Ano, odwiozę kanarka i kufer na wyspę i złożę raport.
Westchnął, podrapał się w głowę, zamknął okno, przykrył się płaszczem i śpi. A pociąg jedzie.
Trzy dni spędził Maciuś pod gościnnym dachem poczciwego zwrotniczego. Maciuś tak myślał:
Zobaczą, żem uciekł, będą mnie szukali. Będą gonili, nikomu nie przyjdzie do głowy, że siedzę spokojnie pod samym nosem.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna Maciusia, zwrotniczy wykopał pod obórką dół, żeby w razie niebezpieczeństwa mógł się tam ukryć.
Tam schowa się Maciuś w razie rewizji.
Tymczasem cicho.
Wstąpił, przechodząc, woźny stacji i mówi:
Jakiegoś więźnia wczorajszym nocnym pociągiem wieźli. Widziałem w korytarzu wagonu żołnierza.
Może to był ordynans oficera? mówi zwrotniczowa.
Ee, nie, stał z karabinem.
Może to jaki zagraniczny poseł?
A może.
Zwrotniczowa woli być ostrożna; bo czasem szukają zbiega głośno, otwarcie, a czasem po kryjomu. Woźny był dobrym znajomym, ale zawsze kto wie, co w sercu się kryje.
Och, najjaśniejszy królu mówi zwrotniczowa. Jak nam teraz źle bez naszego króla. Kto chce, to rządzi. Do rozkazywania każdy, a pensji płacić nie chcą. Przed samą wojną już się zaczęły te nowe rządy. Kazali dzieciom prowadzić maszyny, niby że starzy będą chodzić do szkoły. A jeszcze mówią, że tak król Maciuś kazał. I byli głupcy, którzy uwierzyli. Ja tam zawsze mówiłam: Coś się złego zaczyna. Pozazdrościli sierocie. Za jego rządów więcej było czekolady niż teraz chleba. Czy też znów się odmieni? Ja ufam Maciusiowi i czekam.
Chodzi Maciuś po izbie, ręce w tył założył, brwi zmarszczył.
Dość tego. Siedzi tu, nic nie robi, biednych ludzi objada. Czas w drogę.
Chcą go jeszcze zatrzymać. Nie. I tak się nic nie dowie, dopóki nie wróci do stolicy. Przyniósł zwrotniczy od kumów stare, biedne ubranko. Przebrał się Maciuś, wziął kromkę chleba (sera wziąć nie chciał) i tyle tylko pieniędzy, ile potrzeba na bilet do sąsiedniej stacji. Bo na tej stacji boi się Maciuś bilet kupować.
Spokojnie przeszedł piętnaście wiorst17, nikt w drodze go nie zaczepił. Bez żadnej przygody kupił bilet trzeciej klasy i nad wieczorem był już w stolicy. Nasunął dla pewności czapkę na oczy idzie.
Ej, chłopak, masz czas? Zaniesiesz mi worek zapłacę.
Najchętniej w świecie. Taki zapach bije od worka, aż Maciusiowi ślinka idzie do ust. W worku były kiełbasy, serdelki, parówki, słonina.
Teraz przyjechałeś?
Teraz. Właśnie wczoraj.
Znasz miasto?
Trochę znam. Nie, nie znam: wczoraj przyjechałem.
A z daleka jedziesz?
Nie, tylko trochę. Rozumie się: z bardzo daleka.
No prędzej, prędzej.
Pogania, a Maciusiowi ręce mdleją, w głowie się kołuje. Już uszli dużo drogi, Maciuś raz w raz przystaje.
Słuchaj no, kawalerze. Jeżeli ci się zdaje, że mi umkniesz z workiem, to się grubo mylisz. Ja nie wiejski, znam was, co to przyjechali i dzisiaj, i wczoraj, z daleka i z bliska, kręcą się koło dworca i niby paczki odnoszą. A tylko patrzą, na którym rogu prysnąć w ciemnościach. Poznaję was po czapce nasuniętej na oczy. Nie od razu wędliniarnię otworzyłem. Dwa lata służyłem w policji. Ruszaj, a żwawo.
Jęknął Maciuś głucho, nic nie odpowiada, niesie swój ciężar, ręce zdrętwiały, nogi same niosą.
Ej, panie Michale Nowina!
Zatrzymał ich milicjant18.
Skąd Bóg prowadzi?
Z towarem. A co za nowina?
Króla Maciusia wywieźli. Tylko ani słowa, rozumiesz, bo tajemnica służbowa. Mówię jak koledze.
