkazu złożyć po powrocie raport.