I jakże? Nie ogłosili?
Boją się buntów. Ooch, żałują ludzie Maciusia. I dorośli, i dzieci. Za późno! Nie trzeba było wywieszać białych chorągwi.
Maciuś położył worek i słucha.
Żeby tak Maciuś jeszcze z pięć lat pokrólował, to byś pan złoto niósł w worku, a nie kiełbasę.
A skąd wiecie, że go wywieźli?
Mówił strażnik więzienny. Klu-Klu mają odesłać do ojca, tego jak go tam Bum-Druma. Podobno smutny król chce złożyć koronę i dobrowolnie wyjechać na bezludną wyspę. A ty czego uszami strzyżesz? zwrócił się nagle i ostro do Maciusia.
To mój chłopak: worek mi niesie.
No to idźcie. Jutro po nocnej stójce mam cały dzień wolny, to was odwiedzę. Oj, szkoda Maciusia.
Poczekaj: na mój rozum, jeszcze nie skończone. Jeszcze Maciuś wróci.
Byle już głupstw nie robił.
No, chłopak, ruszamy.
Kiełbaśnik pomógł dźwignąć worek na plecy. Stała się rzecz dziwna: ani Maciuś zmęczony, ani worek ciężki. Idzie raźno, jakby miał skrzydła.
Wie prawie wszystko. Jedno go tylko dziwi: dlaczego nie szukają, dlaczego nie wiedzą, że uciekł?
Stójże, do licha. Patrzcie, jak się rozbrykał. Jeszcze ci za blisko? Jazda do bramy.
Z bramy dwa schodki prowadzą do mieszkania przy sklepie. Wszedł Maciuś na schodek i byłby spadł, gdyby go ten nie podtrzymał. Aż się przestraszył, taki Maciuś blady. Oparł się o drzwi, oczy przymknął, drży cały.
Co ci się stało?
Głodny jestem szepnął Maciuś i zemdlał.
Już w więzieniu jadł Maciuś mało, bo połowę porcji chował na drogę. U zwrotniczego jadł mało, bo przykro mu było za darmo jeść u biedaków. Potem piętnaście wiorst pieszo o kromce chleba, a teraz worek pachnący mięsem. Dorosły by nie wytrzymał. A jeszcze niepewność, obawa pościgu, nagła wiadomość, że kraj o nim pamięta, ufa i czeka.
Położyli Maciusia na kanapie.
Napij się mleka.
Rozpina kiełbaśnik marynarkę Maciusia, trochę, żeby łatwiej było oddychać, a po trochu tak już z policyjnego zwyczaju: paszportu szuka. Zemrze jeszcze chłopak bez żadnych papierów, a potem kram. Namacał fotografię patrzy: nieboszczka królowa. I nic więcej.
Ej, mały, napij się mleka. No, otwórz oczy!
Zahartowany na wojnie, prędko przyszedł Maciuś do siebie. Zawstydził się, a po troszku przestraszył, czy w zemdleniu się z czym nie wygadał. Bo tak jakoś dziwnie na niego patrzą.
Jak się nazywasz?
Janek.
Więc słuchaj, Janek. Widzę, żeś delikatny. Ręce masz białe, chociaż podrapane, i paznokcie starte. Kłamać bardzo nie umiesz to poznać. Głupio mi tam przy stacji kręciłeś. Głodny jesteś, zmizerowany, chociaż chłopak silny. Papierów żadnych nie masz, tylko fotografię królowej. Co to wszystko znaczy?
Duszno mi mówi Maciuś niech pan otworzy okno.
Pije Maciuś mleko, bułkę zajada; siła w niego wstępuje. Ale znów oczy przymyka; udaje osłabionego, zerka w stronę okna. Bo gdyby co, będzie uciekał.
Daj mu teraz spokój powiada żona. Widzisz przecie: dzieciak ledwo zipie. Niech się wyśpi. Masz czas jutro przepytać.
Nie, moja kochana. Ja dwa lata w policji służyłem. Już ty mnie nie ucz. Niech on mi tylko powie
Ja ci powiem: stul gębę, rozumiesz? W policji służył, niedołęga. A dlaczego nie służysz? Bo cię wygnali. Inni się majątków dorobili, a ty co? Do śmierci będziesz kiełbasą handlował. No, ruszaj się: pokaż, co przywiozłeś.
I zaczęli wyjmować z worka, a Maciuś oparł się o stół zasnął.
Wstydziłbyś się, chamie, taki ciężki worek na dzieciaka ładować. A jeszcze się Janek nazywa.
I zaczęli wyjmować z worka, a Maciuś oparł się o stół zasnął.
Wstydziłbyś się, chamie, taki ciężki worek na dzieciaka ładować. A jeszcze się Janek nazywa.
Janek był jej synem, którego najwięcej kochała. Zginął w ostatniej wojnie.
Poczciwe musi być dziecko, kiedy fotografię królowej chowa. Żeby był łobuz, to by na pewno miał fotografię Maciusia.
Czujnie spał Maciuś. Przez sen usłyszał swe imię zbudził się słucha.
Już nie będziesz miała Maciusia mówi mąż. Już wywieźli na bezludną wyspę.
Szkoda, że wcześniej tego nie zrobili. Byłby nasz Janek nie ginął. Och, ten Maciuś, gdybym go w swoje ręce dostała
Mądry był to król, waleczny, odważny.
Przestaniesz?
Nie przestanę. I co mi zrobisz?
Ot, co ci zrobię.
I jak nie trzaśnie go przez łeb kiełbasą, aż się na dwoje złamała.
Jak widać, małżeństwo nie żyło w zgodzie. I tak było wszędzie, jak mąż lubił Maciusia, żona się złościła. Jak brat chwalił Maciusia, siostra wyśmiewała. A ile było bójek po szkołach, trudno zliczyć.
Aż prefekt policji wydał rozkaz, że w teatrach, ogrodach, szkołach, w ogóle w miejscach publicznych nie wolno wcale wspominać Maciusia. A kto przestąpi zakaz, zapłaci karę albo odsiedzi trzy dni aresztu.
Dzięki temu zarządzeniu jeszcze więcej o Maciusiu mówiono. Bo już tak jest na świecie, że najprzyjemniej mówić i robić, czego nie wolno.
Pije Maciuś słodką herbatę, je bułkę z kiełbasą, rozmawia o tym i owym. Czeka, kiedy zaczną znów rozpytywać, kim jest i skąd przybył. Ale się nie pytają tym lepiej.
Przynieś, Janek, zamieć, Janek, podaj, odstaw, zawiąż, wylej.
Próbują, czy posłuszny, zwinny, rozgarnięty. Najpewniej uciekł z domu i nie chce się przyznać. Taka przyszła moda, że dzieci zhardziały, że byle co uciekają. Powłóczy się, wygłodzi i wraca. Rodzice zadowoleni, że się nic złego nie stało, i już ostrożniejsi; a chłopak też nauczony, żeby nie brykać za wiele.
Pobędzie trochę, oswoi się, to i wyśpiewa. A tymczasem przydać się może. Byle był uczciwy.
Uczciwy. Resztę przynosi, jak trzeba, kiedy coś kupuje. Cichy, mówi mało tylko jeść nie chce.
Jedz, Janek. Widzisz przecież, że nie brakuje. Wstyd nam robisz przed sąsiadami: chudy taki pomyślą, że cię głodzimy.
Nie mogę: zęby mnie bolą.
A Maciuś ciągle patrzy w lustro. Ucieczka prędzej czy później musi się wykryć. Będą go szukali, może już szukają cichaczem. Więc chociaż przebrany, nie może być zanadto podobny do siebie: musi być chudy, to nikt go nie pozna.
Więc już
Pracuje Maciuś, a gdzie znajdzie gazetę, chowa i czyta. Z początku ukradkiem, potem już jawnie. Odnosi coś czy przynosi, a zobaczy na murze nowe ogłoszenie, zaraz przystaje i czyta.
Wie teraz wszystko.
Prezes ministrów, minister finansów wyjechali za granicę, dokąd jeszcze przed wojną wysyłali pieniądze i kosztowności. Minister wojny założył szkołę tańców. Minister zdrowia ma skład apteczny, sprzedaje mydła pachnące, proszek do zębów. Szlachetny minister sprawiedliwości został kontrolerem tramwajowym, bo po procesie Maciusia nie chce mieć nic do czynienia z sądami. A minister handlu ma owocarnię i do spółki z mistrzem ceremonii kinematograf19. Najgorzej się powiodło ministrowi oświaty: gazety przed dworcem sprzedaje. A doktór20 umarł ze zgryzoty21.
W pałacu Maciusia mieszka misja zagraniczna. W ogóle nazjeżdżało się z całego świata różnych cudzoziemców, włóczęgów i awanturników. Najlepsze miejsca w teatrach oni zajmują, jeżdżą samochodami, piją i jedzą dużo, a za wszystko muszą płacić mieszkańcy stolicy.
W parlamencie dorosłych urządzono walki siłaczów22, a w parlamencie dzieci sztuki magiczne.
Koszary przerobiono na browar, bo ludność ze zmartwienia piła dużo piwa.
Część czarnych dzieci została kominiarzami, a inne służą po cukierniach, żeby gościom podawać gazety i wycierać marmurowe stoliki.
Od czego tu zacząć? myśli i myśli Maciuś. Przecież komuś muszę się przyznać, przecież sam nic nie zrobię.
Stanął Maciuś przed owocarnią ministra handlu. Nie żeby go bardzo lubił, ale że człowiek praktyczny.
Wejść czy nie?
Nie wszedł. Wraca do domu.
Tak bym chciał kupić funt jabłek.
Po raz pierwszy prosi, bo do tej pory tylko odmawiał. Ucieszyli się, dali na jabłka.
Proszę o pół funta jabłek.
Minister poznał Maciusia po głosie. Drgnął spojrzał ciężarek półfuntowy wypadł mu z ręki.
Niech wasza kró
Maciuś położył palec na ustach.
Ach, co ja plotę Dajcie mi ciężarek Albo nie Niech mi pan subiekt przyniesie papierosy Niech pani kasjerka obliczy pieniądze, czy wszystko w porządku.
A Maciusiowi daje znak, by wszedł do składu za sklepem.
Jak może mnie wasza królewska mość narażać na niebezpieczeństwo mówi szeptem. I tak już mam za swoje. Byłem ministrem, teraz jabłka sprzedaję. Tu nawet imienia króla wspominać nie wolno; a gdyby się tylko dowiedzieli Proszę, błagam waszą królewską mość, żeby więcej do mnie nie przychodził, bo inaczej, szczerze przyznaję, będę zmuszony donieść o wszystkim policji. To trudno: mam żonę, dzieci nie mogę unieszczęśliwiać rodziny.
Ależ ja się chciałem tylko dowiedzieć
Tak, ale ja nie wiem i nic nie powiem przerwał minister. Mogę dać funt, no, trzy funty jabłek czy gruszek, ale nic więcej.
Nie po jałmużnę przyszedłem odpowiedział Maciuś wyniośle i wyszedł.
Biedny król-tułacz. Już nie ma ochoty zwracać się do innych ministrów. Mija tydzień i dwa. A im dłużej się zastanawia, tym wyraźniej widzi, że tylko takie drogi zostały:
Albo ukazać się nagle wśród tłumu i krzyknąć: Do broni!. Uzbroić ludność, aresztować zagranicznych posłów, okopać miasto i raz jeszcze szczęścia spróbować.
Albo iść do pałacu i oznajmić: Jestem Maciuś Pierwszy. Niech wyślą na wyspę bezludną.
Albo być nadal chłopcem na posyłki i czekać.
Była czwarta droga: udać się do smutnego króla. Ale tego Maciuś nie zrobi.
Zaczekam postanowił wreszcie. Przecież coś stać się musi.
A tymczasem służy. Rano otwiera i zamiata sklep, chodzi z koszykiem na targ, w piecu napali, kartofle obierze, paczki odnosi.
Weź, Janek, pięćdziesiąt serdelków i dziesięć funtów kiełbasy, zanieś do restauracji na ulicę Nową. Dawniej nazywała się ulicą Maciusia Reformatora.
Wiem mówi Maciuś.
Idzie, niesie koszyk. Ale na ulicy jakiś ruch niezwykły. Jakieś niby wojsko, niby policja kręcą się, zatrzymują przechodniów: i dorosłych, i dzieci.
Patrzy Maciuś na murze nowe ogłoszenie. Dużymi literami: Pięć milionów nagrody.
Nareszcie!
5 000 000 nagrody
Były król Maciuś Pierwszy zbiegł w drodze na bezludną wyspę. Kto pochwyci Maciusia albo wskaże, gdzie się ukrywa, ten otrzyma powyższą nagrodę.
Uprasza się, aby każdy miał przy sobie metrykę, szczególnie chłopcy w wieku Maciusia. Uprzedza się rodziców, że chłopcy bez dokumentów będą aresztowani. Więc żeby się potem nie gniewali.
Pięć milionów kręci Maciuś głową nie wiedziałem wcale, że królowie tyle są warci. Ileż to serdelków można by dostać za jednego króla.